Borys według Iwana
Iwan Wyrypajew zadebiutował w operze w poznańskim Teatrze Wielkim. I choć niektórzy mogą się zżymać, że było to prawie wykonanie koncertowe, to spektakl ma jedną wielką przewagę nad reżyserskimi wygibasami: jest zrobiony z szacunkiem do muzyki.
Wiele mówiący jest już wywiad z reżyserem zamieszczony w programie. Artysta podkreślił na początek, że istotą jego pracy nad spektaklami teatralnymi jest skupienie się na emocjach, na psychologii postaci, i w związku z tym praca z aktorami, których sam wybiera do ról. A tu – dostaje śpiewaków, nie wybiera ich, i musi z tym działać. Obawiał się też, że będą oni myśleć raczej o nutach niż o treści. I wtedy, mówi, wydarzył się cud. Jest próba, śpiewacy śpiewają, i nagle okazuje się, że „Emocje, psychologia postaci, podtekst sytuacji – w operze to wszystko zapisane jest w muzyce. To było dla mnie odkrycie. I właściwie podoba mi się to, że wszystko jest zafiksowane w kompozycji. Ja również piszę teksty, w których nie chcę, żeby coś zmieniano”.
Dlatego zrobił spektakl minimalistyczny, całkowicie poddany muzyce. A dzieło Musorgskiego to zaiste wspaniały przykład muzycznego odmalowywania postaci oraz kontekstów, w jakich się obracają. Borys Godunow Wyrypajewa jest niemal statyczny, praktycznie bez dekoracji i rekwizytów. W prologu oraz I i II akcie (zagranych jednym ciągiem) w tle jest konstrukcja z jasnego drewna zwieńczona paroma quasicerkiewnymi kopułkami. Akt polski rozgrywa się właściwie na samym proscenium, na tle wielkiego arrasu zawieszonego jak kurtyna (na szczęście trochę podniesionego u dołu, żeby mniej pochłaniać dźwięk), a scena śmierci Borysa oraz finałowa scena pod Kromami jest właściwie pusta, ale zapełnia ją tłum, jedynym zaś elementem scenografii jest prawosławny krzyż.
Ten minimalizm w paru miejscach jest dość groteskowy, dziwnie się bowiem ogląda np. scenę w karczmie, gdzie jedynym elementem tej karczmy jest taca ze szklankami, z którą paraduje Szynkarka. Ale z czasem przywykamy do tej konwencji. Patrzymy na śpiewaków-aktorów, którzy starają się dać z siebie wszystko. Podobno reżyser narzekał, że na pracę z nimi miał mało czasu. Ale coś musiał podpowiedzieć chórowi (o którym słusznie mówi, że jest to właściwie główny bohater opery), ponieważ ten stara się śpiewać białym głosem, z rosyjska, i daje to świetny efekt, choć może nie zawsze satysfakcja jest pełna. To samo z orkiestrą pod batutą Gabriela Chmury – czasem się rozpadało z lekka (ale to w końcu premiera), ale świetne były takie momenty jak scena śmierci Borysa albo początek sceny pod Kromami.
Śpiewacy – znakomici. Rola tytułowa: Rafał Siwek, „i wszystko jasne”. Bardzo przejmujące momenty. Ale pojawił się też nowy znakomity bas – Krzysztof Bączyk w roli Pimena. Młody absolwent poznańskiej uczelni, warto zapamiętać to nazwisko. Dobry też był Warłaam – Rafał Korpik. Jak już idziemy głosowo od dołu do góry, to znakomita, również pod względem aktorskim, jest rola perfidnego i demonicznego jezuity Rangoniego powierzona Stanisławowi Kuflyukowi – pierwszy raz go zobaczyłam jako tego typu postać i ledwie go z początku poznałam. Tenory: przede wszystkim Rafał Bartmiński jako Dymitr, choć może nie wszystko pod względem intonacyjnym wyszło idealnie; do zauważenia mała rola Andrzeja Filończyka (Szczełkałow), istotniejszą rolę, bardziej charakterystyczną, miał Piotr Friebe jako Szujski. Z pań najbardziej zwracała uwagę Magdalena Wachowska jako dumna Maryna oraz Katarzyna Włodarczyk jako mały Fiodor.
Druga obsada też powinna być ciekawa – miejscowi koledzy, którzy byli na próbie, polecają zwłaszcza Aleksieja Tichomirowa w roli tytułowej.
Komentarze
Na pobutke stare, ale jare https://www.youtube.com/watch?v=r3SFejnWzws
no i https://www.youtube.com/watch?v=Q1eJ-keefgs
Krzysztof Bączyk miał udany występ u boku Charlesa Workmana w warszawskiej w Łaskawości Tytusa.
P.S. Kto był szefem muzycznym poznańskiego Borysa?
Oj, sorry, o północy jakoś mi przeleciało 😳 i nie wpisałam, że dyrygował sam szef muzyczny – Gabriel Chmura.
O Bączyku w Mozarcie wspomniałam swego czasu: niewielka rola, ale raczej na plus. Jako Pimen miał więcej do pokazania, zwłaszcza te pyszne basowe doły.
Krzysztof Bączyk brał też udział w tej „Alcinie” z Aix, która się Ariadnie100 tak podobała. Od nowego sezonu będzie w zespole opery z Zurychu. Miejmy nadzieję, że nie zaniedba polskich scen, bo to rzeczywiście talent.
Off topic, ale tyle się dzieje…
W niedzielny wieczór w NFM we Wrocławiu wystąpiły połączone orkiestry Gabrieli Players i Wrocławskiej Orkiestry Barokowej oraz połączone chóry Gabrieli Consort i Chóru NFM. Paul McCreesh poprowadził Pory Roku Haydna. Śpiewali: Carolyn Sampson – Hanna, Jeremy Ovenden – Łukasz, Andrew Foster-Williams – Szymon. I od razu powiem, że było to wydarzenie przebijające wszystkie wcześniejsze koncerty renomowanych orkiestr występujących w NFM.
Sir Paul postanowił nagrać Pory w swojej wytwórni Winged Lion. Koncerty w londyńskim kościele przy St. John’s Smith Square (16 VI) i NFM (19 VI) miały stanowić przygotowanie do tego nagrania. 100-osobowa orkiestra i 72-osobowy chór to nietypowy skład jak na współczesne standardy wykonań muzyki przełomu XVIII i XIX w. Ale wykonanie Sir Paula nawiązywało zapewne do londyńskich wykonań The Seasons z początków XIX w. i pomimo upływu 200 lat – w moim odczuciu – sprawdziło się znakomicie.
Bohaterem wieczoru był chór. Wszystkie sceny z jego udziałem wypadły świetnie, a niełatwa finałowa fuga z karkołomnymi figuracjami została zaśpiewana niezwykle precyzyjnie. Wśród solistów dominowała Carolyn Sampson, o anielskim głosie przypominającym nieco głos Emmy Kirkby. Panowie reprezentowali dobry angielski styl oratoryjny, ale ustępowali partnerce.
Wprawdzie wstęp do Wiosny sir Paul poprowadził żwawo, ale część 1 koncertu (Wiosna i Lato) wydały mi się dość solenne; czułem się trochę jak na nabożeństwie. Na szczęście Jesień i Zima zmieniły to wrażenie. Genialna była scena myśliwska z 10 rogami (sic!) rozmieszczonymi po 5 po obu stronach estrady; świetna była scena zabawy po winobraniu, w której sir Paul w zapale zgubił batutę. Orkiestra również spisała się znakomicie, choć dźwięk sporej, ale jednak barokowej orkiestry czasami był zbyt nikły by odpowiednio retorycznie dialogować z solistami.
Muzyka Pór jest genialna, przesłanie wzniosłe, rodzajowość zabawna. Trzeba jeszcze znakomitego wykonania (a z takim mieliśmy do czynienia) by muzyka przemówiła do publiczności. Sala była pełna, stojak 100%. Godne zakończenie sezonu o jakim nigdy wcześniej we Wrocławiu nie mogliśmy pomarzyć. Oby tak dalej…
Dzięki za relację. Ja akurat za Porami roku nie przepadam, ale pod batutą Sir Paula jak najbardziej bym zapewne doceniła, podobnie jak Stworzenie świata 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/09/15/haydn-po-angielsku/
Pobutka 20 VI – po paru dniach urodzinowej posuchy, dzis az za wielu.
J. Offenbach 197 https://www.youtube.com/watch?v=ZGL9FwhCvzU
A. Watts 70 https://www.youtube.com/watch?v=haRCdflznIw
Eric Dolphy 88 https://www.youtube.com/watch?v=oPiDFQJ15P8
Chet Atkins 92 Brian Wilson 74 Beach Boys, Ann Murray 71, Lionel Richie 67