Szymanowski (i nie tylko) w Edynburgu (3)
Dziś Gergiev miał szansę zrobić dwie części z różnych światów, co byłoby bardzo dobre. Niestety, stwierdził chyba, że Pieśń o nocy jest za krótka, by wypełnić nią część, więc wetknął przed nią Brahmsa Wariacje na temat Haydna, co nie było najlepszym pomysłem. Ale przynajmniej dziś było chronologicznie.
Zaczął więc od III Symfonii Brahmsa. Nie wiem, od czego to zależy, ale dziś Brahms Gergieva mi się podobał, a kolegom trochę mniej. To akurat nie jest taka oczywista symfonia z przytupem, ma w sobie jakąś tajemnicę (poza banalną, ale na szczęście krótką trzecią częścią), nawet kończy się nietypowo – cicho. Pierwsza część była w sam raz śpiewna, może tylko chwilami były jakieś dziwne zwolnienia. W drugiej pięknie został wydobyty ten dziwny drugi temat, pohukujący w rogach i klarnetach, mający później rozwinięcie w finale. Mniej mi się podobały Wariacje, bo po prostu nie zawsze było równo.
W symfonii Szymanowskiego początkowo partię solową miał wykonać znakomity brytyjski tenor Toby Spence. Niestety ciężko zachorował (przeszedł nawet operację) i trzeba było w trybie pilnym wezwać kogoś innego. Ostatecznie wystąpił mój znajomy z Brukseli – Steve Davislim, i spisał się znów świetnie. Znakomity był też chór. Co zaś do interpretacji Gergieva, to postawiłabym ją pomiędzy Boulezem a Eötvösem – ta pierwsza podobała mi się najmniej, ta ostatnia najwięcej. W skrócie: ekstatyczność chwilami była, ale zabrakło rozmarzenia i przestrzeni. Jednak ogólnie na plus.
Tu dzieje się w ogóle bardzo wiele, nasze teatry odnoszą sukcesy (zasłużone), polskie wejście w Edynburgu jest w tym roku mocne. Ale ja zostałam przy muzyce, choć nie tylko Szymanowskiego. Byłam znów dziś rano w Queen’s Hall na koncercie Les Arts Florissants pod dyrekcją Paula Agnew rodem z niedalekiego Glasgow. Bardzo ciekawie ułożony program – przegląd opery francuskiej: od pierwszego dzieła, które zaistniało w tym gatunku, czyli Pomone Roberta Camberta, poprzez królowanie Lully’ego, czyli fragmenty Achille et Polyxène, której to opery kompozytor nie zakończył, bo dziabnął się batutą w nogę, dostał zakażenia i umarł; inwazję na Anglię, czyli pierwsze dzieło operowe z angielskim tekstem, Albion and Albanius, napisane przez Francuza Louisa Grabu, oraz Medeę Charpentiera, po Les Indes galantes Rameau. Wszystko we fragmentach oczywiście. Bardzo to było ładne i efektowne, jedyne, co przeszkadzało w odbiorze, to okropna duchota – wczoraj tak nie było. Przestałam się więc dziwić, że miła starsza pani w szatni rozdaje miętuski, a na piętrze można sobie nalewać wody z lodem i nawet pić podczas koncertu. W naszych salach koncertowych to byłaby obraza boska, a tu tylko przyklejono na balustradzie napisy, żeby nie stawiać tam napojów, czego i tak się zrobić nie da, bo balustrada jest pochyła.
Komentarze
Pobutka.
Ech, Szkoci… Ja byłam w Szkocji na jesieni. Na jednym koncercie było tak zimno, że drugiej połowy słuchałam w kurtce. Pierwszą połowę kurtka przewisiała w szatni – prawie samotnie, bo Szkoci zdejmowali okrycia na sali i wpychali je pod swoje krzesła. 😯 Na innym koncercie wielu panów miało takie same krawaty. Myślałam, że to ten słynny old school tie, ale okazało się, że to krawaty klubu golfowego. 😳
Dziś w Edynburgu było prawdziwe lato. Słoneczne! Przez pół dnia skorzystaliśmy. Po południu padało, no, ale gdyby tak w ogóle nie padało przez te parę dni, to dopiero byłby szok.
Zaraz wrzucę kolejny wpis. I koniec z tymi wojażami, wracam do Warszawy.