Komandor z obrazka
Łódzki Don Giovanni, inaugurujący kadencję nowej dyrekcji Teatru Wielkiego (Paweł Gabara – dyrektor naczelny, Wojciech Rodek – muzyczny), jest wystawiony bez większych ekstrawagancji. Bezsprzecznie największą gwiazdą była Iwona Sobotka w roli Donny Anny.
Inscenizacją zajęła się Maria Sartova, reżyserka filmów dokumentalnych, oper i musicali. Pod jej ręką dzieło Mozarta zaistniało „po bożemu”, choć wszystko było zobiektywizowane – proste, symboliczne dekoracje (Diana Marszałek) jeżdżące po scenie, w miarę współczesne stroje (Martyna Kander) – panie w rozkloszowanych pastelowych sukniach do pół łydki (z wyjątkiem oczywiście Zerliny ubranej na biało i Donny Anny w czerni lub szarości), panowie garniturowi, choć zróżnicowani (Don Giovanni w czerwonej marynarce, Leporello w granatowej jak uniform służącego, Masetto w białej z czarnymi wyłogami jak kelner, tylko Don Ottavio w zwykłym garniturze jakby wyszedł z korpo). Może parę pomysłów dyskusyjnych, jak np. pierwsza scena, w której Don Giovanni z Donną Anną wyrywają sobie nawzajem białe prześcieradło, co wygląda bardziej na kłótnię kochanków niż na ucieczkę gwałciciela. Oczywiście Komandor zostaje zabity nie żadną tam szpadą, tylko skrytobójczo nożem. Są i uzupełnienia treści, np. podczas arii Donny Elviry z II aktu Mi tradi z boku sceny widać Don Giovanniego romansującego z dziewczyną, o której w późniejszej scenie na cmentarzu opowie Leporellowi.
Cmentarz jest cmentarzem z prostokątnymi nagrobkami, lecz bez posągów – i to też dość dyskusyjne, bo cały wątek statua gentillissima i potakującej głowy Komandora, która tak wystraszyła Leporella, traci sens. Podobnie zresztą jest z przedostatnią sceną: jest uczta, wielki stół, z tyłu ściana, na której widać prostokątne ramy obrazów – po chwili się podświetlają i widać portrety kobiet (to tancerki udające obrazy). Te później znikają, by w jednej z ram zrobić miejsce dla Komandora, który objawia się nie jako kamienny posąg, ale jako konterfekt w białej koszuli z krwawą plamą. A przecież cały czas śpiewa się o kamiennym posągu. Zamiast podania ręki temuż portretowi Don Giovanni wyciąga ją w górę i miota się na stole; cały stół później dymiąc zjeżdża z zapadnią i tak załatwiona zostaje śmierć bohatera.
Jedno trzeba przyznać: to nie jest reżyseria przeciwko solistom (co w końcu nie dziwi, gdy się wie, że reżyserka była też śpiewaczką). Co zaś do solistów, trafiłam na ciekawą obsadę. W tytułowej roli wystąpił słowacki baryton Aleš Jenis, śpiewający na ważnych scenach światowych, i nic dziwnego. Leporellem był Dariusz Machej, plebejski w wizerunku i może trochę zbyt pański w głosie (choć w tej dziedzinie są długie tradycje, od Szalapina począwszy…). Klasą dla siebie była, jak już wspomniałam, Iwona Sobotka (Donna Anna), która miała kilka lat jakiegoś cofnięcia się, ale teraz znów rozkwitła (z czego ogromnie się cieszę); po raz pierwszy zresztą słyszałam ją na scenie operowej, a nie w pieśniach. Piękna barwa, wspaniałe operowanie głosem, precyzja – poziom światowy po prostu. Bardziej blado przy niej wypadła Dorota Wójcik jako Donna Elvira, o barwie ostrzejszej i mniejszej precyzji – nie była np. w stanie zaśpiewać biegników w O fuggi traditor, co niszczy cały efekt tej arii. Ciekawe w tym spektaklu było pojawienie się młodego pokolenia: Patrycja Krzeszowska jest niedawną absolwentką łódzkiej uczelni, związała się już z Teatrem Wielkim i bardzo wdzięcznie wykonała rolę Zerliny. Dawid Kwieciński, który wystąpił jako Don Ottavio, jest jeszcze studentem roku dyplomowego i słychać, że ma dane, ale trochę na zbyt chyba głęboką wode został rzucony, a może też miał za mało prób? Musi teraz bardzo uważać, żeby się nie zmanierować, i popracować nad gospodarką głosem; jeśli tak będzie, wyrośnie z niego naprawdę obiecujący tenor.
Wojciech Rodek prowadził całość i trochę mam mieszane uczucia, także z powodu temp niektórych fragmentów. Ale w sumie wyszłam z teatru z dobrymi wrażeniami. Dopiero gdy wróciłam do hotelu i przeczytałam o pretensjach pewnej śpiewającej (?) pani do nie wiadomo czego, humor mi się popsuł.
PS. Była to „premiera z Expressem”, co wiązało się z małym przemówieniem dziennikarki tej łódzkiej gazety, Renaty Sas, oraz dyrektora Gabary. Zapowiedział kolejne premiery sezonu: w styczniu karnawałowa, czyli operetka Noc w Wenecji Johanna Straussa, a pod koniec sezonu – Turandot.
Komentarze
Znowu za wielu jubilatow! 😡
No 1 120! W tym chyba pierwszy raz slyszalem Kempffa (oczywiscie na plycie) https://www.youtube.com/watch?v=7yS-Ywu-xZU
No2 Paul Desmond https://www.youtube.com/watch?v=lZbahdBHv9E
Z przykroscia musze zostawic 🙁 V. Thomson, S. Taniejew, N. Adderley, Wilmoth Houdini (calypso – znajomosc z pobytu na Kajmanach 😉 ), Willie Smith, Percy Sledge …..
PS Czy nie zauwazylem, czy nikt tu nie wspomnial, ze zmarl Jerzy Katlewicz?
O jejku, dzisiaj w UMFC nie dość, że nie grają żadnego utworu narodowego (Mozart, Beethoven i Brahms) to na domiar wszystkiego będzie IX Szostakowicza (DSCH). To co, może rozwiązać uczelnię
Dzien dobry.
@ schwarzerpeter – ja wspomnialam.
Miło, że P.Kierowniczka zdążyła do Łodzi na ostatnie w tym roku przedstawienie.
W końcu DON GIOVANNI to DON GIOVANNI.
Niestety, nie było mi dane usłyszeć Iwony Sobotki (żałuję, też nie widziałem jej nigdy w roli operowej); byłem na niedzielnej tzw. „drugiej premierze”[??].
Obsada nieco się różniła od tej premierowej (i wtorkowej). Wystąpili:
R.Gierlach, A.Teliga, J.Woś, T.Krzysica, B.Grabias, D.Machej, G.Szostak i A.Borkiewicz (nie wymieniam kto był kim -łatwo to sobie dopasować). Wszystkich solistów wymieniłem nieprzypadkowo, gdyż uważam, że rzadko zdarza się zebrać całą obsadę przedstawienia na b.wyrównanym, wysokim poziomie. Tak było w tym przypadku. I tym bardziej cieszy, że jedyna z w/wymienionych osób dopiero zaczynająca swoją wokalną karierę dopasowała się poziomem do siódemki „wyjadaczy” – solistów z bogatym doświadczeniem i niemałymi sukcesami. Co do W.Rodka, cóż zastrzeżenia, oczywiście można mieć (ciekawe skąd wynikały takie właśnie tempa -czy z takiej właśnie interpretacji, takiego „słyszenia” tej muzyki przez dyrygenta [trąciło to trochę myszką], czy z możliwości łódzkiej orkiestry), ale konsekwencja w prowadzeniu spektaklu była duża, duża też uważność i, jakby, chęć nie uronienia niczego z partytury. To wszystko zaliczam oczywiście na plus i choć w realizacji do ideału daleko to kierunek został nadany właściwy! (Cieszę się, że odszedł z teatru E.Salmieri, który – wg mnie, oczywiście – nie miał nic ciekawego do przekazania [a w dodatku nagłaśniał przedstawienia!]).
Reżyseria, myślę, że w sumie na plus; nie narzucająca się, ale wyraźna, z pomysłami lepszymi (n.p. parząca dłoń w LA CI DAREM…) i gorszymi (scena cmentarna, choć przy takim rozwiązaniu finału trudno byloby tam wprowadzić kamienną statuę)
W sumie zatem – podobnie jak PK – wyszedłem z teatru w dobrym humorze i nie było mi dane poznać pretensji śpiewającej (?) pani [czy były opublikowane w łódzkiej prasie?; expressie?]- humor mam więc niezły do dziś!
SERDECZNIE POZDRAWIAM
@ tom13 – pozdrawiam wzajemnie i dziękuję za relację z innego składu. Chyba nie jest tak źle z „materiałem ludzkim” w tej operze, jeśli da się zebrać parę dobrych obsad… Wspomniana początkująca, czyli Agnieszka Borkiewicz, to „wychowanka” Urszuli Kryger, więc na pewno świetnie przygotowana.
Pomysłów dziwnych w tej reżyserii można by wymieniać więcej, np. nie bardzo rozumiem, dlaczego Zerlina śpiewa Batti, batti do pustej sceny (Masetto wraca dopiero po chwili) czy też dlaczego podczas sceny zdemaskowania Don Giovanniego na końcu I aktu obecni nie zbierają się wokół niego, tylko część z nich nadal tańczy (choć muzyka nie jest już taneczna), a Ottavio stoi nad nim parę minut z pistoletem (który w ostatniej sekundzie Don Giovanni mu odbiera)…
Ale ogólnie warto się wybrać – niestety dopiero w połowie stycznia. No i warto polować na spektakl, kiedy będzie śpiewała Sobotka, bo to naprawdę przeżycie. Nic oczywiście nie ujmując Joannie Woś, ale ją publiczność łódzka ma okazję słyszeć częściej.
Wydaje mi się, że początkowa scena (Anny i Giovanniego) wyreżyserowana była zupełnie świadomie – wbrew librettu – jako kłótnia kochanków. Może to potwierdzać jedna z ostatnich scen (Ottavio i Anna) gdzie na cmentarzu (znów wbrew librettu) w czasie gdy Donna Anna rozpacza, na jednym z „nagrobków” wyświetla się wizualizacja twarzy Don Giovanniego. [TĘSKNOTA..??]
Na szczęście wizualizacji nie było za wiele a spektakl dobrze się oglądało (nie dominująca, neutralna scenografia; efektowne kostiumy).
A z „materiałem ludzkim” w T.W. w Łodzi nie jest – niestety – tak dobrze jak mogłoby się wydawać.
Z ośmiu nazwisk wymienionych przeze mnie tylko przy trzech nie było adnotacji GOŚCINNIE
A czy to coś złego, że gościnnie? Taka już jest specyfika teatru operowego. Powinien mieć porządną bazę w postaci chóru, orkiestry i baletu a soliści – jak cywilizowany świat długi i szeroki – brani są, mówiąc brzydko, z rynku. A łódzki TW zawsze kojarzyłem jako jeden z wiodących w Polsce, o ładnych i bogatych tradycjach, więc tym bardziej chyba nie powinien się ograniczać do własnego „materiału ludzkiego” – obojętnie na jakim jest poziomie. Tym bardziej w dzisiejszych czasach.
A pani, której przeszkadza gender w TWON kojarzę jako bezgłosie za to z dużym tupetem.
Dzień dobry.
Pani Kierowniczka jest muzycznie zaraźliwa. Nawet zaocznie.
Pan mąż kupił na piątek bilety na koncert w Sali Bogusława Zamku.
Zespół Musica Ficta z Kopenhagi .W programie koncertu muzyka wokalna Carla Nielsena.
Opera dopiero w styczniu. „Bal maskowy”- ma się rozumieć.
Dzień dobry. 🙂 Ze względu na fakt, że również byłam na łódzkim Don Giovannim pozwolę sobie na kilka słów. Był to drugi mój Don Giovanni w przeciągu miesiąca, gdyż nie dalej jak pod koniec października miałam okazję obejrzeć i wysłuchać tę operę w Wiedniu z Mariuszem Kwietniem w roli tytułowej. Nie sposób więc nie porównywać. I co muszę przyznać? Muszę przyznać, że nie było żadnej „wielkiej przepaści nie do zasypania”. Oba przedstawienia były bardzo dobre, w obu rewelacyjne okazały się Donny Anny. Sama nie wiem, która z nich czy Marina Rebeka czy Iwona Sobotka podobała mi się bardziej. Muzycznie oczywiście nieco lepiej Wiedeń, ale w Łodzi także doznałam wielu przyjemnych momentów. Scenografii porównać się nie da, bo tutaj ewidentnie dostrzec można przepaść w poziomie finansowania, który przełożył się na pomysłowość. Zgadzam się trochę dziwnie brzmiały śpiewy do posągu Komandora, którego nie było w Łodzi. Aczkolwiek podsumowując – łódzki Don Giovanni to przedstawienie, co do którego absolutnie nie powinniśmy mieć kompleksów, a którym powinniśmy się chwalić. Dobrze zrealizowane, ładnie zaśpiewane, chwytające za serce i zostawiające ślad w duszy. Gratuluję twórcom i wykonawcom. 🙂 Noc w Wenecji oczywiście także sprawdzę.
„Oczywiście Komandor zostaje zabity nie żadną tam szpadą, tylko skrytobójczo nożem.”
No i prawidłowo: do don Giovanniego to całkiem pasuje, a Komandor śpiewa przecież son tradito, czyli coś jest na rzeczy…
@tom13 16:08
Sugestia,że donna Anna doskonale zna rzekomego napastnika i całe nieszczęście zaczyna się od kłótni kochanków, pojawia się ostatnio w wielu spektaklach,żeby przypomnieć choćby ostatnie inscenizacje w La Scali, Covent Garden,czy tę w reżyserii Mariusza Trelińskiego w TW-ON (przeniesioną później m.in.do Wrocławia), o idiotycznej mafijnej historii wyprodukowanej przez Bieito dla Teatro Liceu nie wspominając. Zresztą chyba tylko taki naiwniak jak don Ottavio mógł/chciał nabrać się na tę nieprawdopodobną bajeczkę podaną mu do wierzenia przez narzeczoną 😉 🙂
Pani Kierowniczko, w Bobikowie już wstępnie opracowano kanon dzieł dla opery Prawdziwie Narodowej. Czy może Pani spowodować,aby @babilas zaprezentował go i tutaj ? Ja wiem,że coraz większe mrówki biegają po krzyżach ( w sensie pleców,rzecz jasna 😉 ) ale tylko poczucie humoru może nas uratować 🙂
Zaraz tam naiwniak. Młody, niedoświadczony i szlachetny – w głowie mu się nie mieści, że wysoko urodzony człowiek może dopuszczać się tak haniebnych czynów.
@Mar-Jo, przepraszam, a o jaki zamek chodzi?
Dobry wieczór 🙂
Amapola – witam. Mieliśmy tu już wiele długich i namiętnych dyskusji wokół Don Giovanniego, ze szczególnym udziałem Piotra Kamińskiego 🙂
@ ew_ka – babilas zagląda i tutaj, więc może uzupełni. A na razie mogę zalinkować:
http://www.blog-bobika.eu/?p=2943&cpage=2#comment-633306
@ Robert2 – odpowiem za Mar-Jo: oczywiście o Zamek Książąt Pomorskich.
Dorota Szwarcman, wiem, sama brałam w nich udział (jako Anna).
Pani Kierowniczko, my o Don Giovannim możemy w nieskończoność 😀 Ciągle budzi namiętności, łobuz jeden 😉
No proszę, nowe wcielenie Anny 🙂 Postaram się zapamiętać…
Do sugestii p. Babilasa dodam, że może przez pomyłkę ktoś każe wystawić Zaręczyny w klasztorze i dopiero będzie wesoło…
Dorota Szwarcman, miło mi, że Pani pamięta… Nowe wcielenie z konieczności, bo nie udało mi się „zaklepać” własnego imienia jako nicka, a „Donna Anna” nie uchodzi, po prostu nie uchodzi…
ew_ka, jeżeli Don Giovanni jest łobuz, to Mahdi jest brzydki i niegrzeczny ;-). Don Juan Tenorio/Don Giovanni to najbardziej przeze mnie znienawidzona postać literacka. Za Komandora.
Trudno było nie zapamiętać 😉
Skądinąd, osobiście widziałam (Opera Śląska, reż. W. Ochman) Komandora zastrzelonego podczas zwarcia – szkoda tylko, że odziano go w jakieś liliowe giezło z koronkowym kołnierzykiem…
Chyba wszystko już było…
W Łodzi siedemnaście lat temu ([!] jak ten czas leci) w inscenizacji A.Hanuszkiewicza Komandor też ginął zastrzelony a początkowa scena Anny i Giovanniego odbywała się w łożu, w białej pościeli, w sytuacji zupełnie niedwuznacznej i zupełnie nie przypominającej gwałtu. Tylko nie pamiętam, gdzie wtedy znajdował się Leporello, logika wskazywałaby, że pod łóżkiem…
No nie wiem – zastanawiam się, czy ktoś kiedykolwiek wpadł na pomysł, żeby pokazać jednoznacznie i ponad wszelką wątpliwość, że z donną Anną to było naprawdę nieuprawnione wtargnięcie i próba gwałtu…
Podejrzewam, że inscenizacje sprzed kilkudziesięciu lat (i starsze) takie właśnie były.
A czy wychodziło to jednoznacznie i ponad wszelką wątpliwość?
Chyba raczej w inscenizacjach sprzed kilkudziesięciu lat rozumiało się to samo przez się i nie trzeba było publiczności udowadniać…
https://www.youtube.com/watch?v=pfxPCGZQfw4
No pewnie, jeżeli można w ogóle mówić o inscenizacji powiedzmy sto lat temu.
Nawiasem mówiąc, moment 3:16 tego filmiku zawsze mnie wzruszał… Niby drobiazg, a jaki wymowny.
Teza, że nikt nigdy nie wpadł na w/w pomysł raczej broni się słabo; natomiast pelna zgoda, że w ostatnich, powiedzmy, trzydziestu latach robi się tę scenę inaczej niż napisał to Da Ponte (zgodnie z duchem czasu).
Takie czasy, takie życie, taka wrażliwość…?
Ale ja takiej tezy nie postawiłam ;-). W obydwu wcześniejszych komentarzach jedynie przypuszczam (a skądinąd, chętnie bym coś takiego obejrzała).
Powiedzmy: don Giovanniemu otwiera służąca, a donna Anna ma na głowie papiloty/lokówki (wskazujące na to, że się nie spodziewała).
Znów zgoda – takie spojrzenie dziś byłoby czymś wręcz zaskakującym, odświeżającym, po prostu innym.
To dopiero wyzwanie!
Czy czyta to jakiś reżyser? [inscenizator?]
Muszę – niestety – (do wieczora) się wyłączyć.
Jak szaleć, to szaleć – służąca popełnia samobójstwo na tle arii rejestrowej, a potem wraz ze zgrają innych potępionych dusz wciąga Don Giovanniego do piekła… 🙂