Siedemdziesięcioletni kwartet

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Wiele jest i było zasłużonych kwartetów smyczkowych na świecie, ale nie wiem, czy jest jeszcze taki, który działałby bez przerwy 70 lat. A taką właśnie piękną rocznicę obchodzi w tym roku Kwartet im. Borodina, który dziś po raz kolejny odwiedził Warszawę.

Oczywiście nie jest to ten sam kwartet, który powstał w 1945 r., ale zmiany dokonywały się tam na tyle rzadko i były tak staranne, że poziom zespołu nie obniżał się. Przez 62 lata – to rekord świata – grał tam jego pierwszy wiolonczelista, Walentin Berlinski, pilnując tradycji i brzmienia; odszedł na rok przed śmiercią, przekazując smyczek swojemu uczniowi Władimirowi Bałszynowi. W różnych notach podaje się, że w pierwszym składzie kwartetu był Mścisław Rostropowicz, ale de facto przyszedł tylko na parę prób, a potem przyprowadził Berlinskiego, tłumacząc, że on sam ma zbyt wiele zajęć. Pisuje się też tu i ówdzie, że w owym pierwszym składzie grał Rudolf Barszaj (na altówce) i jego pierwsza żona Nina (II skrzypce); co do niego jest to prawda, ona przyszła parę lat później. Właściwe nazwiska i daty podaje tylko rosyjska Wikipedia.

Pamiętam różne stadia tego zespołu – oczywiście pierwszego składu pamiętać nie mogę, a Barszaja widziałam tylko raz z jego Moskiewską Orkiestrą Kameralną, zanim nie wyemigrował. Pierwsze moje zetknięcie było z Michaiłem Kopelmanem (I skrzypce), Andriejem Abramienkowem (II skrzypce), altowiolistą Dmitrijem Szebalinem (synem kompozytora Wissariona Szebalina, przyjaciela Szostakowicza) i Berlinskim oczywiście. Był ważny moment w latach 70., gdy zmienili się pierwszy skrzypek i altowiolista, którzy zresztą grają w zespole do dziś: Ruben Aharonian i Igor Najdin. O Bałszynie już wspomniałam (tutaj dla przypomnienia parę moich słów przy okazji występu zespołu trzy lata temu na Szalonych Dniach Muzyki). Zmienił się też parę lat temu drugi skrzypek – jest nim teraz Siergiej Łomowski. Tak więc i od tego zespołu, z którym się zapoznałam, obecny skład różni się całkowicie.

Jak wypadł dziś? Przede wszystkim gorzej słucha się kwartetu smyczkowego na dużej sali. Kiedyś Kwartet im. Borodina (już z Aharonianem i Najdinem, jeszcze z Berlinskim) grał w Sali Kameralnej i to było to – tak intensywnie mi się wtedy słuchało, nawet pamiętam, w którym miejscu sali siedziałam. W Sali Koncertowej do XII rzędu dźwięk dobiegał rozproszony. Na pewno bliżej było lepiej; znajomi siedzieli na balkonie z boku nad sceną i byli bardzo zadowoleni.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Jakoś dziś rozczarował mnie Aharonian. Po raz pierwszy słyszałam, że jego intonacja nie była idealna; jakiś też chłodny mi się wydawał. Reszta znakomita. Na początku zagrali II Kwartet smyczkowy swego patrona – muzyka lekka, łatwa i przyjemna, a trzecia część, Notturno, to po prostu hit z tą swoją melodią o nieco orientalnym, jak w Kniaziu Igorze, kolorycie. Ale dla mnie koncert zaczął się naprawdę dopiero z VIII Kwartetem smyczkowym Szostakowicza – chyba najczęściej przez nich grywanym. I tym razem zagrali wspaniale. W drugiej części był Kwartet cis-moll op. 131 Beethovena. Mam go na świeżo w wykonaniu Alexander Quartet na Festiwalu Beethovenowskim – interpretacja Rosjan jest bardziej subtelna, ale też bardziej wyrazista (oni zawsze pamiętają, że fraza musi mieć plastyczny kształt, także jeśli jest tematem fugi). Nawiasem mówiąc, nie do końca zgadzam się z tym, co w programie napisał PMac – czyli zgadzam się z tym, że Beethoven komponował ostatnie kwartety nie (jak twierdzą niektórzy) w przeczuciu śmierci, ale nie z tym, że nie zbliżają się one do tajemnic transcendencji. Dla mnie zbliżają się, co oczywiste, w op. 132, ale i początkowa fuga z op. 131 jest trochę nie z tego świata. Dalsze części to taka silva rerum – dziwna, kapryśna jest forma tego utworu.

Na bis był fragment z Albumu dla młodzieży Piotra Czajkowskiego w opracowaniu Rostisława Dubinskiego, który był przez 20 pierwszych lat prymariuszem zespołu (zanim on z kolei nie wyemigrował na Zachód). Tradycja żyje.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj