Od solistki do solistki

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Wczorajszy wieczór festiwalowy zaczął się i skończył występem pianistek, które łączy udział w Konkursie Chopinowskim.

Gabriela Montero – jak sama przypomniała publiczności – nie była w Warszawie 22 lata. Brała udział w tej samej edycji konkursu, w której nie dopuszczono do finału Nelsona Goernera (dostał tylko wyróżnienie), nie przyznano I nagrody, a drugą otrzymali ex aequo Philippe Giusiano i Alexei Sultanov. Montero została sklasyfikowana po nich i otrzymała III nagrodę. Mam w związku z nią bardzo pozytywne konkursowe wspomnienia – podobała mi się jej osobowość i temperament, obok Goernera (któremu jako ewidentnie skrzywdzonemu przyznaliśmy wówczas nagrodę krytyków) była jedną z moich faworytek (pamiętam też Ingrid Fliter, które wówczas stanęła do konkursu po raz pierwszy, i Katię Skanavi).

Minęły więc dwie dekady i pełna temperamentu dziewczyna podfarbowana na blond zmieniła się w panią o ciemnomiedzianych włosach, którą temperament w dalszym ciągu rozsadza, co słyszalne jest niemal na każdym kroku. Transkrypcja Busoniego Bachowskiej skrzypcowej Chaconny była chwilami potężna, organowa niemal; delikatniej wypadła Ballada As-dur Chopina, ale wszelkie rekordy padły w Sonacie h-moll Liszta. W życiu nie słyszałam takiego tempa w szybkich fragmentach (oktawami prawie dorównuje Marcie), tyle że wciąż się bałam, czy zaraz się nie wywali, a po co taka nerwówa? Jednak nie wywaliła się, a liryczne fragmenty potrafiła również pokazać.

Jednak, co tu dużo mówić, najlepsza jest w improwizacjach. Poprosiła o tematy z widowni, prosząc, by były to melodie znane wszystkim, i dostała: fugę z BWV 565, główny motyw V Symfonii Beethovena, Macarenę i na koniec Kukułeczka kuka. Bardzo ładnie je opracowała: a to jako nawiązanie do klimatu bachowskiego, a to walczyk z klimatem latynoskim, a to coś w rodzaju kujawiaka. Stwierdziliśmy po koncercie, że najlepiej było, gdyby składał się tylko z tych improwizacji. Trochę ich wisi na tubie, ale Gabriela Montero również komponuje – tutaj jej utwór.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Inną zupełnie osobowością, choć temperamentu z pewnością i jej nie brak, jest Angela Hewitt, która uczestniczyła w konkursie o 15 lat wcześniejszym, kiedy tu wygrał Dang, a ona otrzymała wyróżnienie obok Pogorelicia, ale także obok innej wspaniałej osobowości – Alexandra Lonquicha. Ją od czasu do czasu jednak w Polsce (acz nieczęsto) słyszymy, ale głównie w tym, z czego jest najbardziej dziś znana: w interpretacjach Bacha. I tym razem. na Zamku Królewskim, Bacha nam zaserwowała: Wariacje Goldbergowskie, które grała już w Warszawie z dekadę temu na festiwalu Kwartesencja. Wbrew obawom niektórych, nie było to wykonanie „romantyczne”, choć i tu zdarzały się zaskoczenia, np. organowa potęga brzmienia zaaplikowana ostatniej wariacji przed Quodlibetem (w Quodlibecie też momentami było potężnie). Jednak ogólnie była to interpretacja z tych łagodniejszych, raczej bliżej Anderszewskiego (który nawiasem mówiąc tego utworu nie gra) niż – powiedzmy – Tatiany Nikołajewej. Z interpretacjami naszego pianisty, ale też i Goulda, łączy ją mocne wyczucie pulsu, niemal taneczność. Pianistka porządnie powtarzała wszystko, co tam było do powtórzenia (jedyny fragment, w którym nie było powtórzeń, to finałowa Aria), więc trwało to półtorej godziny. Mimo późnej pory wszyscy siedzieli zafascynowani, a stojak był natychmiastowy.

Pomiędzy tymi recitalami był drugi koncert „Ba…Chopin”, czyli w pierwszej części trzy koncerty Bacha w wykonaniu Bezuidenhouta i Freiburger Barockorchester, a w drugiej Koncert e-moll Chopina z Ohlssonem i Orkiestrą XVIII Wieku, tym razem pod batutą Gustavo Gimeno. Tym razem Chopin wypadł trochę lepiej niż wczoraj, choć było widać, że Ohlsson czuje się wyraźnie ograniczony erardem z 1849 r. Jeśli były jakieś bisy, to nawet nie wiem, bo niegrzecznie uciekłam z sali zaraz po zakończeniu Koncertu, żeby zdążyć na Zamek. Usprawiedliwię się, że nie ja jedna.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj