Czy muzyka może ilustrować obraz?

Właśnie zaczyna się dzień, w którym przypada siódma rocznica powstania tego blogu. Jedni pamiętają, a inni mogą sprawdzić, że pisałam wtedy o tłumaczeniu muzyki na obraz. A czy da się odwrotnie? Dzisiejszy temat – jak znalazł.

Przyjechałam do Łodzi, żeby posłuchać kolejnego utworu napisanego dla Dominika Połońskiego, czyli na wiolonczelę na prawą rękę z orkiestrą. Miał on już prawykonanie dwa lata temu w Poznaniu, ostatnio został zagrany w Katowicach, a teraz tu. To Four Darks in Red młodego kompozytora warszawskiego Dariusza Przybylskiego. Utwór został zainspirowany tym obrazem Marka Rothki i nie jest to pierwsze w przypadku tego kompozytora nawiązanie do tego malarza.

W Filharmonii Łódzkiej jest zwyczaj zapowiadania koncertów – dziś wystąpiła w tej roli Magda Miśka-Jackowska z RMF Classic. M.in. zacytowała zdanie kompozytora: „Four Darks in Red powstało z inspiracji malarstwem Marka Rothki i jest kolejną pozycją w mojej twórczości nawiązującą do dzieł tego malarza, który pragnął wchłonąć widza w obraz, wprowadzić go w stan ekstazy, chciał przekroczyć granicę, jaką malarzowi daje zwykła przyjemność z obcowania z barwą”. Zgadzam się całkowicie: przed niektórymi obrazami Rothki jestem w stanie przesiedzieć dość długo, koncentrując się na nich. Na zeszłorocznej wystawie w warszawskim Muzeum Narodowym były dwa takie obrazy.

Jednak każdy odbiera po swojemu – dla mnie jest to rodzaj kontemplacji i pasuje mi tu podejście Mortona Feldmana, który napisał ten utwór niedługo po samobójczej śmierci malarza (przyjaźnił się z nim), z nawiązaniem do tego obiektu. Wydaje się, że to malarstwo jest niemal jak monolit, jak ikona.

Nie spodziewałam się więc muzyki tak barwnej i zmiennej. Jest to zresztą naprawdę świetny utwór. Z kolejnymi wykonaniami kompozytor coś zmieniał, solista też wykazywał duże zaangażowanie – podobno dzisiejsze wykonanie było najlepsze, tak obaj zgodnie twierdzą. Orkiestra Filharmonii Łódzkiej pod batutą Daniela Raiskina nie tyle dawała tło, ile w sposób równorzędny partnerowała soliście. W partii solowej szczególnie zwracały uwagę dźwięki wywoływane przez silne uderzenia palcami w struny, niemal pizzicato, dzięki czemu można było poszerzyć paletę wysokości dźwięku – bo jeśli chodzi o granie smyczkiem, to czterech przestrojonych strun się nie przeskoczy.

Jest to dzieło bardzo emocjonalne i intensywne, a przy tym krótkie, nie sposób się przy nim znużyć. Konkluzja więc jest taka, że jeśli chce się opowiadać obraz muzyką, to każdy będzie czynił to inaczej. I może to lepiej? Ileż w tej sytuacji może powstać kompozycji zainspirowanych tym samym obrazem…

Utwór został otoczony dziełami Brahmsa: Wariacjami na temat Haydna w pierwszej części i III Symfonią w drugiej. Orkiestra jest ostatnio w gorszej formie, zwłaszcza dęte – główny dyrygent przyjeżdża teraz do niej rzadziej, ponieważ zabrakło pieniędzy. A zespół od razu się rozpręża, gdy nikt doświadczony go stale nie prowadzi. Jednak symfonia wypadła zdecydowanie lepiej. Z utworem Przybylskiego podobno początkowo były kłopoty, ale wszystko skończyło się pomyślnie.

Kochane Blogownictwo! Spędziliśmy ze sobą już siedem lat (niektórzy z tych, co wypowiadali się pod pierwszym wpisem, wciąż się udzielają i to jest wspaniałe). Cóż można powiedzieć – jedno mam życzenie: żebyśmy ustalili, że powiedzenie, iż po siedmiu latach tłustych następuje siedem lat chudych, jest li tylko przypowieścią biblijną. I że lata tłuste – w dziedzinie rozmów o dobrej muzyce – będziemy tu mieć wciąż. Jak długo się da. Wszystkiego najlepszego!

PS A propos Dominika Połońskiego, to zainauguruje on w tym roku Warszawską Jesień nowym utworem Artura Zagajewskiego wraz z… Arte dei Suonatori. Pierwszy raz w historii ten festiwal (i chyba w ogóle festiwal muzyki współczesnej) zostanie rozpoczęty przez zespół instrumentów barokowych! Nawet – tradycyjnie – przez hymn narodowy. Do czego to dochodzi…