Morskie opowieści
Muzyka płynie i rozlewa się szeroko jak morze. Tego można było się spodziewać po Eugeniuszu Knapiku. To dzieło o tak męskich sprawach zrealizowały scenicznie, co ciekawe, dwie kobiety: Barbara Wysocka (reżyserka) i Barbara Hanicka (scenograf).
Stworzyły sugestywny obraz śmiało wykorzystujący ogromną przestrzeń sceniczną Sali im. Moniuszki (co każe się zastanawiać, czy tę realizację dałoby się przenieść na inne sceny). Ogromny, obły kształt, który jest aluzją do okrętu, ale jednocześnie kojarzy się z obłym cielskiem wieloryba, obraca się ze sceną obrotową i ukazuje wnętrze; tam jest prawie cały czas chór, który ma w tym utworze wyjątkowo dużą i odpowiedzialną rolę (brawa dla jego szefa Bogdana Goli; dla dyrygenta Gabriela Chmury zresztą też). To właściwie bardziej kantata niż opera – akcji prawie nie ma, bardzo wolno się rozwija; w III akcie tylko nieco przyspiesza. Muzyka potężna, głęboko osadzona w tradycji, słychać Brittena, ale i Wagnera, Szymanowskiego, ale i Lutosławskiego (są też dwa cytaty z Już się zmierzcha Wacława z Szamotuł – zapewne hołd dla pedagoga Knapika, Henryka Mikołaja Góreckiego, ale w przeciwieństwie do zastosowań, jakie z niego robił profesor, stosunkowo mało zniekształcone). Jest jednak bardzo spójna i brzmi smacznie – Knapik jest wspaniałym fachowcem instrumentacji. Z głosami jest bardzo różnie – początkowy narrator, Izmael, ma tak wysoko napisaną partię, że się dusi. Parę głosów satysfakcjonuje bardziej, parę mniej.
Z inscenizacji: są sceny krwawe z mordowania wieloryba (w akcie II – w formie filmu, w akcie III pojawia się bliżej nieokreślony, wiszący duży kształt zamordowanego zwierza, a przestrzeń spływa „filmową” krwią), które co wrażliwszych mogą bulwersować. Jedno mam duże zastrzeżenie: końcówka właściwie się rozpływa, para idzie w gwizdek, nie ma ani zatonięcia okrętu, ani jakiegoś wyrazistego zakończenia.
Jednak zdecydowanie warto zajść na ten spektakl. Tym bardziej, że nie wiadomo, kiedy znów będzie grany. W przyszłym sezonie – na pewno nie.
PS. W dzisiejszym wywiadzie w „Gazecie Stołecznej” Barbara Wysocka opowiada, że Opera Bawarska zaproponowała jej wystawienie albo Łucji z Lamermoor, albo Peleasa i Melizandy. Wybrała to pierwsze – nie spodziewałabym się… Będzie to więc jej pierwsza realizacja w dziedzinie belcanta.
Komentarze
Pobutka.
„Juz się zmierzcha” – jedynie sztuka i to tylko sztuka wielka może wypowiadając te słowa dawać nam z mroku promień.
Wiedział o tym Wacław z Szamotuł, wiedział o tym Górecki, wie o tym Knapik. Lubię to Pani pisanie – słuchanie I obecność.
Dzień dobry 🙂
Wczesny utwór Knapika (ładny):
http://www.youtube.com/watch?v=-EiJZEts_so
W ogóle jest trudno o mało zniekształconego Wacława z Szamotuł. 🙂
Ludzie nasłuchali się ponurych pień i sobie dorabiają ideologię, a gdy rzecz oskrobać z dziedzictwa chóralistyki polskiej, utwór jest bardzo przyjemny. 😎
https://www.youtube.com/watch?v=g62E-vC4MQ8
Prawie jak 100 lat późniejsza wersja heretycka. Może i to katowały po swojemu chóry, ale nie chcę o tym nic wiedzieć. 😛
https://www.youtube.com/watch?v=Qjc0qug-1NQ
Jak zwykle, bardzo merytorycznie oraz w temacie się wypowiedziałem. 🙂
No i owszem 😉
Górecki to przynajmniej tak kamuflował, że niewtajemniczeni nie bardzo nawet wiedzieli, gdzie ten cytat jest…
Jest jeszcze takie ponuractwo 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=m4HX4mQlwdI
To już wiadomo, czemu samotulinus ma taki nick 😉
A ponuractwo fajne.
Pobutka.
„(…) Natomiast orkiestra wykona z rozmachem na żywo muzykę skomponowaną przez Eugeniusza Knapika. (…)
W ciepły czerwcowy wieczór można zatem liczyć na to, że ‚Moby Dick’ będzie równie wielkim zaskoczeniem, co filmowa interpretacja klasycznej sztuki Szekspira ‚Romeo i Julia’ przez Baza Luhrmanna”.
Tak właśnie TWON reklamuje w sieci najnowszą premierę.
Orkiestra grająca na żywo (i do tego z rozmachem)? Coś podobnego, po prostu w głowie się nie mieści…
O przywołanej filmowej interpretacji „klasycznej sztuki Szekspira” już nie wspomnę, bo może się tam komuś nie daj Bóg podobała.
Rany boskie 😯
Kto to wymyślił?
Ktoś od baletu o Hamlecie? 😛
„…TWON reklamuje w sieci najnowszą premierę…” W jakiej sieci? Chętnie bym poszerzyła swoją wiedzę o tej osobliwej reklamie.
Konkretnie, to w miejscu o nazwie Groupon. Tam mnie skierował cytat wklejony w gugla, a dalej już nie bardzo, bo przy wejściu żądają danych osobowych, żeby mi robić dobrze, a ja nie chcę. Ponieważ nie sądzę, żeby ci złodzieje zatrudniali kogoś umiejącego pisać, musieli taki tekst dostać od zleceniodawcy. Tam siedzi jeden magister sztuki na drugim, więc z pisaniem nie ma problemu. 🙂
Groupon wymyślił. http://www.groupon.pl/oferty/warszawa/gl-teatr-wielki-opera-narodowa/41018736
Cześć, Łajzo. 🙂 Wodzu, skłamałam, że jestem już zarejestrowana i weszłam bez podawania czegokolwiek. Ani myślę się wstydzić. Nie wierzę, że napisał to ktoś z TWON.
Dziękuję Ago, też tak zrobiłam i… co za bełkot! Jeśli rzeczywiście wyszło to z ON, to strach pomyśleć czego się jeszcze dowiemy od tej/tego nawiedzonej/go mądrali……
Postanowiłam wrócić do regularnej lektury słowników. Próbowałam sprawdzić w internecie, jak to jest (powinno być) z osnuwaniem, ale trafiwszy na spektakl osnuty na kanwie noweli, a następnie na romans historyczny osnuty na tle pierwszej połowy XVIII wieku stwierdziłam, że nie tędy droga – tak, to się można zasnuć do niewysłowienia.
Prawda. Szczególnie źle znoszę snucie motywiczne. To znaczy z punktu widzenia twórcy źle, dla mnie dobrze, bo trochę zdrowego snu nigdy mi nie zaszkodziło. 🙂
No nie wiem… Spanie na złożonych motywach jest chyba niewygodne, co innego, jeśli na rozłożonych. A jak się człowiek prześpi na motywach osnutych na kanwie, to może i przez tydzień chodzić pokręcony. 🙄
Coś mi wygląda, że z tym autorstwem WW jest bliski prawdy (choć grouponowi tekściarze, przyznajmy, też potrafią być upojnie „dowcipni”). Tak czy inaczej, ktoś z TWON musiał zapewne rzeczone mądrości jeśli już nie napisać, to przynajmniej zaakceptować.
Zresztą z owego tekstu można się jeszcze dowiedzieć o wybitności pewnego reżysera tudzież o tym, że w TWON występuje „otwór sceniczny” – nie ukrywam, że sam bym na to nie wpadł.
Kiedy doszłam do otworu scenicznego (skoro jest utwór sceniczny, to może być przecież i otwór), byłam już tak zmęczona, że dopiero za trzecim razem zrozumiałam, o co chodzi potwórcy.
Ścichapęku, powinniśmy się dokształcić. Otwór sceniczny jak byk. 😯 http://bcpw.bg.pw.edu.pl/Content/1456/Architektura_1950_str144_Urzadzenia_mechaniczne_sceny_w_teatrze_%20narodowym.pdf
Ścichapęk to pewnie miał na myśli. Używanie tak profesjonalnej terminologii demaskuje autora. 🙂
Ago, w tym wypadku chodzi może nie tyle o nasz „dokształt” (bo przecież nietrudno się domyślić, że ów językowy potworek to jakowyś baardzo fachowy termin), ile o stylistyczne wyczucie. Wiadomo, że w pewnych sytuacjach użycia tego „otworu” uniknąć się nie da, lecz przywołanie go akurat przy okazji reklamy spektaklu brzmi jednak dość groteskowo – również w kontekście całego zdania.
Wielki Wodzu, to oczywiście też (kolejny dowód na Twą nieomylność…).
Co do stylistycznego niewyczucia i niezamierzonego groteskowego efektu zgadzam się, oczywiście, w całej, na niczym nie osnutej, rozciągłości. 😛
Miło mi, Ago!
Najbardziej zdumiewające z tego wszystkiego wydało mi się wszakże zestawienie opery Knapika z filmem Baza Luhrmanna – czyżby miał on u nas aż takie powodzenie (wtedy grupa docelowa byłaby przynajmniej odpowiednio napęczniała). Bo walorów artystycznych tej ekranizacji zdecydowanie bym jednak nie obstawiał.
A potwór sceniczny jest? 🙄
W tym wypadku, PK, jest to niewątpliwie potwór morski (czyli Mobbing Dick). Inne sceniczne potwory muszą cierpliwie poczekać na obsadzenie.
Swoją drogą, bodaj wszyscy twórcy spektaklu zapewniali, że w ramach przygotowań przeczytali powieść Melville’a p o n o w n i e. Czy naprawdę myślą, że ktoś w to uwierzy?
A dlaczego nie wierzyć? Może i tak było. To jeszcze nie te pokolenia, które poza sieć nie wyściubują nosa (jeśli tak można ten czasownik odmienić 😉 ).
Mobbing Dicka kupuję natychmiast 😆
Potwór sceniczny na pewno bywa. Jako też roztwór.
Nie powinnam kalać własnego tfu tfu, niegdyś gniazda – ale w TWON piszą teraz dowolne osoby – bo przeciez tekst reklamowy to PR a nie wiedza, doświadczenie i obycie ze sztuką operową czy baletową – zatem całkiem możliwe że to coś to najnowszy „chłyt marketingowy” zrodzony w gmachu przy Teatralnym 🙁 Zresztą strona TW i programy pełne sa od jakiegos czasu podobnej radosnej twórczości
PK, znacznie łatwiej byłoby uwierzyć, gdyby ktokolwiek z nich szczerze przyznał, że za tym pierwszym razem jednak nie dojechał do końca (w końcu to potężna cegła, a nie jakiś tam Billy Budd).
A w razie braku potwora (i innych roztworów) zawsze nam przecież zostaje wypróbowany upiór w operze.
Albo wręcz upiór dzienny, jeśli go kto jeszcze pamięta…
Upiór dzienny to też zresztą przykład radosnej twórczości, tyle że znacznie dawniejszej (ostatnio o tym było, z przywoływaniem zwisów męskich i różnych takich, ale nie pomnę, czy ów upiór się wtedy objawił).
gamzatti pewnie wie najlepiej, ale taki „chłam marketingowy”, wspierany przez „Narodową”, winien być jednak bezwzględnie tępiony. Jeśli nie „wiedza, doświadczenie i obycie ze sztuką operową czy baletową”, to przynajmniej więcej odpowiedzialności!
Potwór w operze jest raczej upiorem wieczornym 🙂
Nie wiem, co się tam teraz dzieje. Jeżeli rzeczywiście takie teksty wypływają stamtąd, to jest niedobrze.
Może nasze głosy gdzieś dotrą?
A może raczej ktoś powie, że znowu się czepiamy i nadymamy
Wiem, że Państwo już dawno przy krużgankach. Postaram się krótko. Byłam wczoraj na Moby Dicku.
Odkryłam dla siebie muzykę Pana Knapika i zachwyciłam się nią. I zachwyciłam się prezentem, jaki kompozytor podarował chórowi Teatru Wielkiego i nam. To chór, a nie soliści jest tu najważniejszy, i oczywiście współbrzmi z orkiestrą niesamowicie. To prawda, że pierwsza część (dwa akty) są dość statyczne, (choć bardzo piękne). Być może „żeby się coś działo” zostają wprowadzeni moi ukochani tancerze Polskiego Baletu Narodowego. Nie do końca rozumiem ich obecność.
Poza jednym wyjątkiem.
Cytując za TW-ON: „Narracja opery jest odwrócona. W pierwszym akcie oglądamy tragiczny finał przygody kapitana Ahaba i jego załogi. Okręt pochłonęły odmęty oceanu. Przeżył tylko jeden marynarz”. Ta scena poprzez znakomite oświetlenie i ruch walczącego z woda marynarza jest niezwykłym obrazem (nie jestem pewna, ale walczącym, podwieszony, marynarzem jest chyba Pani Anna Krysiak).
Ostrzeżenia PK dla osób przewrażliwionych, do których się niestety zaliczam, było niezbędne w akcie III (mordowanie wieloryba w akcie II dało się przeżyć – było czarno-białe). Słuchając początku aktu III z zamkniętymi oczami (do czasu, gdy pracownicy statku mopami wytarli wyświetlane czerwone plamy – jednak podglądałam) zorientowałam się, że bardzo chciałabym mieć możliwość słuchania nagrania tej opery – najchętniej dyrygowanej przez Pana Gabriela Chmurę z chórem i orkiestrą TW-ON.
Mnie bardziej bulwersowało to mordowanie w II akcie, bo choć czarno-białe, to jednak na prawdziwym zwierzu 🙁 Sztuczna jucha mnie trochę jednak mniej bulwersuje. Ale absolutnie zgadzam się, że to jest muzyka raczej do słuchania niż do oglądania.
Kiedyś coś takiego nazywało się „operą radiową” i nie pchano takiej na scenę. Ale to było za PRL-u, fuj…
Sabo, może mój wpis sprawia wrażenie, że spektakl mi się nie podobał. To nie jest prawdą. Spektakl jest ciekawie wyreżyserowany i dotyczy to również scen, które trudno było mi oglądać. Temat polowania na białego wieloryba nawet, jeżeli jest to również uniwersalna metafora, może być przedstawiony sugestywnie. Jednak dla mnie najważniejsze było to, że niezależnie od oceny spektaklu, byłam świadkiem wykonania wyjątkowej muzyki.