Rodzinne muzykowanie

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Dino Saluzzi, jego brat Felix na klarnecie i saksofonie, syn José María na gitarze, bratanek Matías na basie i psujący trochę tę rodzinną statystykę U.T. Gandhi zainaugurowali nostalgicznie tegoroczną, 14. Jazzową Jesień w Bielsku-Białej.

Dodatkowo Tomasz Stańko, zaraz po tym, jak wraz z burmistrzem Jackiem Krywultem otworzyli festiwal, wrócił na scenę, by wykonać jeden utwór z zespołem. Dino wytłumaczył, że bardzo chciał znów po latach zagrać z dawnym przyjacielem. Kilkanaście lat temu nagrali wspólnie z kilkorgiem jeszcze muzyków piękny album From the Green Hill. Ale to była płyta absolutnie „stańkowa”, z jego utworami. Dziś to trębacz dostosował się trochę stylistycznie (pozostając jednak bez wątpienia sobą, bo już taki jest) do swych argentyńskich kolegów. Sam we wstępie do książeczki programowej festiwalu napisał: „Nie do końca wiem, gdzie to ma źródło, ale czuję ogromne pokrewieństwo z muzyką Ameryki Łacińskiej. Zdumiewa mnie, że podczas swoich koncertów, podróżując po tym kontynencie, czuję się jak u siebie, jak w domu”.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Sam zespół wypełnił swój koncert utworami z najnowszej płyty El valle de la infancia, czyli Dolina dzieciństwa. To takie pocztówki z rodzinnych stron muzyków, w których przeplatają się różne argentyńskie rytmy – wymienione w programie są takie jak zamba, carnavalito, chacarera. Niektóre brzmią trochę jak z dobrej kawiarni w Buenos Aires (Saluzzi grywał niegdyś w takiej typowej orkiestrze tangowej), ale też są i klimaty bardziej mroczne, mające  sobie coś dzikiego. Ogólnie te tematy pochodzą z północy kraju – bandoneonista, podobnie jak jego rodzina, pochodzi z prowincji Salta. Przed bisami wygłosił wzruszającą mowę swoją charakterystyczną łamaną angielszczyzną, dziękując za przybycie i tłumacząc – z grubsza, ponieważ nie było łatwo śledzić jego myśl –  że za pomocą muzyki chce powiedzieć coś więcej i że pokazuje nam melodie z krainy, z której pochodzi, byśmy się dowiedzieli, kim on jest.

Dino ma już swoje 81 lat, a koncert w Polsce był ostatnim z długiego tournée promującego płytę, więc widać było, że bardzo jest zmęczony. Ale mimo to gdy jego bandoneon się odzywał, coś pięknego i szlachetnego zaczynało się dziać. Z towarzyszących mu muzyków wyróżniał się gitarzysta, zwłaszcza w momencie, gdy weszli w interesujący duet z basem. Jednak Dino był zdecydowanie w centrum. Całość była niezwykle wzruszająca i została nagrodzona przez publiczność owacją na stojąco.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj