Ostatni odcinek edynburski
Dziś zerwaliśmy się z koleżeństwem skoro świt – no, może to nie była już taka godzina, której nie ma, ale dość wcześnie – i wybraliśmy się na górską wycieczkę. Niewielka to górka (zwana Arthur’s Seat), bo ma ledwie 250 m, ale podejścia są tam dość ostre, krajobraz skalisty i w ogóle człowiek czuje się jak w prawdziwych górach, choć w miniaturze. (Oczywiście są zdjęcia i – tak jak inne – zostaną wrzucone w odpowiednim czasie.) Kolega stwierdził, że trzeba się wprawić w odpowiedni nastrój przed IV Symfonią i II Koncertem skrzypcowym Szymanowskiego. Myśmy się w nastrój wprawili, ale szkoda, że przynajmniej na taką krótką wyprawę nie wyruszył Denis Matsuev (po polsku należy jego nazwisko właściwie pisać i wymawiać „Macujew”, bo tak właśnie pisze się po rosyjsku).
Onże Macujew, jak pamiętamy, to ten artysta, który potrafi grać tak, żeby fortepian odjechał. Fizycznie. Od razu powiem, że tym razem fortepian nie odjechał i jak na siebie solista był nawet dość subtelny – w II części zdarzyło mu się zagrać parę razy piano, ale jak to u niego, było ono dość płaskie, frazy nie miały kształtu, wszystko było jakby na jednym poziomie. Ogólnie była rąbanka i wrażenie chaosu oraz braku współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Ale też trzeba przyznać, że nawet rąbanka tu nie zawsze może pomóc, bo kompozytor tak rozbudował orkiestrę, że często jej brzmienie całkowicie przykrywa brzmienie fortepianu.
Niesmak, który nastąpił w związku z wykonaniem pierwszego z utworów, ulotnił się dzięki Leonidasowi Kavakosowi, który był solistą w II Koncercie skrzypcowym. On właśnie ma to, czego Macujewowi brak, czyli wrażliwość i kulturę dźwięku. Wspominałam już o tym, że bardzo się ten muzyk rozwinął od czasu Konkursu im. Wieniawskiego, a gdy usłyszałam recital, byłam już o Szymanowskiego spokojna. I od razu orkiestra była bardziej uporządkowana (są w sposób widoczny zaprzyjaźnieni – Kavakos po wykonaniu serdecznie ściskał się z pierwszymi skrzypkami), i było to wreszcie podobne do tego, co miało być.
W drugiej części IV Symfonia Brahmsa, która mi wreszcie sprawiła pełną satysfakcję – pierwsza część była jak na mój gust trochę zbyt wolna, ale za to bardzo śpiewna, dalej już nie będę się czepiać. Owacje były wielkie i myślałam: cholera, żeby tylko nie zagrali znowu któregoś Tańca węgierskiego. No i, cholera, zagrali. Po takim utworze jak IV Symfonia to jednak zgrzyt. Przynajmniej dla mnie.
No i koniec mojego tutaj pobytu. Rano ruszam do Warszawy. A tu jeszcze dalszy ciąg muzycznej inwazji: za parę dni Cleveland Orchestra do programu dwóch swoich koncertów włącza muzykę Lutosławskiego jako przedsmak przyszłego jubileuszowego roku (Koncert na orkiestrę oraz Koncert fortepianowy z solistą Larsem Vogtem), a wieczorami w klubie festiwalowym m.in. Raphael Rogiński, Cukunft i Profesjonalizm. Przetoczyła się już prawie fala występów teatralnych, także z sukcesem. Podobno nie jest to w Edynburgu ostatnie polskie słowo.
Komentarze
Pobutka.
Ciekawe z Tańcem Węgierskim. Właściwie nigdy na to nie zwracałem specjalnej uwagi, dopiero teraz czytając uświadomiłem sobie, że nieraz BIS, sam w sobie całkiem udany, brzmiał jak zgrzyt po dużo subtelniejszym utworze poprzedzającym. Dlaczego tak to dobierają? Chyba w przekonaniu, że publika na coś takiego czeka i pewnie mają rację. Że wrażliwszych to wali w łeb, mało istotne.
Artysta pianista M. jest przewidzany do wykonania III koncertu fortepianowego Rachmaninowa w listopadzie w FN (organizuje to p. Penderecka). W trosce o majątek publiczny sugeruję dodatkowe ubezpieczenie sprzętu 😉
A propos bisów – w sobotę Goerner zaczarował Debussym.
Dzień dobry. Doleciałam.
Rzeczywiście trzeba chyba zasugerować coś takiego p. Pendereckiej 😛
A ja tak sobie myślałam, że Szymanowskiego pewnie mógłby ładnie zagrać Trifonov. Skoro to już musiałby być pianista rosyjski…
Pobutka.
Ciekawostka:
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/zaskakujace-dane-euro-2012-przegralo-z-ta-impreza,1,5222482,wiadomosc.html
Inna rzecz, że niezbyt wierzę w metodologię za tym stojącą 😉
Tak wlasnie od dawna podejrzewalem: ze Tance wegierskie tez sa obciachowe jak jaki Sibelius. 👿
Bo za ladne., kurde mol. 👿
OK. Juz wkladam morde w kubel. 👿
Dobrze, ze Kierownictwo wraca.
Mrau, Kocie.
Nie mam nic do Tańców węgierskich jako takich. Ale skoczna muzyczka po Bardzo Poważnej III Symfonii to jednakowóż zgrzyt. Coś się przeżyło głęboko i zaraz potem husia siusia.
Co zaś do linki PAK-a, może i metodologia nie do końca przekonuje, ale wiadomość jakaż pocieszająca 😉
No właśnie, po niektórych utworach nie powinno być bisów. A przynajmniej skocznych. W ostateczności mogliby miejsca słuchaczy wyposażać w zatyczki do uszu na bisy…
PS.
Jak Stanisław napisał „BIS” to myślałem, że chodzi o kryptoreklamę wydawcy 😉
Tak sobie pomyślałem, że jak Wielki Artysta, to BISuje.
Ja tak tyko przypomnę ;), że za free można zobaczyć otwarcie sezonu przez Filharmoników Berlińskich 24 sierpnia. Zagrają III Symfonię Witolda Lutosławskiego – tu wrzuciłem linka do strony, gdzie się można zarejestrować, by zobaczyć transmisję.
http://bachandlang.blogspot.com/2012/08/filharmonicy-berlinscy-zagraja-iii.html
P. Kierowniczka napisala o trzeciej Brahmsa: ….To akurat nie jest taka oczywista symfonia z przytupem, ma w sobie jakąś tajemnicę (poza banalną, ale na szczęście krótką trzecią częścią)…
Czy opinia o banale, jest uwarunkowana przez egzystencjalnie banalne pilowanie tejze czesci w „Aimez-vous Brahms”? 😉
Przeciez Brahms w trzeciej symfonii jest FAF – frei aber froh 🙂 wesolutki, bo bez zony ciosajacej mu kołki na glowie.
Ja to przeżywam Tańce (nie tylko węgierskie, mogą być i słowiańskie), podczas gdy symfonie Brahmsa jakoś niespecjalnie mi się przeżywa 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=Yv4bWqHf-q8&feature=related
Każdy przeżywa to, co przeżywa 🙂
mkk – dzięki za link!
A tymczasem powrzucałam zdjęcia: tutaj, tutaj, tutaj i jeszcze bonusik.
Co do motta FAF, to prawdę mówiąc nie bardzo rozumiem przeciwstawienia wolności i szczęśliwości 😉 Ale ta symfonia wcale nie jest wesolutka. Może oddaje prawdziwe nastawienie Brahmsa do tej kwestii? 😉
Co do szczęśliwości, to PK chyba nie jest na bieżąco z odkryciami nauki 😆
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,3672
Zabawne 🙂
Najwyraźniej nie bez przyczyny Macujew ma ksywę „Syberyjski niedźwiedź” i jak to piszą w recenzjach – „siewodnia był w udarie”.
O, to ładne i jakże trafne 🙂
To specjalnie dla klakiera małe podsumowanie wrażeń z czterech dni z Gergievem. Potwierdziło się wszystko: i że zdolna bestia, i że chałturnik. Ćwiczył z orkiestrą tyle co nic, zresztą orkiestra jest genialna i sama by zagrała. Ale jednak jak mu zależało na Szymanowskim, to potrafił się trochę lepiej przyłożyć. Co prawda powiedział na konferencji prasowej, że to w III Symfonii czuje się bardziej komfortowo, ale lepiej mu wyszły dwie pierwsze – ma rękę do fajerwerków.
Nadal moje zaufanie do niego jako do muzyka jest połowiczne. Bo jednak chałtura jest formą lekceważenia. Ale na pewno dla publiczności jego nazwisko jest dźwignią dla muzyki Szymanowskiego. A jeżeli symfonie ukażą się w labelu LSO, jest szansa, że sprzedadzą się tak jak inne płyty tej firmy. Dlatego warto było.
Zapraszam do nowego wpisu – pierwszego „chopiejowego”.