To idzie młodość
Orkiestra I, Culture zakończyła dziś swoje krótkie, a efektowne tournee – wystąpiła w Filharmonii Narodowej pod batutą Pawła Kotli. Nawet mnie specjalnie nie zaskoczyło, że przez ten tydzień, jak jej nie słyszałam, bardzo okrzepła i już chwilami naprawdę sprawia wrażenie zespołu. Tylko akompaniament do I Koncertu skrzypcowego Szymanowskiego wciąż jest dla niej za trudny… ale on jest naprawdę bardzo trudny. Zwłaszcza początek, to rozsnuwanie nocnej baśni, te wszystkie popiskujące ptaszki i szemrzące strumyczki – tu trzeba autentycznie się rozmarzyć, a nie wygrywać nutki w strachu, czy się zmieszczą. Ale trudno. Za to pięknie zagrała Alena Baeva. Zupełnie inaczej niż Arabella Steinbacher – u tamtej emocje były na wierzchu, tu był przede wszystkim śpiew, muzykowanie. Niestety bisować nie chciała.
A poza tym? Dzisiejszy program na pewno bardziej niż berliński odpowiadał tej orkiestrze, wiekowi i temperamentowi. Mimo że utwory były trudne. Ale po pierwsze, młodzież o wiele lepiej czuje się w muzyce XX wieku, po drugie, właśnie utwory rosyjskie paradoksalnie łączą mieszkańców dawnych republik ZSRR…
Suita scytyjska Prokofiewa miała to nieszczęście, że w dziejach muzyki przyćmiły ją Święto wiosny Strawińskiego i Cudowny mandaryn Bartóka. „Młody gniewny” Prokofiew (jak powiedział zapowiadający koncert Aleksander Laskowski) napisał balet Ała i Lolij na zamówienie Diagilewa, który chciał pójść za ciosem po Święcie wiosny, ale w końcu się nie zdecydował, a kompozytor przerobił balet na suitę. Dziś niestety rzadko grywaną, ale to wspaniała muzyka pełna ogromnej energii, dzisiejszym odbiorcom przypominająca filmową (i zdecydowanie leżąca u jej źródeł). Młodzi muzycy mogą się w niej wspaniale wyżyć, zwłaszcza, że i decybeli, i ostrych harmonii, i rytmów tu nie brak.
Zaimponowało mi wykonanie V Symfonii Szostakowicza. To właśnie jest przypadek intuicyjnego zrozumienia istoty dzieła. Młodzież grała z wielkim przejęciem, z duszą po prostu. A i w tym dziele jest potęga, jest siła po prostu wstrząsająca. Długo oklaskiwano orkiestrę na stojąco, aż wykonała dwa bisy: Mazura z Halki i uwerturę do Rusłana i Ludmiły Glinki, w której starała się pobić rekord Guinnessa w dziedzinie tempa, ale chyba się to nie udało…
Potem, gdy publiczność poszła, zaczęły się wygłupy (to przebieranka do zdjęć). A co będzie dalej? Nie wiadomo. Wszystko zależy oczywiście od kasy. A tymczasem mogliśmy się cieszyć, że ten dzień, w tym mieście tak pełen paskudnych nawalanek, w końcu przyniósł coś naprawdę pozytywnego i sympatycznego.
Komentarze
Dobre chociaż to. 🙂
Dużo było ludzi?
No, przepełniona sala nie była, wolne miejsca, ale też nie było jakichś rażących puch.
Pani prezydentowa zaszczyciła. Małżonek też miał, ale musiał odbyć naradę w kwestii zadymy…
Wiem. 🙁
Maria dla nieobecnych.
Pobutka.
A mnie interesuje, czy orkiestra będzie działać nadal, czy to tylko taki półroczny zryw na czas prezydencji. Fajnie by było, gdyby jednak działała juz na stałe.
No fajnie byłoby, ale – jak wspomniałam wyżej – to kwestia kasy.
Na Dywanie cisza.
To wrzucę pierwszą garść informacji o I Festiwalu Actus Humanus w Gdańsku:
14.12. Kościół św. Mikołaja, g. 21 La Venexiana (Cantata per la Notte di Natale)
15.12. Kościół św. Brygidy, g. 20 Ensemble Micrologus (In Festa Nativitatis)
16.12. Kościół św. Jakuba g. 20 Ensemble Clement Janequin (Noel Renaissance)
17.12. Dwór Artusa g. 20 Pierre Hantai (program jeszcze nieznany)
18.12. Dwór Artusa g. 20 Modo Antico (Arie e concerti).
A na stronie festiwalu nadal „coming soon” 😉 Ciekawa rzecz taki przegląd repertuaru bożonarodzeniowego, mam nadzieję, że Dwójka też tam będzie 🙂
Wśród patronów medialnych nie ma Dwójki, lecz RMF Classic. Ale może to o niczym nie świadczy.
Dlaczego dopuszcza się: przeszkadząjące kichanie, głośne kaszle , rozmowy? To też muzyka!Kondolencje dla egzaltacji Słuchajcie sobie muzyczki w zaciszu!
Jak można do głosu dopuszczać GŁUPTASÓW muzycznych. Niech P.K „cuś”..;.. z tym zrobi….Wszystko widzieli , wszystko słyszeli
Powtarzam: nie musi Pan czytać czegoś, co Pana denerwuje. Mnie to nie przeszkadza, wręcz solidaryzuję się ze zdaniem piszących. Jak słucha się muzyki (poważnej) publicznie, trzeba pamiętać, że nie jest się na sali samemu.
I proszę wybaczyć, ale nie ma tu o czym dyskutować.
A teraz, kochani, szybki obiadek i spadam. Odezwę się już zapewne od Tereski 😀
@marslaw1
Nie po to się płaci spore kwoty, żeby inni podczas koncertu gadali notorycznie, bo ich muzyka nie interesuje, a zrobili grzeczność żonom i im towarzyszą.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie czepia się normalnych przypadków niedyspozycji zdrowotnych, czy jednostkowych, sporadycznych niewłaściwych zachowań. Chodzi o uporczywy brak kultury.
Ty, rozumiem, raz dwa zrobiłbyś porządek z tym blogiem.
Pozdrowienia dla Tereski i Paryża! 🙂
I bon voyage.
Ciekawość mnie zżera, jakaż to będzie Maria C-S.
Mam pytanie w kwestii wynikania. Czy z tego, że ktoś zna na pamięć całego Prokofiewa, wynika automatycznie, iż ma coś mądrego do powiedzenia na jego temat? Albo na jakikolwiek inny?
Oświećcie mnie, proszę, bo się chyba trochę pogubiłem. 😳
Nie wiem, Bobiczku.
Nie sprawdzam na koncertach mojej pamięci, tylko najdosłowniej zapadam się w muzykę. Czasami tak bardzo, że z trudem powracam na powierzchnię.
Zresztą, Bobiku, mało co znam na pamięć, na muzyce się nie znam, głupstwa często wypisuję, powinnam mieć tyle ambicji, żeby nie wypowiadać się więcej na blogu i nie urażać …* marslawa1
* nie wiem czego 🙁
Na marginesie, jak przekłada się sprawa anatomii u śpiewaków wagnerowskich?
Wyłącznie szafy gdańskie, czy znajdą się odstępstwa?
I już niekoniecznie u tych wagnerowskich – jak się ma budowa ciała do siły głosu?
Szafa gdańska raczej, ale mam wrażenie, że chodzi o wymogi libretta nie sztuki śpiewaczej.
A dlaczego te Brunhildy takie starszawe i hmmm…. 😆
No, może nie tyle libretta, co wyobrażeniom o mitologii nordyckiej.
Są śpiewacy po 2 metry wzrostu przyjemni dla oka i ucha 😆
Zadumałem się głęboko nad odpowiedzią Emtesiódemeczki…
To może my tu wszyscy (z Kierownictwem włącznie) powinniśmy przestać wypisywać głupstwa urażające Marsława I Pamiętliwego i pozwolić mu miłościwie panować nad pustym blogiem? Myślicie, że tak byłoby bardziej humanitarnie, niż znęcać się nad nieszczęśnikiem za pomocą naszych – pożal się Boże – wypowiedzi?
Oczywiście jest jeszcze inne wyjście – Marsław I mógłby sobie założyć własny blog i miłościwie nad nim panować. To by mu dawało jeszcze lepszą gwarancję, że nikt mu się z żadnym głuptwem nie wyrwie. Ani – najprawdopodobniej – w ogóle z jakimkolwiek komentarzem. 🙄
Jestem za innym wyjściem. 😉 Ono mi się wydaje bardziej humanitarne.
Nadal nie wiadomo, co będzie w jutrzejszym Trybunale. Kierownictwu zazdraszczam życzliwie i życzę obu paniom miłego minizlotu. 🙂
Spiewacy wagnerowscy wyglądali tak samo, jak wszyscy śpiewacy zawsze: raz tak, raz tak. Kauffmanny są tam równie rzadkie, jak u Verdiego, bo głos i talent nie patrzą na wzrost i tuszę. Pierwsza para Tristan i Izolda wyglądała tak :
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/c/cf/Joseph_Albert_-_Ludwig_und_Malwine_Schnorr_von_Carolsfeld_-_Tristan_und_Isolde%2C_1865e.jpg
Ludwig miał wtedy… 29 lat i umarł dwa tygodnie po premierze, niewykluczone, że na tle nadwagi.
Całkiem przytulny misiaczek…
Zgoda, tylko czym kierują się śpiewacy-pedagodzy w momencie dowcipkowania z wyglądu studentek niewiele bardziej puszystych od nich samych?
Autoironia?
Może projekcja…
… może i wyparcie?
Koncert w FN był dla mnie również miłym zakończeniem świątecznego dnia.
Orkiestra I, CULTURE ‚rozgrywała się’ w pierwszej części, aby już w drugiej dać wspaniały, pełen pasji i energii, koncert. Na twarzach dostrzegłem wtedy pewne rozluźnienie i większą radość grania.
Szostakowicz brzmiał, jak dla mnie, przebojowo; bisy również.
Jak wspomniała Pani Redaktor, Szymanowski niełatwy w grze…i w odbiorze chyba także…Ja się wciąż do tego naszego kompozytora przekonać nie mogę, jeszcze za trudny…:(
Pozdrawiam!
A pani B u PMK też starsiejsza. 🙂
Jasne, że głos i talent nie patrzą na tuszę, ale pamiętam pogląd, że śpiewacy nie mogą chudnąć, bo odbije się to na jakości ich głosów.
Mnie nie wypada żartować z tuszy, bo sama na starość przypominam spasionego Zygfryda. 😆
Chociaż wcale mi nie do śmiechu.
Dzięki, Marcinie D. 😀
Mt7 – dziękuję za nagranie „Marii”, wczoraj trafiłam dopiero na słodki duet miłosny i nie bardzo mogłam się odnaleźć (operetka to, czy co? początek trzeciego aktu jakoś mi sprawy wyklarował), teraz wysłucham całości, chociaż trudno dla tego oszaleć.
W rewanżu drobnym – Brunhilda – w Walkirii mogła mieć wiosen 18-20, przespała następnych kilkanaście, więc plus minus… 🙂 Tylko że to i tak w łeb bierze w przypadku istot boskich. Koligacje rodzinne też nie uzasadniają, nawet niepatologiczne rodziny znają różne kombinacje wiekowe
W kwestii szaf jasność mamy – nawet najdawniejsze zdjęcia pozwalają na ogląd (prawie) wszystkich rozmiarów! Moja ukochana Lilli Lehmann!
Jak ja nie lubię, siódemeczko, jak ktoś mówi „nie znam się na muzyce”!
Cóż to jest przy hebanowych Cygankach i skośnookich Baskach?
@ wszystkim w temacie tuszy:
Pamiętajmy, że ideał piękna zmieniał się na przestrzeni wieków wielokrotnie. Szczupła sylwetka jako jeden z elementów piękna to kwestia ostatnich 40-50 lat (Twiggy). Dziś nawet Rita Hayworth, Marilyn Monroe, Claudia Cardinale czy Rachel Welch przez sporą cześć ludzkości byłyby uznane za grube.
Może w czasach Wagnera w modzie było być „przy kości” i tak już zostało?
Pozdrawiam!
Niektórzy poświęcili życie problemowi budowy ciała i jakosci głosu.
Dla ciekawych tematu polecam książkę:
Irena Gałuszka „Słynni śpiewacy operowi (Cechy psychosomatyczne)”, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków, 1991.
Łatwo się domyślić, kogo tam z pewnością nie zabrakło 😉
A ja powiem tyle, ze najpiekniejsza parada byla w Gdyni. Bez zadnych animozji, kazdy mial dla siebie czas i sie szanowano na wzajem, dodatkowo byly konkursy na ubior historyczny. Wszytsko spokojnie i radosnie.
Znalazlam strone nowego festiwalu w Gdansku i nie wiem czy ktos to tak dla zabawy te ceny powstawial bo inaczej to …
http://www.web-app.com/bilety
trzeba bedize bez butow isc.
W Łodzi była o tym słaba informacja, nie wiem jak w Katowicach – jutro w sali AM Katowice Concerto Koln wykona z J. Jakowiczem koncert Lipińskiego itd.
Byłem dzisiaj na łódzkim koncercie i było bosko ! Jak będziecie ma Śląsku mocno klaskać to na bis zasuną uwerturę do Wesela Figara choć nie tak szybko:
http://www.youtube.com/watch?v=y80rQMI53wE
ale jednak 🙂
Mark Korovich jako dyrygent dwoi się i troi i ogólnie jest bardzo żwawy więc balet do kompletu zapewniony. Jakowicz wyborny, zresztą ten koncert Lipińskiego to jest dzieło bardzo godne wysłuchania i choć ja tam na skrzypcowej muzyce to za bardzo się nie wyznaję to takiej orkiestry z takim solistą słucha się z najwyższą przyjemnością co by nie grali, a była jeszcze I symfonia LvB.
Uwertura Mehula do „Stratonice” po prawdzie interesowała mnie w całym programie najbardziej bo Berlioz po obejrzeniu tej opery postanowił rzucić pono studia medyczne (no jeszcze Gluck się przyczynił) i muszę przyznać, że bardzo berliozowska tzn. wyrazista i szalona to muzyka. Żal że nagrań dostępnych – brak, ale będziemy sobie radzić.
Wczoraj, również w FŁ, jubileusz 85-lecia świętował Jan Krenz – było Bolero, Lutosławski i Brahms. Słuchacze wychodzili zadowoleni (w tym i ja również). Dalszy ciąg jubileuszu – jak słyszałem – w Bydgoszczy.
Bonsoir, messieurs-dames 😀
Pisze literka po literce, bynajmniej nie dlatego, ze bylo winko z serkami (a bylo 😀 ), tylko klawiatura francuska, merde… 👿 o, pardon, ale kto mial do czynienia z klawiatura francuska, ten wie, o czym mowie
Ale i tak obie sciskamy!
😀
Jaka pogoda w Paryżu? Bo ja mam śnieg za oknem (Polska południowo-wschodnia)
Wszystko marność, tak poza tym i wogle. 😎
Ojj, znam tę klawiaturę, znam, choć na szczęście tylko ze sporadycznych kontaktów. 🙄
Odściskuję wszystkimi łapami, czyli wypada po dwie łapy na osobę. 😀
Oj, notario, wspolczuje. Tereska mnie ostrzegala, ze w Paryzu zimno, tymczasem dzis wieczorem bylo rozkosznie.
Bobiczkowi odsciskujemy wszystkie lapki, juz sie nawet namawialysmy, ze ktoregos dnia zadzwonimy 🙂
Łomatkobosko! 😆 😆 😆
Znak czasu od Wielkiego Wodza do spazmów mnię doprowadził. Ja wiem, że to w zasadzie nie jest wesołe, ale jednak jakoś jest śmieszne. 😆
Link od Wodza straszliwy 🙁 A ja widzialam dzis na lotnisku, ze Chopin to juz nie tylko wodka, ale i likier czekoladowy. To moze troche latwiejsze do zniesienia 😉
Dobranoc 🙂
Już wiem, co mnie tak okropnie rozśmieszyło. Nie tyle sama fotka, co komentarz WW do niej. 🙂
Nie jest to zresztą pierwszy przypadek, kiedy komentarz WW mnie rozbawił do łez. 😀
Eee, nie jest tak źle, skoro wystarczy obniżyć cenę artykułów, hem, hem, papierniczych o marne 20%, aby przekonać konsumenta do zaakceptowania dodanej do nich płyty Mozarta. 😎
Marność, Wodzuniu, ale żeby aż tak. 😀
Wodzu, to bylo mocne 😆
A Bobik pisal ze ma byc smiesznie by bylo strasznie, bardzo pasuje…
(Cos duze to pudlo Mozarta, co w nim moze byc, przeciez nie winyle…?)
Pobutka
Co do Raquel Welch, to właśnie obejrzeliśmy sobie jej Muppet Show z 1978 roku i zapewniam, że wedle żadnych kryteriów Ta Pani nie może uchodzić za Grubą…
A z tą uwerturą do Wesela Figara, to czekam cierpliwie, aż się to wreszcie zacznieć grać w takim tempie, jak napisano, czyli duuuuuużo wolniej, niż to obłąkane Prestissimo bez sensu, które wszyscy tu uprawiają. Z „arią szampańską” już się parę razy doczekałem, więc kto wie.
W pudle Mozarta pewnie Marzipan?
Dzien dobry,
a propos spiewakow wagnerowskich, tych ze zdjecia od PMK, fragment mojego dawnego tekstu z Polityki pt. Partytury zbrodni:
Postaci muzyków świetnie się też nadają na bohaterów powieści w typie gotyckim. Fernando Trias de Bes z Barcelony wydał parę lat temu (właśnie ukazało się tłumaczenie) książkę „Kolekcjoner dźwięków”. To powieść szkatułkowa, od początku XX w. sięgająca w głąb XIX w., w czasy Wagnera. Bohater, którego poznajemy, gdy na łożu śmierci spowiada się księdzu z grzesznego życia, rodzi się jako osobnik obdarzony przedziwnym geniuszem – jest tak wrażliwy na dźwięki jak Grenouille z „Pachnidła” Patricka Süskinda na zapachy. Z czasem staje się sławnym tenorem, namiętnie rozkochującym w sobie słuchaczy i słuchaczki. Jednak nad jego życiem erotycznym ciąży przekleństwo: kochanki giną mu w ramionach. Wszystko przez to, mówią mu wtajemniczeni, że jest „dziedzicem Tristana”. W końcu spotyka kobietę – „dziedziczkę Izoldy”. Co się stanie?
Autor nakłada fikcję na fakty historyczne, cytując autentyczne listy Wagnera. Swoim bohaterom każe wykonać role Tristana i Izoldy w prapremierze słynnego dzieła, utożsamiając ich ze śpiewakami, którzy wykonywali te role naprawdę, rzeczywiście byli małżeństwem, tenor był zaprzyjaźniony z kompozytorem i zmarł po czwartym przedstawieniu, jego żona zaś popadła w obłęd.
Malwina, żona Ludwika, to ciekawa postać. Córka konsula brazylijskiego w Kopenhadze, gdzie się urodziła. Tata (Jean Antoine Henri Garrigues) był potomkiem francuskich Hugenotów, matka Francuzka niemieckiego pochodzenia. Debiutowała we Wrocławiu, w Robercie Diable – nie znalazłem, w jakiej roli, ale czy Alicja, czy Izabela, to i tak raczej Traviata, niż Brunhilda…
Zresztą Ludwik zmarł w czasie… prób Don Giovanniego, gdzie śpiewał chyba Don Ottavia!
Ciąg dalszy kariery – mam sprzeczności, bo wikipedia zapewnia, że po śmierci Ludwika już nigdy nie śpiewała i w ogóle nie wyszła z depresji, także operowy Grove pisze, że „she was unable to continue her career”, ale wielki słownik śpiewaczy Kutscha i Riemensa mówi, że jak najbardziej śpiewała w Hamburgu i Karlsruhe. Król Ludwik II w każdym razie wyznaczył jej komfortową pensję i dał stanowisko nauczycielki śpiewu w Monachium.
Z tym obłędem to jednak romantyczna legenda, podsycana przez Wagnera. Ernest Newman pisze, że była niezrównoważona i trochę sfiksowana, ale „no more than any other sensitive person is”, zwłaszcza po śmierci najdroższej osoby. Na starość jej się pogorszyło, ale pożyła 79 lat.
Tak czy owak, było dziwnie. Newman pisze że, po śmierci Ludwika, Malwina była pewna, że się z nim porozumiewa spirytystycznie, a to za pośrednictwem uczennicy śpiewaczki, panny Isidore (!) von Reutter, która była naprawdę szurnięta i uważała się za medium. Malwina dostała się pod jej wpływ. W listopadzie 1866 obie przyjechały do Triebschen, do Wagnerów i tam zaczął się sławny epizod, o którym nic nie znalazłem u Jachimeckiego. Izydorka szalała, twierdząc, że ona musi zostać żoną króla, a Malwina poślubić Wagnera. Dlatego właśnie Malwina doniosła królowi o romansie Wagnera z Cosimą, który wtedy jeszcze nie był oficjalny (choć Bülow wiedział tym razem, że nie ma nic wspólnego z kolejną ciążą…) i to jej listy do króla przyśpieszyły wybuch afery kilka miesięcy później.
Wagner odwdzięczył się jej dość paskudnie: choć przedtem nie mógł się jej nachwalić, w swoich Wspomnieniach o Ludwiku z 1868 nie wspomniał o niej ani słowem.
No dobrze, teraz juz moge pisac swobodniej, bo klawiatura przestawiona na angielska. Wiwat! 🙂
Piekna historia. I duzo tez mowi o Wagnerze 😈
W sprawach dotyczących jego bezcennej osoby był, jakby to powiedzieć, cokolwiek przewrażliwiony…
Czy po Jachimeckim, skądinąd świetnym klasyku, ukazała się po polsku jakaś dobra biografia?
Ukazala sie np. ksiazka Pocieja, ale hmmm…
Dobrej biografii nie pamietam.
Ja zupełnie nie na temat, ale przypomniała mi się wymiana opinii sprzed kilku miesięcy – naganność klaskania podczas przerw między częściami utworu. To z okazji wczorajszego wykonania w Melbourne II koncertu fortepianowego Chopina. W programie zacytowano wspomnienie Chopina z wykonania w marcu 1830 roku: .. początkowe allegro okazało się zrozumiałe tylko dla kilku osób, braw było niewiele.. adagio i rondo przyniosły wielki sukces …
Może jednak to jest trochę na temat gdyż wykonano równiez Landscape A. Panufnika, którego los skojarzył mi sie z kłopotami i kompromisami Prokofiewa i Szostakowicza.
Istotnie, Ludwig S von C zmarł bardzo mlodo.
Na zdjęciu oboje wyglądają na zaawansowanych wiekiem.
Znalazłam jeszcze takie zdjęcie:
http://portrait.kaar.at/Musikgeschichte%2019.Jhd/image63.html
Dzięki PMK i PK za różne takie smaczki i wiadomości. 🙂
@ Piotr Kamiński 8:08:
Dla Pana może i nie wygląda, ale dla Jacykowa pewnie tak 🙂
A w kwestii papieru toaletowego, to chcę zauważyć, że jakiś czas temu w TV była reklama tego produktu, gdzie mały Mozart zapisywał na nim swoje „arcydzieło”, bo żaden inny papier nie był odpowiednio długi 🙂 Jeśli okazałoby się, że reklama dotyczy tej samej marki papieru, to taki zabieg, jak na foto od Wielkiego Wodza jest logiczną konsekwencją działań marketingowych firmy.
Pozdrawiam!
P.S. Poza tym miło jest używać czegoś, co sam WIELKI MOZART używał 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=EiMvjf0bF
o, właśnie to, he he he
Może ktoś się doczyta, co tam mały Wolfgang zapisywał?
http://www.youtube.com/watch?v=EiMvjf0bFZc
chyba powinno zadziałać…
Przepraszam za zły link 🙁
Miderski ma rację! To jest ta sama marka. O tempora! o mores!
Oj, Hoko, trafiliśmy kulą w płot! W Trybunale skrzypcowe sonaty i partity Jana Sebastiana.
No kurza grypa – sonaty Bacha w Trybunale. jakbym nie wstał wcześniej, to bym przegapił przez te braki w ramówce.
O, łajza mijanka 🙂
Kochany Miderski – jak proszę ? (2’50”):
http://www.youtube.com/watch?v=58OI7iwFGNw
Dwójka górą 🙂
O psiakrew, Szigeti?
5. 😀
6. 🙂
No i gut. A tera mój ulubiony menuet.
Średnio.
E, co ja tak sam ze sobą gadam? 😆
No, Misiek, ale ty się rzucaj… Znowu średnio. Szóstka to może być Mullowa.
Żeby nie było na mnie: żadnej z pań, które wymieniłem, nie uważam za grubą. Niestety obecnie za piękną uważana jest kobieta, która przy 175 cm wzrostu waży 40 kg, a w kolorowych magazynach co drugi artykuł jest o cellulicie alb o tym, jak schudnąć (a nie jak się zdrowo odżywiać, for example).
A Rachel Welch? Cóż, jeśli chodzi o lata 60-te i 70-te, to pewnie kochałbym się w tej aktorce:
http://www.youtube.com/watch?v=h96reQbfL6k&feature=related
Pozdrawiam!
Ale o co chodzi? 🙄
Dwójka taka Kuijkenkowata.
W 5 i 6 mało tej fugi. Wolę Szigetiego 🙂
Ale draństwo…
Hoko, w moim ‚pokoju odsłuchowym’ 😉 nie działa internet. A poza tym, skrzypce to nie jest mój instrument (jeszcze bardziej, niż jakikolwiek inny 😉 ). Tym bardziej się dziwię, że póki co odrzucanie idzie po mojej myśli. A Pan Kacper właśnie wskazał na to, co mi się nie podoba w 6: ona mnie przygniata, nie jest prywatna, tylko taka jakaś monumentalna, pokazowa i do tłumu adresowana.
co draństwo? 🙂
draństwo?
no Hoko napisał, że draństwo, a ja nie wiem, co 😉
Draństwo z odrzuceniem Kuijkena. Notabene już podobnie bywało: to jest może i najlepsze, ale to odrzucę, bo dobrze znam. Draństwo i już.
oj jak ja lubię Hoko! miałam podobne odczucia w studiu 🙁
W Classical tv można obejrzeć CECILIA BARTOLI Z GIARDINO ARMONICO – VIVA VIVALDI
Nie wiem, jak długo będzie dostępny bezpłatnie.
No to tyle pocieszenia, że mnie ktoś lubi. A tamtych dwoje jak kiedy spotkam w ciemnej ulicy…
czyli ja mogę spać spokojnie? 😉 proszę się nie unosić, też nie byłam zachwycona i próbowałam przepchnąć Kuijkena do finału, ale mnie przegłosowali. No cóż, de gustibus, i te de, ale niech Hoko dosłucha do końca 🙂
No słucham. Smęty. Co to za Bach, jak się przy nim nie można pokiwać.
O, przy Ibragimovej wcale mi się nie kiwało, ale juz zapomniałem szczegóły.
To mnie zabijcie w ciemnej ulicy, ale na tym poziomie „zmagania z materią” to ja już odpadam…
ja na pewno nie zabiję – ja czekam, aż się znowu weźmiemy za łby w studiu 🙂
Racja Hoko, argument do odrzucenia Kuijkena byl nie na temat, i widac rezultat. Dla mnie tez z tych szesciu Beyer pierwsza i Kuijken drugi.
I szkoda tego zgrzytu, bo oprocz tego program byl swietny.
No, manipulacja, sami się przyznali. Nie słuchają płyt, jak sie ukazują, tylko potem manipulują w konkursach. Ale chociaż trafiłem, że to Mullova. A piątki nie znam, ale sądząc po tej szakonie, mój numer jeden to nie będzie. Chociaż w drugim etapie było bardzo ok.
lisek,
dla mnie Kuijken pierwszy – w tym zestawie. A drugi, owszem, wszem i wobec, bo pierwsza wciąż i nieodmiennie Wallfisch.
„Nie słuchają płyt, jak sie ukazują, tylko potem manipulują w konkursach” – jako trzeci sędzia Trybunału, wolny od podejrzeń o manipulację, spytam, co właściwie Hoko ma na myśli, bo nie bardzo rozumiem?
No bo to nagranie Mullovej najnowsze nie jest, więc był czas się z nim zapoznać.
To łajza była z tym pytaniem do Hoko – obie go pytałyśmy o to samo w tej samej minucie. Hoko, jak się to stwierdzenie potraktuje poważnie, to rzeczywiście można się zirytować. Ale nie wierzę, żeby któryś z jurorów rzeczywiście głosował przeciwko nagraniu, które dobrze zna i uważa za najlepsze. Toż audycja nie jest dla nich jedyną możliwością posłuchania ‚co będzie dalej’ w nagraniach mniej znanych. 😉 Może to nieszczęsne sformułowanie wynika z chęci podkreślenia, że nie głosuje się wg kryterium ‚podoba mi się to, co znam’? A w ogóle, to chapeau bas – rozpoznałeś (i myślę, że było to coś więcej, niż trafienie) i 2, i 6. 🙂 Udaję się poszukać Wallfisch na tubie. 😛
W sumie to może za dużo wymagam. Tak czy owak zostawianie czegoś dlatego, że się tego nie zna, jest nie w porządku.
ale Trybunał to nie jest zgadywanka w stylu Wielkiej Gry dla audiofilów, tylko próba rzetelnego porównania sześciu nagrań – starości/nowości dowolnej. I mimo, że też żałowałam Kuijkena, ŻADNEJ manipulacji kolegów się nie dopatrzyłam 🙂 chyba dlatego tak nas dobierają, żebyśmy się tam w studiu nawzajem nie pozabijali – kochani, to jest bardzo kształcąca, także dla sędziów, próba sił dla ludzi parających się muzyką zawodowo, a nie konkurs dla kolekcjonerów płyt. Uśmiechnijcie się, jak pragnę zdrowia 🙂
Aga,
Wallfisch nie ma nie tylko na tubie, ale i na płytach, bo Hyperion nie wznawia. Ale gdzieś chyba widziałem na wiadomych stronach… A jak nie, to fomie juz ongiś wysyłałem kopię pocztą… 🙂
ta druga,
chyba nie dla audiofilów, ale melomanów; audiofilom to wsio rawno, byle dźwięk był dobry 🙂 A właśnie idzie o to „rzetelne porównywanie”- rzetelne znaczy obiektywne (na ile to oczywiście możliwe), a odrzucenie czegoś dlatego że się to zna, to już zachcianka. A że to zabawa to przecie wiadmo, przecie żaden wyrobiony meloman i tak nie wierzy krytykom 🙂
no to ta druga już spada i nie przeszkadza wyrobionym melomanom 😉 pytanie tylko, przez kogo wyrobionym :))
Hoko, gdzieś jednak coś jest. 😎 http://www.hyperion-records.co.uk/find.asp?f=Elizabeth+Wallfisch&Submit=Search&vw=dc
Czy niewyrobieni też mogą się uśmiechnąć? 🙂 🙂 🙂
TAK 🙂 🙂 🙂 🙂
Podpisano: niewyrobiony krytyk (a niewyrobiony, bo już się nie wyrabia na zakrętach z nadmiaru roboty 🙂
Proszę bez zdymy,bo wkroczy policja!
Muszę się pochwalić,że u nas nijakiego mordobicia nie było.W Iwoniczu na finał Ogińskiego uskuteczniono koncert muzyki polskiej w inostrańskich wykonaniach.Chinka śpiewała Moniuszkę,Chopina i Paderewskiego,Chińczyk grał Chopina i Serockiego,Słowak Lutosławskiego,Katalończyk Bacewiczówną a Polacy Paderewskiego i Koncert fortepianowy Góreckiego.Było pięknie, a publika gminna i uzdrowiskowa łykała wszystko z entuzjazmem i dokształciła się należycie.I tak należy czcić Niepodległość i tego będziemy się trzymać w Polsce „Z”.
Żałuję,że nie mogę się włączyć do naparzania,ale do mojej „Polski Z” Dwójka nie dociera.Więc zaraz idę na „Króla Leara” w wykonaniu STU,bo właśnie mamy Spotkania Teatralne.
Dorota Kozińska,
Wyrobionym przez słuchanie. Bo nie ma żadnych absolutnych wzorców i każdemu podoba się co innego. I tak powinno być – znaleźć swoje. Więc nie miałbym pretensji, gdyby Menuhin daleko zaszedł, byle jurorzy popychali go dlatego że im się podoba, a nie dlatego, że tego nagrania nie znają/znają. Tylko o to idzie.
Swoją drogą mój numer jeden z nagrań nieHIPowych, to wspomniany wcześniej Szigeti – ciut podobny do Menuhina w tym „heroizmie”, ale, jak dla mnie, bardziej „bachowski”. Owszem, to momentami trąci myszką, ale to mimo wszystko jest Bach, jakiego lubię, z tym bachowski pulsem, draiwem, z taką kanciastą ludowością (gdziez ona, wspominana przez Kacpra Miklaszewskiego, w nagraniach 5 i 6?). I szóstkę i piątkę (to warunkowo, bo całej płyty nie znam) i całą resztę z dzisiejszego konkursu oprócz Kuijkena oddam za tego monofonicznego starocia. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=wWwzSPZA3lY
Aga,
płyty nie ma w sprzedaży 🙂
No, widzę, że znowu rozróba z mojego powodu 🙄
Doroto, ale o to wlasnie chodzi. Argumenty sa nie mniej wazne niz decyzja, bo z nich sluchacze tacy jak ja sie ucza, i dlatego argument „to znam” mi przeszkadza. Choc mozliwe ze to byl tylko sposob powiedzenia czegos innego, bo Beyer tez zostala rozpoznana i nie odrzucona…
Hoko, plyty niby nie ma w sprzedazy, ale jest „archive service” – jesli chcesz drukuja Ci CD oryginalnej jakosci na zamowienie. Kosztuje dwokrotnie w porownaniu z normalna sprzedaza.
I tu się z Hoko nie zgodzę – samo słuchanie do wyrobienie nie wystarczy, potrzeba też wiedzieć, co ten misiu ma w środku – i między innymi po to Jacek stworzył polski Trybunał, żeby nakłonić ludzi do świadomego słuchania, a nie tylko analizowania przez pryzmat własnych emocji i gustów. Te są rzecz jasna niezbędne – i można sobie podziwiać taką na przykład jazdę figurową na lodzie, mieć swoich ulubieńców, ale żeby oceniać, to już bez wiedzy o technice podwójnego lutza się nie obejdzie. I po to są krytycy (choć z ich fachowością coraz bardziej krucho). A melomani robią za języczek u wagi. I jedni, i drudzy są potrzebni, ale słuchają zupełnie INACZEJ.
@lisek – no racja, ale tym razem na szczęście nie mam się z czego usprawiedliwiać, a kolegom obiecuję powtórzyć. A co oni na to, to już ich sprawa 🙂
a wracając do Kuijkena, koledzy mieli raczej na myśli, że technika gry na skrzypcach barokowych i wiedza muzykologiczna poszły jednak naprzód – i od czasu w sumie jednak pionierskich, choć rewelacyjnych dokonań Flamanda coś się w naszym podejściu do Bacha zmieniło. Ja się nie do końca z tym zgadzam, dlatego chciałam wyrzucić Mullovą. A wyszło, jak wyszło, i bardzo dobrze.
Hoko, archive service lisek już wypatrzyła, a poza tym, są choć sample, a na tubie rzeczywiście nie znalazłam. 🙂 Na tubie jest za to Szigeti, już posłuchałam i zgadzam się, że jest czego. 🙂 A teraz pozazdraszczam łabądkowi kulturalnych obchodów święta niepodległości oraz nie mniej kulturalnych planów na wieczór i zajmę się wreszcie pracami domowymi. U mnie jak zwykle wszystko na opak: najpierw przyjemności, potem – jeśli w ogóle – nudne obowiązki. Nawet prania mi się nie udało poskładać w czasie Trybunału. Ja mam chyba uszy podłączone do tego samego bezpiecznika, co całą resztę. 😉
W czym melomani robia za jezyczek u wagi?
przypominają krytykom, że emocje też się liczą 😉
Wsrod tz melomanow jest b. wiele osob z roznym stopniem wyksztalcenia muzycznego. Po drugie, odbior muzyki to nie tylko sprawa emocji, takze u osob bez takiego wyksztalcenia; na odbior estetyki muzki wplywa b. wiele rzeczy.
Gdy slucham muzyki, decydentem jestem ja. Moge zasiegnac opinii fachowca, ale to ja decyduje co z niej sobie przyswoje 🙂
i tak można w nieskończoność, więc naprawdę się zmywam 🙂
Właśnie, Lisku. I chciałem przypomnieć wszystkim którzy zapomnieli, że ten Trybunał to jest zabawa, a nie narzucanie i wytyczanie. Dotyczy krytyków i melomanów, jednych i drugich o różnym stopniu wyrobienia. 🙂
A jak zabawa, to zabawa, więc nic nie powiem o argumencie, że nauka poszła do przodu, więc nagranie nowsze jest lepsze. Albo powiem innym razem. 😛
Aga,
To do tego nagrywania na życzenie nie doczytałem; zresztą nie wiem, czy było ono już wtedy, gdyśmy, parę lat temu, tej płyty tu wspólnie szukali. Ale jak tak, to tym bardziej polecam – z zastrzeżeniem wszakże, że nagranie podoba mi się dlatego że mi się podoba i żadnych późniejszych ewentualnych pretensji z ciemną ulicą w tle nie przyjmuję 🙂
Dorota Kozińska,
trzeba by sprecyzować, co to takiego to wyrobienie. Otóż ja podchodzę do tego tak, że coś mi się podoba, albo coś mi się nie podoba. A podoba mi się dlatego… że mi sie podoba, a nie zas dlatego, że tak każą autorytety, znawcy, znajomi, rodzina etc. Owszem, do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, ale dojrzewa się nie czytaniem traktatów i rozpraw, ale bezpośrednim kontaktem z muzyką. Reszta to dodatki. I jednemu podoba się Milstein, drugiemu – Kuijken, i żadne z tych podobań nie jest ani lepsze ani gorsze w jakimś wyimaginowanym ujęciu absolutnym – bo takiego nie ma. I tu nie zgodze się też z tezą, która padła w audycji, że należy grać tak, jak przewidywał to kompozytor – bo stracilibyśmy wtedy nie tylko tego Szigetiego, ale i Goulda, i Pogorelicia, i wielu innych. Więc wyrobiony to ten, który wie, czego chce – niezależnie od tego, jak się to ma do panujących trendów i mód.
I tu może jeszcze słowo o tym niewierzeniu krytykom. Otóż o ile powiedziałem to całkiem serio, to może na zbyt wiele sposobów można to odebrać. Idzie o to, że jak ktoś słucha muzyki nie tylko okazjonalnie, nie zbiera płyt po jednej dla danego dzieła, a przyjemnośc słuchania czerpie nie tylko z samego dzieła, ale i z rozmaitych jego, nieraz bardzo odmiennych, interpretacji, to ktoś taki wcześniej czy później musi chyba dojść do wniosku, że opinie krytyków to tylko pewna formalność, może i ciekawa, ale ostateczną instancją są zawsze jego własne uszy i jego własna wrażliwość. A krytyk to w końcu tez taki wyrobiony meloman, tyle że znający teorię 🙂
Na tubie jest całkiem sporo Elizabeth Wallfisch
http://www.youtube.com/results?search_query=Elizabeth+Wallfisch&aq=f
A w Merlinie płyta 🙂
Jest ale nie to, co byśmy chcieli. Z jej nagraniami bywa rozmaicie, ta płyta Telemanna z merlina może być, chociaż najbardziej podoba mi się cześć pierwsza tego kompletu.
Na tubie jest i Bach.
Tak, ale koncerty. Solowych utworów nie zauważyłem 🙂
Dzieki za link do koncertu Bartoli z Giardino Armonico. A propos, za 4 dni (17 list.) na medici.tv live koncert Cencic i Stutzmann.
Drogi Hoko – samo „podoba się” to jeszcze nie wszystko, a już napewno nie w takiej audycji. Ona istnieje po to, żeby można było powiedzieć – dlaczego się podoba albo nie podoba. Opinia krytyków (we wszystkich dziedzinach sztuki), przy czym mówię oczywiście wyłącznie oświeconych i uczciwych, na tym właśnie się opiera i dlatego nie jest jedynie „formalnością”.
Sama „znajomość teorii” też nie jest oderwanym zjawiskiem samym w sobie, gdyż jej znajomość i osłuchanie żyją ze sobą w sprzężeniu zwrotnym, wzbogacając się nawzajem.
Można oczywiście samymi bebechami, ale prywatnie – dla innych pożytek z tego niewielki.
Dobry wieczor,
mnie zawsze ciekawi, dlaczego ktos cos lubi, bo mi to mowi troche o muzyce, a troche o tym kims, a ja tez jestem ludzi ciekawa 😉
Po spacerze trzygodzinnym solo (Tereska cwiczyla i udzielala lekcji) donosze, iz pogralysmy sobie na cztery lapki: Symfonie Wloska Mendelssohna i sonaty Mozarta 🙂 A teraz znow do serow i winka – nie znudzilo sie nam 😀
Ach, paryskie wino… Ach, paryskie sery…
Lepsze niż sonaty, ronda czy opery,
bo czyż gdzieś widziano, żeby, dajmy na to,
ktoś się rondem upił lub najadł sonatą? 😉
Ach, uwierz Bobiku
nieobce jest mi to
upić się na umór
bachowską partitą.
We właściwym wykonaniu, oczywiście. 😎
Muzyka Jana Sebastiana, ser, wino i szukanie odpowiedzi na pytanie: „dlaczego” – to nie nudzi. 🙂
Upić się partitą?
Hmm… Nc mi do tego,
lecz i tak mnie korci,
by spytać – dlaczego? 😉
Bo piekna muzyka
jak wino upaja,
czy to w pazdzierniku,
czy w poczatku maja 😉
In vino veritas twierdzili Rzymianie –
spij bliźniego swego, a przestanie kłamać,
lecz Twój sposób lepszy, Janie Sebastianie:
Ty w głowach rozjaśniasz, zamiast otumaniać.
O tym, co niezbędne, też masz inne zdanie
nowym pokoleniom w głowy wciąż je kładziesz:
najważniejsze przecież jest ciągłe szukanie
równowagi w życiu, a nie na pokładzie.
Jest w życiu miejsce na wino
i miejsce na ser obok chleba,
lecz bez nich też się uśmiecham,
A bez niej? Bez niej mnie nie ma.
Tak prosta, a tak wyjątkowa,
swobodna, a zdyscyplinowana.
Niezbędna i prawdziwa
Muzyka Jana Sebastiana.
Słuchajcie tych partit,
a ja się tymczasem
upojnie obeżrę
szynką i fłagrasem.
Bo choć nie odmówi
sera pies ni wina,
najpiękniej mu jednak
w duszy gra wędlina. 😀
Pobutka.
Panie Piotrze,
oczywiście, że w takiej audycji samo „podoba się” to trochę mało – w końcu po to jest krytyk, żeby wiedział, dlaczego mu się podoba i potrafił to wyłożyć. Ale teoria teorią, sztuka sztuką – ocena jest zawsze subiektywna.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=TbyJZdEzJBU
Nie, nie zgadzam się z Panem, przynajmniej nie w doborze słów. „Ocena” powinna być – powiedzmy, dla uproszczenia – „obiektywna”, to znaczy oparta na starannej i szczegółowej argumentacji. „Wybór” może natomiast być subiektywny (to mi się bardziej podoba, niż tamto, gdyż to jest dla mnie ważniejsze, niż tamto). Meloman (nawet oświecony) może sobie pozwolić na luksus czystego „wyboru”. Krytyk musi się przeczołgać przez kaudyńskie wąwozy „oceny”. Za to mu płacą.
Popobutka 🙂
Solistą jest Yuri Vishnyakov (na końcu zstępujący gdzieś w głębiny ziemi … )
Linka sie zagubila po drodze…
Yuri Vishniakov:
http://www.youtube.com/watch?v=39eBIX3PYL0&feature=player_embedded
Czy pobutki. Czołgający się krytyk. Poważne dyskusje od samego rana. To nie jest dzień jak codzień. 😉 A to dopiero poniedziałek! 😯
Owszem: ocena – obiektywna lokalnie, subiektywna globalnie. Za czasów Milsteina chwalono go „obiektywnie”. Dziś się mu „obiektywnie” za to samo częstokroć wytyka. A co będzie za lat dwadzieścia, tego nikt nie wie. 🙂
Oczywista, że pewne kanony muszą istnieć, jednak tu nic nie jest dane raz na zawsze i „szczegółowa argumentacja” jest historycznie zawsze subiektywna. Ale nie mówię przez to, że ta argumentacja w ogóle nie jest istotna – jest istotna jako poszerzanie horyzontu, również praktycznego, wykonawczego, nie tylko teoretycznego. Jednak o ile samo poznawanie teorii może mieć wartość samą w sobie – również dla mnie, zwykłego słuchacza – o tyle z praktyki wiem, że żadna teoria sama z siebie nie sprawi, że coś mi się nagle zacznie podobać/nie podobać. Ale tu mówię za siebie, nie wiem, jak jest w przypadku zawodowych krytyków 🙂
Powyższe było do komentarza Pana Piotra 🙂
Aga,
poniedziałek po Trybunale jest najgorszy 😆
Witam, trochę w innej sprawie, ale mam nadzieję się przyda. Znalazłam w necie testową, niepodczepioną jeszcze, stronę festiwalu Actus Humanus. Jak już zauważono na dywanie, na oficjalnej jest tylko zapowiedź: coming soon. Ja się wybieram i cały czas się denerwuję, czy uda mi się kupić bilety (np. Dwór Artusa to baaardzo mała przestrzeń). No i trochę widać, że poślizg w tym pierwszym roku, bo już miesiąc do festiwalu prawie. A tu trzeba się zastanowić, jak, w tym trudnych czasach, do Gdańska dojechać:-) Ale piszą, że bilety od 17 listopada będą na ticketpro. Zatem dzielę się. Mam nadzieję, że strona nie przestanie za chwilę działać, gdy ktoś dojrzy, że stała się publiczna. A dużo tam smaczków. Pozdrowienia:-)
Hmm, chyba nie mogę podpiąć tu strony. Zatem tak, należy wpisać w google: „web” and „app” and „actus humanus” i się ukaże na pierwszym miejscu.
PS. Jeżeli nie można jednak tej informacji publikować, to proszę Panią PK o cenzurę:-)
Czy chodzi o te strone?
http://web-app.com/program
Nie, z tym także nie mogę się zgodzić: argumenty nie są „historycznie subiektywne”. Czy grają czysto albo nieczysto, razem czy nie razem – to nie są kryteria subiektywne. Czy grają na instrumencie przewidzianym przez kompozytora, albo w składzie przez niego wyznaczonym – też nie. Czy wykonawca przestrzega – w dopuszczalnych granicach oczywistej swobody, wpisanej w samą naturę przedmiotu – tempa wskazanego przez kompozytora, czy jego innych oznaczeń, to również nie jest subiektywne.
Subiektywne może być jedynie znaczenie, jakie się do tego przywiązuje.
W przeciwieństwie do tych kryteriów „obiektywnych” – kanony estetyczne oczywiście się zmieniają, którego do tematu dotknęliśmy tu niedawno – uczciwszy uszy – omawiając walory Raquel Welch. Ale wygrywają na tym zawsze ci, którzy mogą zaśpiewać – jak w sławnym tekście do Lekkiej kawalerii – „mnie się każda kobie-, mnie się każda kobie-, mnie się każda kobieta podoba…”.
Nikomu poza tym nie przyszłoby do głowy, by twierdzić, że wykonanie „słuszne” jest z tego powodu „piękne”. W sztuce nie od dzisiaj borykamy się z kwestią proporcji „prawdy” i „piękna”. Osobiście lubię proporcje wyważone. Dlatego właśnie nie potrafię już dzisiaj słuchać Kuijkena, który może jest „słuszny” i teoretycznie bez zarzutu, ale mi skrzypi niemiłosiernie.
Wydaje sie zupelnie oficjalna, wszystkie linki dzialaja 😳
Tak tak, to ta strona:-)
Nie no, zgoda – czysto czy nieczysto, razem lub nie – to są kwestie warsztatowe niepodlegające dyskusji. Więc mnie generalnie idzie właśnie o te kanony, bo to w sumie o to toczą się boje – dziś się gra tak, a tak nie, na takim instrumencie, a nie na takim.
Co do piękna – piękne jest właśnie to, co mi się podoba, piękno też jest względne. Nieco chropawy i nieco kanciasty Bach jest dla mnie właśnie piękny; jak mi noga zaczyna sama do rytmu przytupywać, jak się zaczynam przy tej muzyce kiwać, to jest pięknie, jak nie – to nie bardzo 🙂 Ktoś inny może woleć Bacha czułostkowego czy jeszcze innego – jego sprawa i jego wrażliwość, ani jedno, ani drugie, ani trzecie nie jest jakoś absolutnie lepsze.
Dzien dobry,
widze, ze rozgadujecie sie od samiutkiego poniedzialku 😀
Bardzo lubie, jak Hoko sie rozgaduje 😉 Co nie znaczy, ze nie lubie, jak PMK sie rozgaduje – przeciwnie, ale Hokowi to sie zdarza rzadziej 😉
Co do kwestii czysto-nieczysto, dorzuce jeszcze, ze to tez wzgledne, bo jak ktos bezwzglednie przyzwyczajony do stroju rownomiernie temperowanego poslucha nagle skrzypkow barokowych, zawsze bedzie mial wrazenie, ze falszuja 😛 Przypadek mojego wlasnego ojca i wielu znajomych osob ze starszego pokolenia.
Krytyk ocenia. Ma po temu wiedzę i warsztat, za to mu się płaci i tego od niego – jako szara masa słuchająca 😉 – oczekuję. Ale krytyk jest też, miejmy nadzieję, melomanem i nie może swojego melomaństwa, człowieczeństwa swego, odłożyć na półkę jak kapelusza. Tak już jest, tak chyba być musi i tak chyba jest dobrze. Bo wolę dostać nie do końca obiektywną opinię ludzkiego krytyka, niż perfekcyjną, wyliczoną do 16 miejsca po przecinku, ocenę maszyny. Akceptuję też to, że granica między oceną, a wyborem jest nieostra – choć chciałabym, żeby była choć z grubsza zaznaczona. Przykład z wczoraj: To wykonanie jest perfekcyjne (uzasadnienie: technika i czystość gry, barwa instrumentu, zrozumienie utworu i pomysł na interpretację), ale mnie nie porusza (próba uzasadnienia).
Co do „fałszu”, to wszystko zależy od kontekstu – zresztą „wolnym intonatorom” (termin wystrugany doraźnie…), w rodzaju skrzypków czy… śpiewaków, to się zdarza nie od dzisiaj i nie tylko w środowisku barokowym. W śpiewie zwłaszcza, w połączeniu ze słowem, takie chwyty są wspaniałe i doskonale łechcą percepcję.
A Hoko trochę miesza kategorie. Czy grać „tak”, czy grać „na takim instrumencie” – to dwie zupełnie odmienne kwestie. Można grać znakomicie na „niesłusznym” instrumencie i okropnie na instrumencie „słusznym”. Przecieś właśnie dlatego burczę na Kuijkena, który 30 lat temu grał „słusznie” jak wszyscy diabli i kiedyś mnie to fascynowało – a dzisiaj już tylko zgrzytam zębami jak on skrzypcami. A przecież już trzy-cztery lata później Jaap Schroeder nagrał te sześć kawałków, też „słusznie” – a o ile piękniej.
„Chropawy” i „kanciasty” to też nie to samo. Taneczny rytm – i brzydki dźwięk to dwie zupełnie różne sprawy. Ja też nie znoszę Bacha „ślicznego” i bladoróżowego, nieraz się o to pokłóciłem z Szefową, ale nie widzę powodu, żeby go grać z biglem – ale brzydkim dźwiękiem i chwiejną intonacją.
A generalnie zawsze mnie bardzo niepokoiło chowanie się za czysty subiektywizm. Zaraz mi się przypominają „historyczne uwarunkowania liczby Pi”.
Czysty subiektywizm? Nie ma takiego zwirza 😐
Oj, jest, jest. Sam widziałem… Tak wygląda mniej więcej:
http://www.francetop.net/images/Monstre_32185.htm
p.s. domyślnie Archive Service Hyperiona przesyła CDR i wydruk książeczki lub oryginalną książeczkę, jeśli ją jeszcze mają.
Znacznie taniej jest kupić od nich pliki FLAC – domyślnie 8 GBP za CD zamiast 14.
Pliki FLAC i tak można sobie wypalić na CDR – wątpię żeby oni robili to jakoś inaczej.
Ja to po prawdzie chyba nie bardzo rozumiem istotę sporu, więc się nie odzywam. 😉 Jest dla mnie dość oczywiste, że istnieją różne poziomy obcowania z dziełem, że wrażliwość estetyczną może podnosić – na różny sposób – zarówno częste obcowanie, jak i podkształcenie się z teorii, albo że kryterium podoba się/nie podoba się (melomanom) może być decydujące przy ustalaniu ceny biletów 😉 , ale jest absolutnie niewystarczające do rzetelnej oceny.
Jasne, że nawet „wszystkowiedzącym” w jakiejś dziedzinie zdarza się popadać w mętniactwo, arogancję czy widzenie tunelowe. Wtedy można im to wytknąć. Krytycy też podlegają krytyce. Ale to nie powód, żeby w ogóle zrezygnować z krytyki, która jest po prostu jedną z wielu ludzkich prób pewnego uporządkowania chaosu. 😉 I raczej zbiorem pewnych tez, niż prawd absolutnych.
Schiller jakoś tak ujął stosunek prawdy i piękna: die Wahrheit ist vorhanden für den Weisen, die Schönheit für ein fühlend Herz. Dobrego krytyka robi połączenie tych dwóch rzeczy – wiedzy i czującego serca. Nie widzę tu potrzeby wprowadzania albo – albo i stawiania nieprzekraczalnej bariery między krytykiem a „czystym” miłośnikiem sztuki.
A że zarówno wśród krytyków, jak i wśród miłośników zdania na temat konkretnych twórców czy dzieł zawsze będą rozbieżne? No, będą. I można to widzieć jako urok całej sprawy, a nie jako dowód wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia lub odwrotnie. 🙂
Bobiku, ja się chyba zrujnuję na pasztetówkę…
@PMK:
Zapraszam do siebie na Pragie. Tu w mięsnym sporo taniej niz „na mieście”.
Bywają też różne specjały rzadkie do utrafienia w delykatesach, jak np. płuca wołowe, ogony wieprzowe etc.
A dlaczego chropawy lub kanciasty ma być zaraz brzydki? To tez jest kwestia subiektywnego odczucia. Brzydki to dla mnie przede wszystkim mocno piskliwy, ewentualnie bezbarwny, matowy – chropawość też się może w tym mieścić, ale jest też chropawość czy kanciastość barwna, dynamiczna i nasycona. A tu też nie o sam dźwięk idzie, ale o interpretację, która, niezależnie od dźwięku, może być kanciasta: ostra, jakoś agresywna, rubaszna etc., i to w niuansach, a nie tylko w całościowej dynamice nagrania. I chwiejna intonacja nic tu nie ma do rzeczy.
Co do gry na instrumencie, to cały czas o tym właśnie mówię: instrument, jego „kanoniczność” nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Ważne, żeby muzyk miał opanowany warsztat, a przede wszystkim – żeby miał coś swojego do powiedzenia. I na to jeszcze nakłada się mój osobisty gust, moje preferencje. A subiektywizm? – no u licha, nie wiem, o jakim nagraniu Schroedera mowa, znam tylko wydanie Naxosu. I to jak raz przykład grania, które mnie nic a nic nie rusza. Nie wiem, czy ten dźwięk jest piękny, dla mnie jest płaczliwy, wszystko to takie trochę tkliwe. Żeby porównać choćby tę fugę z pierwszej sonaty graną, jeśli dobrze pamiętam, w audycji – Kuijken jest pogodny, skoczny, z przejrzystą piękną polifonią, jest w tym graniu wyczuwalny charakterystyczny puls – dla mnie w Bachu rzecz chyba najważniejsza. Schroeder przy tym jawi mi się jak taki trochę gęstawy i kwaśnawy sok. The gustibus, jak mówię, to jest właśnie subiektywizm.
Dzień dobry,
ja bardzo przepraszam za wtrącanie sie w dyskusję, w dodatku spóźnione- ale, sorry, Kujiken niestety ordynarnie fałszuje i nie jest to kwestia żadnej temperacji czy przyzwyczajenia słuchacza do odbioru skrzypiec z jelitami…. niestety. I to boli ..Przy całym szacunku dla jego osiągnieć i pionierstwa, intonacja to nie jego mocna strona.
Do Pana Piotra- w sobotę w Lozannie Julcia wyczadzila Haendla aż miło – dwa bisy!
To chyba już po konkursowej traumie..
Pozdrowienia
To teraz już wiesz, Piotrze, dlaczego na co dzień wolę jednak pasztetówkę (może być z Pragi) niż fłagrasy. W trosce o Twoją kieszeń. 😆
Dodatek:
to porównanie, które właśnie przeprowadziłem, dotyczy drugiego nagrania Kuijkena, które mi bardziej pasuje – pierwszego nie mam pod ręką. Ale one maja wiele wspólnego.
mapap,
może boli tych, co mają absolutny słuch. Mnie ani ciut 🙂
Wg wypowiedzi w studiu Kuijkena problemy z intonacja wynikaja ze sposobu trzymania skrzypiec – na obojczyku, bez podpierania broda.
Wiadomosc o Julii cieszy i mnie…
1. Ja nie mam absolutnego słuchu. Wcale go nie trzeba mieć, żeby słyszeć złą intonację.
2. Bobiku – dla Ciebie nawet pasztetówka z patagońskich bażantów z truflami. Raz się żyje.
3. O tym trzymaniu na obojczyku to jest, za przeproszeniem, alibi. Ja fałszuję nawet pod brodą.
4. Cieszę się, że Julcia się sprawiła (Saeviat i Salve Regina na jedno posiedzenie – cholerka, na płycie to Annick i Magda śpiewały osobno!). Zresztą już wiem, w czym rzecz…
@Hoko,
dlatego też (IMHO*) dobra recenzja powinna mieć przynajmniej dwie warstwy — 1) scharakteryzowanie wykonania, 2) opinię o nim.
Często łapałem się na tym, że czytając recenzje (czasem nawet amatorskie) mogłem sobie wyrobić pewną opinię o wykonaniu, lub też wcale często stwierdzić, że recenzent słyszy podobne rzeczy jak ja (nie roszcząc sobie pretensji do słyszenia tak wielu niuansów wykonania, a tym bardziej ich fachowego opisu). Inną rzeczą jednak była zgoda na opinię o wykonaniu — tu czasem opiniowałem na własny użytek wprost przeciwnie do recenzenta.
—
*) Piszę na ‚gorąco’ nie będąc przekonanym, że po kliknięciu ‚dodaj komentarz’ nadal będę się z jego treścią zgadzał 😉
Do liska- no, użyty przez Sigiswalda argument to typowy argument tzw” obronny”. Niedoskonała intonacja, bo trzymamy skrzypce historycznie..jest jednak cała masa HIP skrzypków, którzy grają z tzw chin-off i mają świetną intonację, zapewniam. I nie jest to kwestia absolutnego słuchu..
Miło , że Julka ma tylu fanów, bo to bardzo zdolna i jednocześnie skromna młoda osoba ! 🙂
Prosty pies ze mnie, co tu gadać,
wymagań nie mam dużych,
starczy mi, gdy na obiad zjadam
w szampanie udziec kurzy.
Do tego befsztyk z ostrygami
w dawkach nie nazbyt końskich
i pasztetówka (ta z truflami,
z bażantów patagońskich).
Na deser może być strusina,
lub wołowina z Kobe
i skromna szato laficina
(flaszka na psią osobę).
Pytanie przyszła zadać pora:
skąd szmal na te mecyje?
To proste, trzeba mieć sponsora,
a wtedy – raz się żyje! 😈
Niech Cię bogowie błogosławią i po stokroć wynagrodzą, mapap! Kiedy słuchałam Kuijkena, cała się w środku skręciłam i zdawało mi się… Ale nieee, pomyślałam, przecież profesjonaliści i bardziej osłuchani ode mnie amatorzy na pewno by coś powiedzieli. Nie może być, że słyszę to, co słyszę. A jednak! Ufffff!
PAK kompletnie mnie rozbroił gwiazdką. 🙂 Aż żałuję, że, de facto, nie byłam uzbrojona – tzn. nie miałam ochoty zgłaszać kontrargumentów. I mogę sobie tylko wyobrażać ten skok nastroju, jaki by we mnie nastąpił, gdybym się czytając nastawiła bojowo, a potem dotarła do ogwiazdkowanego przypisu. 😆
Bobik się upoił już samą obietnicą pasztetówki z patagońskich bażantów z truflami. 😆
W każdym razie serce zaczęło mi bić w tempie chyba nieprzewidzianym przez autora. 😆
Gostek Przelotem pisze:
2011-11-14 o godz. 12:00
Zapraszam do siebie na Pragie. Tu w mięsnym sporo taniej niz „na mieście”.
Bywają też różne specjały rzadkie do utrafienia w delykatesach, jak np. płuca wołowe, ogony wieprzowe etc.
Wieprzowe? Klasyczna zupe ogonowa robi sie z ogonow wolowych. Mniam!
A plucka czyli letkie czyli dutki na kwasno??? Mniam, mniam.
A, co mi tam. Też pomniamniam. 😀
Mogę jeszcze gratis dorzucić pomlaski na temat wątróbek drobiowych z cebulką. Dalekie dość od patagońskich trufli, ale też mlask, mlask. 🙂
@Pietrek:
Niestety ogony, które uświadczyłem były krótkie i podkręcane – nijak wołowych nie przypominały. Wołowych w naszych mięsnych nie kojarzę.
@Bobik i pośrednio @PMK:
Z przykrością donoszę, że nie ma bażanta patagońskiego. Najprędzej zapewne nadałaby się gęś Magellana
http://en.wikipedia.org/wiki/Upland_Goose
Nie istnieje tylko dlatego, że nie ma takiego hasła w Wiki?
A Gostek Przelotem to niby w Wiki jest? 👿
Wiki szmiki
http://avibase.bsc-eoc.org/checklist.jsp?region=arpg&list=clements
Jest, choć w kiepskim tłumaczeniu. 😉 http://en.wikipedia.org/wiki/Flying_Man
Z tego wynika tylko, że bażant patagoński dotąd jeszcze przez nikogo nie był widziany. Co oznacza, że się umie bardzo dobrze ukrywać. Wiele lepiej niż Nessie czy yeti, którzy widziani byli przez niejednego.
Powyższe było oczywiście do Gostka, nie do Agi.
Jak nie ma, to się wyhoduje. Dla Bobika? Pecha.
Natomiast o zupie OGONOWEJ, to bym jednak przy Bobiku nie wspominał.
Hmm…
W ogóle kurowate mają kiepsko w tej części świata, bo, za przeproszeniem, nie bardzo mają tam w czym grzebać.
(vide stary wic – rozmawiają dwie kury na podwórku: – Gdzie twój mąż? – A, grzebie coś przy samochodzie.)
Aa, jesli chodzi o wychodowanie (importowanych) bazantow w Patagonii, to to juz jest zrobione 🙂
http://chiletrout.com/gallery/album_2011/WIldlife%20and%20scenery%20of%20Patagonia/slides/pheasant.html
Ale nie wiem czy sa przez to smaczniejsze 😀
No właśnie, nietaktowną wzmiankę o zupie ogonowej pominąłem oburzonym milczeniem, ale Piotr za mnie dał głos.
A skoro bażanta w Patagonii już nawet widziano, to nie ma najmniejszych wątpliwości, że istnieje. Teraz pozostaje wyhodować tamże trufle, żeby im do tego bażanta nie było zbyt daleko. 🙂
To znaczy jest interes do zrobienia, trzeba eksportować bażanty do Patagonii. 😀
Uuuu 🙁
Taki inters mi umknął.
Ryzykowny interes.
1. Daleko
2. Zimno
3. Wieje jak cholera
Gostku, sa przysmaki cenione glownie z uwagi na trud przyrzadzenia 😀
To może pasztet z ryby fugu?Emocje w pakiecie.
Trud przyrządzenia rozumiem jako wymóg posiadania wysokich umiejętności kulinarnych, a nie łowiecko-podróżniczych, żeby móc do garnka włożyć.
Mało to bażantów obrożnych u nas w kraju?
Są różni tacy, co podróżują na drugi koniec świata, żeby zjeść nereczki motyla czy gulasz ze stonogi. A potem nawet w telewizji ich pokazują. To czemu ja mam nie móc jeździć po bażanty do Patagonii? 😈
Niemało.
Nawet po torach kolejowych łażą.
Rany, nie podejrzewałem, że rozpętam taki brainstorming na tle drobiowo-kulinarnym…
A propos: czy ktoś z Państwa pamięta, z jakiego żartu jest pointa „niech się kura martwi”? Chodzi to za mną od lat i nie mogę sobie przypomnieć…
Ja bardzo przepraszam, ale częściowo merytorycznie. W sprawie płyty pani Wallfisch. Skoro ona (płyta) wyszła ze sklepu, to nie widzę przeszkód, żeby podzielić się swoją. Gdyby ktoś sobie życzył oczywiście, bo się nie narzucam. 🙂
wwpch[at]o2.pl
Z tego, co kojarzę, chodziło bodaj o to, że baba miała kurę i koguta. Chciała zarżnąć jedno na święta, ale nie mogła się zdecydować, które. No to poszła po radę do kogoś tam mądrego, i ten jej od razu – Koguta! – A co z kurą? -baba na to – przecież jej przykro będzie…
Panie Piotrze, ta pointa przypomina mi tylko pewien zakatek w nowojorskim chinatown, gdzie znajdowala sie kura w klatce „grajaca” z goscmi w x-o uderzajac dziobem w elektrycza tablice; wynik uderzenia ukazywal sie na boku klatki. Kura miala prawo do pierwszego ruchu. Na koniec gry ukazywal sie lakoniczny napis: Chicken wins. 😀
Prawda! Właściwie to się cieszę, bo coś mi po głowie chodziło, że kogut miał zostać… jakby to powiedzieć: skapłonowany.
To żeby się kura zanadto nie martwiła, jeszcze paskudny żarcik, który usłyszałem kiedyś od bardzo wielkiego artysty (żeby nie było na mnie).
Jaka jest różnica między erotyzmem a perwersją.
Erotyzm, to kiedy się używa kurzego piórka.
A perwersja, to jak całego kurczaka.
To ja już sobie pójdę.
Ale to Gargantua stwierdził że lepszego niż gąska to nie masz – a czego to zagadka (rymuje się do słowa zagadka).
Szukałem na Allegro mojej ulubionej książki wymienianej w G&P „Vademecum wiecznotrwałe dla podagryków i francowatych” ale nie ma i w ogóle nigdzie go dostać nie idzie…
Wielki Wodzu, to fakt, że Dywan trochę bryka (w trzech smakach drób i co się tam komu z drobiem kojarzy 😉 ), ale nie doszliśmy jeszcze do takiej perwersji, żeby trzeba było przepraszać za trącenie merytorycznej nuty. 😯 😆
Wallfisch już nabyłam. Jak Gostek napisał, że taniej będzie to samodzielnie wypalić, czy kupić w jakimś nieokrągłym formacie, to sobie wyobraziłam, czym by się skończyła próba wypalania przeze mnie czegokolwiek i sięgnęłm po kartę kredytową. Śmiejcie się, śmiejcie – trzeba mieć świadomość własnych ograniczeń: brak mi talentów mt7 do nowych technologii. Poza tym, niech już będzie moja strata, niech hyperion zarobi, skoro już wpadł na taki ładny pomysł – trzymam kciuki, żeby accord poszedł w ich ślady, bo mi bardzo brakuje jednej płyty Piotra Anderszewskiego.
@Macias1515, „Almanach wiecznotrwały dla podagryków i francowatych” 🙂
Macias – wrzuć tytuł podany przez liska do gugla.
Wychodzą tylko dwa linki. Będziesz musiał pokombinować troszkę z kodowaniem, bo na dzień dobry schrzanione.
Ojć, ale Gargantua to taki trochę jakby duży był… skoro zawiesił dzwony katedry Notre Dame na szyi swojej klaczy i potopił mnogo luda we swoich pi… pi… pi…
Ten Almanach jest z listy ksiazek nieistniejacych 😉
Tak, pomerdało mi się. Myślałem, że ktoś sobie zadał trud.
Almanach czy Vademecum – wsio rawno aby dla podagryków i francowatych było.
Książka nr 2: „Objawienie się Św. Gertrudy mniszce w Poissy, będącej w boleściach rodzenia” Też na ebaju nie ma. Jak żyć ?[względnie: Jaka rzyć ?]
Może PK będąc w Paryżewie zajrzy do księgarni Św. Wawrzyńca 🙂
A gąska młoda najlepsza! Najlepsza jest bo ciepłota gąski udziela się całym wnętrznościom a potem dociera i do mózgownicy.
– Jak rzyć?
– Jeszcze boli trochę, ale już lepiej, dzięki.
Żeby utrzymać się w poetyce, oto kolejne arcydzieło jednego z miłościwie nam władających geniuszy sceny operowej:
http://www.youtube.com/watch?v=PI_jiStCzZ0
Pojutrze w Warszawie?
TO będzie pojutrze w Warszawie?? Ależ, żeby zobaczyć króliki i marchewki to ja nie muszę nigdzie jeździć i jeszcze za to płacić 😉
co do Linka.
PMK: świat schodzi na psy… jestem smutny!
Auć. Czy możemy odrobinę zmienić klimat? Bardzo, bardzo proszę. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=oSFQCa4gYqg
tymczasem w MET :
http://www.nydailynews.com/entertainment/music-arts/diva-renee-fleming-rodelinda-met-wedding-bliss-keeping-kim-kardashian-article-1.976274#ixzz1dfsmV0AQ
Wiecie co, wlasnie przeczytalysmy powyzsze i zastanawiamy sie w przerwach pomiedzy rozpukiem, czego Wyscie wszyscy zazyli 😆
Ja bylam dzis na probie generalnej, potem zazylam zycia towarzyskiego, a potem doznawalam kolejnych wrazen artystycznych, o ktorych napisze w osobnym wpisie, bo tu ciasno juz jakos…
ad Lolo. Jezeli swiat schodzi na psy, nalezy sie radowac. A jezeli komu smutno, po po-rade do Bobika.
Pani Kierowniczko, obawiam się, że my tak na trzeźwo. 😳 Strach się bać, co by było po zażyciu.
Ago, trwałość płytek CDR niestety zawsze będzie ustępować tłoczonym. Pod wpływem częstego używania, słonecznego światła albo nawet bez żadnego wyraźnego powodu dane mogą stopniowo znikać. Proponuję przy pierwszej nadarzającej się okazji dopaść kogoś obeznanego z techniką i kazać mu zrobić dla Ciebie jedną albo dwie zapasowe kopie, koniecznie na płytach różnych producentów. Z jednej korzystaj a zapas schowaj do ciemnej szafy i niech sobie tam leżą.
A odnośnie króliczego linka to ja zachodzę w głowę czym się kieruje publiczność przychodząca na takie koszmarki. Oni to naprawdę lubią czy tylko usiłują zabłysnąć, pokazać jacy to są nowocześni, obeznani z najnowszymi trendami i modni? Znacie może bliżej kogoś takiego?
Wielkie dzięki, Rafale! Do głowy by mi to nie przyszło. 😯
Odnosnie kroliczego linka, zastanawiam sie jak spiewacy to znosza…
Rafale, moze kopia na twardym dysku jako backup cdr-u ?
Ja się dziś bardzo szczegółowo spowiadałem ze wszystkiego, co wkładałem do pyska, więc można by nawet wydedukować, co zażyłem. 🙂
Ale króliczyny nawet nie tknąłem, przysięgam! 😎
Taka chciałam być samowystarczalna … Przepłacę, a nie będę bliźnim głowy zawracać, myślałam; co bliźni winni, że ze mnie techniczny tuman, myślałam dalej. A tu się i tak bez proszenia i zawracania nie obędzie, i tak. 🙁 Może jakbym jeszcze trochę dopłaciła hyperionowi, to dorzuciliby mi te dwie kopie zapasowe i twardy dysk z backupem? 🙄
Rzeczywiście Dywan spowiły dziś jakieś tajemnicze opary…
Tymczasem w Poznaniu w operze był casting na świra…
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,10642259,Kandydaci_na_Adasia_Miauczynskiego_w_Operze__WIDEO_.html
Specjalnie dla Maciasa, z którym połączyłem się niegdyś na Dywanie wiecznotrwałym krowim węzłem, jeden z jesiennych wierszy o krowach, od których zaroił się dziś mój blog. 😀
Do okna jesienna dobija się krowa
i stuka jednaka, niezmienna, miarowa,
kopytem wywija i tłucze się w szyby,
tłumacząc, że mżawka i mokro jej niby
i muczy: no, wpuśćże, bo zmoknie mi towar!
Do okna jesienna dobija się krowa.
Faktycznie, pogoda dziś dosyć przebrzydła,
niedobrze to krowie zrobiło na skrzydła,
opadły jej nieco, zmarszczyły się zgoła,
że mniej niż normalnie ma postać anioła,
otrząsa się z deszczu wyraźnie wnerwiona,
by zaraz dostojnie wygładzić wymiona,
a wokół jej rogów tajemność polata,
bo co to za towar, nie zgadnie sam szatan.
Choć duszę byś sprzedał, to nie wiesz, u licha –
maślanka? Ser? Koka? Czy może marycha?
Do okna jesienna dobija się krowa
i stuka jednaka, niezmienna, miarowa,
kopytem wywija i tłucze się w szyby,
tłumacząc, że mżawka i mokro jej niby
i muczy: no, wpuśćże, bo zmoknie mi towar!
Do okna jesienna dobija się krowa…
Na twardym dysku jak najbardziej może być. Obecnie jednostkowa cena przestrzeni na dysku wychodzi chyba nawet taniej niż na płycie.
A śpiewacy to chyba często nie mają wyjścia, jeżeli marzą o światowej karierze. Nawet p. Piotr Beczała – jak wyznał w wywiadzie – musiał się kiedyś naśpiewać zrobiony na małpiszona. Pewnie w cichości ducha przeklinają taką publiczność, która głosuje na pseudosztukę swoimi portfelami.
Zapraszam do nowego wpisu 🙂
Kto na to chodzi? Publiczność, której udało się wmówić, że przebieranie Rogera i Don Giovanniego (plus sto innych przykładów) za myszkę Miki, Lohengrina za szczura laboratoryjnego i dworu Katarzyny za króliki (w głowie) to jedyny sposób na ratowanie zdychającego gatunku, skuszenie młodzieży, przybliżenie trupa współczesnej wrażliwości itd.
Rzeczy takie pisują nie tylko analfabeci (np. panienki, dla których Balzac i Strawiński są sobie współcześni), ale i niektórzy sterroryzowani znawcy, którzy wsiedli do tego pociągu i boją się wysiąść, żeby nie „wypaść z obiegu”.
Proszę nie sądzić, że Peter Konwitschny to byle kto. To syn wybitnego dyrygenta, człowiek z wykształceniem muzycznym, jeden z papieży niemieckiej sceny operowej. Big deal.
http://de.wikipedia.org/wiki/Peter_Konwitschny
Jest on jednym z pionierów przodującego trendu, polegającego na dopisywaniu kompozytorom różnych rzeczy (kawałek niemieckiego komentarza do libretta słychać nawet w tym klipie), także muzyki.
Ta Dama Pikowa, przyjęta – jak czytam – z całą powagą i analityczną wnikliwością, to tylko jeden z bardzo wielu jego wyczynów. Komentarz wielbiciela na youtubie mówi sam za siebie.
By pozostać jeszcze na chwilę w dzisiejszej – hips! – poetyce, niech ich wszystkich gęś kopnie. A my nie dajmy się zwariować.
No, w tym przedstawieniu to podobno leci niezła wiącha w stronę publiczności (niby że tej prapremierowej…), z użyciem słów „Opernärsche” i „Scheissmusik”.
Recenzent die Presse napisał, że to przedstawienie to festiwal znanych na pamięć chwytów wyciągniętych z lamusa niemieckiego teatru reżyserskiego (zaczyna się od obsikania latarni).
Bleee…
Ale to jakas konsekwencja kaczkiw buraczkach. Po paryskiej Damie Pikowej w szpitalu psychiatrycznym juz tylko kroliczki.
Bo nie chodzi o to, by zlapac kroliczka, lecz by gonic GO
Piekna ta krowa z Osmej Jesieni… 🙂
Przepraszam, byłem nieobecny w związku z koniecznością porannego oddania się obowiązkom służbowym.
Ścielę się przed Bobikiem składając na jego łapy ten oto appendiks:
Do drzwi z drugiej strony dobija się byk
Mgłą cały otulon i sierścią zbłoconą
I niesie się gumnem jego dziki ryk
Wstawia się byk tak to za swą krowią żoną
Bo na chwilę do sklepu wyskoczył po browar
A tu deszcz jesienny zmaltretował towar
Mżawka, mgła, jesień to znaki są apokalipsy
Zamókł cenny towar – krakersy i chipsy
Chips mokry, jak wiadomo, nie chrupie
Chyba że go podsuszyć na piecu w chałupie
Dlatego wraz z krową dobija się byk
A przez gumno się niosą muczenie i ryk
Beato, jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie śpieszmy. Już po Ifigenii Warlikowskiego Minkowski powiedział w radio, że jest potomkiem psychiatrów i psychologów dziecięcych i wie, że to się musi przetoczyć normalnym trybem, jak każda choroba.
Tymczasem na sali koledzy robią klakę (jeden ma w kieszeni czek za „dramaturgię”), zepatowany burżuj wtóruje, a krytyczki teatralne w poważnej prasie piszą, że literaturę klasyczną należy koniecznie w coś przebrać, żeby widz zrozumiał o co chodzi i koniecznie poskracać, bo te patetyczne tyrady strasznie długie i nudne.
Nawet nie podejrzewają, biedactwa, że o nich Molier też farsę napisał…
A my sobie czekajmy spokojnie, bo przecież wiemy, że na dłuższą metę Czajkowski i Corneille i tak wygrają. Bo fortepian można porąbać siekierą tylko raz – za to grać na nim bez końca.
Aha, Teresko : ta paryska Dama Pikowa Dodina w psychuszce była wtedy zachwalona na śmierć. Ach, ach, kakoj wielikij szedewr.
(Potem tak samo obślinili tu niebywałego Oniegina Czerniakowa, który od tego czasu wystawił to samo przedstawienie dwanaście razy, zawsze w tym samym salonie przy stole jadalnym, za każdym razem pod innym tytułem. Jak tu mówią: „nie zmienia się wygrywającej drużyny”…)
Jej własna choroba psychiczna (czyli tej Damy Dodina) należała zaś do dwóch kategorii jednocześnie, jednej uniwersalnej, drugiej rosyjskiej:
1. opowiadać historię od pointy, tyłem do przodu;
2. wepchnąć dziecko z powrotem do łona matki, czyli Czajkowskiego do brzucha Puszkinowi, bo to u Puszkina Herman kończy w Tworkach.
Ale, chwała Bogu, śpiewał Gałuzin. On uratował nawet żałosny spektakl Damy w Tuluzie, która dział się, oczywiście, w łaźni miejskiej wśród brudnych kafelków.
Byle do wiosny.
Oj oj, namówiłem Agę na płytę Wallfisch, a teraz coś mi zaświtało, że Aga chyba nie lubi Goulda. A to, gdzieś w odległym duchu, jest podobne granie: forma, konstrukcja i już. Ale zobaczymy… W razie co, namówię na jeszcze inną 🙂
Piotrze, ciekawa jestem, co by teraz MM powiedział, bo wiek dziecięcy się przedłuża a choroba wraz z nim. Biorąc przykład z Oskara Matzeratha, niektórzy postanowili nie rosnąć i nadal walą w blaszany bębenek aż uszy puchną.
Moze polubi 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=ShPrbtWiN9A&feature=related
Mam nadzieję, że to już tzw. ariergarda. To jeszcze musi potrwać jakiś czas, podobnie jak w latach 70. (których to jest notoryczna kopia, czasem nawet dosłowna w pewnych szczegółach, manierach i tikach, estetycznych i ideologicznych). Obawiam się tylko, niestety, że póki kryzysu – póty „postępu”, a koniec kryzysu daleko.
Różnica polega na tym, że w latach 70. ta fala nie wlała się do opery, bastionu wstecznictwa, a dzisiaj chłopcy i dziewczynki wyczuli, gdzie są konfitury i ile można zarobić na pluciu w twarz filistrowi (dużo więcej, niż w teatrze; w niektórych przypadkach, o ile wiem, o całe zero więcej).
Co więcej, niemiecki Regietheater odkrył, że do opery doskonale stosuje się również ówczesny „kamień filozoficzny”, to znaczy wojna z Hitlerem. To takie ideologiczne Stefki Burczymuchy, bo nieodżałowany kanclerz przeprowadził się do swego aktualnego miejsca zamieszkania 66 lat temu, ale to właśnie czyni ową wojnę tak rozkoszną: żadnego ryzyka, czysty komfort moralny. Oni są jak armia francuska: zawsze o jedną wojnę do tyłu.
Jeszcze śmieszniejszy jest pod tym względem nagły przypływ polskiego… postkolonializmu. Polska, jak wiadomo, kolonii miała niewiele (chyba tylko pod baobabem u Stasia Tarkowskiego), a kolonializm skończył się globalnie na dobre pół wieku temu. Czyli, ogólnie rzecz biorąc, pod sztandarem „sztuki zaangażowanej w sprawy aktualne” – polscy postkolonialiści borykają się z problematyką, która ani w czasie, ani w przestrzeni nie ma najmniejszego związku z czymkolwiek i nikogo nic nie obchodzi.
No i galopują nasi Nieistniejący Rycerze na Nieistniejących Koniach, patataj, patataj.
Hoko, śpij spokojnie. Taż posłuchałam sampli. 🙂 A poza tym, horyzonty sobie poszerzam. 😉
No to chyba że tak 🙂 bo już się zastanawiałem, czy nie zostać marynarzem…
Większa chyba część tych postępowców to przedstawiciele niemieckiego pokolenia 68, którzy zastygli w pozie buntu przeciw autorytarnym dorosłym. Do tych dorosłych zaliczają najwyraźniej również kompozytorów dzieł operowych. Taka nagonka na burżuazyjną sztukę i próba rozsadzenia jej skostniałych struktur od środka…
PS. Właściwie po „przedstawiciele niemieckiego pokolenia 68” trzeba by dopisać jeszcze „i ich duchowi spadkobiercy”.
O, to, to. Ja też nieraz mam poczucie, że 68 rzondzi. 😉
No bo jest u waaadzy 😛
Mamy nawrót ówczesnej ideologii w jej najbardziej hurra-obskuranckiej postaci. Przypuszczalnie nieunikniony po upadku przodującego ustroju, z czym to towarzystwo po dziś dzień się nie pogodziło.
Wczoraj w poważnym radio francuskim nasłuchałem się o „neoliberalnym totalitaryzmie”. Przed chwilą kolejna dyskusja w telewizji francuskiej o tym, że anonimowe instytucje finansowe rządzą światem. Jeszcze jeden wysiłek i ktoś wskrzesi stare, dobre „mocarstwo anonimowe”, po czym przyprawi mu pejsy. Kwestia czasu.
To wszystko oczywiście wylewa się na sceny teatralne, gdzie doraźne gazetki ścienne wygrywają bez walki z arcydziełami ludzkiego ducha, a tratowanie tych arcydzieł budzi owacje z przyczyn tyleż estetycznych (to się przeżyło, tylko tak można te trupy galwanizować, widz jest dureń, bez nas nic by nie zrozumiał), co ideologicznych (dobrze im tak, spróchniałym zgredom).
Kiedyś się ta leworucja kóltóralna z norzem w bżóhó skończy, ale daty bym na razie nie przewidywał.
Ne odbierając pokoleniu 68 niczego na polu kóltólarnych zasług i leworucyjnego zapału (choć zawsze sprawiedliwie przyznaję, że parę naprawdę zgniłych jajeczek to pokolenie ruszyło), zwróciłbym uwagę również na inny aspekt sprawy, czyli coś, co nazwałbym przymusem medialności.
Dla mediów – wiadomo, jak pies ugryzie człowieka, newsa nie ma. Jak ktoś wystawi operę czy sztukę po bożemu, newsa tyż nie ma. A jak reżyser ugryzie psa i wpuści na scenę królika – news jest.
I dalej – nie ma chyba reżysera, który chce pozostać nieznany. To już taki zawód, że dąży się do rozgłosu, mnóstwa omówień, a najlepiej jeszcze grona rozanielonych wielbicieli płci obojga. Do tego trzeba mediów. No to reżyser gryzie psa 👿 i wypuszcza te króliki. Bo wybitny chce być i wielbiony, a nie jakiś tam, za przeproszeniem, dobry fachura, ale medialnym zdaniem „niewnoszący nic nowego”. 🙄
Oj, byłbym zapomniał. Maciasie, dziękuję za appendix. Zachowam na wypadek, gdyby mi kiedyś chciano wycinać mój osobisty. Bo jakoś lubię mieć wszystkie kawałki psa w komplecie. 🙂
Bobiku, jedno jajko bażanta już mam. Muszę sam wysiadywać, bo żona zagroziła rozwodem z orzeczeniem winy.
Ja bym jeszcze dodała, że w Niemczech nadal żywe są ambicje intelektualne i każde działanie trzeba obudować programowo i uzasadnić. Reżyserzy szeroko opisują swoje „nowatorskie” koncepcje i głębokie interpretacje dzieł w programach, krytycy najczęściej to czytają i potem rzutuje to również na ich analizy w omówieniach przedstawień. Zderzenie tych egzegez z króliczymi uszami, różem, kafelkami, sikaniem i fikaniem na scenie daje efekt przekomiczny…
Jest tym dotknięty również René Jacobs, który się tym pewnie tam właśnie zaraził. Do każdego nagrania dodaje traktat teoretyczny, że boki zrywać. Przy Agrypinie już przechodzi sam siebie.
Piotrze, jeżeli to jajko trzeba wysiadywać w Patagonii, to się wcalę nie dziwię żonie, że zagroziła rozwodem. 😎
Tak, obszar kultury niemieckojęzycznej jest chyba bardzo podatny na różne „obudowujące” intelektualne fikołki, wykonywane ze śmiertelnie poważnymi minami. To widać nie tylko w sztuce. Kiedy porównam np. dwie prace naukowe z jakiejś dziedziny (przyznaję, humanistycznej, bo fizyką ciała stałego zajmę się pewnie dopiero w przyszłym życiu) po niemiecku i po angielsku, zwykle mnie zdumiewa, jak prosto, jasno i przytomnie (a czasem nawet zabawnie) potrafią o tym samym pisać Anglosasi. Bez żadnego uszczerbku dla istoty rzeczy.
Ale przyznaję, że instrukcje obsługi urządzeń technicznych wolę po niemiecku. 😆
Niestety, podobne obserwacje mam we Francji, choć oni wyspecjalizowali się w pisaniu Niczego – „ładnie”. Nieustanna produkcja słów i koronkowo dzierganych zdań, z których absolutnie nic nie wynika, nic nie zostaje na sicie. Myśl niewykrywalna.
To nie nowość, to już ma swoje kilkadziesiąt lat. Mistrzem w tym był Sartre, dzisiejsze „filozofy” to w porównaniu ślepe kocięta, jakby powiedział tow. Stalin. Pamiętam, kiedy pisząc pracę magisterską na pewien temat, chciałem z niego coś ściągnąć, bo niby co, kurde. Otworzyłem bardzo sławne i bardzo opasłe dzieło. Przeczytałem sto stron. Do dzisiaj nie wiem, co przeczytałem.
Niech żyje anglosaska humanistyka. Z tych nowszych książek (nie o wielkich klasykach mówimy, oczywiście), tylko ich warto czytać. Przepraszam, jeżeli kogoś przegapiłem.
Język większości niemieckich prac naukowych przypomina urodą kampusy uniwersytetów zakładanych w latach 60. i na początku 70., tzw. Neugründungen. Żeby dotrzeć z punktu A do punktu B trzeba przemierzyć ogromne połacie betonu 🙁
Wiem, to słynne dzieło JPS to pewnie był „Zbytek nicości. Fenomenalny zarys koronkologii”. Albo jakoś tak. 😎
Bardzo obrazowe, Beato. I wiernie oddające stan rzeczy. Kupuję. 😆
Cóż, o tzw. pokoleniu 68 mam opinię jednoznaczną: żałosne marionetki uformowane przez sowieckich agentów wpływu, którzy w tamtych czasach opanowali zachodnie uczelnie. PMK ma wiele racji w tym co pisze. Trzeba jednak koniecznie dodać, że agentura miała w rzeczywistości o wiele bardziej praktyczne cele, niż kopanie martwego kanclerza. Celem było zmienienie zachodnich społeczeństw w pozbawioną kulturowej tożsamości pacyfistyczną masę, która opluje bohaterów z Wietnamu a gdy nadejdą sowieccy żołnierze łyknie sobie lsd i pokaże im znak pokoju. Tak sobie myślę, że gdyby dzisiejsza publiczność „awangardowej” opery uświadomiła by sobie jej źródła, to niejednemu przeszedł by entuzjazm…
Dzisiejsza „awangardowa” publiczność niczego sobie nie uświadomi, bo byt określa świadomość, to znaczy, im lepszy byt, tym mniejsza świadomość, że się jest nie na swoim miejscu
😉
No, nie lubie ja tego wszystkiego, o czym piszecie, ale to, co wypisuje Rafal, to jednakowoz przesada. Owszem, moze zgadza sie w stosunku do jednostek. Ale naprawde jednostek.
Mnie również bardzo trudno się zgodzić z taką analizą maja (czy, więcej, roku 1968) na Zachodzie, która sprowadza wszystko do jednolitego spisku z jednym ośrodkiem dowodzenia. Uderzająco przypomina mi to symetryczne analizy polskiego marca 68 w „określonej” prasie partyjnej.
Bywali agenci wpływu i bywały pojedyńcze, rzadkie, marionetki, napewno jednak cały ruch nie był zależny od takiej zewnętrznej manipulacji. Przede wszystkim, maj francuski był bardzo antysowiecki, a FPK odegrała w nim rolę marginesową i konserwatywną. Wietnam był tu epifenomenem i nie o to głównie chodziło, najwyżej na campusach amerykańskich z przyczyn osobistych i praktycznych. Tam pewnie było najwięcej agentów, bo stawka była największa, ale Woodstocka nie zorganizowali i Hair nie skomponowali. Pacyfizm jest zawsze reakcją na straty wojenne: Francja przeszła swoją chorobę pacyfistyczną po I wojnie światowej, Niemcy po II, Amerykanie po Wietnamie. Agenci nie mieli z tym nic wspólnego, wykorzystywali to najwyżej w sytuacjach kryzysowych (i to dopiero później, w latach 80, w czasie kryzysu eurorakiet), ale nie byli tego sprężyną. Poczucie kulturowej tożsamości (jakkolwiek ona wyglądała) było, przeciwnie, bardzo silne a określała się ona, jak to zwykle bywa, przeciwko… rodzicom. A rodzice, we Francji i na lewicy, należeli do FPK, więc znowu się to nie zgadza.
Dzisiejsza „awangarda” operowa to zjawisko pokrewne awangardzie lat 70., ale przecież w niej nie zakorzenione. Przy czym polska awangarda to spóźniony o parę pokoleń maj 68: edypowska, dziecinna reakcja na bohaterskich ojców i upojenie wolnością. Nagłe odkrycie, że rodzice nie są doskonali, a świat jest niesprawiedliwy.
Długo by można, a tak jak Rafał – to trochę krótko.
Howgh! 😎
Chodziło mi o coś trochę innego. Cały proces przyrównałbym raczej do zasiewania toksycznych ziaren z których do końca nie wiadomo co wyrośnie a nie jakiegoś centralnie zarządzanego spisku. Warunkiem powodzenia wojny psychologicznej jest, aby podburzane masy pozostały zupełnie nieświadome żyjąc sobie w złudnym poczuciu pełnej niezależności i delektując się uczuciem buntu samym w sobie. Przekonanie zbuntowanych aby wstąpili do prosowieckiej partii byłoby niewątpliwie cenne z punktu widzenia Sowietów ale na szeroką skale nierealne. Młodzi nie po to wyrwali się spod władzy rodziców, żeby zacząć słuchać jakiegoś partyjnego nudziarza. Prostą destrukcję tradycji i zwyczajów wrogich krajów było dużo łatwiej zorganizować a z militarnego punktu widzenia jest to praktycznie tak samo cenne.
To wyjaśnienie niczego w gruncie rzeczy nie zmienia i jeszcze mniej wyjaśnia, gdyż nadal zawiera hipotezę odgórnego planu „wojny psychologicznej” na globalną skalę. A to właśnie wydaje mi się w najwyższym stopniu wątpliwe.
Nie chcę przez to powiedzieć, nie daj Boże, że takich planów nikt nie robił i że wojny nie było – oczywiście, że robił i że była. Tylko, że niesposób fenomenu 68 interpretować jako skutku takiego planu.
Co więcej, Pański wykład zdumiewająco przypomina (przepraszam za ewentualny brak precyzji, ale nie jestem tu specjalistą) marksistowsko-leninowski koncert „fałszywej świadomości” klasy robotniczej, która sama nie wiedząc dlaczego, działa wbrew swym interesom, głosując na burżujów.
Teorie takie kwitną po dziś dzień : Loach zrobił jeden ze swoich agit-propów (Hidden Agenda, nomen omen…) o tym, że kolejne zwycięstwa Margaret Thatcher to wynik manipulacji CIA. A ile razy i ilu ludzi interpretowało w tym samym duchu rezultat kolorowych rewolucji w Gruzji i na Ukrainie, to nie zliczę. Wszystko to – skutki działania wrogiego mocarstwa, które ma swe macki wszędzie. Sorry, ale jakoś nie kupuję.
A tych idej nikt zasiewać nie musiał. Przypominam Panu, że są równie stare, jak ludzkość, a w tym ich wcieleniu zrodziły się na dłuuuugo, zanim na Kremlu zapanował tow. Michaił Susłow. Spontanicznie.
Brakuje jeszcze do kompletu jakże spontanicznej rewolucji w Libii. 🙂 Ja mimo wszystko pozostanę przekonany, że mocarstwa naprawdę posiadają swego rodzaju „macki” do mieszania w obcych państwach, i co więcej regularnie robią z nich użytek. Nie mam pojęcia czy p. Thatcher zawdzięczała swój sukces akurat wsparciu CIA ale sądzę, że byłoby wielką naiwnością przyjmować, że tak istotna sprawa jak wybory pozostaje poza kręgiem zainteresowań przeróżnych „macek”.
Rozumiem. Cóż, to również pogląd nienowy.
Może wróćmy jednak do bażantów patagońskich,albo co …
Dzięki za „Marię” Emtesiódemeczko, dopiero teraz znalazłam chwilę,żeby posłuchać 🙂
A wracając do zjawiska zasygnalizowanego wcześniej przez Wielkiego Wodza,niby że sit transit gloria mundi 😉 pomyślałam sobie,że wbrew pozorom to producenci papieru wartościowego odwołują się do jakiegoś kodu kulturowego, zakładając,że odbiorca tegoż papieru jednak wie kto to Mozart albo Dante (dlaczego Dante? A niby dlaszego nie? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=OCpiG5cT6gw&NR=1 )
Natomiast do czego odwołują się autorzy adaptacji z sikającymi królikami, topielicami w basenach i Myszkami Miki,boje się nawet myśleć …