Młody jazz (?) z poważką w tle
Dostałam ostatnio trzy płyty młodych polskich muzyków jazzowych, które zostały mi przysłane zapewne także dlatego, że każda z nich zawiera pewne bliższe czy dalsze nawiązania do muzyki poważnej. No i oczywiście dlatego, że czasem się też jazzem zajmuję. Wszystkie te płyty bardzo ciekawe, każda zupełnie inaczej. Muzycy mimo młodości już od dłuższego czasu obecni na rynku: trio RGG, Joanna Duda i Marcin Masecki.
Najbardziej – by tak rzec – łagodny jest album RGG (który powinien właściwie zmienić nazwę na OGG, bo zmienił pianistę z Przemysława Raminiaka na Łukasza Ojdanę) pt. Szymanowski. Tutaj można go przez parę dni posłuchać w całości, a tutaj jeszcze małe promo na YouTube. Można się przekonać z tych nagrań, że jest to muzyka bardzo subtelna, wysmakowana, kontemplacyjna, w której tu i ówdzie, ale raczej dyskretnie, można rozpoznać tematy z dzieł autora Króla Rogera (w promo jest np. nawiązanie do pierwszego z Preludiów op. 1). Są tu też reprezentowane mazurki, inne preludia czy słynna Etiuda b-moll. Płyta trochę jakby w guście ECM-owskim, w cieniach i półtonach. Miło się jej słucha.
Zupełnie inny świat: Joanna Duda, niespokojny duch fortepianu. Wspominałam tu o niej kiedyś przy okazji pamiętnej gorącej dyskusji o jazzie cztery lata temu, w kontekście warsztatów w Instytucie Jazzu w Katowicach i tego, że zdawała tam kiedyś i się nie dostała. I co z tego – jej droga artystyczna rozwija się znakomicie. To artystka o niesamowitej wyobraźni, brała już udział w bardzo różnych projektach, także nagrywanych na płyty, ale to jest jej pierwsza płyta osobista. Tytuł The Best Of jest trochę przewrotny, ale i poniekąd adekwatny, bo występuje tu zarówno sama, jak i w różnych zespołach, jest to więc swego rodzaju antologia, ale dokładnie skomponowana, zbudowana na zasadzie ostrych kontrastów stylistycznych i nastrojowych. Jest tu dużo elektronicznego grania – od Wurlitzera po syntezatory, ale i zwykły fortepian. Znalazły się fragmenty muzyki, jaką pianistka i kompozytorka napisała do Balladyny w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, są utwory grane w duecie J=J z Jankiem Młynarskim, triu JAA. (w tym samym składzie, do którego dochodzi Agim Dżeljiji na perkusji) czy zespole 3D z dwoma braćmi, także jazzmanami, Radkiem i Tomkiem. Jest jak najbardziej klasyczny duet pianistyczny z Katarzyną Borek – dwa fragmenty Ma mère l’oye, pierwszy blisko początku i ostatni jako ostatni, taki uroczy akcent na koniec. Jest Szopen osobisty – wariacja wokół Poloneza A-dur, i Compilation Prelude oparte na strzępkach różnych utworów Bacha. I zaraz po nich dziecinne zabawy z braćmi. Oryginalny pomysł na okładkę – w powyższym linku ją widać, ale nie widać, że jest ona animacją, czymś na kształt dawnych „przestrzennych” pocztówek, gdzie Japonka mrugała oczkiem zależnie od tego, w którą stronę się pocztówkę przechyliło. Tu oczy zamyka lub otwiera niby-wschodnia postać, a właściwie portret Joanny, która ma taką właśnie fryzurę. Tutaj jest malutki teaser tej płyty (fajne koty znalazłam…), a tutaj jeszcze drobna próbka, wycinki z różnych utworów. Z Bachem pod koniec, gdzieś przed trzecią minutą, i z Ravelem zamykającym.
I wreszcie najbardziej wariacka płyta z tej trójki: Polonezy Maseckiego, które mają premierę za parę dni. Pomysł urodził się z zaproszenia Marcina na zeszłoroczne Kody do Lublina, gdzie inaugurował festiwal swoim koncertem z tym programem na Placu Litewskim. Zimą muzycy nagrali całość i teraz wychodzi. 10-osobowa orkiestra dęta „robi nam paparara” w rytmach zbliżonych (ale niekoniecznie i nie zawsze) do poloneza i jak to u Marcina, wydaje się, że nie umieją grać (trochę niby w stylu np. czegoś takiego). Ale naprawdę jak umieją… To oczywiście muzycy częściowo jazzowi, częściowo awangardowi, trudno tu zresztą dzielić, wystarczy, że wymienię parę zespołów: Levity, Profesjonalizm czy… Kwartludium. Tutaj jest mały „tizer” (pisownia oryginału) plenerowy, tutaj nagranie innego momentu w studiu, tutaj jeszcze inny kawałek – dla niepoznaki Oberek. Nie ma tu żadnego cytatu, choć oczywiście w podtekście jest Chopin. Ale i z Chopinem Masecki potrafi, oj, potrafi… Co potrafi, można usłyszeć tutaj – jednak pianista zapowiada, że z TEGO płyty nie będzie.
Czy to jeszcze jazz? – A czy to ważne?
Komentarze
Dzien dobry,
dwa dni wolne – Szawuot / Aceret
pozdrawiam,
Pobutka.
Teraz dopiero sobie obejrzałem i jestem pod wielkim wrażeniem. Mistrz Olewiński maluje koncertowo. Do tego wie, jakie są zasady kompozycji i perspektywy. Nic dziwnego, dorobek znakomity i miejsca w wielu kolekcjach na świecie. Dorobek plakatowy (i okładkowy). Wie także prawdopodobnie, co się może sprzedawać. Ale to akurat mnie zaskakuje, bo nigdy bym nie pomyślał, że akurat coś takiego. Surrealizmem bym tego nie nazwał. To nie podświadomość wyłazi tylko biznes. To, co u Warhola jest zabiegiem szokującym, tutaj ma prawdopodobnie nowych biznesmenów po odniesieniu sukcesu porażać pięknem. Trudno uwierzyć, że są ludzie gotowi wyłożyć ponad 20 rys. na takie cudo. Pani przy fortepianie tego artysty nie gra. Przysiadła boczkiem. Udaje pianistkę, a może potrafi grać, ale tylko chce sprawdzić jeden klawisz? Dotego jeszcze jedna umiejętność mistrza. Wie, jak skomponować obraz, żeby dał się namalować stosunkowo szybko. A przecież ma w dorobku wiele takich, które miały sens i wartość artystyczną i nie były malowane na chybcika, jak sądzę.
Na obrazie „Co w duszy gra”, którego oceniać się nie podejmuję jako laik, poza też mało wirtuozerska. Pani brzdąka od niechcenia jedną rączką ułożoną niedbale. Z tytułu i pozy wnioskuję, że pani w duszy gra jedna nutka, której brzmienie chce sprawdzić na fortepianie.
Errata: nie 20 rys. tylko 20 tys. zł.
Zobaczyłem, com napisał. Nie wiem, skąd Olewiński zamiast Olbińskiego (Chałupki).
Co to jest jazz? Już 50 lat temu można było się nad tym zastanawiać. 80 lat temu chyba jeszcze nie. Z muzyką poważną chyba podobnie. 80 lat temu była muzyka poważna. Jakieś tam pomysły awangardowe gdzieś kiełkowały, ale to było parę osób. 50 lat temu był jeszcze podział na klasyczną i awangardową, choć nie wszyscy go uznawali. Teraz awangarda to epoka a nie rodzaj muzyki „wyprzedzający” tradycję. Po prostu coraz mniej zasad kompozytorzy i wykonawcy przestrzegają, chociaż, gdy robią to świadomie i potrafią temu nadać sens artystyczny, nikt odpowiedzialny nie powie, że to nie muzyka. Chyba tak rozumiem sens pytania Pani Kierowniczki. Muzyk wie, co to jest jazz. Robi z nim, co uważa za słuszne i albo coś z tego wychodzi albo nie. Jeśli wychodzi, nie ma się co czepiać. Stańko w dość długim wywiadzie mówi, że nie boi się popu. Pop ma wielu odbiorców, warto z nim flirtować. Ponadto pozwala zarobić. To wyznanie nie robi na mnie wrażenia, bo na tyle się Stańki zdążyłem nasłuchać, że wiem, iż dla tego zarobku nie idzie na łatwiznę. W przeciwieństwie do niektórych grafików i malarzy.
Nadąłem się okropnie, a teraz przyszło mi do głowy, że Olbiński sobie po prostu zażartował. Na przykład założył się z kolegami, że coś takiego pójdzie za odpowiednią kasę. W końcu nazwisko uwiarygodnia
Dzień dobry 🙂
Ja nie wiem, czy może być całkiem na serio obraz z chmurą w formie kota? Z całym szacunkiem dla kotów 😀
@tanislawie
jest jeszcze ciekawy surrealista Jacek Yerka, bardzo popularny i niezle sprzedaje w Rosji; nie wiem czy znasz tworczosc Ryszarda Horowitza, jego kompozycja z Jerzym Kosinskim jest fantastyczna. Niezyjacy juz Roland Topor czy tez Jan Lebenstein zdecydowani moi faworyci.
Pozdrawiam, ozzy
No, zestawiać tych za przeproszeniem plastycznych grafomanów z Lebensteinem czy Toporem… sorry. Znam jeszcze paru, nie będę wymieniać nazwisk, po co.
Pozostając przy jazzie, idę teraz na konferencję dowiedzieć się, co będą grać na Warsaw Summer Jazz Days.
Orazki pod poprzednim wpisem jak sacharynowe marshmallow, brr…
Na odtrutke:
http://www.youtube.com/watch?v=fieXqvYL4pQ
Zupełnie inny temat, ale ponieważ jest dość znamienny ciąg dalszy, to rozwijam. Chodzi o tego Tannhausera z Düsseldorfu, z udziałem SS i komór gazowych.
Awantura zrobiła się taka, że, jak już podawała Beata, dyrekcja Deutsche Oper am Rhein postanowiła zdjąć spektakl i grać to dalej „koncertowo”. Tym samym dyrekcja teatru stchórzyła dwukrotnie: najpierw ze strachu przed „postępowcami” wpuściła na scenę ten kicz, potem ze strachu przed awanturą – równie tchórzliwie go zdjęła, robiąc męczennika z faceta, który już tylko się oblizywał. Były dyskusje, domagano się podobno, żeby trochę złagodził, ale z „przyczyn artystycznych” oczywiście odmówił. I teraz udziela wywiadów, pokazując rany na artystycznym sumieniu.
Dyskusja trwa, przy czym wyraźnie zarysowuje się znana, dwojaka linia demagogii.
1. Ktokolwiek jest przeciwko takim manipulacjom w dziełach Wagnera, zdradza tym swoje nazistowskie sympatie.
Zdaniem jednego z dyskutantów, ponieważ Wagner był antysemitą, każda inscenizacja jego dzieła powinna się do tego faktu surowo ustosunkować, a jeśli się nie ustosunkowuje, to znaczy, że popiera antysemickie poglądy Wagnera.
Jest to sprawdzony terroryzm intelektualny, wedle wzoru „skoro powołał się na Arystotela…”: Kosminski uprawia „jedynie suszną” krytykę, a więc sam jest powyżej krytyki. Jedynym kryterium estetycznym jest poprawność ideologiczna.
Komentator Der Spiegel (!) napisał wprost, że „Niemcy wymordowali 6 milionów Żydów, ale kiedy im się to przypomina ze sceny, to idą do lekarza”. (Jedna ze scen była tak brutalna, że kilka osób istotnie zasłabło). Jest to oczywiście bzdura i łajdactwo: łajdactwo, ponieważ autor narzuca Niemcom odpowiedzialność zbiorową; bzdura – ponieważ Niemcy przypominają sobie o tym sami nieustannie od blisko siedemdziesięciu lat i naprawdę nie czekali na tego szmirusa.
2. Ktokolwiek jest przeciwko takim manipulacjom w ogóle, żąda powrotu do dziewiętnastowiecznej szmiry. Im bardziej zapewniasz, że nie, tym bardziej dowodzisz, że tak.
To argument nie do zbicia, jak kiedyś topienie czarownic (jak wypłynie, znaczy jest winna, jak utonie, znaczy, że była niewinna…), a w latach 80 i 90 słynna argumentacja psychologów na procesach o molestowanie nieletnich (im bardziej dziecko przeczy, że je molestowano, tym bardziej dowodzi, że jak najbardziej… nic nie zmyślam).
I tak się toczy życie intelektualno-artystyczne…
Pani Doroto,
czy taki zestaw artystow jest razacy? Nie rozumiem. Ingmar Bergman swojej videotece mial prawie 2 tysiace egz. filmow formatu VHS, wsrod ktorych bylo wiele „uznanych” szmir. Nie bede wymienial tytulow.
Jesli powiem, ze „lubie” i Horowitza, Lebensteina, Topora a nie cierpie wiedenskich walcow w zestawieniu z Varese czy The Velvet Undergound albo zestawie Roya Lichtensteina z Fernandem Legerem? To nic nie znaczy.
@Piotr Kaminski, w tym zawieszonym spektaklu jakis Szwed mial spiewacza glowna role? Chyba sie nie myle, poniewaz slyszalem strzepy rozmow radiowych z pr2 SR.
Jawohl: szwedzki tenor Daniel Frank śpiewa Tannhäusera.
Horowitz może się podobać. Jego fotografie starają się chyba nawiązywać trochę do Chagalla. Na pewno łącznikiem może być Kosiński. Można lubić lub nie. Grafomanem bym go nie nazwał. Lebenstein, nie ma o czym mówić, to inna półka, ale ostatnio podobno przestał być „modny”. Nie wiem, co to znaczy poza cenami na aukcjach. U znawców chyba moda nie powinna mieć znaczenia.
Jacek Yerka to inna para kaloszy. Nie są to bohomazy jak u Olbińskiego, ale też bym tego do surrealizmu nie zaliczył. Fantastyka, baśniowość. Surrealizm musi wywoływać u odbiorcy wiarę w podświadome skojarzenia malarza. Jeśli nie może wywołać, klapa. A ja Yerce nie wierzę. Może nie w takim stopniu, jak Olbińskiemu w jego chałturach, ale i tak nie wierzę. To są rzeczy wymyślone, pościągane. Ściągnięć nie ukrywa. Ale to gruba rura ściągać z Boscha czy z Salvadora. Oczywiście to się nie nazywa ściąganie tylko inspiracja. Malarzy mamy dziesiątki tysięcy, geniusze bywają, bardzo dobrych twórców mamy troszeczkę. Cała reszta różnie, od grafomanów do niezłych. Niektórym jedni trafiają w gust, innym inni. Ale nie lubię w sztuce cwaniactwa. Za Olbińskim w ogóle nie przepadam, ale parę plakatów mi się podobało. Jednak to co dzisiaj zobaczyłem, to cwaniactwo czystej wody. A Jacek Yerka też moim zdaniem trochę tego cwaniactwa ma w sobie. Ale może maluje do szuflady arcydzieła, a na rynek to, co dobrze idzie. Tylko w spuściźnie zostaje, co zostaje.
Ten temat nie do końca odstaje od spraw poruszanych prze Piotra Kamińskiego. Tam też chodzi i o cwaniactwo, jakby nie było.
Wracając do Yerki, to tak myślę, że pomimo wszystkich zastrzeżeń, wybrałbym z jego dorobku parę obrazów, których nie wahałbym się powiesić w domu.
Wyłącznie o cwaniactwo, Drogi Stanisławie, tym obrzydliwsze, że facet się stroi w moralne ornaty, eksploatując cynicznie wielką tragedię, a chodzi tylko o to, żeby się dorwać do konfitur.
I to działa. Jego brat szmirus z Bayreuth, Sebastian Baumgarten (Tannhauser z… odchodami w wiadrach), robi w Zurychu Don Giovanniego. Załóżmy się, że Kosminski już odbiera telefony od różnych dyrekcji, z gwarancją, że oni mu zapewnią nieograniczoną „wolność artystyczną”. Nie ma czegoś takiego jak „bad publicity”.
Takie cwaniactwo jest szczególnie obrzydliwe. Czy nie ma bad publicity… W środowiskach na pewno jest, ale zasięg ewentualnych wydawnictw nie jest wielki. Opinia chyba idzie, ale kasa najważniejsza i dla „bohaterów” i dla dyrektorów. Nawet dyrektor, który kieruje się niezłymi kryteriami, czasem robi odstępstwo, żeby zarobić na coś, co tak nie przyciągnie, ale będzie wartościowe.
Ohydztwo. I wydaje się, że tzw. reżyser tego świństwa osiągnął to, czego chciał – jest męczennikiem, a sława rośnie.
@PK 10:07
Obrazki Olbińskiego wolę jednak w formie plakatów teatralnych.Wiele z nich powstało dla Opery Wrocławskiej.A znane nazwisko ma swoją cenę – na ten przykład plakaty Olbińskiego,Siudmaka i Mitoraja są z tego powodu czterokrotnie droższe niż pozostałe 🙂
http://www.opera.wroclaw.pl/1/index.php?page=85
Rzeczywiście w Niemczech rozpętała się dyskusja, chociaż to może to nieadekwatne słowo, to właściwie wielogłos. Zaczęto też w końcu mówić o nadużywaniu historii i pogardzaniu widzem w niemieckim teatrze utrzymywanym z państwowych dotacji. A rzeczywistość jest taka, że kiedy reżyser nie ma pomysłu na sztukę, sięga po szablon nazizmu i problem z głowy. Ktoś nawet napisał, że można by ogłosić Hitlera patronem niemieckich teatrów państwowych. Służy reżyserom jako płaszczyk, którym przykrywa się zaawansowane lenistwo umysłowe i brak wyobraźni. W tym sensie przedstawienie w Düsseldorfie to żaden skandal, tylko codzienność niemieckich teatrów państwowych. Nie ma dnia, żeby w którymś z nich po scenie nie maszerowały oddziały SS, oczywiście bez żadnego związku z tematem wystawianych sztuk.
Komentarz z próby „Don Giovanniego” w Zurychu: „Unprofessionel und unter aller Sau!” Tylko czemu winna biedna świnia? 😉
Wracając do jazzu. WSJD zapowiada się nader atrakcyjnie. Przede wszystkim 15 lipca w Sali Kongresowej świętujemy (z wyprzedzeniem, bo on wrześniowy) 60. urodziny Johna Zorna. Mariusz Adamiak mówi wręcz, że to najkosztowniejsze przedsięwzięcie w historii festiwalu. 25 muzyków, 7 projektów, 4 godziny muzyki. TVP2 rejestruje koncert, a na bieżąco transmituje w internecie. Z innych wielkich atrakcji Wayne Shorter (18 lipca w Soho Factory). Rozrzut stylistyczny duży, bo jeszcze np. Paco de Lucia (16.07. Sala Kongresowa). Jeszcze kilka innych projektów, w tym polskie. Pisze już o tym jazzarium.pl:
http://jazzarium.pl/tags/warsaw-summer-jazz-days-2013
OGG się nie mogą nazywać, bo jeden Jacques zajął nazwę. 🙂
Klawicymbalistą dawnym mają się przejmować? 😉
To jest teatralny odpowiednik „prawa Godwina”!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Godwina
Oczywiście, sugestia, że stosowanie tego argumentu kompromituje użytkownika jest rozpaczliwie optymistyczna…
A skandal jako chwyt reklamowy to w dziejszych teatrach operowych zasada. Oczywiście, jak słusznie spostrzega Beata, nikt tu użytecznością nie dorówna Hitlerowi, którego ci państwo zbanalizowali do imętu, przerobili na Czarnego Luda, Heroda z szopki.
Ktoś mądry wytłumaczył mi niedawno, że to jedyny sposób, żeby opera wyrwała się z getta pism branżowych. Znakomite przedstawienie czy koncert nie mają na to żadnych szans (a i to w prasie niemieckiej jest pod tym względem o niebo lepiej, niż w polskiej, czy nawet francuskiej), a soczysty grzdyl w rodzaju tego Tannhäusera jest teraz na ustach wszystkich. I stwarza, co więcej, rozkoszne wrażenie „powszechnej debaty ideowo-artystycznej”. Dobra nasza!
Ja tylko nie rozumiem, dlaczego akurat na Tannhäusera się uwzięli (i ten, i tamten kretyn od biogazu). Śpiewacy norymberscy lepiej by się nadawali do dopisywania nazizmu…
Jeżeli już na siłę, to ostatecznie Spiewacy albo biedni Nibelungowie, bo w Tannhauserze istotnie nie ma gdzie tego przyczepić. Ale tym panom to nie przeszkadza. Gdzieś w tej dyskusji wyczytałem, że ostatnio przyprawiono w podobnym sosie… Martę Flotowa (tylko chyba nie Auschwitz, ale Guantanamo – w gruncie rzeczy wszystko jedno…).
Regietheater jest na tyle schematyczny, że można by sformułować cały katalog praw (a Godwina lekko dostosować, bo prawdopodobieństwo pojawienia się Hitlera jest chyba dużo większe niż w dyskusji, szczególnie jeśli teatr na garnuszku państwowym).
O na przykład takie: Prawdopodobieństwo pojawienia się na scenie operowej wąsów Hitlera i basenu jest odwrotnie proporcjonalne do wydolności wyobraźni reżysera.
Swoją drogą nie pamiętam aż takiego szumu z powodu operowego skandalu. Gdzie nie zajrzę Kosminski. Lodówkę strach otworzyć…
W moim rejonie na tej samej zasadzie uzywa sie tradycyjnie seksu – im mniej ma pomyslu rezyser/autor, tym sceny sa bardziej explicit 😆
Wszystko jeszcze przed nami. W jednej dyskusji znalazłem taki postulat:
„Isn’t the Nazi time 70 years over now? I would expect a mirror to reflect the present, not the past. What about a modern “Ring”, with Netanjahu as Alberich? And Dick Cheney as Wotan and Wanderer. G.W. Bush as Siegfried. In the opening of 3rd act Walkure we could show the thousands of dead Iraqi civilians being dragged around by the Valkyries and Rumsfeld as Mime, walking through pools of blood. Now that could be an interesting “mirror on the wall” to the present “evil”. Let’s lobby the MET to show some courage and put something relevant on stage.”
Podejrzewam (mam nadzieję?), że autor robił sobie tzw. jaja, ale pojawiła się natychmiast aprobata bardzo serio, z dość przejrzystym wyjaśnieniem, dlaczego to niemożliwe:
„Yes, Netanyahu as Alberich would be quite interesting. Unfortunately, I don’t see that happening for various reasons not least of all at the MET.”
Nikt z obrońców Kosminskiego nie zwrócił uwagi na tę jawnie antysemicką aluzję.
Ale miałem też osobistą satysfakcję. Ktoś w jednej dyskusji przepisał żywcem moją własną wypowiedź z innej, montując tylko trochę i przyprawiając moje argumenty, po czym podpisał to własnym pseudonimem. Jak wiadomo, plagiat jest najwyższą formą uznania, więc ho-ho!
O tak, sposób rozegrania tzw. momentów na scenach teatralnych też rządzi się podobnymi prawami 🙂
@ Piotr
nooo! gratuluję! Mój znajomy profesor cieszył się jak dziecko, kiedy ktoś ukradł książkę jego autorstwa z wystawy. Tym bardziej że innych nie ruszył.
Wszyscy wychodza z zalozenia ze sztuka jest dobra jesli robi na odbiorcy mocne wrazenie. Jesli artysta nie jest w stanie osiagnac efektu swym artyzmem, zamiast tego wali odbiorce kijem (roznego rodzaju) po glowie – wrazenie tez jest mocne, wiec cel osiagniety 😉
Szwedzki tenor Daniel Frank (ur.1975) odtworca roli Tannhäusera w swej wypowiedzi na temat zamkniecia przedstawienia w Deutsche oper am Rhein w Düsseldorfie:
„Nie bylo mi latwo z ta scena na probach. Jedankowoz nie odebralem jej jak publicznosc i osobiscie nie nosze w sobie rowniez ciezaru zbiorowej odpowiedzialnosci, poniewaz nie jestem Niemcem”
Podstawowy błąd w tej dyskusji na tym właśnie polega, że nie chodzi przecież o to, czy hitlerowcy byli cacy czy be (tę sprawę mamy zasadniczo załatwioną i nie czyńmy panu Kosminskiemu aż takiego zaszczytu…), ani nawet czy ich zbrodnie, ze szczególnym uwzględnieniem Szoa, należy artystycznie przetwarzać, czy też czynić tego nie należy (należy, pod warunkiem, że artysta dorósł do tematu…).
Kwestia antysemityzmu Wagnera jest tu również intruzem, bo na scenie, a już szczególnie w operze, nie załatwia się grzechów autora, zwłaszcza, gdy w owych dziełach nie ma po nich śladu. Od tego są inne środki wyrazu i przekazu. Jak komuś Wagner zawadza, to nie ma obowiązku po niego sięgać. Niech pisze bezkompromisowe artykuły i książki, które następnie oceniać będziemy wedle im właściwych kryteriów.
Chodzi wyłącznie, wciąż i nieustannie, o to, jakie granice mieć może interwencjonizm reżyserski. Wszystkie pozostałe tematy pozwalają jednak tej właśnie dyskusji uniknąć.
Dodam też, że na dźwięk słów „zbiorowa odpowiedzialność” – dreszcz mnie przechodzi. Zwłaszcza w tym kontekście…
Z drugiej strony medalu – pamiętam spektakl Pasażerki Weinberga w Bregencji. Tam był autentyczny, bo zawarty w akcji Auschwitz. I też niektórym starszym osobom zrobiło się na sali słabo…
Wcale się nie dziwię, ale to był utwór o tym, zrobiony przez kogoś, kto akurat, że tak powiem, miał prawo go napisać i zrobił to chyba nienajgorzej. To nie była cyniczna eksploatacja oparta na grząskich przesłankach.
Ja nie wierzę w to zdanie – kto to powiedział? zapomniałem – że po Auschwitz nie można wierszy pisać. Nie tylko można (jeśli się akurat potrafi…), ale wręcz trzeba.
„Nach Auschwitz ein Gedicht zu schreiben, ist barbarisch” Theodor W. Adorno
Dzięki, oczywiście!
Moim zdaniem jest dokładnie przeciwnie.
Moim też. Stąd też powojenny nakaz muzyki absolutnej, jako tej niewinnej, niepodatnej na ideologizację, a zatem z dala od znaczeń czy słów, które mogłyby ją zbrukać. Nie wiem, czy ktoś ubolewał nad tym piękniej niż Ingeborg Bachmann. Rozchodzenie się muzyki i poezji określała jako zaniedbany ratunek. Pisała, że „muzyka rozświetla słowo siłą brzmienia”, a to jakby „podnieść kamień i trzymać go z dziką nadzieją, że zakwitnie” [to już aluzja do jej ukochanego Celana, zresztą autora „Todesfuge” – jak on ją czyta!].
Absurd. Zabraniamy sobie czegoś, bo ludzie uczynili coś niewyobrażalnie okropnego. Czynimy z tych ludzi arbitrów naszych myśli, naszych praw – do takiej poezji i takiej muzyki, jakiej chcemy. Zamiast im przeczyć – potwierdzamy ich.
No tak. Henze zwiał przed tym wszystkim do Włoch. A dokąd później zwiał, to już osobna historia 😉
Szkoda, że Shorter zagra w Soho a nie w Kongresowej. To zdecydowało, że raczej nie wybiorę się na ten koncert.
Niedawno ukazal sie przeklad na j.szwedzki korespondencji pomiedzy Bachman, Sachs a Celanem (oryg.Herzeit) W Polsce, jak pamietam, piekne przeklady poezji wymienionych przez Ryszarda Krynickiego.
W ub roku moja ex-malzonka kupila na jednym z bazarow organizowanych przez gmine -Nelly Sachs: Eli.Ein Mysterienspiel von Leiden Israels, wydane w 1950 r przez szwedzka grupe przyjaciol poetki – naklad byl 200 egz. Po prostu: sprzedawca nie mial pojecia o wartosci tego wydania.
„Herzzeit” można przeczytać i po polsku („Czas serca”, wydawnictwo a5, 2010). Warta polecenia jest też korespondencja Bachmann-Henze.
ad.
Jakze wymowne sa prace Anselma KIEFERA, zwlaszcza te inspirowane przez Celana i dobor materialu przez artyste (niezapomniana ekspozycja u Gagosiana 2010)
Byl z ta grupa tez zwiazany Günter Eich, ktorego szwedzki przeklad „Flickorna fran Viterbo” (Dziewczeta z Viterbo) gdzies mam na polce – maz Ilse Eichineger. Oczywiscie wszyscy z grupy 47.
Dobrej nocy
biber @21:36 – ale dzięki temu, że jest w Soho, bilety są tańsze, tj. najtańsze tak samo 90 zł, ale górny pułap 200 zł, a nie 350 zł 😛
Wiem, wiem, i tak drogo. Ale impreza kosztowna.
A zaglądało Kierownictwo do poczty wieczorem? 🙂
Właśnie zajrzałam i odpisałam 🙂
Dzięki. 🙂
Bardzo wzruszający duet:
http://www.youtube.com/watch?v=Zy1pRm_30iA&feature=youtu.be
🙂
Tylko ten asynchron denerwujący.
A ja bym wolał (z ważką przed lub po) o Prawdziwej Muzyce poważnie – co zresztą najczęściej się Drogiej Autorce udaje
Pozdrawiam
Hm, sorry… to jazz to nie Prawdziwa Muzyka? 😯
Ale rozumiem, de gustibus 🙂
Też pozdrawiam i załączam dobranockę:
http://www.youtube.com/watch?v=6FOLgrwOtUg
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Hihi… oczywiście od razu pytają o Kantalupę 😉
Ja uzupełnię (choć już tu bywała):
http://www.youtube.com/watch?v=JwBjhBL9G6U
😀
@PMK „Absurd. Zabraniamy sobie czegoś, bo ludzie uczynili coś niewyobrażalnie okropnego. Czynimy z tych ludzi arbitrów naszych myśli, naszych praw – do takiej poezji i takiej muzyki, jakiej chcemy.”
Dlaczego zabraniamy? Poezja jest tworzona tak jak byla, noble na jej podstawie przyznawane, muzyka komponowana.
Byli ludzie ktorzy, szczegolnie od razu po tamtej wojnie, uwazali ze cos sie bezpowrotnie zmienilo, i usilowali dac temu wyraz. Mozliwe ze nie zmienilo sie nic; mozliwe ze zmienilo sie inaczej. Ale ich reakcja nie byla absurdalna, mysle ze byla adekwatna do ich przezyc.
Chodziło konkretnie, lisku, o zdanie Adorna, który twierdził, że po Auschwitz barbarzyństwem jest pisanie wierszy. To było z jego strony wykluczenie innej postawy. Byli tacy, co ujmowali rzecz w słowa nawet na bieżąco, że przypomnimy Władysława Szlengla czy Icchaka Kacenelsona. Weinberg pisząc operę o Auschwitz wyobrażał sobie obóz na podstawie prozy Zofii Posmysz i filmu Andrzeja Munka. Nie był tam nigdy, ale miał potrzebę, cała jego rodzina zginęła w Polsce. Żeby wyjść poza przykłady z kręgu żydowskiego, wystarczy przypomnieć powojenne wiersze Tadeusza Różewicza czy Medaliony Nałkowskiej. I choć czasem wydaje się to nam nienaturalne, ze strony tych twórców było absolutnie szczere.
A inni wolą milczeć. Tak czują.
Pani Doroto, rozumiem obie postawy, tyle ze zadnej z nich nie uwazam za absurdalna. Zdanie Adorna bylo niewykonalne, przypuszczam nawet ze sama sprzeciwilabym sie gdyby zostalo szeroko przyjete, a mimo to ciesze sie ze to powiedzial.
Troche to przypomina dyskusje o Brygadzie śmierci Pendereckiego.
No tak.
Piotr określeniem „absurd” odniósł się bezpośrednio, tak przynajmniej zrozumiałam, do sytuacji muzyki w Niemczech krótko po wojnie, o której wspomniałam. Do dyktatu serializmu i muzyki absolutnej na kursach w Darmstadt, uznawania słowa i muzyki, która niesie z sobą treść i znaczenie, za niebezpieczną. Taki zbiorowy nakaz dla twórców to też odmiana terroru i rzeczywiście poniekąd triumf tych, którzy w okresie III Rzeszy muzyki używali do celów ideologicznych. Bo w praktyce to oni zadecydowali pośrednio o kształcie twórczości powojennej. Z tego co pisze Henze we wspomnieniach presja środowiska na jedynie słuszną twórczość była w tych latach krótko po wojnie ogromna. Dlatego wyjechał do Włoch.
Jeszcze ciekawostka: natknęłam się na hasło „Theaterskandal” w wikipedii. Wygląda na to, że istnieje póki co tylko w języku niemieckim (hasło, nie zjawisko), nie widzę odnośników do wersji w innych językach. Podrozdział „Opera” zawiera cztery skandale, w tym znany nam jeszcze ciepły z Düsseldorfu
http://de.wikipedia.org/wiki/Theaterskandal
Odpowiedzialność zbiorowa jest okropna i na ogół bezsensowna, ale czasami dostrzegam sytuacje, gdy taka odpowiedzialność ma jakieś uzasadnienie. Ostatnio, być może Polacy, pracujący sezonowo przy zbiorze szparagów w Brandenburgii, włamali się do jakiegoś domku. Dzielni mieszkańcy wsi udali się na obławę i pochwycili czterech Polków, których pobili, związali i przekazali policji. Policja wykluczyła związek delikwentów z włamaniem, wobec czego objęto obławą trzech innych Polaków, z których jednemu udało się uciec. Pozostałych pobito, związano i oddano w ręce policji, choć w międzyczasie pani, do której się włamano, wykluczyła ich jako możliwych napastników. Mamy tutaj odpowiedzialność zbiorową – być może Polacy się włamali, dowolnych Polaków należy ukarać. Dochodzenie odpowiedzialności zbiorowej miejscowej ludności winnej samosądu może okazać się trudne, więc może dochodzić jej na dowolnych okolicznych mieszkańcach, co byłoby łatwiejsze. Mogę sobie żartować, ale czasami zachowanie całych wielkich społeczności wywołuje skłonność do egzekwowania odpowiedzialności zbiorowej.
Beato, a czy istnieją jeszcze jakieś tabu? Ja bym powiedział, że teraz skandalem jest już nie naruszenie tabu tylko przeholowanie w tym z ostentacją czy po prostu chamstwem.
Ja to pojmuję jednak szerzej. Rozumiem oczywiście, że po takim koszmarze trudno w cokolwiek jeszcze wierzyć. W końcu jeszcze dzisiaj „odgruzowujemy” tamto upiorne stulecie. To zrozumiałe odruchy, ale bardziej zrozumiała byłaby taka wypowiedź w ustach bezpośredniego świadka, niż Adorna, który wyjechał w 1934, a wrócił, kiedy już było po wszystkim (to nie zarzut, oczywiście). Myślicielom płacimy za to, żeby myśleli, chłodno i rozważnie, to jest ich racja bytu, zwłaszcza po takich wstrząsach.
Uważam to zdanie za absurdalne z tego właśnie powodu: ktoś spróbował zniszczyć świat, zaprzeczyć wszystkiemu i wszystko przekreślić. Nie ma się co na to obrażać, bo tym mi pobrzmiewa cokolwiek efekciarskie zdanie Adorna, ale przeciwnie: trzeba czym prędzej wziąć się do roboty, jak gdyby nigdy nic. Posprzątać i naprawić świat przez nich przetrącony. Literaci do pióra, pianiści do fortepianu. Tamtych panów w ogóle nie było. Na drzewo. Oni nie będą decydować o tym, jak my będziemy żyć, co my będziemy pisać i co komponować.
Adorno był w ogóle efekciarz. Ale „tamtych panów w ogóle nie było” – to też nie tak. Byli niestety i trzeba pamiętać, a nawet dawać tej pamięci wyraz, bo za rogiem czają się następni. Wymierają ci, którzy pamiętali w realu, teraz my to ciągniemy.
A to stulecie też jest upiorne. Jak się ludziska mordowali, tak się mordują, może nie w tak metodyczny sposób, ale też strasznie.
!
„a za rogiem czai sie kanalia…. „mawial prof.Kolakowski albo Leopold Unger (moj ulubiony publicysta)
PS Dzxisiaj dostalem pare kompletnych rocznikow polskiego „Midrasza” (czasopismo).
Oczywiście, że trzeba pamiętać, bo w ogóle należy pamiętać, a już szczególnie o rzeczach tak ogromnych. Pamięć i czujność (byle nie wybiórcza, ale to osobny temat), ale zarazem uparta „odmowa”.
Może najlepsza byłaby analogia chorobowa: jesteśmy chorzy, ale nie pozwalamy chorobie nas pożreć. Bierzemy lekarstwa, chodzimy do pana doktora, ale żyjemy i pracujemy tak, jakby choroby w ogóle nie było. Ona nam normalnego życia nie odbierze. W przeciwnym razie – to ona wygrała.
Za szerokie ujecia maja ten minus ze wrzucajac kilka odrebnych procesow do jednego worka, rozmywaja istotne szczegoly. W tym wypadku rozszerzenie na cale stulecie uniemozliwia dyskusje o nazizmie, ktorego cechy sa istotne dla tematu, poniewaz byli to ludzie uwazajacy sie za szczyt kultury europejskiej, sluchajacy oper, czytajacy wiersze, otaczajacy sie najlepszym (rabowanym) malarstwem i kochajacy psy. Fakt ze tacy ludzie uruchomili bardzo specyficzna produkcje musial zmusic zachodnia humanistyke do refleksji, i to musialo chyba troche czasu zajac, przechodzac przez mniej i bardziej krancowe reakcje. Nie uwazam ze opinia o zalamaniu sie wartosci artystycznych i etycznych musiala wynikac tylko z szoku osobistych przezyc (na odwrot – czesto zarzuca sie humanistom ze nie widza poza koniuszek wlasnego nosa, wiec napewno nia nalezy ich krytykowac gdy tacy nie sa), i to opinii Adorna nie dyskwalifikuje. Tym bardziej ze gdybysmy przyjeli zasade ze wypowiadac sie mozna tylko o osobistych przezyciach, zadne z nas nie mialo by prawa glosu. A udawac ze tego nie bylo wydaje mi sie juz zupelnie nie do przyjecia.
Co do analogiii chorobowej, jesli atak serca byl spowodowany m.i. siedzacym trybem zycia i nadmiarem cholesterolu, to styl zycia trzeba diametralnie zmienic, i same leki nie pomoga 😉
Analogia tyle warta, co warta, ale przecież nikt nie powie, że to poezja ponosi winę za Adolfa…
Oczywiscie ze nie, i nie o to chodzilo. Moze o to ze nagle zabraklo slow. Lub o to ze poezje stwarza ulude piekna tam gdzie go juz nie ma.
W pewnym momencie mozna bylo tak myslec, i Adorno nie byl jedyny.
..poezja..
Yerki to temat na: jak umiejętnie promować swoje powiedzmy prace, wykorzystując rożne okazje. Ale to wszystko co o nim mogę napisać. To że sprzedaje się w Rosji doprawdy nie czyni z niego artysty. Znam wielu, którzy tłuką tzw dekory; idzie to na prawie metry, także na Zachodzie 🙂
Lisku, chyba się źle wyraziłem.
Rozszerzenie na całe stulecie nie było przypadkowe, bo nie tylko nazizm je naznaczył. Ale to jest osobna rozmowa, daleko wykraczająca poza granice tego blogu.
Czy jest jakiś związek przyczynowo-skutkowy między czytaniem wierszy, słuchaniem oper – i barbarzyństwem? Chyba nie. Czy zaniechanie poezji i opery nas od barbarzyństwa uchroni? Wątpię. Barbarzyństwo w nas siedzi bardzo mocno i głęboko, a jedyny pożytek z tego stulecia – to to, że o tym wiemy lepiej, niż dawniej, ale kiedy (w bardzo małym wymiarze) coś takiego zaczęło się dziać na południowym wschodzie spokojnego, dostatniego i demokratycznego kontynentu, znowu okazaliśmy się bezradni. Żaden wniosek z tego, niestety, nie wypływa.
Nie twierdziłem wcale, że nie należało się nad tym wszystkim zastanawiać, ale wypowiedź Adorna wydaje mi się właśnie efekciarskim bon-motem, a nie owocem refleksji. I właśnie dlatego napisałem, że w ustach kogoś, kto doświadczył grozy na własnej skórze taki okrzyk byłby bardziej zrozumiały. Bo to nie jest, moim zdaniem, „opinia”, tylko właśnie – okrzyk.
Nigdzie też nie napisałem, że należy się wypowiadać tylko o osobistych przeżyciach, a już z całą pewnością nie wzywałem do tego, żeby „udawać, że tego nie było”.
Jedenym z „Franfurtczykow”, ktorego sobie cenie i ktory mi jest bliski to Walter BENJAMIN, filozof, znawca literaturt i sztuki. Patrzyl na rzeczywistosc z perspektywy napiecia miedzy jezykiem sakralnym a tym codziennym, ktory jak pisal poetycko byl
rezultatem potopu. Swiat nie moze byc objasniany jedynie jako ten grzeszny, poniewaz mamy do dyspozycji inny ( jedyny nam dostepny) codzienny jezyk – nie „lashon hakodesh”. Benjamin czesto odwolywal sie do Sholema i jego mistycyzmu.
Niegdys jeden z moich szwedzkich kolegow Ulf Peter Hallberg zrobil film o Benjaminie „Flaneur III: Benjamin’ s Shadow”, poetyckie wyznanie milosci do Paryza i wedrowki razem aniolem historii (Klee „Angelus novus”) . Hallberg jest autorem ksiazki „Der Blick des Flaneurs:eine europäische Farbenlehre”, Kiepeneheur, Leipzig 1995. M.in. o teatrze Kantora po smierci Mistrza.
Tak barbarzynstwo siedzi w nas i czesto sie miewa dobrze w tej arkadii naszych szczesliwych projekcji.
A Benjamina smierc na przeleczy w Portbou jakze wymowna, bo tylko cierpienie jednostki jeszcze cos moze nam powiedziec czy sprobowac zapukac noca.
Pewnie, że tak. Dlatego – nie wiem, od kogo pierwszego to słyszałem – nie należy mówić, że „oni wymordowali miliony”, ale, że „mordowali miliony razy”.
Tak, bardzo słusznie. Bo masowy akt, w którym pojedynczy człowiek staje sie niewidoczny, jest tak naprawdę milionem dramatów pojedynczych istnień.
Bedzie juz 13 lat mojej pracy . Mialem kontakt z tymi, ktorzy przezyli pieklo na ziemi. A imie jego
„Szoa”
. Zostalo ich niewielu. Jedno moge powiedziec, chyba za Celanem, ze nikt nie swiadczy dla swiadectwa. Czy ktos moze sobie wyobrazic ojca, ktory stracil czworke dzieci, sam przezyl, wrocil bialym autobusem, wychowal czworke.
Krawiec z Kielecczyzny. Zmarl pare lat temu po 90. Pamietam jego zamazany
numer. Przywyklem do tych
liczb. Juz nie zwracalem uwagi.
Mam przed sobą reprint wydanej w 1947 r. antologii wierszy o Żydach pod okupacją niemiecką pod red. Borwicza ” Pieśń ujdzie cało…”. Piękny dowód, że w okresach kiedy mord przybierał rozmiary w dziejach niespotykane, twórczość nie zamilkła.
A ja właśnie wróciłam z koncertu, który był oficjalnym zakończeniem obchodów 70. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim. To był koncert monograficzny twórczości Jerzego Maksymiuka, pod jego batutą. Dużo ostatnio komponuje, te rzeczy stworzył z potrzeby wewnętrznej. Głównym punktem programu był Lament serca – utwór, który napisał w geście protestu, gdy jacyś wandale zniszczyli pomnik-menorę pamięci ofiar pogromu kieleckiego. Muzyka trochę filmowa, eklektyczna, ale robi wrażenie, zwłaszcza że czuje się, że pisana szczerze.
Spotkałam niespodziewanie (ale w gruncie rzeczy spodziewanie) mt7 😀
Prawdę Kierownictwo prawi. 🙂
Mogę przedstawić ilustrację do tego koncertu, jedyne jakie wyszło w miarę:
https://picasaweb.google.com/maria.tajchman/Muzyczny#slideshow/5878679184420853090
Ładna fotka.
Solistką była Anna Karasińska.
Ciekawostka: zakończenie tego utworu było podręcznikowym wręcz przykładem na to, co może zrobić muzyka z filmem. Bo pod oba utwory orkiestrowe, pierwszy i ostatni, przygotowano wizualizacje: zdjęcia i filmy z przedwojennego życia żydowskiego. W ostatnich minutach był to nawet film kolorowy, z jakiegoś małego miasteczka chyba, widać mężczyzn w różnym wieku, starszych brodatych i młodych chłopaków, rozmawiających na ulicy, uśmiechniętych. Gdy rozbrzmiewała łagodna, optymistyczna muzyka, całość była sielankowa. Ale gdy na sam koniec nagle pojawiły się posępne, dysonansowe dźwięki, nadały one filmowi zupełnie innego kontekstu, jakby dając komentarz: zobaczcie, tego świata już nie ma.
To prawda, przestraszyłam się, ze te twarze zaglądające ciekawie do kamery, zupełnie jakby zaglądały do nas do sali, nagle, brutalnie znikną zanim muzyka się skończy.
Podczas tego wcześniejszego utworu w pewnym momencie kamera ujęła na dłużej twarz starszego brodatego mężczyzny o spokojnym i dobrym spojrzeniu. Patrzył na nas chyba z minutę. Tak mnie coś wtedy złapało za gardło, bo sobie wyobraziłam, co mogło się z nim stać.
Artysci pogranicza
Jerzy Maksymiuk (ur w Grodnie) dosc czesto wspominal w roznych rozmowach postac Jana Tarasiewicza (1884-1961) pianiste, kompozytora i pedagoga, ucznia na wydziale fortepianu w Petersburgu u profesorow Mikolaja Abramycza i Aleksandra Glazunowa.
Do wychowankow Tarasiewicza nalezy tez Jerzy Maksymiuk. Archiwum Jana Tarasiewicza zostalo przekazane do Minska. Przyjazn Maksymiuka z Tarsiewiczem byla wieloletnia i czesto spotykali sie w rodzinnych stronach na Bialostocczyznie. Prof.Tarasiewicz wlasciciel majatku pod Sokolka (wowczas chyba grodzienszczyzna) poznal Rachmaninowa, ktory w drodze z Rosji do Paryza zatrzymywal sie u Tarasiewicza.
Maksymiuk lubil gre Tarasiewicza zwlaszcza jego wykonanie etiudy Liszta „Pochod gnomow”. Sam Maksymiuk powiada, ze z racji swego nerwowego charakteru nie zostal pianista, stad tez Tarasiewicz doradzil mu by sie chwycil za batute. „Muzyk dobry lgnie do dobrego muzyka” wyznaje Maksymiuk. Tarasiewicz obsesyjnie nie lubil awangardy a Maksymiuk byl nia zafascynowany – byly to lata 50.
Serce, emocje, wielki sposob odzialywania na ludzi to scheda po Tarasiewiczu u Jarzego Maksymiuka.
W dniach 10-12 maja odbyl sie w Bialymstoku festiwal im. Jana Tarsiewicza w Operze i Filharmonii Podlaskiej.
( pani Hanna Kondratiuk, dziennkarka bialoruska z Bialegostoku, niegdys napisala ksiazki na temat Jana Tarasiewicza)
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Przypomina to różne rzeczy, ale miło się słucha 🙂
Jeszcze co do wczorajszego koncertu. Tak się złożyło, że była to moja pierwsza wizyta w Muzeum Historii Żydów Polskich. Budynek faktycznie robi wrażenie. Sala koncertowa jednak (na 500 miejsc) nie brzmiała dobrze. Ale mówią mi, że brzmi lepiej, kiedy ustawi się ekrany akustyczne; wczoraj trzeba było je zwinąć z powodu wizualizacji. No, bo ja wiem… zobaczymy.
A tymczasem rozstrzygnięty został Konkurs Moniuszkowski:
http://www.teatrwielki.pl/fileadmin/user_upload/galeria/KONKURS_11_maja/Werdykt_po_3._Etapie.pdf
Nagrody specjalne:
http://www.teatrwielki.pl/fileadmin/user_upload/galeria/KONKURS_11_maja/Werdykt_po_3._Etapie_specjalne.pdf
Polacy tylko w specjalnych…
Dziś idę na koncert laureatów, podzielę się potem swoimi wrażeniami z tego, co usłyszałam. Można też posłuchać transmisji na stronie głównej TWON.
Wczoraj późnym wieczorem rozbawił mnie fejsbuk. Zajrzałam z ciekawości, czy TW ON podał już wyniki Konkursu. Wyników nie było, za to wyświetliło mi się takie zdjęcie (wrzucone przez Classical Music Humor):
http://assets1.gcstatic.com/u/apps/asset_manager/uploaded/2013/18/composer-quotes-5-1368117359-view-0.jpg
Na stronie Festiwalu Bachowskiego pojawił się schemat programu (na razie jeszcze bez szczegółów). Le Poème Harmonique będzie 2 VIII, przywiezie program La Mécanique de la Générale:
„It all begins as a perfectly respectable concert. Instrumentalists (carefully chosen), wonderful, challenging early Baroque Italian works. But then, little by little, a technician – a man of undoubted musical talent – begins to take all the others along with him into an irresistibly zany world, calling to mind that of Charlie Chaplin or Buster Keaton. With the complicity of Morgan Jourdain (adaptations), Vincent Dumestre has invited the stage director Nicolas Vial and the mime artist Stefano Amori to join the team of Le Poème Harmonique in presenting a different type of musical humour, in which laughter arises, not from parodies of well-known works, but from the contrast between first-rate performers and a troublemaker who belongs to a completely different world. This programme also takes an affectionate look at the difficulties of being a professional musician”. (cytat ze strony zespołu)
PS. Swoją drogą nie wiem, do czego koniom miałyby służyć konkursy…
I jeszcze coś z okazji wczorajszych urodzin Richarda Taubera:
http://youtu.be/hPFieSU3e2o
Witam, czytam, podziwiam
A ja się uśmiecham 🙂
Dostałam właśnie materiały prasowe na temat Tauberowskiej płyty i samą płytkę, której jeszcze nie przesłuchałam.
Konkursy, a raczej wyścigi „dla koni” są oczywiście dla ludzi. Ale to konie się ścigają 😈 To powiedzonko Bartóka wypływa zresztą przy okazji każdego konkursu 😉
Wstępny program Świdnicy też już mam, nie ujawniałam, bo nie wiedziałam, czy mogę. Otóż druga połowa festiwalu zdecydowanie bardziej intrygująca, a już ten 2 sierpnia rekordowy, bo i recital Marcina Świątkiewicza jest tego samego wieczoru, a właściwie już w nocy. Ale wiele rzeczy w tym programie jest jeszcze nie dodefiniowanych.
A propos, do Katowic w poniedziałek najpewniej się wybiorę 🙂 Ale wrócę we wtorek!
A propos konkurs Moniuszkowski
Od lat chodzi mi po glowie pytanie. Dlaczego Moniuszko jest tak rzadko grywany poza Polska? W moim osobistym przekonaniu, najrozniejsze gnioty Belliniego, Donizettiego (nie mowiac o calej chmarze innych), grywane stale i wciaz, nie sa na pewno lepsze – a pewnie gorsze – niz Straszny Dwor i inne dziela SM.
No, ale kto chce wystawiac opere pod tytulem Haunted Manor?
W sprawie oceny się nie wypowiadam. Wzrastałem w opinii, że to takie przaśne. Teraz oceniam lepiej, ale kwalifikacji mi brak. Tytuł jednak ocenić mogę i „The Haunted Manor” czy „Le Manoir hanté” uważam za całkiem nośny. „Das Gespensterschloss” – nie wiem, trochę odstaje od tamtych. Co do Halki, sprawa niby prosta, ale to imię może mało mówić.
Proponuję np. „Halka, the Highlander Girl”.
Przeniesienie akcjii w rejony Fort William wydaje się oczywiste. Choreografię (śladową wszakże) należy dostosować.
@ Beata 10:28
Bez szczegółów,ale za to intrygująco 🙂
http://www.bach.pl/program
@ Stanisław 15:39
Skoro może być „La dame blanche”,to nasz „The Haunted Manor” nie gorszy ani muzycznie ani pod względem libretta…może te staropolskie realia nie bardzo interesujące dla cudzoziemskiej publiczności.
A w niedzielę można wybrać się na 19. Zamek Królewski:
Olga Pasiecznik – sopran, Maciej Łukaszuk – wiolonczela barokowa, Anna Kowalska – gitara barokowa, Anton Birula – teorba, Lilianna Stawarz – klawesyn.
W programie:
G. F. Handel – Nice, che fa? che pensa
Antonio Vivaldi – Sonata nr VI na wiolonczelę i b.c.
Antoine Forqueray (1656 – 1728) – La Dubreüil/La Buisson
G. Fr. Handel (1685 – 1759) – Manca pur quanto sai
Santiago de Murcia (1673 – 1739) – Marionas/Folias Galegas/Canarios
G.F. Handel (1685 – 1759) – Kantata hiszpańska No se emendera jamas Andrea Caporale (1700-1756) – Sonata IV na wiolonczelę i b.c.
G.F. Handel (1685 – 1759) – Occhi miei, che faceste?
Trochę nie na temat,ale nie aż tak bardzo,jak mogłoby się wydawać 😉
Czy ktoś z Szanownych Frędzelków widział może to przedstawienie w Małopolskim Ogrodzie Sztuk ? :
http://www.polskieradio.pl/8/196/Artykul/845348,Zmeczone-kalesony-Agamemnona
Ciekawam wrażeń,bo reżyserka zrobiła ostatnio we Wrocławiu jedno przedstawienie dobre („Według Bobczyńskiego” na motywach Gogola ) i jedno wybitne („Ja, Piotr Riviere…”)
Pani Kierowniczko, koncert na Zamku jest zdaje się przeniesiony na czerwiec, przynajmniej tak jeszcze przedwczoraj twierdziła Ola, jego organizatorka.
17 maja swieto narodowe Norwegii
______________________________________
http://www.youtube.com/watch?v=LUtiIMZIVOU
hymn narodowy Krolestwa Norwegii: Ja, vi elsker dette landet (Tak, kochamy ten Kraj)1859
slowa: Bjòrnstjerne Björnson, muzyka: Rikard Nordraak
Urszulo, to chyba inny koncert jest przeniesiony. Ja cytuję mail, który dostałam od Oli dziś po 17 🙂
Tia… Nieco spóźniony wpis, ale może jeszcze ktoś zareaguje.
Odnośnie Holocaustu – pytanie, czy pisać czy nie pisać poezji po zbrodniach nazistów jest niewłaściwe. Ważniejsze jest co innego – cholernie ważna konstatacja, że Auschwitz zmienił wszystko. Mówiąc górnolotnie, nawet słońce już świeci inaczej…
A odnośnie Regietheater to właśnie obejrzałem nowe DVD z Kaufmannem z Toską z Covent Garden z 2011 roku (http://bachandlang.blogspot.com/2013/05/tosca-z-kaufmannem-na-dvd-i-obiecujacym.html). Tak akademickie, że chwilami aż nudne. Reżyser w operze jest niezbędny – choć może nie taki, jak ten, o którym tu właśnie rozmawiano i nie taki, jak ten od Napoju miłosnego w PGRZ-e, ale już np. krakowsko-poznańsko-hiszpański Oniegin w wodzie absolutnie nie niszczył moim zdaniem zamysłu kompozytora.
Oj, dla mnie to był bzdet jednak straszny. No po co w ogóle była ta woda i co wniosła do spektaklu poza kaloszami?
@mkk
Dokladnie o to chodzilo.
Ta woda przeniosła akcję mocniej w świat ideałów – ja to przynajmniej tak odebrałem – było bardziej poetycką, podkreślił to taniec baletu za półprzezroczystą zasłoną. To było… ładne. Zupełnie inne od siermiężnych gumiaków w Napoju Miłosnym…
Widzieli inni:
http://polskamuza.eu/pokrewnemuzy.php?id=20