Fundamentaliści w seraju
Ewelina Pietrowiak, która wystawiła w Warszawskiej Operze Kameralnej nową wersję Uprowadzenia z seraju na inaugurację Festiwalu Mozartowskiego, przeniosła rzecz do współczesnej Turcji. Nawet to bardzo nie razi, choć anachronizmy są oczywiste.
Proste dekoracje (reżyserka i tym razem była również scenografką) są w dobrym guście: przesuwane parawany z ornamentami kojarzącymi się ze sztuką bliskowschodnią, minimalna ilość rekwizytów. Inaczej z kostiumami autorstwa Katarzyny Nesteruk – że Europejczycy są ubrani po europejsku, to oczywiste, ale że – w przypadku pań – w totalnie złym guście, to chyba tak nie musiało być. Krótko mówiąc, Europejczycy są tu na wakacjach w Turcji, choć ta Turcja mało przypomina współczesne kurorty. Ale rządy Erdogana są już tyranią, coraz bardziej skręcającą w religijną stronę, więc jest to poniekąd na czasie. Jesteśmy więc na bazarze, gdzie obok miejscowych pojawiają się również turyści – jednym z nich jest Belmonte. Zarządca Osmin jest tu szefem straży, fanatycznym brodatym talibem (jest nawet scena, gdy przychodzi z dywanikiem modlitewnym i rozpoczyna modły, jednak – jak na ironię – po chwili daje się skusić Pedrillowi na winko). Jego przyboczni chodzą w panterkach z kałachami, a i sam Osmin od kałacha nie stroni.
Świetnym pomysłem było powierzenie mówionej roli paszy Selima aktorowi dobrze władającemu językiem niemieckim, Pawłowi Tucholskiemu. Dzięki temu jego przemowy brzmiały bardzo naturalnie. Co zaś do głosów, było dość nierówno. W dużym skrócie mówiąc, obie panie (Sylwia Krzysiek – Konstancja i Aleksandra Resztik – Blonda) miały głosy o barwie dość ostrej, nieprzyjemnej (podobno miały być jędzowate), partie męskie były zaś o wiele bardziej satysfakcjonujęce: Tomasz Krzysica jako Belmonte, Mateusz Zajdel jako Pedrillo i Damian Konieczek w roli Osmina.
Ciekawe, że kolorystyka była w sumie podobna do tej, jaką kiedyś zastosowały Jitka Stokalska z Łucją Kossakowską – biel, błękit, turkus – ale w końcu jest to koloryt śródzziemnomorski, który się narzuca. Jeśli zaś chodzi o ogólną wymowę, to szlachetność Selima, który gardząc wrogiem (czyli ojcem Belmonte) czyni wprost przeciwnie niż on, czyli zwraca wolność więźniom, jakby do państwa fundamentalistów nie bardzo pasuje. Choć z drugiej strony, jest to tylko łaskawość władcy absolutnego…
Komentarze
Pobutka.
PK, to jednak nie czepiałam się, głosy pań były chwilami nie na moje słuchy, a jędzowatość można wyrażać i w inny sposób. A stroje urody artystkom nie dodawały
Proszę bardzo poprawić literkę na dużą, Pani Kierowniczko. Mateusz Zajdel chyba nie był „pedrillo”? 🙂
Może kogoś ze stołecznych to zainteresuje:
http://www.kultura.uw.edu.pl/strona.php?display=wydarzenia_2014.06.14
Niektórzy z solistów już wcześniej dali się poznać w tym repertuarze od najlepszej strony…
http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/51,34962,16144688.html?i=2
Rzeszowiacy pod Wojciechowskim też robią,co mogą.
Gratulacje dla Filharmoników Podkarpackich. 🙂
W artykule napisano:
„Sala była pełna. Zajęte miejsca na balkonach, a także miejsca stojące na tyłach sali. Tam – sądząc po strojach – ulokowali się prawdopodobnie turyści, którzy chcieli zobaczyć słynną salę.”
Otóż na stojących jest często sporo starszych miejscowych regularnych słuchaczy koncertów – których po prostu nie stać na dosyć drogie bilety (zwłaszcza jeżeli chadzają często). Ponadto te miejsca są często jedyną możliwością dostania się na te koncerty, na które biletów już nie ma. Osobną opowieścią jest rytuał wchodzenia na „steheplatz” – nie pamiętam, ale chyba już kiedyś o tym pisałem. Natomiast jeżeli ktoś ma tzw. „strój” to albo jest pierwszy raz (no i chwała mu), albo jest posiadaczem abonamentu w szóstym pokoleniu, a zaczął chodzić na swój abonament przed wojną (z wyglądu trudno ocenić czy pierwszą czy drugą).
PK chyba świętuje z Holendrami ich dzisiejszy wygrany mecz na Mundialu.
Dzięki za info.Niech się Filharmonia Podkarpacka podszkoli w ocenach publiczności przed następnym wyjazdem.Którego im życzę.
Oj,w Amsterdamie jest gdzie świętować.Byle się nie wpuścić w kanał…
Świętowałam bynajmniej nie w Amsterdamie 🙂 Ale o tym we wpisie, który zaraz zmontuję.
Teraz ma być wystawiony „Flet” w Wilanowie- na zakończenie festiwalu. Widziałam fragment próby i zastanawiam się, czy do końca uczciwe jest podawanie jako reżysera „Lach”, skoro wszystko jest oparte i polega na przestawieniu tego, co zrobił niegdyś Peryt.
Patrycja – witam. Podobnie było w zeszłym roku, jak również na koncercie noworocznym. W piątek chcę się wybrać i wtedy opiszę.