Odlot w chłodzie

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

W przeraźliwie chłodnym krakowskim Kościele św. Katarzyny zespół wokalny Capelli Cracoviensis wykonał pełny cykl Tenebrae Responsoria Gesualda da Venosy. Prawdziwy wyczyn!

Co ciekawe, usterki były tylko na początku, a potem im dalej, tym było lepiej. Mimo że szóstka śpiewaków była ubrana elegancko, na cebulkę, ale dyskretną; dyrygent/organista, czyli Jan Tomasz Adamus, urządził się lepiej, bo założył płaszcz, no i nie śpiewał. Ale palce też mu pewnie zgrabiały do grania – a zagrał trzy przerywniki pomiędzy poszczególnymi seriami (dobierając je tak, żeby były podobnie chromatyczne jak muzyka da Venosy, czyli utwory Frobergera i Frescobaldiego). W sumie sprawiało to wszystko wrażenie, jakby śpiewacy coraz bardziej wpadali w trans. Nawet publiczność w drugiej połowie koncertu się przerzedziła, zwłaszcza duży eksodus był pomiędzy serią piątkową a sobotnią – a muzycy śpiewali dalej… Na usprawiedliwienie słuchających: im na pewno było jeszcze zimniej, bo się nie ruszali i nic nie robili.

Ale może dość o warunkach zewnętrznych; trochę o samej muzyce. To ostatnie dzieło Gesualda, wydane w 1611 r., w ostatnich latach jego życia, gdy siedział już zamknięty na swym zamku w Avellino, w głębokiej depresji. Znany jest dramat jego życia, jego zbrodnia (wówczas traktowana raczej jako zemsta honorowa), a z drugiej strony jego nowatorskość w dziedzinie muzyki. Bywa tak, że kompozytor, pod koniec życia zwracając się ku muzyce religijnej, łagodnieje w stosowanym przez siebie języku. W przypadku Gesualda oczywiście tak nie było. Posłuchajmy choćby tego albo szczególnie tego. Stosunkowo najłagodniejsze jest ostatnie Miserere, ma w sobie pewną pogodę bliską rezygnacji.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Ja się żegnam

Już nie ma Polski. Przynajmniej takiej, o jakiej myśli PiS. Nie robimy wszystkiego dla ojczyzny – mówi Jan Englert, aktor i reżyser, wieloletni dyrektor artystyczny Teatru Narodowego.

Janusz Wróblewski

Gdy słuchało się Responsoriów w całości, to mimo zimna można było odlecieć gdzieś daleko. I ja tak właśnie odleciałam. Podziwiam muzyków, że potrafili ten nastrój wytworzyć.

PS. Z innej beczki, dwie dobre wiadomości. Pierwsza: płyta Deutsche Grammophon z muzyką Lutosławskiego w wykonaniu Krystiana Zimermana i Filharmoników Berlińskich pod batutą Simona Rattle’a otrzymała nagrodę brytyjskich krytyków Prix Caecilia. Druga: nasz pianista NIE poleciał na ceremonię wręczenia, która odbyła się przedwczoraj, a powrót miał mieć miejsce wczoraj…

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj