Czarna maska – manifest?
Ostatnią swoją premierę w Operze Bałtyckiej, w każdym razie na stanowisku dyrektora, Marek Weiss opatrzył dramatycznym wstępem w programie, wyrażając w gorzkich słowach frustrację z powodu rzekomego upadku Europy i opery. No, przesadził. Ale w Czarnej masce Pendereckiego można dziś rzeczywiście wysłyszeć niemało aktualnych akcentów.
Gerhart Hauptmann, pisząc swój dramat pod tym samym tytułem w niełatwych już czasach (koniec lat 20.), umiejscowił go w czasach, gdy podobnie jak dziś wzbierała fala zła. Pozornie już nieco opadła, bo rzecz się dzieje 14 lat po pokoju westfalskim, kończącym domową wojnę religijną – wojnę trzydziestoletnią. Ale zło jeszcze się nie wypaliło, wzmacniane jeszcze przez zagrożenie epidemiami tzw. czarnej śmierci. Hauptmann wprowadził do sztuki uosobienie owej czarnej śmierci – czarnoskórego zbiegłego niewolnika, demonicznego Johnsona, którego ofiarą (i matką jego córki) była niegdyś główna bohaterka Benigna, żona burmistrza Bolkowa, miasteczka na Śląsku. Jego domniemane pojawienie się w czarnej masce mściciela – podczas przyjęcia u burmistrza, na którym spotykają się przedstawiciele kilku wyznań – łączy się z kolejną falą zarazy i z karnawałowymi tańcami śmierci. Penderecki w swojej operze zmienił zakończenie Hauptmanna: w oryginalnej sztuce goście, uciekający po śmierci gospodarzy (ona umiera zarażona w szaleństwie, on popełnia samobójstwo), zmieniają się w śmiertelny korowód; w operze zaś giną wszyscy i na scenie pozostaje tylko Żyd Perl jako tradycyjna figura Żyda Wiecznego Tułacza. Marek Weiss w gdańskiej realizacji odszedł od zakończenia kompozytora – u niego w finale na scenie do gości dołącza się rozmodlony tłum mieszkańców miasteczka, a czarne zamaskowane postacie, które pojawiały się już wcześniej (choreografia Izadory Weiss), stają za nimi przykładając im maczety do szyi.
Poza tym nie ma tam większych zmian, spektakl jest wystawiony tradycyjnie, jedynym elementem scenografii jest długi stół z jadłem. Jedną pretensję można mieć: orkiestra jest umieszczona z tyłu sceny i w związku z tym brzmi dość marnie, co przynosi zawód zwłaszcza jeśli chodzi o ważne w tym utworze efekty perkusyjne. Chór śpiewa z tyłu na balkonie. Wszystko to wynika z faktu, że opera napisana jest na skład, który zwyczajnie w tej sali się nie mieści. Mam nadzieję, że wszystko to będzie lepiej brzmieć w warszawskiej Operze Narodowej, gdzie teatr pojawi się z tym spektaklem 31 marca. W Gdańsku powróci w czerwcu i ma zostać wtedy nagrany – to wspaniale, ponieważ to znakomite dzieło nigdy dotąd nie zostało zarejestrowane.
Opera ta, powstała w połowie lat 80., zawiera motywy, które znamy z innych dzieł Pendereckiego, w tym również świadome autocytaty, np. z Te Deum, ale też – podobnie jak w późniejszym Ubu królu – cytaty z innej muzyki, przede wszystkim z chorałów głównie Marcina Lutra (najważniejszy – Aus tiefer Not, rozbrzmiewający na dzwonach), a także – w tle – z instrumentalnych tańców średniowiecznych (a może renesansowych – niewiele z nich słychać, bo zagłusza je orkiestra na pierwszym planie). Miesza się na tej scenie kilka porządków, a mieszanka w muzyce odpowiada tej w przedstawianej historii. Jest tu wiele ról o dość wyrównanym stopniu trudności, czołową jest Benigna (świetna Katarzyna Hołysz), ale też dają się zauważyć Piotr Nowacki jako wiecznie pijany hrabia Ebbo, szalony organista Hadank – Aleksander Kunach, fanatyczny służący-jansenista Ryszard Minkiewicz czy też Żyd Perl, powiernik gospodarzy – Robert Gierlach. Ogólnie poziom jest wysoki, więc tym bardziej cieszę się z perspektywy nagrania. A i na warszawski spektakl zamierzam się jeszcze wybrać.
Komentarze
Pobutka wiosenna 😀
https://www.youtube.com/watch?v=0qQoFm_dLJ4 (nuty i dzwiek sa calkiem rozjechane 😯 )
Dziękuję za recenzję. Spektakl obejrzę pojutrze. Scena i widownia Opery Bałtyckiej nie odpowiadają potrzebom dużych przedsięwzięć operowych, ale nie ma realnych widoków na zmianę. I te odgłosy przejeżdżających obok tramwajów. Ale pewnie akustycy potrafią sprawić, że na nagraniu nie będzie tego słychać.
Dalszy ciąg miałam dziś na Festiwalu Beethovenowskim, ponieważ IV Symfonia (Adagio) ma wiele motywów wspólnych z Czarną maską. Bardzo ciekawe też było opracowanie Koncertu altówkowego na gitarę z orkiestrą smyczkową i perkusją, dokonane przez Łukasza Kuropaczewskiego – zupełnie inna jakość tego utworu. Solista po wykonaniu, a przed bisem (największy gitarowy hicior w historii muzyki, czyli Asturias Albeniza) zaapelował do obecnego na sali kompozytora (wczoraj na premierze w Gdańsku go nie było, był w Warszawie): „Błagam, Maestro, proszę wreszcie coś napisać na gitarę!”. Na rozpoczęcie zaś tego wieczoru Anne Akiko Meyers grała I Koncert skrzypcowy Szymanowskiego. Brzmiał przepięknie – cóż, guarnerius. Na bis też zagrała hit: Arię z Suity orkiestrowej D-dur Bacha, na jego przypadające dziś urodziny. Orkiestra (SV) pod batutą Maximiliana Valdesa niestety w Szymanowskim wypadła zbyt ciężko; utwory Pendereckiego zrobiły lepsze wrażenie.
I to już dla mnie koniec tego festiwalu – jutro do Opery Narodowej, a pojutrze do Krakowa.
Czy ktoś był może w nowej Filharmonii Szczecinskiej na Shanghai Quartet? To było właśnie w ramach Festiwalu Beethovenowskiego (w Narodowym Forum Muzyki Or. NDR z T. Hampsonem)…Ja nie zdążyłem ale za to byłem w Operze na Zamku na „Traviacie” w reżyserii Michała Znanieckiego. Było okropnie.
Przyszły sezon w Deutsche Oper Berlin bardzo ciekawy: http://www.deutscheoperberlin.de/de_DE/calendar_next#magazine-213379
Już sprzedają bilety jakby kogoś interesowało…
Droga Pani Doroto, nie przekręcajmy wypowiedzi, które potem krytykujemy. Ja nie napisałem nic o upadku Europy i upadku opery. Ja tylko napisałem, że straciłem wiarę w ideały, które były podstawą jej zjednoczenia. Straciłem zainteresowanie nowym rodzajem braterstwa i nowym rodzajem teatru operowego. To są osobiste wyznania, z których łatwo zadrwić. Szczególnie, jeśli się je wrzuci do jednego worka z napisem „frustracja”. Myślę, że Pani wrodzona inteligencja i mądrość zasługują na to, by polemikę z tymi moimi wyznaniami pogłębić. Pozdrawiam serdecznie Marek Weiss
Panie Marku drogi, rzecz była na tyle enigmatycznie sformułowana, że próbowałam zastosować pewien skrót myślowy, wcale zresztą nie z intencją drwiny. Frustracja też nie jest określeniem pejoratywnym – każdy z nas ulega frustracjom z różnych powodów. Teraz nie bardzo mam kiedy (muszę zająć się kolejną premierą…), ale może z czasem uda mi się polemikę pogłębić 🙂 Pozdrawiam wzajemnie.
Kiedyś Piotr Orawski opowiadał mi, że pierwszy raz usłyszał Czarną Maskę w radio, jadąc samochodem. Tak bardzo go to wciągnęło, że musiał stanąć na poboczu i dosłuchać do końca. Uważał ten utwór za najwybitniejsze dzieło Pendereckiego.
Nagranie „Czarnej maski” z 1988 roku: http://ninateka.pl/kolekcje/trzej-kompozytorzy/penderecki/audio/czarna-maska
I recenzja spektaklu Opery Bałtyckiej: http://www.gazetaswietojanska.org/index.php?id=2&t=1&page=51716