150. urodziny Boznańskiej
To dziś, jeszcze chwilę! Namawiam więc przy tej okazji: jeśli ktoś znajdzie czas do 2 maja, niech koniecznie uda się do Muzeum Narodowego. Wystawa przepiękna, w trzy ostatnie weekendy będzie czynna dłużej – do 21. A dziś zostałam poinformowana, że powstała o Boznańskiej opera.
Ma tytuł Olga Bo i napisał ją Marcin Błażewicz do libretta Duśki Markowskiej-Resich. Jej prawykonanie w wersji koncertowej odbędzie się w Operze Krakowskiej 10 czerwca pod batutą Łukasza Borowicza; znani są nawet soliści: Katarzyna Oleś-Blacha w roli tytułowej (postura jakby trochę nie ta, ale to przecież nie będzie wykonanie sceniczne), Agnieszka Cząstka jako jej siostra Iza, Monika Korybalska (Przyjaciółka/Dama w bieli), Adam Zdunikowski (Kochanek/Przyjaciel I) i Andrzej Biegun (Przyjaciel 2/Ojciec).
Sądząc po opisie, został tu popełniony podobny błąd co w Madame Curie Elżbiety Sikory – próba wtłoczenia całego życia artystki w jeden spektakl. Uwertura: Młodość w Krakowie, Akt I: Monachium, Sukces w Paryżu, Miłość i sztuka, Akt II: Ojciec i siostra, Złe sny w Paryżu, Skazana na sztukę. Przy tym o ile nasza podwójna noblistka rzeczywiście była, jak to się mówi, kobietą romansową, to „Olga Bo” uznawała tylko swoje posłannictwo w sztuce i kobietą nie chciała być – nieszczęsny Józef Czajkowski po 10 latach zrywając znajomość (nazywaną narzeczeństwem; była to w gruncie rzeczy platoniczna przyjaźń na odległość) wyrzucał jej, że nie chciała być kobietą wobec niego. Było jeszcze parę panów, do których miała słabość, ale do końca nie wiadomo, czy skonsumowaną. Wiadomo, że wspomagała jednego z nich finansowo, ale wspomagała też wiele różnych osób zupełnie z nią niezwiązanych. Autorka libretta mówi też, że osią przedstawienia jest toksyczna relacja sióstr Boznańskich. Dość to skomplikowane, bo z jednej strony wiadomo, że były sobie bardzo bliskie, a Iza wręcz w ciężkim finansowo okresie Olgi odkupywała od niej anonimowo obrazy. Z drugiej – strasznie dziwny jest jej portret pędzla siostry, który możemy zobaczyć na wystawie: twarz ma w sobie jakieś nienawistne zacięcie. Skądinąd wiadomo, że Iza miała ze sobą problemy, piła i brała narkotyki; w końcu popełniła samobójstwo, co dla Olgi było ogromnym ciosem.
Wydaje się jednak, że w tym libretcie będzie więcej fikcji niż faktów, więc nazwanie jej „doc-operą czyli operą dokumentalną” to przesada. Trzeba raczej powiedzieć: opera to opera, trochę bajek się jej należy. Kompozytor zapowiada, że jest ona w charakterze tradycyjna; mają tam być arie, i ogólnie ma to być dzieło dla kochających śpiew i melodię, oczywiście taką, która nie jest przeciw słowu, a przy tym jest emocjonalna (ponoć jest tam nawet aluzja do Pucciniego). Błażewicz jest doświadczonym fachowcem w dziedzinie muzyki do teatru, także radiowego: stworzył ilustracje do ok. 150 spektakli. Operę też już jedną napisał, w latach 90. wystawił ją Teatr Dramatyczny, ale – jak mówi kompozytor – zdjęła ją „na telefon” nieoficjalna cenzura kościelna. Był to Święty Franciszek i Wilk z Gubbio według Stefana Themersona (de facto to też był raczej teatr z muzyką, ale bez użycia prób muzycznych pozostawionych przez autora, tylko z oryginalną ilustracją Błażewicza; tutaj recenzja niestety z pomylonym imieniem kompozytora), a hierarchom nie spodobał się m.in. finałowy taniec kardynałów z czerwonymi rękawami. Istnieje nagranie, kompozytor ma partyturę – można by wystawić, jeśli kto cenzury się nie boi.
Na razie posłuchaliśmy fragmentu uwertury do Olgi Bo, zrealizowanego na samplerze dla celów pokazowych. Rzeczywiście muzyka dość tradycyjna, postwagnerowska, trochę jak filmowa: ekspresyjna orkiestra. Oczywiście w prawdziwie orkiestrowym wykonaniu będzie to brzmiało trochę inaczej, bo sampler nie oddaje precyzyjnie brzmienia wszystkich instrumentów, np. z dętymi ma kłopot. Ale, jak mówi Marcin Błażewicz, coraz częściej już muzykę filmową i teatralną – oczywiście mowa o takiej, która ma orkiestrowo brzmieć – robi się na samplerach. On sam niejednokrotnie tak działał, łącząc np. pojedyncze instrumenty z brzmieniem samplerowym, żeby wszystko wypadło bardziej naturalnie. Wygląda na to, że będzie coraz mniej chałtur dla orkiestr, bo to jednak jest dużo tańsze.
Pytanie, czy ta muzyka będzie pasować do twórczości i postaci Boznańskiej? Ale to da się stwierdzić dopiero wówczas, gdy usłyszy się całość.
Komentarze
Pobutka.
Wystawa przepiękna. Przy portretach Boznańskiej został w cieniu osławiony Diego Velázquez. Wystawie mogłaby towarzyszyć muzyka klasyczna z dobrych głośników.
Na wystawie tłumy. Długie kolejki do kasy. Ale zdecydowanie warto zobaczyć.
„oslawiony” Diego Velasquez wysiada przy Boznanskiej? No, no.
Dzień dobry 🙂
Mnie prawdę mówiąc do Boznańskiej pasowałaby zupełnie inna stylistyka niż ta, którą zastosował kompozytor. Rysiek Strauss też nie. Ja bym użyła czegoś na kształt Peleasa i Melizandy Debussy’ego – wielkie namiętności wypowiadane dyskretnym szeptem. To by było coś. Ale każdy ma swoje koncepcje 😉
Mordko, zwrot Joanny Fijałkowskiej o pozostaniu w cieniu (nie o „wysiadaniu”) Velázqueza (tylko dlaczego osławionego? co zrobił źle? 😛 ) ma jedno uzasadnienie: obraz tegoż jest na wystawie jeden i mały. Jedna infantka Marianna.
A wokół tłum obrazów Boznańskiej.
Wystawa jest tak pomyślana, że pośrodku każdej z sal są dzieła innych malarzy, ukazujące kontekst malarstwa Boznańskiej. Od Anny Bilińskiej i Józefa Pankiewicza po Maneta nawet. Bardzo to pouczające.
Rysiek S. wystąpił ze względu na skojarzenia monachijskie, bo mi się Boznańska jakoś z nauką w Monachium mocno kojarzy (nawet może bardziej niż z pracą w Paryżu).
PS.
Poza tym jak można budzić subtelnie w taki ładny poranek? 😉
🙂
Ta tajemniczość u Boznańskiej to też ten fantastyczny splot i pierwiastków impresjonizmu i ekspresjonizmu. Takie wyrafinowanie – wzór nastrojowości i aury ekspresyjnej, subtelne cieniowania – w muzyce znalazłem nieraz u Szymanowskiego. Moja ulubiona Pani WW ładnie ten splot oddała np. na wydanej niedawno płycie Warnera.
A pokazywanie polskich artystów w szerszej perspektywie sztuki światowej to jest to! M
Dobry wieczór. Wypada, żebym wspomniała parę słów o przesłuchaniach eliminacyjnych do Konkursu Chopinowskiego, na które od czasu do czasu wpadam. Poziom wydaje mi się niewysoki. Albo wymiatacze, którzy – technicznie lepsi lub gorsi, w miarę możliwości efekciarscy – nie muzykują. Albo odwrotnie: starają się muzykalnie grać nokturny czy mazurki, a etiudy paprzą. Niewiele było takich, którzy mogliby zadowolić. Z zeszłego konkursu Airi Katada tym razem też pewnie się do ekipy dostanie, inna znana tu Japonka – Aimi Kobayashi – zapowiadała się chyba ciekawiej jako dziecko. Z Polaków muzykalnie zagrał – z tych, których słyszałam – tylko Mischa Kozłowski, czemu się nie dziwię, bo znam go jako świetnego kameralistę (nawiasem mówiąc to brat Karola Kozłowskiego). Jest utalentowany, ale niestety nerwus, choć tym razem było lepiej niż na zimowym Ogólnopolskim Konkursie Chopinowskim, gdzie położył ponoć kompletnie II etap. Dziś z kolei byli dwaj Rosjanie, miałam nadzieję, że pokażą lepszy poziom, ale niestety cienkie Bolki obaj 🙁 Następców Daniłka czy Koli jakoś nie widać. Nie wiem, jak z tymi, których nie słyszałam – podobno świetny był niejaki George Li. Ja w każdym razie nie przeżyłam jak dotąd pozytywnego wstrząsu; teraz robię sobie parę dni urlopu, bo jadę jutro do Katowic na Festiwal Prawykonań NOSPR.
Urlop jak urlop, tylko żeby to się nie skończyło zwolnieniem lekarskim. 😈 😉
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Uszy przeczyszczone porannym Bachem – i zwolnienia lekarskiego się nie boję 😈 Tym bardziej, że taka muzyka jak na Festiwalu Prawykonań to dla mnie poniekąd środowisko naturalne. Może i jakieś arcydzieła się trafią? Niechaj żywi nie tracą nadziei 😉
W ramach dygresji. Na YT znalazłem filmik z koncertu Bartka Nizioła na którym byłem. Dobrze, że skrzypek promuje zapomnianego Stojowskiego i jego koncert skrzypcowy. Ten materiał ma nagrać (lub już nagrał) dla wytwórni Hyperion. Na tym filmiku trochę widać wnętrza tej nowej filharmonii w Szczecinie:
https://www.youtube.com/watch?v=Vkgks-ezcgs
dzień dobry
chopinistów zaczynam słuchać gdzieś chyba od niedzieli, na razie znam raczej tylko ich buźki 🙂
a myśląc jeszcze o Boznańskiej pomyślałem też dziś o… Joni Mitchell… ten „północno- południowy wiatr”… i mnóstwo i jej, może niespecjalnie przebojowych, a jakże mądrych ludzkich portretów.
z kolei, jedno słowo… „pride” zawsze mi się kojarzyło z Billie. tak. odnalazłem je też w pieśniach (i pomiędzy nimi) na „Coming Forth By Day” Pani Cassandry. prawdę mówiąc od czasu „New Moon Daughter” niewiele od Pani Cassandry mnie poruszało. a tu i owszem, owszem.
a po lekturze filmu „Karski i władcy ludzkości” mogę zaś na szybko wyznać: jakże on nie mógł stać się tym kim się stał skoro usłyszał w dzieciństwie piękne i mądre słowa od swej mamy… chyba ci wszyscy „władcy ludzkości” słyszeli (może wciąż słyszą?) od swych mam, doradców, słowa zgoła odmienne… takiego wzruszenia jak przy „Walcu z Baszirem” nie doświadczyłem, ale warto znać. „Historia Karskiego przypomina przygody Jamesa Bonda” – mówi E. Thomas Wood. zestawienie nietrafne. Bonda zostawmy może jego dziewczynom 🙂 a Karskiego przywróćmy. sobie i światu. pa pa m
No właśnie, dziś był pokaz prasowy tego filmu, a ja wyjeżdżałam… ale pamiętam wstrząsające wspomnienia Karskiego w filmie Shoah Claude’a Lanzmanna. Podobno ich część też w tym filmie jest. Ale trzeba będzie zobaczyć.
Pozdrawiam z Katowic 🙂
Dobry wieczor 🙂
Na tubie znalazlam slady Kotletow Sw. Franciszka wystawionych w Poznaniu:
https://www.youtube.com/watch?v=rmjxWCkrrEc
Ale to były inne Kotlety – z autentyczną muzyką Stefana Themersona, opracowaną przez Krzysztofa Słowińskiego.