Paweł Szymański zaprosił…

…na koncert do sali kameralnej Filharmonii Narodowej. W tym sezonie jest jej kompozytorem-rezydentem i dzięki temu miał możność m.in. ułożyć dwa koncerty według własnego życzenia. Dla dzisiejszego osią była poezja Georga Trakla, do której i on napisał przepiękny cykl trzech pieśni. Do niego dobrał stworzone również do tekstów tego poety dzieła Antona Weberna i Matthiasa Ronnefelda (wszystkie śpiewała fantastyczna jak zawsze Agata Zubel) oraz parę utworów instrumentalnych, dopełniających niesamowity, oniryczny nastrój.

Mówi się o fatalnym wieku 27 lat: mając tyle właśnie odeszli Janis Joplin, Jimi Hendrix, Kurt Cobain czy współcześnie Amy Winehouse. Ten wiek był fatalny również dla trzech z bohaterów tego koncertu: mając właśnie tyle lat w 1914 r. Trakl popełnił samobójstwo, jeden z wykonanych kompozytorów, Matthias Ronnefeld, zmarł na cukrzycę w 1986 r., a inny, Adam Falkiewicz, w 2007 r. odebrał sobie życie.

Zamknięty krąg ekspresjonistycznej, depresyjnej poezji Trakla, obracającej się wśród powtarzających się tematów i skojarzeń, generuje muzykę różnorodną, ale o zbliżonej w jakiś sposób atmosferze. Sechs Lieder op. 14 Weberna, to maksymalna kondensacja, a przy tym ulotność. Fünf Lieder nach Trakl op. 4 wspomnianego Ronnefelda to inny świat, pełen skrajności, od kameralnego ściszenia do intensywnego forte. Wreszcie genialne Drei Lieder nach Trakl Szymańskiego – Agata Zubel, która zresztą nagrała je cztery lata temu na płycie Poems (CD Accord 2009), tym razem wystąpiła z Maciejem Grzybowskim przy fortepianie i oboje przeszli samych siebie.

Te główne punkty zostały obudowane muzyką instrumentalną. Na początku Songlines Rolanda Freisitzera (ur. 1971; kompozytor przybył na koncert), muzyka zbudowana na obsesyjnych powtórzeniach kilkunutowych zwrotów harmoniczno-melodycznych, jakby refrenów – ale nie jak w repetitive music, tylko po kolei, trochę jak w utworach Strawińskiego. Potem Webern, a po nim króciutkie, zaledwie parominutowe Psychodrammen II Falkiewicza, w którym wszystko kończy się, ledwie się zaczęło. I na koniec części Ronnefeld. Po przerwie pieśni Szymańskiego i na zakończenie wyciszenie: Equilibre Romana Haubenstocka-Ramatiego (Szymański odbył u niego studia uzupełniające w Wiedniu). Światła zostały wygaszone, muzycy otoczyli publiczność, bo grali również po bokach widowni, i oplatali nas również powtarzającymi się brzmieniami i zwrotami. Po wszystkich emocjach ta muzyka pogrążała nas w sen, przedsmak Wielkiego Snu.

Powiedziałam Pawłowi, że tak pięknie skomponował ten koncert jak utwór muzyczny i że mógłby dawać się wynajmować do projektowania koncertów. A on na to: „Bardzo chętnie, jestem do dyspozycji”.  Tak więc szczerze i gorąco polecam 🙂