Warszawa panią kocha!

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

– zakrzyknął jakiś pan z balkonu do Aleksandry Kurzak, zaraz przed pierwszym bisem (którym było coś z Lehara – niezbyt dobrze znam się na operetce; drugim zaś – znany hicior O mio babbino caro). No i jest za co, choć czepiać też by się troszeczkę można.

Można, ale po co – dość ostra barwa w zaśpiewanej na początku arii Fiordiligi Come scoglioCosi fan tutte wiązała się zapewne nie tylko z tym, że artystka dopiero się rozśpiewywała, lecz i z tym, że to piekielnie trudne – skoki interwałowe sięgają półtorej oktawy. Nie dość na tym, charakter postaci, niezłomnej i strasznie serio, mniej pasuje do Aleksandry Kurzak, która najlepiej się przecież czuje w roli wesołych kokietek (swoją drogą i Fiordiligi w chwilę po tej arii przestaje być niezłomna i zdradza w końcu swojego ukochanego). Ale dalej już była – jak w tytule jej płyty – gioia.

W każdej części program przewidywał po trzy arie, przedzielane uwerturami. W pierwszej części była więc jeszcze pogodna aria Donizettiowskiej Łucji z I aktu, a na koniec aria Semiramidy Bel reggio lusinghier – jak dla mnie dopiero w tym Rossinim zaczęła się właściwie prawdziwa, pełna forma.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Przybić piątkę ze Sławulą

Wiece wyborcze kandydata na prezydenta Polski Sławomira Mentzena rozpoczynają się zawsze o piętnastej. Ta pora daje pewność, że przybędzie elektorat – uczniowie po lekcjach.

Marcin Kołodziejczyk

Cavatina Noriny Quel guardo il cavaliere  z Don Pasquale była popisem przede wszystkim aktorskim, natomiast w słynnej arii Rozyny Una voce poco fa (podwyższonej o półton) do aktorstwa doszła jeszcze akrobacja wokalna – Kurzak wybrała chyba najtrudniejszą, najbardziej ozdobną wersję. Ale po tych dwóch kokietkach przybrała postać Violetty z I aktu Traviaty – i tam już były wszystkie odcienie, rozterka, smutek, tęsknota za miłością, sztuczne rozbawienie – cała ta słynna huśtawka nastrojów. Wspaniale oddana, jak na deskach scenicznych.

Orkiestra pod batutą swojego szefa brzmiała dość sztywno, a niewinna, żartobliwa uwertura do Sroki złodziejki po prostu zabiła nas dźwiękiem. Pan Józef Kański w przerwie stwierdził, że za długo żyje, bo pamięta, jak tę uwerturę grała orkiestra z Cleveland pod George’em Szellem… Najbardziej zapadło mu w pamięć idealnie równe staccato w drugim temacie. Oj, trudna to sprawa.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj