Kronos z akompaniamentem Yvette
Niezłe warunki trafiły się Kronos Quartet na lubelskich Kodach. Muzycy chyba sami nieźle się bawili niecodziennością sytuacji. A publiczność była zachwycona nawet mimo dodatkowych efektów akustycznych.
Koncert odbył się w wirydarzu Centrum Kultury (budynek jest poklasztorny, elegancko wyremontowany). Nad połową dziedzińca wisiało zadaszenie z plastikowej płachty, a nad samym kwartetem stał jeszcze dodatkowy daszek. Podobne daszki były nad częścią publiczności. Deszcz lał właściwie bez przerwy, ale raz więcej, raz mniej, a co jakiś czas zrywała się wichura. Tak więc oprócz bębnienia kropel od czasu do czasu rozlegał się hałas wzdymającej się plastikowej płachty. Ta cholerna Yvette (tak się nazywa ten front deszczowy) też chciała zagrać z Kronosami i jej się to udało.
Hałas wichury szczególnie był słyszany podczas pięknego bluesa Geeshie Wiley Last Kind Words (zagranego tak, że po jego zakończeniu rozległo się z publiczności: Yeah!) i podczas Preludium z Tristana i Izoldy Wagnera – bardzo burzliwa była ta miłość. Natomiast lunęło najmocniej podczas utworu Johna Oswalda Spectre, w którym muzycy odprawiali teatr udając, że grają, podczas gdy z głośników brzmiała cała orkiestra złożona z ich wcześniej nagranych partii. Było to zresztą widowisko typu światło i dźwięk, ponieważ towarzyszyły temu teatrowi migoczące, gasnące reflektory.
Hałasy zakłóciły też piękny fragment Nunc dimittis z Całonocnego czuwania Rachmaninowa, i tu naprawdę można było żałować, że nie słuchaliśmy tego utworu w spokoju, ciszy i skupieniu. Natomiast dodatkowe hałasy stały się zupełnie nieistotne podczas Different Trains Reicha – może dlatego, że zespół gra tu cały czas, i że przekaz tego utworu jest mocny.
Był też dość eklektyczny Terry Riley, był przezabawny Raymond Scott z muzyką jak do kreskówek, był krótki, łagodny i kontemplacyjny Flow Laurie Anderson, była Orawa Kilara w świetnym opracowaniu Krzysztofa Urbańskiego (entuzjazm publiczności był oczywisty). No i ciekawe dzieło młodego Irańczyka zamieszkałego w Nowym Jorku, Sabha Aminikia – Tar o Pood, ilustrujący tworzenie perskiego dywanu. Kronosi, układając program na zasadzie kontrastu, pokazali, co potrafią. A pogodę dało się jakoś wytrzymać.
Potem zostali na potańcówce (codziennie na Kodach po koncertach są potańcówki z muzyką ludową) i zafascynowali się tym, co usłyszeli – a grał Maciek Filipczuk ze swoim zespołem Goście Weselni. Hank Dutt (altowiolista) wręcz rzucił się do tańcowania; zapewne geny Dutkiewiczów w nim się odezwały. Harrington też był zachwycony. Może jeszcze zagrają polską muzykę ludową? Już sięgali do tylu egzotycznych kultur, że jedna więcej nie zaszkodzi.
Komentarze
Organizatorzy zrobili wszystko, by koncert na Kronos i Yvette był niezapomniany. Scenerię tworzyły stare jesiony i ta …. perkusja deszczowa w kwartecie smyczkowym. Tu miejsce zdarzenia.
https://www.google.pl/maps/@51.246232,22.557613,3a,90y,124.08h,66.44t/data=!3m5!1e1!3m3!1sVKimRTNot_oAAAQJOOLH6Q!2e0!3e2
😳 nie udało się. Dla wytrwałych 😉
http://ck.lublin.pl/pl/o-nas/wirtualna-wycieczka/
Dzisiaj troszkę zwiedzałam obiekt. Wyremontowany elegancko. Trwało to podobno kilka lat, ale teraz jest fajnie, tylko zimno. Jakiś tu mają wszędzie zimny wychów…
Jutro o 18:30 w tamtejszej Sali Czarnej wygłaszam parę słów wstępu do filmu Jacka Piotra Bławuta o Tomaszu Sikorskim. Widziałam już film, naprawdę wart obejrzenia. Potem napiszę o nim więcej. Problem mam tylko taki, że dziś straciłam głos 😈 więc dziś zrezygnowałam z imprez, siedzę na kwaterze (choć tu też chłodno, ale przynajmniej internet z powrotem działa) i próbuję się jakoś kurować. Najwyżej będę chrypieć 🙂
A potem – La Passion de Simone Kaiji Saariaho. Spodziewam się dobrych artystycznych wrażeń.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=j-hGUwFoM6U
Dzien dobry pani Doroto,
dzien dobry Lublin 🙂
pare slowo o Kronos Quartet (Peter Sellars)
https://www.youtube.com/watch?v=j6q9P8A-cJ8 jakiz entuzjazm
ponadto NORWEGIA obchodzi swoje Swieto narodowe 17 maja, leve Norge!
Hihi… może Sellarsowi dali Polar Music Prize, bo go pomylili z Nigelem Kennedym 😉
🙂
rzeczywiscie sa bardzo podobni i sympatyczni (Sellars & Kennedy)
ale (zupelnie z innej parafii) Chuck E.Weiss – jeden z artystow, z ktorym Johnny Depp i Tom Waits to trio zwariowanych pomyslow https://www.youtube.com/watch?v=ZLL–XMrwfU
a kto na tym video- klipie gra na saksofonie (?)…….. ma na imie Chrissie……?
Na prośbę Kacperka Miklaszewskiego mała glossa do „Sagi”. Z pozdrowieniami od obojga skrzatów z Trybunału 🙂
Obejrzeliśmy wczoraj w kinie (dawna Przyjaźń lub Młoda Gwardia – już nie pamiętamy która była która) sagę Marka Minkowskiego.
Zachwycił nas wdzięk pewnego krytyka muzycznego, także sympatyczność bohatera głównego i jego krewnych. I cała robota!
Pełny sukces przy pełnej sali (co w kinach warszawskich – pełna sala – jest czymś wyjątkowym).
Czy bohater główny i twórcy filmu wiedzieli, że Pałac Pruszaków przy Marszałkowskiej, który nabył pierwszy z warszawskich Minkowskich gdy znalazł się w mieście, należał w pierwszej połowie XIX wieku do… Pruszaków., ci zaś byli bardzo, ale to bardzo zaprzyjaźnieni z… Chopinami? W korespondencji Fryderyka jest ponad 30 wzmianek o Pruszakach. W pałacu (wtedy jeszcze pałacu) Chopin bywał jeśli nie co dzień, to co niedziela na obiedzie i na święconym w Wielkanoc. Tam, z dziećmi Pruszaków Kostusiem i Olesią, wystawiał sztuki teatralne i to takie poważne (potem pisał do Tytusa Wojciechowskiego, gdy zobaczył coś w teatrze Bogusławskiego: Twoją rolę dali temu, a Olesi rolę tamtej), bawił się w berka i w chowanego, i trzymał do chrztu nieswojego nieślubnego syna (gdy podejrzenia pod jego adresem zostały rozwiane). Na pewno grał, improwizował, występował i to wielokrotnie. Tak więc fluidy muzyczne krążyły także w rodzinie Marka po stronie miecza. Może szkoda, że o tym nie wspomniano, dom ten bodaj od 1859 roku należał już do kupców i rzemieślników i stracił funkcję warszawskiej rezydencji zamożnej rodziny szlacheckiej.
Polecam rozdział poświęcony Pruszakom w:
Piotr Mysłakowski i Andrzej Sikorski: Chopinowie: krąg rodzinno-towarzyski. Warszawa 2005, Studio Wydawnicze FAMILIA.
Pozdrawiam i chylę czapkę.
Kacper
Dzięki – Kacper, jak zwykle, zna takie piękne nieznane historie…
Ten „pałac”, który pokazany jest w filmie, już raczej pałacu nie przypomina.
A „pewien krytyk muzyczny” – dla tych, co nie oglądali – to Piotr Kamiński 🙂
A swoją drogą historia rodu Minkowskich należy do takich, z których można by nakręcić jeszcze ze dwadzieścia filmów…
W FN fenomenalnie wykonana Suita z Rosenkavaliera, z przytupem ale i odpowiednią dozą wirtuozowskiej finezji o jaką warszawskich filharmoników nigdy bym nie podejrzewał. Kolejny dowód na to że Kaspszyk uskrzydla orkiestrę.
A jak reszta, zwłaszcza wiolonczelowy Elgara oraz Brentano-Lieder?
Oprócz tego wspaniały Pieter Wispelwey w koncercie wiolonczelowym Elgara. Uwerturę In The South tegoż można było sobie darować, natomiast Brentano-lieder Straussa całkiem – całkiem.
Dziękuję. Tym bardziej żałuję, że nie dotarłem…
Zmarł Mikołaj Giuzelew.
Dzień dobry,
przepraszam, ale kto to był?
Ładny gucio miał wieczór, choć ja osobiście średnio przepadam za tym repertuarem. Ja pracowałam, tj. zapowiadałam film o Tomaszu Sikorskim, a potem byłam na La Passion de Simone Kaiji Saariaho. Ładnie wykonana przez francuską Compagnie La Chambre aux echos, z rewelacyjną młodą sopranistką Karen Vourch. Niestety utworem się rozczarowałam – muzyka jak to u Saariaho subtelna, ale wciąż taka sama, utwór ze trzy razy za długi, a „pasją” Simone Veil jakoś nie byłam w stanie się przejąć, więc jeszcze egzaltacja.
A potem winko w miłym towarzystwie, z krótkimi inspekcjami na potańcówce, na której przygrywał zespół o dumnej nazwie Czarne Lwy z Przedmieścia – czterech oldbojów grających przeboje z lat 60. i wcześniejsze. Tańczono do upęku.
Na Noc Muzeów się nie załapałam 🙂
Takie potańcówki odbywają się czasem w Lublinoe:
http://www.kurierlubelski.pl/artykul/939055,most-kultury-w-lublinie-zabawa-na-sto-dwa-w-srodku-miasta-zdjecia,id,t.html?cookie=1
Most Kultury, zwany także Mostem im. Mariana Lutosławskiego, został zaprojektowany przez tegoż Mariana, stryja Witolda, który w 1918 r. został rozstrzelany wraz z bratem Józefem (ojcem Witolda) w Moskwie. Piękna postać.
http://teatrnn.pl/leksykon/node/4180/marian_lutos%C5%82awski_1871%E2%80%931918
Wielki bas bułgarski, jedyny rywal Giaurowa. Był raz w Polsce w latach 70.
http://www.youtube.com/watch?v=_Vio3cCsIKQ
Playback straszny, ale dźwięk raczej w porządku…
To jeszcze takie coś:
http://www.youtube.com/watch?v=qF6RX-y3JSY
No rzeczywiście piękny głos.
Ja go nie słyszałam – w latach 70. jeszcze omijałam operę szerokim łukiem 😉
Wielki artysta, fantastyczna osobowość sceniczna, bardzo wiele płyt nagrał, np. Chowańszczyznę, gdzie Giaurow śpiewa Iwana, a on Dosifieja. Jest na tubie też ich duet jako Filipa i Inkwizytora.
To jeszcze jeden kawałek:
http://www.youtube.com/watch?v=X10hnrHKuzY
gucio & ścichapęk
nie wiem jak wypadlo to w sobotę, ale w piątek …
Alassio – zabrzmiało jak cokolwiek u maestro – czyli po bramsowsku – gdzie tam zefirki i środziemnomorskie klimaty. Raczej trącało to ujściem Elby k/Hamburga.
Wispelway – spodziewałem się dużo więcej (sądziłem po nagraniach) – grał niezbyt czysto i jakby bez wewnętrznego przekonania.
Tak, że cala charyzma związana również z nieszczęśliwym przypadkiem du Pre – poszła w diabły. Bis (fragment z suity JSB – a jakże) właściwie zagrany tak sobie a bez wyraźnego życzenia publiczności.
Brentano Lieder – no cóż, wyżej napisano, Kaspszyk przykrył orkiestrą śpiewaczkę całkowicie, a i ona chyba wolałaby śpiewać VLL.
Oklaski jeszcze mizerniejsze. Chyba sopranistka z pewna ulgą się ewakuowała z estrady
Rosenkavalier – nie przepadam za suitą jako taką (skompilowaną przez Rodzińskiego) ; w operze ma to sens – ale tu, w FN pewne fragmenty brzmiały jakby w objazdowym cyrku. Nieudany wieczór
Przepraszam, jeśli moje odczucia są zupełnie odmienne od Gucia, ale rozglądałem się również po okolicznych towarzyszach niedoli, którzy nie czekając na koniec oklasków pospiesznie się ewakuowali..
Po wrażeniach lesia niebycia żałuję trochę mniej, choć trudno wykluczyć, że wczoraj wiolonczelista mógł być bardziej skoncentrowany.
A coby poczuć czar i charyzmę, zawsze można sięgnąć np. po Sol Gabettę, która zapewne tylko dlatego nie wygrała wiadomego Trybunału z wiolonczelowym Elgara, że jej tam zwyczajnie nie wpuszczono.
Bajdełej, te czarne lwy u PK to już chyba cosik farbowane;-)
A wracając do Giuzelewa, we włoskiej Wikipedii dyskografia. Niepełna, ale i tak daje do myślenia.
http://it.wikipedia.org/wiki/Nicola_Ghiuselev
na d o b r a n o c
_______________
TINY TIM (1932-1996)
We loved this guy (Bob Dylan, Elton John, Howard Stern, Eric Clapton, The Muppets…)
https://www.youtube.com/watch?v=TT8t0VxZXEM
Pobutka.
Jeśli chodzi o piątkowy koncert w FN: największym rozczarowaniem był – moim zdaniem – Wispelwey. Chwilami grał pięknym dźwiękiem, idealnie pasującym do Elgara; tymniemniej liczba nieczystości i wywołujących grymas fałszów w moim odczuciu przekraczała punkt krytyczny. Elgar to nie moja stylistyka, toteż program nie porwał (tutaj podobne mam odczucia jak lesio); obiektywnie muszę jednak przyznać, że został zręcznie ułożony. Obaj kompozytorzy zostali zaprezentowani w krótkim utworze symfonicznym (Strauss – Kawaler, Elgar – rozbudowana uwertura) i utworze z solistą (koncert vs. pieśni). Widziałem w tym jakąś wartość edukacyjną, także nie narzekając na rozjechanie się programu z moim gustem, słuchałem uważnie. A było czego: orkiestra przeszła samą siebie, zwłaszcza w finałowym poemacie Straussa. To staje się już regułą, że koncerty abonamentowe pod dyrektorską ręką Kaspszyka (też jeśli akurat za pulpitem stoi inny dyrygent – vide Inkinen w I Sibeliusa) wchodzą na poziom, z jakim jako słuchacz dotąd obcowałem w Barbican czy Royal Festival Hall.
P.S. Będę polemizował z tym kryciem w pieśniach – z perspektywy balkonu słyszałem raczej udaną współpracę muzyków, niż niedostatki po stronie solisty (lub przesadę po stronie orkiestry).
Ad Bartosz. Bardzo mnie cieszy zgodny z moim entuzjazm w ocenie orkiestry, szczególnie w Straussie (Rosenkavalier). Co do solistki w Brentano-Lieder też bym się zgodził że było całkiem nieźle.
Sposób śpiewania (coś z ducha wielkiej Schwarzkopf) i barwa wydały mi się bardzo adekwatne do repertuaru, choć momentami głos zdawał się być nie dość nośny.