Realistyczny Holender
Tak, jest już coś takiego jak celowa opozycja do Regietheater. W dziedzinie wagnerowskiej bastionem jest festiwal w austriackim Wels, któremu Teatr Wielki w Łodzi zawdzięcza Holendra tułacza.
Ściślej rzecz biorąc, teatr dostał w prezencie dekoracje, w związku z czym spektakl wchodzi do stałego repertuaru. Mam tylko nadzieję, że w takim razie orkiestra wreszcie to wyćwiczy, bo na premierze nie było dobrze… Wagner to trudna do grania muzyka jednak.
Tak więc spektakl jest chowu niemiecko-austriackiego: reżyser Herbert Adler pochodzi z Bochum, zadebiutował w 1969 r., działał w różnych miejscach od Narodneho Divadla po Teatro Colon, a od 2002 r. jest związany ze wspomnianym festiwalem. Cytuję z materiałów prasowych: „Festiwal w Wels (…) zdobył uznanie i publiczność jako propozycja alternatywna wobec ‚teatru reżyserskiego’, od początku stawiając sobie za cel prezentację inscenizacji ‚wiernych’ wobec dzieł”.
No i wierne to jest do bólu („do śmierci”, żeby zastosować poetykę Holendra). Są okręty, jest (na ekranie) morze, chmury i burza, są norweskie drewniane domki, no wszyściutko jak żywe (może tylko trochę śmieszy Eryk w bawarskim myśliwskim stroju). Zabawne, że mieliśmy ze znajomymi skojarzenia z niedawnym Strasznym dworem w reżyserii Jandy (II akt rozpoczyna się przecież prawie jak Spod igiełek kwiaty rosną, a rolę piastunki Mary wykonuje ta sama Olga Maroszek, która tam śpiewała: Ciężko wam przy igle…). No, ale historia jest o wiele bardziej ponura, więc nawet wampiry się w III akcie pojawiają, czyli straszliwa załoga Holendra… Jednak w sumie od czasu do czasu można obejrzeć coś mało wydziwionego.
Co zaś do śpiewu – różnie. Na premierze w trzech głównych rolach wystąpili zagraniczni goście: Astrid Weber (Senta), Clemens Bieber (Eryk) i Jukka Rasilainen (Holender). Wszyscy zasłużeni i z sukcesami, ale jakby już trochę przechodzeni, głosy momentami nieprzyjemnie ostre, a Holender nieraz oscylował na granicy dobrej intonacji. Pozytywnie natomiast wypadli miejscowi: Grzegorz Szostak (Daland), Olga Maroszek (Mary) i Dominik Sutowicz (Sternik). Bardzo żałuję, że nie usłyszę polskiej Senty – Wioletty Chodowicz, która zaśpiewa w dwóch kolejnych spektaklach; na pewno będzie świetna, zwłaszcza że role ze skakaniem do wody to dla niej nie pierwszyzna. Jak sama mówi, jeszcze zostały jej Newa i Tybr, czego jej (oczywiście na deskach operowych) życzymy.
Przed teatrem stali pracownicy opery i wręczali publiczności kopię listu teatralnych związków zawodowych do pani minister. I jak go przeczytałam, z lekka mi szczęka opadła: jak można mówić o braku repertuaru świeżo po paru premierach i w dzień premiery wagnerowskiej? Co to znaczy „zamknięcie na świadomego widza”? Jak można twierdzić, że ten teatr „przestał istnieć na operowej mapie Polski”, skoro wciąż jest jednym z widoczniejszych? Mogę zrozumieć, że dyrekcja jest nielubiana, czasem tak jest, że chemii nie ma. Tym bardziej, że nie jest on muzykiem, więc pewnie nie czuje niuansów organizacji pracy w operze (od tego powinien mieć szefa artystycznego – muzyka; nie wiem, w jakim stopniu wypełnia tę rolę dyrygent Eraldo Salmieri). Mogę też zrozumieć – to już z tekstu w „Dzienniku Łódzkim”, który linkowałam pod poprzednim wpisem – że skoro śpiewacy twierdzą, że terminy są zbyt krótkie, żeby się przygotować, to rzeczywiście tak jest (i czasem to niestety słychać). Ale z tego, co wiadomo, dotacja Urzędu Marszałkowskiego dla teatru jest tragicznie mała i niewiele da się zrobić, jeśli się nie zwiększy. Podobnie zresztą jest z Filharmonią Łódzką, szacowną placówką, która właśnie obchodzi stulecie będąc po Warszawie najstarszą filharmonią w Polsce (w porównaniu z nią Teatr Wielki to smarkacz, bo obchodzi tylko 60-lecie), ale jak już to stulecie paroma koncertami w lutym obejdzie, to kompletnie nie wiadomo, co dalej – też kasy nie ma.
Do Teatru Wielkiego wracając, to może niech łodzianie zamiast narzekać zobaczą, czy w Teatrze Wielkim w Warszawie jest dużo lepiej, choć ten ma dotację o wiele większą, i to centralną… A że premier w Łodzi niby mniej niż w Krakowie czy Wrocławiu? Proszę bardzo: w Łodzi zapowiadane są do końca sezonu dwie – Baron cygański i Don Giovanni, w Krakowie od stycznia do kwietnia włącznie (dalej nie podano) tylko jedna – Piękna Helena; we Wrocławiu też: lutowy Oniegin, no i jeszcze wiosenne superwidowisko na Pergoli przy Hali Stulecia (żeby było śmieszniej: też Holender). Tam na co dzień grają co prawda więcej, ale też bieda aż piszczy i nie wiadomo, co dalej. Nie jest dobrze w naszych operach, choć jeszcze ich nie zamykają, jak – niestety – w ojczyźnie gatunku.
Komentarze
Co na łódzkie przedstawienie powiedziałby Ryszard Wagner?
A co powiedziałby na HOLENDRA w ujęciu M.Trelińskiego? W ogóle na tzw. Regietheater, pojęcie obce jego czasom?
Dwa spektakle, ten sam Holender – podejście do scenicznej rzeczywistości skrajnie różne.
Łódzki HOLENDER niestety zawodzi. Najjaśniejszym jego elementem są, wg mnie, soliści. Do doskonałości daleko, ale w głosach zagranicznych gości, obok ewidentnego „przechodzenia”, czuło się pewność wynikającą z dużego doświadczenia i ośpiewania danej partii. Z trójki gości mnie najbardziej podobała się Astrid Weber(Senta), dobrą dykcją błysnął Clemens Bieber jako Eryk.
Scenografia przeciętna, reżyseria żadna, strona muzyczna słaba (Eraldo Salmieri niestety nie dorównuje swoim poprzednikom-dyrygentom w łódzkim T.W.)
No i taki to Holender- ktoś kto pierwszy raz się z nim styka -pewnie znajdzie coś ciekawego (to w końcu jednak Wagner!); ktoś kto obcuje z nim po raz nty -niczego nowego się nie dowie.
I na koniec rzecz dla mnie denerwująca, którą poruszyłem już przy poprzedniej premierze.
Nagłośnienie.
Tym razem też było, wprawdzie dużo mniej uciążliwe niż przy TRUBADURZE, ale było.
Mnie osobiście bardzo to przeszkadza, utrudnia spotkanie z muzyką, słyszenie śpiewaka; żywy głos trzeba wyłowić, wydestylować z technicznej otoczki.
Czy w renomowanych teatrach europejskich też się nagłaśnia?
Stało się to normą??
Czy w Bayreuth też stosuje się mikrofony???
POZDRAWIAM
‚
W Bayreuth chyba nie trzeba, bo teatr bardzo starannie tworzono pod względem akustyki. Ale może będzie wiedział ktoś, kto tam był – ja nie byłam…
Zgadzam się, to jest taki Wagner dla początkujących. Niech człowiek się dowie, o czym w ogóle tam mowa. A potem może już oglądać wariacje na temat…
Miałam też refleksje na temat opozycji do Regietheater. Spektakle wystawiane „po bożemu” też mogą być atrakcyjne, nawet bardzo, jeśli reżyser ma talent, pomysł i wyczucie. Jeśli nie, wychodzi banał i to raczej jest przypadek p. Adlera i jego scenografa. Albo wyważanie otwartych drzwi. Gdyby np. pozostawić uwerturę bez podnoszenia kurtyny i ogrywania do upęku zmienności pejzażu morskiego, początek – z burzą – robiłby większe wrażenie. Ale to już kwestia wyczucia formy właśnie.
A co do Salmieriego, zdecydowanie gorzej wypadł w Wagnerze niż np. w Verdim w ostatniej premierze Trubadura. Włochów on jednak czuje, wydaje mi się.
Jestem zdziwiona twierdzeniem związków z Łodzi. Odnoszę wrażenie, że w naszej części Polski centralno-północnej, łódzki Teatr Wielki to jedna z bardziej dynamicznych i ciekawych scen. Zapraszam związki zawodowe z tego teatru do Opery Narodowej. Może wówczas zrozumieją co oznacza „zamknięcie na świadomego widza”. Zamknęłam się ja także doszczętnie na TWON w piątek na odgrzewanym kotlecie w postaci Oniegina M.Trelińskiego. Nic nie słyszałam z XIII rzędu, a głucha nie jestem. Pan Adam Szerszeń gościnnie z Łodzi w Warszawie w zastępstwie, chyba też się zamknął na TWON, bo postanowił w ogóle nie otwierać ust i Oniegin w zasadzie był rolą niemą (przynajmniej w rzędzie moim i dalszych).
Z kolei w czwartek Cyrulik w WOK tryskał taką fajną pogodną muzyczną energią i wszystko było słuchać 🙂 Więc w sumie weekendowe muzykowanie wyszło jako tako. Do Łodzi na Holendra się wybiorę sprawdzić jak grają soon. Pozdrawiam Panią i wszystkich Państwa piszących komentarze. 🙂
Byłem na Onieginie 11 stycznia i słychać było wszystkich doskonale, a szczególnie miłą niespodzianką był Griemin w osobie Aleksandra Teligi, który sprawił się wyśmienicie. Właściwie cała obsada była bez słabych punktów. Bardzo udany spektakl. Natomiast jeśli chodzi o WOK to wszystko tam brzmi nienaturalnie głośno ze względu na mikroskopijny rozmiar sali, co mnie osobiście bardzo przeszkadza.
O, gucio też sobie kropkę dostawił 🙂
Co do Oniegina, 11 stycznia główną rolę wykonywał Artur Ruciński, więc różnica zasadnicza 😉
Ja teraz czekam na premierę Oniegina wrocławskiego (7 lutego). Też rolę główną będzie śpiewał Ruciński, a Leńskiego – Rutkowski. Już się cieszę na ten spektakl.
Może ja po prostu jestem tendencyjnie źle nastawiona do Opery Narodowej bo ostatnio to mi się tam nic nie podoba i jak Boga kocham naprawdę nie słyszałam wykonawców i nie byłam sama i ci co byli ze mną też nie słyszeli 🙂 Może też pojadę do Wrocławia na innego Oniegina co by mieć skalę porównawczą, bo być może Oniegin Trelińskiego jest doskonały, a ze mnie taki opery wielbiciel jak z końskiego zadka trąba 🙂 Ale wcześniej Kermes w Filharmonii. 🙂
Mam tylko drobną podpowiedż do wpisu, że stroną finansującą Teatr Wielki i Filharmonię w Łodzi nie jest miasto tylko Urząd Marszałkowski, a jubileusz 60.lecia obchodziła Opera Łódzka (od 1954 do 1967 bezdomna), natomiast Teatr Wielki liczy sobie lat 48.
Co do akustyki, jestem pod ogromnym wrażeniem akustyki w nowym gmachu NOSPR-u (byłam na piątkowym koncercie utworów Al.Skriabina, którym w założeniu miał dyrygować ś.p.Jerzy Semkow).
W lutym we Wrocławiu, jeszcze w starej siedzibie Filharmonii w ramach Akademii Haendlowskiej wystąpi m.in. Julia Lezhneva.
Pozostaję z szacunkiem
K.Kwaśniewska
Zupełnie bezstronnie, powstrzymując się od komentarzy, choć swędzą mnie opuszki 😉 donoszę, ze jeszcze dni kilka na stronie http://www.lamonnaie.be działa streaming z Don Giovannim w wersji Warlikowskiego… świetnej jakości dźwięk i obraz… Kto ciekawy… 😀
No raczej ciekawa nie jestem. „Trailer” mi wystarczył.
Natomiast jutro w Bayerischer Staatsoper premiera Łucji w reżyserii Barbary Wysockiej (debiut w tym teatrze). Jakoś się nie wybrałam, ale jestem ciekawa, a ciekawość nie tylko ja będę mogła zaspokoić bezpośrednią transmisją spektaklu 1 lutego.
Tymczasem właśnie rozpoczął się kolejny Łańcuch (już dwunasty) – festiwal muzyki Lutosławskiego. Dziś mimo podwójnej konkurencji (w Studiu im. Lutosławskiego i na Zamku Królewskim) wybrałam się do Sali Kameralnej FN na występ Kwartetu Śląskiego i nie żałuję. Tym bardziej, że nie bardzo będę miała czas chodzić na te koncerty, a program festiwalu jest bardzo ciekawy (ułożył go młody muzykolog Marcin Krajewski).
http://www.lutoslawski.org.pl/pl/event,171.html
Świetne było zwłaszcza zestawienie Bartóka z Lutosławskim – dużo mają wspólnego. Cieszę się, że Kwartet Śląski ma teraz swoją serię w NOSPR, podobnie zresztą jak AUKSO i Camerata Silesia.
Ucieszyłam się też zobaczywszy na sali p. Jana Krenza, którego już dobrych parę lat nie widziałam. W dobrej formie, może tylko bardziej przygarbiony. 89 lat – daj Boże zdrowie.
Przyznam się szczerze, że treść tego wpisu zupełnie mnie zszokowała. Negatywnie. Pomijam ocenę spektaklu, na którym nie byłem. Będę we wtorek, mam zatem zamiar się wypowiedzieć.
Między mną a dyrekcją Wielkiego także nie ma chemii. Wszelako jestem autorem najobszerniejszych pozytywnych recenzji z ostatniego czasu, jakie się ukazały. Jestem także łodzianinem i obserwuję działanie tej placówki na co dzień, nie przyjezdnie. Oceniam też zawsze całokształt – w recenzjach z Polityki potrafią nawet nie pojawić się nazwiska obsad.
Red. Szwarcman ze zrozumieniem odniosła się do protestu towarzyszącego zmianom w Ruchu Muzycznym. W przypadku protestu związków Teatru Wielkiego nie tylko nie ma mowy o zrozumieniu, nie ma też cienia profesjonalizmu. Retoryczne pytania i uwagi żywcem przypominają retorykę dyrektora Nowickiego, który także próbuje wmówić, że 250 pracowników Teatru mówi bujdy, a on jeden ma rację.
O tym, że w Warszawie nie jest z różnymi rzeczami lepiej nie świadczy na korzyść Łodzi, tylko niekorzyść Warszawy. Łódź budżetowana jest w kwotach podobnych do Poznania. Tyle że w przeciągu 1 kwartału 2015 r. Poznań działa 58 razy, Łódź – 31. W czym bliska jest Szczecinowi, który ma prawie 2/3 mniejszą dotację. Poznań gra Ravela, Prokofiewa, Meyera czy Coliego. Ma ofertę dla dzieci. Zaplanowany repertuar podany do czerwca, w projekcie budżetu województwa (plan na 2015 r.) podana jest planowana liczba premier i spektakli.
Warto zejść do liczb, a nie pisać ogólniki.
Łódź gra absolutny kanon kanonu. Repertuar podany jest do marca, bez obsad.
Jasne, Poznań i Łódź mają teatry, które się różnią. Dają się jednak porównać i wcale nie musi być tak, gra się tu tylko sztampę parę razy w miesiącu. To zapewne oznacza zniknięcie z operowej mapy Polski. Do Łodzi zwyczajnie nie ma na co przyjechać. Co – niestety – regulanie słyszę od znajomych z innych miast.
Niespecjalnie wiele jest Łodzi w prasie – recenzje, w których nie wymiania się nazwisk wykonawców i nie ocenia się tego, co zrobili, trudno uznać za sukces.
Chciałbym dowiedzieć się, co to znaczy, że Hoolender wchodzi do repertuaru?
W tym sezonie ma być grany trzy razy (!), dwa spektakle być może odbędą się na jesień. Poznań swoją premierę Rycerskości i Pajaców w ciągu dwóch miesięcy zagra 7 razy.
Nieprawdą jest również, że Don Giovanni zapowiadany jest na premierę tegoroczną. Szykowany jest na kolejny sezon. I to także kanon kanonu.
Smutne jest, że krytyk cieszący się opinią autorytetu lekceważy spór, jaki o kształt teatru wiedzie połowa (lub prawie) jego pracowników. Nikt nie zająknął się bodaj o liście otwartym związków do Minister Kultury, nikt nie był na piątkowej konferencji prasowej. Jak widzę, nikt także nie poprosił związków o wyjaśnienia.
Przepraszam za emocje, ale po Dorocie Szwarcman spodziewałem się rzetelności. Nawet, gdyby miała napisać, że głosy protestu są bez sensu, nie powinny stać za tym ogólniki i retoryka.
A poza tym w Polsce jubileusz. Od 250 lat mamy teatr publiczny.
PS. Pisząc o tym, że nikt nie zająknął się o liście do Minister miałem na myśli okres sprzed publikacji tego posta z recenzją i dokładką. List dostępny jest, m. in. na portalu e-teatr. A zarzuty związków dotyczą także mobbingu czy dyskryminacji. Bez względu na to, czy okażą się prawdziwe, czy nie, wymagają rzetelnego wyjaśnienia i dyskusji.
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/195806.html
@ marmarbog
Przede wszystkim dyrektor Nowicki ani mi brat, ani swat i nie znam nawet po prawdzie jego argumentów; na konferencje prasowe do Łodzi (ani do innych miast) nie jeżdżę, bo nikt mnie specjalnie na konferencję nie puści. Patrzę na to wszystko z zewnątrz, jako widz po prostu, i wydaje mi się, że jest na co do Łodzi przyjeżdżać, także ze względu na solistów. Z realizacjami jest różnie, ale nigdy tu idealnie nie było. A najciekawiej było za dyrekcji, która potem poszła do więzienia za rzekome nadużycia 😈 Dziś się realizacje z tamtych czasów wspomina, ale z entuzjazmem publiczności było wtedy różnie…
Fakt, że spektakle są rzadko. Jednak za poprzednich dyrekcji było to samo. A repertuar podawany jest – i był przed dyr. Nowickim – z niewielkim wyprzedzeniem. Mam oczywiście wiele zastrzeżeń do łódzkiego teatru. A – jak wiadomo z poprzednich wpisów – wcale nie uważam, że w Warszawie jest dobrze.
Nie powinno się grać ważnego i znanego repertuaru? Nie powinno się grać np. Don Giovanniego? Nie rozumiem. (Jako reżyserka zapowiadana jest Natalia Babińska, więc niemal pewne, że spektakl będzie ciekawy – to jedna z najbardziej interesujących reżyserek młodego pokolenia.)
Do Poznania również jest bardzo wiele zastrzeżeń – ze strony poznaniaków, częściowo z powodów repertuarowych (choć ja też uważam repertuar teatru za ciekawy), częściowo z powodu nietrafionych – czasem wręcz koszmarnie – niektórych reżyserii. Albo obsad, choć tam też są ciekawi śpiewacy. Z frekwencją na spektaklach jest nienajlepiej. Gorzej chyba niż w Łodzi.
Do Krakowa też są pretensje. Może już skończmy tę wyliczankę i stwierdźmy, tak jak w ostatnim zdaniu mojego wpisu, że nie jest dobrze w naszych operach. Ale co robić z tym? Kto znajdzie receptę? Chyba jednak nie ja.
Nie mam pretensji do związków TW w Łodzi, że protestują, choćby zważywszy zarobki i organizację pracy. Ale właściwie cała Polska operowa powinna stanąć – no, może poza Wrocławiem, ale tam też już im strach w oczy zagląda. Z powodów finansowych, ma się rozumieć.
Co zaś do mobbingu i dyskryminacji. W liście do Pani Minister nie ma konkretów. Z notek z „Dziennika Łódzkiego” domyślam się, że chodzi o przesłuchania. Litości! Co jest złego w przesłuchaniach? To samo zresztą było swego czasu w FŁ – też był ostry protest przeciwko przesłuchaniom i każdy polski zespół uznaje je za mobbing. W Wielkiej Brytanii muzycy są przyzwyczajeni do przesłuchań (okresowych oczywiście, nie w każdym sezonie, ale co jakiś czas). Trzeba wiedzieć, co się ma na stanie. Oczywiście dużo zależy od stylu tych przesłuchań, nie wykluczam, że mogą przebiegać niezbyt przyjemnie, jest to zresztą stresujące w każdej sytuacji. Nie wiem też, kto je przeprowadza w łódzkim teatrze, jak się odbywają i czy w ogóle się odbywają, czy dopiero jest ich „groźba”. Ale to jest normalna rzecz w życiu muzyka! Zdaje się np. do orkiestry i trzeba się pokazać.
A czy ktoś słyszał o Operze Nova? 🙂 Taaaa, istnieje….i cóż. Repertuar w Łodzi jest zły? W Operze Nova nie dość, że jest mega zły, to jeszcze nie ma go kto zaśpiewać. To jest dopiero armagedon 🙂
O, no właśnie. O bydgoskiej operze słychać właściwie tylko przy okazji majowych festiwali, które są ciekawe, bo przyjeżdżają goście 🙂
Dawno tam zresztą nie byłam, po prostu nie było na co pojechać. Jak się spojrzy na stronę tego teatru, dopiero szczęka opada.
Szkoda – miejsce ładne, kibicowałam jego bardzowieloletniej budowie.
To, czy dyrektor Nowicki jest dla kogoś bratem czy swatem, zupełnie mnie nie interesuje. W świecie teatru tak czy inaczej ciągle się stykamy. Idzie mi o rzetelność.
Gdyby była Pani obecna na piątkowej konferencji, wiedziałaby Pani, co związkowcy rozumieją przez mobbing. I nie trzeba by snuć domysłów, które niepotrzebnie zaciemniają sprawę. Cechą rzetelnego dziennikarza jest dowiadywanie się, nie snucie przypuszczeń.
O mobbingu na konferencji mówiła chórzystka (nie P. Białek, sekretarz Związków). Wskazywała na styl pracy, który doprowadził ją do depresji. Także o tym, że tuż po powrocie ze zwolnienia usłyszała, iż jej działalność zawodowa będzie bacznie obserwowana.
Co do przesłuchań, lokalna prasa znów napisała tylko część tego, co padło. Niekorzystną dla związku. Problem leży głównie w tym, że artyści nie znają trybu oceny, a forma przesłuchań bywa zmieniania bez uprzedzenia ich. Reprezentant baletu opowiadał także o agyzmie – pozytywne oceny za niewykonane zadania (z powodu kontuzji) mieli otrzymywać młodzi artyści. To jednak wymaga wyjaśnienia, prawda?
Na owej konferencji związkowcy przedstawili także swoją listę 40 postulatów.
To że otrzymała dziś Pani list było – według ich deklaracji – aktem w jakiejś mierze rozpaczy. Mają bowiem poczucie, że nikt nie chce z nimi rozmawiać.
Co do klasyki, grajmy ją. Don Giovanni to jeden z moich ulubionych tytułów. Ale nie tylko ją. I nie tytuły, które na scenie w Łodzi grane są do znudzenia od lat.
Nie ma też chyba sensu wyjaśnianie problemu na zasadzie – kiedyś tak było. I gdzie indziej jest źle. Skoro jest źle, trzeba to zmieniać. Może więc zamiast pisać bez znajomości tematu (temu bycie z zewnątrz służy, ale trzeba odrobić robotę, dotrzeć do ludzi, skonfrontować opinie) warto zachęcić, by zastrajkowali wszyscy.
Nie będę dalej komentował.
Przypominam tylko pierwszą z zasad zawartych w karcie etycznej mediów:
ZASADĄ PRAWDY – co znaczy, że dziennikarze, wydawcy, producenci i nadawcy dokładają
wszelkich starań, aby przekazywane informacje były zgodne z prawdą, sumienne i bez
zniekształceń relacjonują fakty w ich właściwym kontekście, a w razie rozpowszechnienia
błędnej informacji niezwłocznie dokonują sprostowania.
O ile z powodu protestów termin premiery Don Giovanniego się nie zmienił, przynajmniej to trzeba sprostować.
Przykro mi, ale ja w kwestii teatrów operowych nie pełnię na co dzień funkcji dziennikarza, tylko krytyka – w tym charakterze przyjeżdżam. Recenzji nie dotyczy karta etyczna mediów.
Gdybym była dziennikarką gazetową z miasta Łodzi, chodziłabym zapewne na konferencje i byłabym na bieżąco. Moja rola jest inna. Jeśli chcę się przyjrzeć tematowi, robię research, ale teraz się tematem ciężkiej sytuacji polskich oper nie zajmowałam – może trzeba będzie się przyjrzeć. W tygodniku siłą rzeczy muszę patrzeć szerzej i naprawdę nie jestem w stanie śledzić na bieżąco wszystkiego, co się na co dzień w każdym z teatrów dzieje. Mnie interesuje rezultat i nie może Pan do mnie mieć o to pretensji, bo naprawdę nie takie moje zadanie.
A w liście, który był wręczany wczoraj przed spektaklem, żadnych postulatów ani w ogóle żadnych konkretów nie było. Był to tylko ten list, który zalinkował Pan wyżej. I tak sobie myślę, co z tego listu ma zrozumieć Pani Minister?
A o Don Giovannim wiem z materiałów, które dała mi na spektaklu koleżanka. Nie ma tam podanej daty premiery.
Recenzji spektaklu sie nie czepiam. I traktuje Pania jako waznego dla mnie krytyka. Ale nie tylko temu poswieca Pani wpis. A sytuacje konfliktu bardzo mocno ocenia przez jedno pismo. Etyka obowiazuje nas zawsze i karty nie sa nam potrzebne. Etos zwlaszcza krytykowi jest niezbedny. A skoro przy Giovannim nie ma daty nie sugeruje sie jej. Pisze – na kiedys planowane.
Przecież nie napisałam daty. Było to napisane na tyle niejasno, że można było zrozumieć, że to jeszcze w tym sezonie.
Temat poruszyłam, ponieważ jeżdżę po różnych teatrach i wszędzie widzę jakieś niezadowolenie – w każdym miejscu z różnych powodów. Nie powiem, że od pewnego czasu się nie zastanawiam, czy tego nie pozbierać i nie spojrzeć na to wszystko razem, ale zarzuty są tak różne, że ciężko to, że tak się wyrażę, wspólnie ugryźć. Co w jednym miejscu jest problemem, w innym nie jest.
A na zalinkowanej stronie e-teatr.pl tak oto brzmią w tłumaczeniu słowa Alexandra Klugego o efekcie pracy Barbary Wysockiej nad wspominaną wyżej monachijską Łucją: „Jestem głęboko dotknięty tą inscenizacją – mówił reżyser po obejrzeniu próby generalnej”.
Na szczęście dalej okazuje się, że nie był to jednak wcale ‚zły dotyk’…
No to ktoś głupio przetłumaczył. Powinno być pewnie: poruszony.
To ja jeszcze o niedzielnym spektaklu, na który wybraliśmy się większym towarzystwem w trybie zlotu gwiaździstego z Poznania i Warszawy. Po pierwsze, w orkiestronie bardzo źle, w porywach do źle. Instrumenty niechlujnie dęte, uwertura zagrana z wdziękiem orkiestry strażackiej, potem naprawdę niewiele lepiej. Być może związkowcy powinni raczej zachęcać swoich członków wśród muzyków do wzmożenia pracy artystycznej, bo ta ewidentnie leży odłogiem, że aż przykro słuchać.
W sytuacji, w której to muzyka przeszkadza w odbiorze dzieła nie wyzłośliwiałbym się nad inscenizacją i reżyserią: w końcu to Regietheater jest aberracją, a nie normą. Reżyser nie miał zbyt wielu pomysłów, a i te dyskusyjne – kukła, którą przerzucają się marynarze podczas „Steuermann! Laß die Wacht!”, czy owe wampiry zaraz potem. A złote czasy projekcji z rzutników na scenę minęły 10 czy 15 lat temu i nadużywanie tego efektu jest cokolwiek anachroniczne.
Daland bez wyrazu, Holender z wielkim i słyszalnym trudem dośpiewał swoją partię do końca, i w tej sytuacji wśród panów na niespodziewanego bohatera wieczoru wyrósł Eryk (Clemens Bieber). Faktycznie to już tenor na zachodnim stoku swojej kariery wokalnej, ale śpiewał najczyściej i najbliżej tego, jak wyobrażałbym sobie wykonywanie Wagnera. Takoż zdumiewająca dykcja.
Wioletta Chodowicz zaskoczyła mnie bardzo przyjemnie. Piszę zaskoczyła, bo słyszałem ją w różnych rolach i różnych dyspozycjach głosowych, nie zawsze z najlepszym efektem. Tym razem bezdyskusyjny sukces.
Łódzka publiczność próbowała klaskać w różnych zupełnie dziwnych momentach spektaklu, między innymi brawa dostała scenografia drugiego aktu – co chyba jednak dowodzi pewnego zmęczenia basenami, szpitalami psychiatrycznymi, myszkami miki i półnagimi kowbojami na scenie.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
@ babilas – dzięki za relację z niedzieli! Cieszę się z sukcesu Wioletty Chodowicz – byłam pewna, że tak będzie. Co do orkiestry, widzę, że zgadzamy się w pełni – trudno pewnie byłoby inaczej. Ostatni raz ta orkiestra grała w premierze dzieła Wagnera 20 lat temu, zresztą był to również Holender (pod specem – Antonim Wicherkiem) i wtedy była to zupełnie inna zabawa. Teraz już zapomnieli, jak się to gra, nie mówiąc, że skład pewnie się przez ten czas zmienił, no i dyrygent – to raczej nie jego bajka. I tu jestem ciekawa: czy rzeczywiście jest tak źle, ponieważ mieli za mało czasu, czy po prostu tego zespołu i tego dyrygenta na więcej nie stać… 🙁
Rzeczywiście, że brawa za scenografię II aktu zdumiałyby mnie najbardziej, ponieważ był on w sumie najbanalniejszy, łącznie z bohomazem na ścianie – ale, jak tu pisałam przy okazji o Strasznym dworze Jandy, wówczas też klaskano, więc diagnoza zmęczenia basenami i myszkami chyba jednak słuszna.
Co zaś do projekcji, owszem, to było modne jakiś czas temu, ale i ten środek można wykorzystywać mniej banalnie, jak to np. swego czasu zrobiła Barbara Wysocka w Glassie (w Mobym Dicku były raczej od czapy).
Uczestniczyłem w zjeździe gwieździstym warszawsko-poznańskim, dorzucę więc nieco drewna i blachy do pieca 🙂 Do dyrygenta nie czepiałbym się aż tak mocno. W Poznaniu na Tannhäuserze udowodnił, że nie jest to muzyka dla niego obca. W Łodzi problem tkwi w samych muzykach w głównej mierze, o czym również świadczył dobór temp. Przepraszam, jak się ma takie drewno, to za Wagnera raczej się nie powinno brać. Obój o urodzie elektrycznej, takiego rożka angielskiego to ja chyba w życiu nie słyszałem, arpeggia, nieczysta i kiksująca blacha, zamazane smyki. Doczepić się też trzeba do chóru. Dla mnie to oznaki braku dyscypliny w zespołach, ale również małej ilości prób.
No właśnie, w Polsce sztuka operowa jest w totalnym odwrocie. Idea Waldemara Dąbrowskiego, żeby budować gmaszyska operowe w każdym mieście wojewódzkim (casus Białegostoku) poniosła klęskę. A przecież w krajach niemieckojęzycznych i w Wielkiej Brytanii opera przeżywa renesans. U nas brakuje artystów na przyzwoitym poziomie i – niestety – publiczności.
A we Włoszech jest odwrotnie. Mnóstwo teatrów rozsianych po całym kraju, większość zamknięta lub dzieje się w nich coś zupełnie innego.
Ale tam nawet telewizji porządnej nie ma – wszystko schrzanił ten obrzydliwy populista Berlusconi.
Dziś również debiut Trelińskiego w Met. Ciekawe, czy publiczność dopisze… 😈
http://tvnmeteo.tvn24.pl/informacje-pogoda/swiat,27/amerykanie-drza-przed-juno-nowy-jork-spodziewa-sie-najwiekszej-burzy-snieznej-w-historii,156026,1,0.html
Witam po dłuższej przerwie. Czytam sobie tę dyskusję o TW w Łodzi i jak zwykle przychodzi mi do głowy „a tymczasem w Warszawie”. Tymczasem w Warszawie w sobotę była gala biznesu i ścianki dla celebrytów. Treliński w Nowym Jorku, swój teatr chyba już go nie podnieca.
Informuję, że dostałam pisemną odpowiedź na mój list do ministerstwa kultury przedstawiający repertuar TWON w porównaniu z innymi teatrami operowymi. Dowiedziałam się z niej, ze nie jest tak źle bo oprócz oper są balety, poza tym orkiestra w niektórych baletach gra, więc się nie leni. Zestawienie liczby przedstawień w różnych teatrach z Europy środkowej w porównaniu z Warszawą wrażenia na panu dyrektorze departamentu nie zrobiło żadnego. Poza tym poinformowano mnie, że za repertuar odpowiedzialna jest dyrekcja TWON i ona właśnie otrzyma te moje uwagi. Już z góry się na to cieszę spodziewając się, co dyrekcja z nimi zrobi.
Swoją drogą to może i racja, że w TWON nie grają, bo pewnie jak grają to to kosztuje. Publiczność warszawska chyba jednak nie lubi chodzić do opery, a już na pewno nie na coś nowego i ciekawego. W zeszłym tygodniu na jedynym w Warszawie gościnnym przedstawieniu Teatru Wielkiego z Poznania „Portretu” Weinberga sala świeciła pustkami, na „Cyberiadzie” Meiera było trochę więcej ludzi bo przyszli miłośnicy fantastyki naukowej ale za to nie byli ci oni zadowoleni. Kilkoro znajomych na „Cyberiadę” wybrało się pierwszy raz w życiu do opery i nie dali rady z muzyką, a co do inscenizacji mieli mnóstwo uwag typowych dla maniaków gatunku. A to, że Trull to powinien być robot, a nie człowiek, a to, że jakiś witz Lema im umknął. Poza tym byłoby całkiem fajnie gdyby tylko nie śpiewali i mieli lepsze efekty specjalne, bo bez statku kosmicznego ani rusz. Przedstawienie było bardzo ciekawe z dobrą muzyką i podobało mi się pomimo katastrofy z Cyberownicą, która zapomniała języka w gębie i przez nią wyleciała z przedstawienia cała scena. Może rzeczywiście w Warszawie jest akurat tylu regularnych widzów opery, że tak średnio po trzy przedstawienia na miesiąc wystarczą. Chyba się robię zgorzkniała.
Na szczęście przyszły sezon w Teatrze Wielkim zapowiada się lepiej. Ma być Straszny Dwór, La clemenza di Tito i Salome. Dyr. Dąbrowski zapowiada również czarodziejski flet w wykonaniu laureatów akademii operowej. Reżyserować ma Barry Kosky.
Ale, u licha, mam nadzieję, że coś jeszcze poza tymi trzema premierami? No, zapewne balet, gale biznesu i ścianki dla celebrytów 😛
Bo to jest prawda: teatr traci, kiedy gra… A publiczność – co tam publiczność.
Nie dziwię się odpowiedzi na list. Podpisał się dyrektor departamentu – a którego? Pani Minister zresztą doskonale wie, że źle się dzieje w teatrze, ale nie ingeruje. W końcu mamy do czynienia z byłym ministrem na stołku dyrektora, więc sytuacja niezręczna.
Niestety, dzisiejsza premiere Trelinskiego odwolana. Pogoda ponoc sparalizowala NYC: http://www.metopera.org/metopera/news/press/performance-weather-advisories.aspx?src=rdr
Od kilku godzin było do przewidzenia…
Pobutka.
Przerzucę link do najnowszego wpisu, bo uważam go za bardzo cenne źródło:
Wiki OK, ale najkompletniejszy katalog polskich płyt (nie tylko Polskich Nagrań) jaki znam jest tu:
http://www.kppg.waw.pl
Dzięki.
Dlaczego to zawsze musi być partyzantka? Dlaczego takie rzeczy obchodzą tylko pojedynczych maniaków?
A echo odpowiedziało – Hmmm… 😈
Bo maniacy często wiedzą więcej o temacie niż ludzie pracujący w firmie. Mają czas i ochotę na zajmowanie się takimi bzdetami. Nie nazywałbym tego partyzantką (choć przyznaję, że strona internetowa mogłaby być trochę lepsza).
Nie miałam na myśli nic obraźliwego, wprost przeciwnie…
Też tak myślę… 🙂
Na marginesie, czy cokolwiek wiadomo na temat sprzedaży?
Polskich Nagrań, znaczy się.
Posiedzenie sądu zostało przesunięte na czwartek.
Ponoć NIFC starał się, żeby można było przejęć chociaż nagrania chopinowskie, ale syndyk się nie zgodził.
W ogóle seria zaniedbań i zaniechań, ciągnąca się w związku z Polskimi Nagraniami przez cały ten postkomunistyczny czas, woła o pomstę do nieba.
Aha, dzięki.
Dwa dodatkowe dni na 😈
Nagrania chopinowskie to pewnie najbardziej wartościowy element „składnika muzyki poważnej”, więc nic dziwnego, że syndyk nawet „chociaż tego” nie chciał oddać.
Swoją drogą ukazał się jeszcze box nagrań Rowickiego.
Ludzie, co Wy tutaj za dziwne rzeczy piszecie???!!!!!
Jestem z Torunia i coraz częściej jeżdżę do Opera Nova. Po kolei na wszystko, nawet na operetki, czego bym się sama siebie jeszcze 2 lata temu w ogóle nie spodziewała.
Nie jestem specem, ale jak dla takiego laika jak ja orkiestra pod dyrekcją Macieja Figasa, Piotra Wajraka (oni głównie dyrygują) gra fantastycznie, chór mają doskonały, balet bardzo dobry, soliści coraz lepsi (ci lokalni, którzy najbardziej mi się podobają to Łukasz Goliński, Magdalena Polkowska, Tadeusz Szlenkier, Jolanta Wagner, młodziutka a już wspaniała Krystyna Nowak), ale bardzo często, bo właściwie w każdym przedstawieniu, występują także goście – Tomasz Kuk, Przemysław Rezner, Joanna Moskowicz, Agnieszka Piass, Leszek Skrla i inni. Reżyseruje ostatnio właśnie Natalia Babińska – w 18.1.15 byłam na jej „Rigoletcie” – pełna sala, niektórzy nawet siedzieli na schodach.
Jeżdżę też na spektakle do innych oper w Polsce, zdarza mi się od czasu do czasu być i za granicą, wiec mam porównanie – Opera Nova jest naprawdę na dobrym poziomie i nie musi mieć żadnych kompleksów.
Ruszcie się trochę z tej Warszawy czy Łodzi, czy tam skąd, i zanim nie obejrzycie i nie posłuchacie, nie krytykujcie.
Oburzona EB
@ ewa_b – witam. Na premierę tego Rigoletta nawet się wybierałam, właśnie ze względu na Babińską, ale coś stanęło mi wbrew. Dobrze, że coraz więcej młodych pojawia się na deskach; z wymienionych słyszałam jak dotąd tylko Tadeusza Szlenkiera (który jest zresztą z Warszawy 🙂 ), rzeczywiście niezły.
Ale teatr jednak gra mało, głównie zresztą operetki. Ja tam specjalnie nie mam na co pojechać w najbliższym czasie.
Jakoś kompletnie bezsensownie, nawiasem mówiąc, zorganizowana jest strona internetowa opery.
Gra operetki, bo musi się utrzymać a z tego, co wiem dotacja jest chyba jedną z najmniejszych w całej Polsce. A jak gra, to gra ze smakiem. W zeszłym roku nie dostali wsparcia z Ministerstwa Kultury na majowy festiwal, jednak i tak jakoś sobie poradzili.
Zresztą jakby się policzyło ile teraz wystawia oper TWON i Bydgoszcz w ciągu roku, to nie wiem czy to porównanie byłoby niekorzystne dla ON. 🙂 W TWON z trudem udało mi się znaleźć coś dla siebie w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Byłam na „Onieginie” z Arturem Rucińskim i bardzo się z tego cieszę. No i będzie koncert Mariusza Kwietnia a na pozostałe rzeczy to zacytuję „Ja tam specjalnie nie mam na co pojechać w najbliższym czasie.” 😉 A w Bydgoszczy kilka rzeczy jednak mam upatrzonych:) Spektakle blisko, zawsze dobrej, a czasami wręcz świetnej jakości, w demokratycznych cenach (!), wejściówki (!) – czegóż klient taki jak ja może chcieć więcej?
Pani Doroto, mam wrażenie, że Pani w ogóle nie była w ON 🙂 No, myślę, szkoda.
Strony operowe i FB oper to temat na zupełnie osobną dyskusję. Oględnie rzecz ujmując nie zachwycają
Do Opery Narodowej ja też nie mam na co specjalnie się wybrać 😉
Najbliższa premiera to Maria Stuarda, której po prostu się obawiam wiedząc, kto będzie reżyserował 😈
No właśnie …
Ta Maria Stuarda, to po rezygnacji Kurzak premiera trochę od czapy. W końcu spektakl był szykowany pod nią. Co gorsza w Londynie inscenizacja nie podobała sie. Oglądanie tej opery w słabej obsadzie może stanowić prawdziwe wyzwanie. Zastanawiam się komu strzelilo do głowy wystawienie Marii Stuardy. W końcu to raczej kasek dla miłośników belcanta, do tego rzadko grywany. Nie mówiąc juz o tym, ze jest tyle innych, dużo przystepniejszych dziel Donizettiego.
Ketevan Kemoklidze, Annę Bernacką, Łukasza Golińskiego słyszałam – są dobrzy – o reszcie obsady trudno mi coś powiedziec.
Gdyby ktoś się wybierał w nasze strony, to polecam 1.03. Madam Butterfly:
Cho Cho San Agnieszka Piass
Pinkerton Tadeusz Szlenkier
Suzuki Małgorzata Ratajczak
Sharpless Leszek Skrla
Goro Marcin Naruszewicz
Bonzo Grzegorz Szostak
Komisarz Jacek Greszta
Yamadori Maciej Musiał
Kate Ewelina Rakoca
dyryguje Maciej Figas
No, wiadomo komu strzeliło, skoro miała śpiewać Kurzak – takie rzeczy planuje się kilka lat do przodu, ale przez te kilka lat to i owo się stało…
Maria Stuarda cztery lata temu była w Poznaniu 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/01/30/stuarda-w-poznaniu-scieta/
a w październiku tegoż roku – w Łodzi, no, ale tam mieli przynajmniej p. Woś i w ogóle lepszy zestaw solistów…
A w Londynie mieli Joyce DiDonato 😈
Lepszy, to znaczy o bardziej znanych nazwiskach? Ktoś zna Cristinę Giannelli? Z ciekawości pytam, bo ja się nieustraszenie jednak wybieram z mocnym postanowieniem przetrzymania wiadomych reżyserów. Ketevan Kemoklidze to jest rzeczywiście dobra śpiewaczka, Shalva Mukeria, kiedy go ostatn raz w „Lunatyczce” (nie pomnę już skąd) słyszałam też prezentował się zupełnie nieźle od strony głosowej. Poza tym Goliński, Śmiłek, Bernacka – według mnie to obiecujący zestaw. Joyce DiDonato to my się u nas raczej nie doczekamy…
Włączę się uprzejmie, że Marię Stuardę w Łodzi widziałam i słyszałam i śpiewały Pani Grabias i Pani Wójcik i śpiewały obie bardzo dobrze nawet troszkę rywalizując, co im wyszło na dobre. Nie uważam, że ta opera Donizettiego jest niszowa, raczej jest niedoceniona. A jutro Kermes. Żeby tylko śnieżycy nie było bo Jolanta w NYC jak widzę popłynęła 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂 Hm… no zobaczymy. Początek Pobutki brzmi ładnie, ale potem… DiDonato to to nie jest. Ale może się przeżyje.
Na Kermes – oświadczam – nie idę 😉 Tym razem mam wykręt. Dziś po południu wsiadam w samolot i lecę na półtora dnia do Trondheim na finał tego projektu:
http://wielokulturowosc.org/
Zachęcam wszystkich dyskutujących do odwiedzenia Opery Nova w Bydgoszczy. To bardzo dobry teatr ze znakomitymi solistami i zespołami oraz wspaniałą publicznością, która zawsze wypełnia salę do ostatniego miejsca. Warto nieraz wyjechać poza Warszawę i zobaczyć, że na tzw. prowincji dzieje się wiele ciekawych i wartościowych rzeczy.
Sebastian B. – witam. Z ostatnim zdaniem w pełni się zgadzam i chętnie to robię. Co do pozostałych – cóż, trzeba będzie kiedyś sprawdzić 😉
Pani Doroto! Ponieważ wyraziła Pani chęć sprawdzenia moich dobrych opinii o Operze Nova, proponuję wyjazd do Bydgoszczy w końcu kwietnia na „Potępienie Fausta” Berlioza. Planowanej premiery oczywiści nie widziałem, ale czuję, że będzie dobrze. Przecież w Bydgoszczy tylko tak może być!
Ambitnie 🙂
@Sebastian B.
Wow, dziękuję, tego „Potępienia Fausta” nie zauważyłam, bo jest w zakładce Festiwalu a nie w kalendarzu! Świetna wiadomość.
PS. Panie Sebastianie, my w Polsce Centralne nie narzekamy, nie kręcimy nosem, wiemy co dobre, prawda? :).
Pani Ewo! Dziękuję za obronę bydgoskiej sceny operowej. Bywamy w tym teatrze dosyć często i doskonale wiemy, że zasługuje on na bardzo dobrą ocenę. W Operze Nova udało się połączyć wysoki poziom artystyczny z oczekiwaniami szerokiej publiczności. W czasie spektakli wyczuwa się jakiś szczególny rodzaj porozumienia między sceną i widownią. Nie wiem do końca na czym to polega, ale jest to coś wyjątkowego i pięknego. Zachęcajmy więc wszystkich, by w tym pięknie uczestniczyli.
@ Sebastian B.
Prawda! Powiedziałabym dokładnie to samo!
Widać, że oni lubią grać, śpiewać – i dają wszystko, co najlepsze. Mam też wrażenie, że muzykują dla własnej przyjemności, dla siebie nawzajem, nie tylko dla nas.
Ja też dziękuję, że Pan napisał, bo aż mnie coś „ukłuło w sercu”, kiedy przeczytałam te wypowiedzi – naprawdę niesprawiedliwe.
Od jakiegoś czasu staram się zapisywać wrażenia po spektaklach (bardzo amatorsko); motywację mam raczej do pisania o tym co mi się podobało a nie, co zdenerwowało albo znudziło. Wiele tekstów jest o przedstawieniach bydgoskich – bo naprawdę mi się podobają. Dowód: http://operaonsofa.blogspot.hu/
Pewnie gdzieś się mijamy na przedstawieniach – serdecznie pozdrawiam!
Z racji faktu, że to mój ignorancki wpis spowodował ten uboczny wątek o Operze Nova, a sugerować on mógł, że chlapnęłam, a nie posiadam zaplecza w postaci własnych doświadczeń – pozwolę sobie oświadczyć, że jestem z Bydgoszczy i widziałam wszystkie przedstawienia z tzw. stałego repertuaru (niektóre kilka razy) oraz staram się bywać na Festiwalu w miarę możliwości. Zdania o Operze Nova nie zmieniam i nie jest to tylko moja opinia, gdyż obracając się w kręgu miłośników opery, siłą rzeczy rozmawia się ze sobą o tym i o owym. Gusta i oceny mają jednak to do siebie, że mogą się różnić i w tym tkwi ich istota. Także odczuwam silne zrywy lokalnego patriotyzmu, a przestałam chodzić do ON nie z satysfakcją, tylko ze smutkiem, bo tak pięknego i dobrze przygotowanego na wspaniałe przedstawienia budynku operowego – próżno szukać w stolicy, Łodzi, Gdańsku, czy Poznaniu. Pozdrawiam tym razem moich krajan. 🙂
Pani Ariadno! Dziękuję za pozdrowienia. Pozdrawiam Panią także bardzo serdecznie z nadzieją, że – być może – zbliży się Pani kiedyś chociaż trochę do moich opinii na temat bydgoskiego teatru operowego.
Ja już, prawdę mówiąc, zaczęłam podejrzewać, że tu jakiś PR Opery Nova zadziałał 😆
@Adriana
Ja też pozdrawiam!
I również zostaję przy swoim zdaniu.
Państwo przestaliście chodzić a my (mam na myśli znajomych i rodzinę) zaczęliśmy. Być może mamy inne oczekiwania.
Inne wymagania mam co do Opery Narodowej w Warszawie czy do Staatsoper we Wiedniu niż do Opery Nova czy do Teatru Wielkiego w Poznaiu.
Niech żyje Opera Nova!
Niech żyje przyjaźń bydgosko-toruńska!
Z wielką satysfakcją przeczytałem ostatnie entuzjastyczne wpisy dotyczące opery bydoskiej. Niestety nie mogę zdobyć się na podobny entuzjazm w odniesieniu do opery łódzkiej.. 🙁
A czy Szanowni Państwo z kujawsko-pomorskiego z podobnym entuzjazmem opowiedzą o Filharmonii Pomorskiej? Dawno już nic o tej szacownej instytucji nie słyszałem a przecież sala FP przez długie lata była uważana za najlepszą akustycznie w Polsce! Teraz chyba ten prymat utraciła… Vide: Katowice, Szczecin
A co w grodzie Kopernika, gdzie jeszcze w tym roku ma powstać nowa sala (co prawda nie tylko koncertowa, ale jako siedziba Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej). Nb czytałem, że dyrekcja TOS wystąpiła do odpowiednich władz o powiększenie orkiestry do 65(!) osób. Czy to nie za mało jak na koncerty w sali mogącej pomieścić 900 widzów?
Wracając do głównego tematu:
Z przykrością stwierdzam znaczące obniżenie poziomu wykonawczego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Dużo pracy czeka zespoły (przede wszystkim orkiestrę, ale też i chór!) jeśli chcą powrócić do formy choćby przed remontem nie mówiąc już o czasach dyrekcji A.Wicherka.
Ciekaw jestem bardzo (sprawdzę to w najbliższych miesiącach – i, jeśli będzie ku temu okazja, podzielę się spostrzeżeniami) jak brzmi orkiestra T.W. prowadzona przez Tadeusza Kozłowskiego (w Warszawie też znany z różnych stron, ale myślę, że jako dyrygent – bez zarzutu..?). Niestety Eraldo Salmieri nie jest właściwym człowiekiem (wg mnie -oczywiście) na właściwym miejscu.
POZDRAWIAM
Przyjaźń bydgosko-toruńska to temat bardzo ciekawy … ;).
Na koncertach bywam raczej w Toruniu – Dwór Artusa, gdzie najczęściej grane są koncerty ma piękną, zabytkową salę, ale małą (najwyżej ok. 300 miejsc , bez klimatyzacji, co 15 minut słychać zegar ratuszowy, za oknem na Rynku imprezy); często też wykorzystywane są kościoły albo aula uniwersytecka. Aula niestety nie ma dobrej akustyki, ale za to mieści 900 miejsc, które zapełniają się na ogół podczas dobrych koncertów, więc myślę, że nowy obiekt się przyda i będzie wykorzystywany, bo wydarzeń muzycznych w mieście jest sporo (pewnie dlatego nie docieram do Filharmonii Pomorskiej 😉 ). Z drugiej strony, jako miejski podatnik pewnie to odczuję …