Grzeczny Roger, świetny Kwiecień

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Bardzo uspokoił się Michał Znaniecki. Jego najnowsza realizacja Króla Rogera w Operze Krakowskiej nie przynosi jakichś skrajnie problematycznych rozwiązań. Momentami jednak przypomina poprzednie inscenizacje paru innych reżyserów.

Gdy trzy lata temu wystawiał to dzieło w Bilbao (miał tę realizację pokazać potem w Poznaniu, ale rozstał się z tym teatrem), okrzyknięto przedstawienie kontrowersyjnym, ale interesującym. Trzeci akt rozgrywał się w barze gejowskim i ponoć miało to pewien sens – sama jestem ciekawa, żałuję, że tego nie widziałam. Tu dziś jednak by to nie przeszło; sam reżyser zresztą twierdzi, że przez te parę lat dojrzał i teraz widzi ten finał inaczej. Jednak pewne elementy wizualne łączą ten spektakl z tamtym: są podobne tapczany, ale czerwone zamiast zielonych, są takie same głowy-popiersia (później zostaną rozwalone przez bachantów), niektóre stroje są podobne, np. sukienka Roksany z I aktu, bonżurka Rogera z drugiego. Roger tam również pojawiał się na scenie po raz pierwszy siedząc przy stole z żoną, popijając herbatkę i czytając gazetę.

Bo I akt rozgrywa się nie w świątyni, lecz w pałacu Rogera; chór to vox populi, który przybył poskarżyć się na Pasterza. Pasterz przychodzi w białej koszuli, żadnych tam stylizacji. Roger jest w garniturze – jak u Warlikowskiego czy Trelińskiego (we wrocławskiej realizacji). Jednak odwrotnie niż u Trelińskiego – to Roger pierwszy całuje Pasterza, pod koniec tej sceny. Chyba to za wczesny moment akcji na ten coming out, w każdym razie Roksana, do której później podchodzi Roger ją także całując, przyjmuje to z szokiem i niesmakiem (co może jest podłożem późniejszego rozczarowania i odejścia). Królewskiemu małżeństwu zostaje dodany synek (u Warlikowskiego Roksana była w ciąży, dziecko pojawiło się później). Nie bardzo jest zrozumiałe, co się z nim później dzieje – czy oboje rodzice pozostawiają go na pastwę losu?

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Ściany pałacu, jakby złożone z przedzielonych obelisków (które Znaniecki kojarzy z… obeliskiem z Odysei kosmicznej) z napisami w różnych alfabetach, rozpadają się w III akcie (przed ostatnim aktem na zapuszczonej kurtynie spadają literki – jak z tego „Matriksa” w warszawskiej inscenizacji Trelińskiego) – Roger z Edrisim wraca na ruiny swego pałacu. Jest stary, ślepy i schorowany. Minęło 30 lat. Roksana wraca z kolei jako sterana życiem stara hipiska. Pasterz nie pokazuje się już na scenie, śpiewa z kanału. Ostatni jego śpiew rozlega się wówczas, gdy Roger umiera. Ta śmierć na koniec – to jak we wrocławskim Rogerze Trelińskiego (tyle że tam król umierał w szpitalu), no i oczywiście owo finałowe słońce jak światło w tunelu, z tym, że tu jeszcze plus prezentacja w power poincie różnych chwil życia…

A muzycznie? Znaniecki od lat współpracuje z Łukaszem Borowiczem, i słusznie: orkiestra zabrzmiała bardzo ładnie; gorzej z chórami na początku, które nie wiedzieć czemu śpiewały z oczami zasłoniętymi czarnymi opaskami, ale rozłaziły się nie tyle w rytmie, co w intonacji. Wszystko jednak zdominował Mariusz Kwiecień: był wspaniały pod każdym względem. Mówiliśmy tu ostatnio o dykcji – on ma idealną, niech go słuchają wszyscy i się uczą! Z resztą śpiewaków nie było już aż tak dobrze (może z wyjątkiem Iwony Sochy jako Roksany), zwłaszcza w przypadku naszych (już, bo są w Polsce od lat) Ukraińców Pavla Tolstoya (Pasterz) i Vasyla Grokholskyiego (Edrisi). Nie było może tragicznie, ale też nie było rewelacyjnie. Od lat marzy mi się Pasterz z charyzmą i z dobrą polską wymową. Ale to chyba marzenie nie do spełnienia. Pięknie śpiewał kiedyś Beczała, ale to przecież już nie dla niego rola.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj