Farnace z niespodziankami
III Festiwal Oper Barokowych został zainaugurowany w Teatrze Stanisławowskim kolejną polską prapremierą – Farnace Antonia Vivaldiego.
Anna Radziejewska, która jest współinicjatorką i organizatorką pracy artystycznej festiwalu, a przy tym najgłówniejszą jego gwiazdą, opowiada, że wraz z dyrektor artystyczną Lilianną Stawarz opracowały wykonaną wersję opierając się na dwóch istniejących – ogólnie wiadomo ponoć o sześciu. W jednej z wersji nie było aktu trzeciego. Nie wiem, na czym się w takim razie kończyło, ale ten koniec, jaki mamy, jest totalnym zaskoczeniem, przy którym można lekko zgłupieć. Nie będę tu pisać, na czym owo zaskoczenie polega, bo jeszcze dwa spektakle przed nami, na które może ktoś z Frędzelków się uda, więc nie będę robić spoilera…
Pozostanę więc przy niespodziankach obsadowych. Absolutnie nie jest niespodzianką, że Radziejewska w swej tytułowej roli była rewelacyjna; nie jest nią też fakt, że najwięcej braw zebrał Kacper Szelążek w roli Gilade (w końcu ma wielu wielbicieli). To ostatnie zresztą mnie specjalnie nie cieszy, bo szkoda byłoby, gdyby spoczął na laurach, a jego braki (przy wspaniałych danych) dają się niestety zauważyć i to, czego teraz potrzebuje najbardziej, to dobry pedagog. No i jakaś porządna praca nad aktorstwem.
Największą jak dla mnie niespodzianką była Urszula Kryger w roli nienawistnej królowej Bereniki. Ta wspaniała artystka niemal w ogóle nie występuje na scenie operowej, ograniczając się do kameralistyki i muzyki oratoryjnej – wyjątkiem w ostatnich latach była Czarodziejska góra Pawła Mykietyna. Co więcej, Farnace to była jej pierwsza opera barokowa w życiu! Brawo za odwagę, ale także za efekt – trzeba było się przestawić na trochę inne śpiewanie i inne wyrażanie emocji. Udało się znakomicie. Drugą niespodzianką była Elżbieta Wróblewska w roli Tamiri, żony Farnace. Kiedyś w WOK wydawała się kompletnie sztywna, choć głos ma ładny; teraz było zupełnie inaczej, emocjonalnie, także aktorsko – może i dlatego, że występowała z własnym pięcioletnim synkiem, który też miał swoją rolę. No i niespodzianka z dziedziny „nowe głosy” – świetna Joanna Krasuska-Motulewicz jako zalotna Selinda, siostra Farnace, która uwodzi dwóch panów jednocześnie, by przeprowadzić swój chytry plan. Ta mezzosopranistka, absolwentka warszawskiej uczelni, związana jest z Operą Podlaską i z Operą we Frankfurcie. Głos, prezencja, temperament sceniczny – wszystko świetne. Mniejsze objętościowo role również trzymały wysoki poziom, jak Pompeo (Jan Jakub Monowid) i Aquilino (Przemysław Baiński).
Muzyka jest w większości schematyczna i prosta, ale „momenty” też są; największe przeboje to Gelido in ogni vena (Radziejewska przechodzi tu samą siebie) czy „przyrodnicze” arie śpiewane przez Gilade (czyli Kacpra Szelążka). Co jest ciekawe w tym dziele, to jego obsada wokalna: cztery mezzosoprany, dwa kontratenory i tenor; ani jednego sopranu! Całość jest muzycznie znakomicie zrobiona przez Liliannę Stawarz; Royal Baroque Ensemble ma widoczną przyjemność z grania. Scenografia Pauliny Czernek (również autorki kostiumów) jest prosta i funkcjonalna. Reżyseria Natalii Kozłowskiej – to przede wszystkim interakcje między głównymi bohaterami; widać, że intensywnie pracowano w tej materii, jak również nad aktorskim rozruszaniem śpiewaków, ale też że w niejednym punkcie materia stawiała opór. Nie ma jednak co narzekać – ogólnie jest świetnie. Warto też zwrócić uwagę, że to kolejne (poza reżyserią świateł i układem scen walki) prawie całkowicie damskie przedsięwzięcie – jak zresztą w ogóle Stowarzyszenie Dramma per Musica.
Komentarze
Pani Doroto, siedziałam za Pania, więc przyjemnośc miałam podwójna:))) Nie pierwszy raz słyszę Kacpra Szelążka i za każdym razem źle odbieram jego bez modulacji, przenikliwy glos, który źle współbrzmi z innymi glosami, zwłaszcza z aksamitnym głosem Jan Jakuba Monowida. Pana Jana Jakuba zas zawsze słucham i oglądam z wielką satysfakcja. Z tego samego powodu zachwyciłam się glosem wykonawczyni partii Berenice – głębokim, matowym i aksamitnym. Chyba Teatr w Pomarańczarni szarpnął się na nowe ławki. Poprzednie testowały wytrzymałość wielbicieli opery barokowej:)))
Farnace odkryty na nowo i zwycięski!
Cóż… de gustibus etc. Radziejewska – świetna, ale… kto raz usłyszał (choćby na recitalu w czasie poprzedniej edycji festiwalu Dramma Per Musica) Kacpra Szelążka wykonującego „Gelido in ogni vena” temu rzeczywiście krew krzepnąć będzie przy słuchaniu innych wykonań. Emocje, które wkłada w śpiewanie Szelążek są wyjątkowe a w połączeniu z unikatową barwą i siłą głosu teorzą mieszankę, na którą jie da się być obojętnym. Może „Kalina” woli „aksamit” w postaci falsetowego brzmienia Monowida – bezsprzecznie dobrego w partii Pompeo – ale powiem tak: jak otwiera usta Szelążek to dźwięk płynie sam i bez wysiłku. U innych – niekoniecznie. Zgodzę się przy tym z Panią Kierownik, że Szelążkowi w rozwoju potrzeba dobrego i mądrego a przede wszystkim technicznie na najwyższym poziomie mistrza. I bardziej zaangażowanego impresaria, który talent i brzmienie głosu Szelążka będzie potrafił pokazać światu tak by nim go zachwycić. Ale tego też sam Szelążek musi zachcieć. Mając taki głos i dar boży…
Wracając do Radziejewskiej – per saldo bardzo dobra, ale brzmieniowo często drażniła, próbując brak emocji głosu nadrabiać „ruchami scenicznymi” niezbyt udatnymi i siłą rzeczy kobiecymi z natury. Świetna to była np. 3 lata temu w roli Agrypiny, którą brawurowo śpiewała i grała dając tej postaci blask władczyni, seksapil kochanki, grozę femme fatale. Wtedy była to partia trafiona w punkt! W roli Farnace… wolałbym usłyszeć kontratenora. Wiadomo którego.
Ale poza trójką już wymienioną znakomite brzmieniowo i aktorsko były: Tamiri – rewelacyjna Elżbieta Wróblewska obdarzona mocnym, ciepłym w tym przypadku rzeczywiście aksamitnym głosem, ciemnej barwy; Berenice – odegrana i odśpiewana przez genialnie rozumiejącą i umiejącą oddać tragizm postaci Urszulę Kryger; i świetna Joanna Krasuska-Motulewicz jako Selinda, która swą naturalnością, humorem, wdziękiem i przepięknym, mocnym głosem uwiodła skutecznie jak sądzę nie tylko scenicznych Gilade i Aquilia, ale też znaczną część widowni – nie tylko rodzaju męskiego.
Mały Mieszko – urokliwy, płowy chłopczyk zasłużył też na wyróżnienie za cierpliwość i ujmującą naturalność.
I na koniec choć nie na końcu: Royal Baroque Ansamble i maestra Lilianna Stawarz unieśli nas muzycznie ku apollinowi spoglądającemy na nas z malowidła na plafonie. Toż to była re-we-lac-ja muzyczna! Zniuansowana emocjonalnie, świetna technicznie i brzmiąca szczególnie w tym miejscu tak dobrze i spójnie.
Wielkie brawa dla trzech szefowych Fundacji Dramma Per Musica. Festiwal nabiera rozpędu, co rok zaskakuje nas nowymi realizacjami barokowych perełek wcale lub dawno nie granych nad Wisłą. I dla wszystkich wykonawców tego cudownego dzieła jakim jest Farnace. To był fantastyczny, skrzący się radością barokowych ornamentów wieczór. Vivaldi byłby zadowolony siedząc w loży Teatru Stanisławowskiego w ostatnią sobotę.
Bravi!!!
Podzielam w pełni opinie o ‚Farnace’, choć widziałem tylko próbę generalną (ale miała ona kształt pełnego spektaklu, bez zapowiedzianych wstępnie przez p. Natalię możliwych ingerencji reżyserskich). I tu mała refleksja – mamy oto gotową, świetną ekipę, „sprawdzoną w boju” do prowadzenia poważnego, kameralnego teatru operowego. Wszystko, co robią Donne Splendide z Dramma per Musica jest świetne! Na doskonałym poziomie artystycznym, koncepcyjnym, organizacyjnym, do tego jest to robione oszczędnie i gospodarnie. W bardzo sympatycznej atmosferze. Ale wszystko „wisi” na celowych grantach, sponsorach, nie stoi za tym instytucja. To dobrze (bo daje dużą swobodę) i źle (bo granty dziś są, jutro – odpukać – może ich nie być). Ponadto do Teatru Stanisławowskiego wkracza nasz nowy Royal Opera House, w którym – zupełnie nie wiadomo jak się mieszcząc – ma wykonywać duże opery środkami „współczesnymi” (wiele już słów o tym tu było, można poczytać retrospektywnie). Na inne, świetnie dopasowane do miejsca rzeczy może już nie być miejsca i czasu…
Uważam za tragicznie smutne, że z woli bezmyślnego, pełnego złej woli wiadomego marszałka-książątka taki skarb jak WOK powierzono osobie bez żadnych „barokowych” kompetencji (i z nader wątpliwymi innymi), a nie takiej właśnie, perfekcyjnie zgranej, wiedzącej czego chce ekipie. Nie mówię że tej (nie wiem nawet, czy by bardzo chciała wikłać się w krępujące często obsady „etatowe”, nieustanną walkę ze związkami itp.), ale takiej. Łączącej wielkie kompetencje z entuzjazmem, sprawdzonej, może też przeegzaminowanej w solidnym konkursie. Są tacy ludzie! Ale nie w optyce decydentów od kultury, o gomułkowskiej mentalności.
Ech…..
Dzień dobry.
To, że za wspaniałymi paniami nie stoi instytucja, tylko stowarzyszenie, jest dobre także w kwestiach obsadowych: po prostu ogłaszają casting, śpiewacy się zgłaszają i następuje wybór optymalny do danego przedsięwzięcia.
Widzę, że z Loży Szyderców szyderstwo znika, jeśli chodzi o wiadomego kontratenora 😉 Ja bym jednak najpierw położyła nacisk na pedagoga. Na impresaria – trochę później… A wspomniana aria jednak bardziej mi się podoba w wykonaniu Radziejewskiej. Rola pokonanego wodza jest oczywiście o wiele mniej wdzięczna pod względem aktorskim niż rola szatańskiej władczyni Agrypiny, ale uważam, że i w tej wyszła obronną ręką.
Z „GW”:
http://wyborcza.pl/7,113768,22318759,farnace-na-iii-festiwalu-oper-barokowych-porywajace-pierwsze.html
„Śpiewaczka Anna Radziejewska i klawesynistka Lilianna Stawarz, organizatorki Festiwalu Oper Barokowych, wywodzą się właśnie z Warszawskiej Opery Kameralnej i na własną, nieinstytucjonalną rękę, kontynuują tradycję teatru Stefana Sutkowskiego”.
Refleksja jest taka: ze zgliszcz, które pozostały po WOK, najlepsze, co pozostało, to właśnie inicjatywy nieinstytucjonalne – bo są szczere i służą realizacji konkretnej wizji artystycznej. Io dotyczy moim zdaniem również nowej inicjatywy Jerzego Lacha, choć na znamienitsze spektakle zapewne trochę poczekamy, ale cierpliwie; w każdym razie o coś tu chodzi. Natomiast w obecnej wersji WOK pod wodzą Doktor Dyrektor chodziło o skok na kasę i instytucję, a w Polskiej Operze Królewskiej (skrót POK jednak wciąż mi się kojarzy z Polską Orkiestrą Kameralną) – o ratowanie ludzi i danie im etatów. Tu i tam wizje artystyczne są nader enigmatyczne.
Na stronie WOK jest tylko październik i jedna pozycja z listopada:
http://repertuar.operakameralna.pl/
a w programie obchody jubileuszu Jitki Stokalskiej, czyli bazowanie na tych wstrętnych przedpotopowych starych realizacjach, które nadają się tylko na śmietnik 😉 😆 W niektórych z nich śpiewają częściowo niektórzy „wypędzeni” – trochę mi to trudno zrozumieć… W Don Pasquale tylko prawie cała ekipa nowa.
A Polska Opera Królewska nawet strony internetowej jeszcze nie ma 😈
Jeśli Kacper Szelążek, niewątpliwa gwiazda polskiej prapremiery Farnakesa, ma sobie jeszcze szukać nauczyciela, to ja siem zapytywam, kogo i czego mają szukać inni nasi falseciści (mówię przynajmniej o lwiej ich części); jak chociażby – nie szukając daleko – oglądany przeze mnie wczoraj Pompejusz, który praktycznie w każdej roli jest głosowo jednakowo drewniany i któremu żaden pedagog już chyba nie pomoże, skoro nie udała się ta sztuka nawet Jerzemu Artyszowi. Nie twierdzę, że cały czas było wczoraj fatalnie (bo np. aria w czasie burzy wyszła Monowidowi całkiem nieźle), ale już w recytatywach jak zwykle wypadał blado i nieprzekonująco – nie tylko przy Annie Radziejewskiej. Dziwi trochę, że obsadzono falsecistę akurat w tej partii, skoro w nagraniach śpiewają ją albo tenorzy (znakomity Daniel Behle u Fasolisa czy Emanuele D’Aguanno u Sardellego), albo niskie głosy kobiece (Sonia Prina u Savalla czy Lucia Rizzi u De Bernarta). Chyba nikt też dotąd nie zwrócił uwagi, że rolę Giladesa, daną w tym spektaklu Szelążkowi, w naszych czasach powierza się zwykle sopranistkom (Karina Gauvin, Roberta Mameli, Cinzia Forte czy Kate Gamberucci – z najlepiej znanych rejestracji). Nie chcę być złośliwy – zwłaszcza że jedna z przedpisaczek wielce interesująco pisze o nowych ławkach – ale bardzo chciałbym usłyszeć, jak z Giladesem (albo Farnakesem; czy choćby Ariodantem u innego geniusza tamtych czasów) poradziłby sobie aksamitny Monowid, tak ciepło i aksamitnie (nie tylko tutaj) przyjmowany. I wielu innych zresztą też.
A mówiąc serio: i ja chciałbym się przekonać – dołączam tu do Loży szydercy – jak Szelążek zaśpiewa tytułową rolę w całości; bo jego wykonanie Gelido in ogni vena jest rzeczywiście nieprawdopodobne (a słyszałem je na żywo parokrotnie). Żeby nie było – podzielam od wczoraj zachwyty nad Farnakesem w ujęciu Radziejewskiej; to świetna kreacja – przekonująco zaśpiewana i zagrana – od początku do końca. Ale też naszła mnie taka oto refleksja: skoro dawniej mogliśmy mieć w WOK aż dwóch Tankredów (choć tylko w wypadku jednego z nich nie było to mierzeniem siły na zamiary 😉 ), czemu obecnie nie możemy mieć dwóch naprawdę wyśmienitych Farnakesów?
Słowo o Royal Baroque Ensemble – jestem pod wielkim wrażeniem; to było coś! I wielkie brawa dla Lilianny Stawarz! Z solistów nie znałem dotąd Joanny Krasuskiej-Motulewicz; z oczywistych więc względów właśnie ona stała się dla mnie największym wokalnym odkryciem. To już kolejny sezon, który przynosi takie sympatyczne niespodzianki. Bardzo je lubię.
A w sprawie Szelążka do imentu zgadzam się z Kierownictwem w sprawie niespoczywania (bo któryż prawdziwy artysta może sobie na nie pozwolić). Resztę traktuję jak żartobliwą prowokację, mającą jednak zbożny cel: ożywienie dyskusji. Udało się – jak widać na fanów zawsze można liczyć, choć musieli przecież najpierw zobaczyć spektakl 🙂 W trakcie niedzielnego stojaka rzucaliśmy nawet w artystę misiami – my fanatycy już tak mamy…
Misiami? 😯 😆 O kurczę. Co on ma o tym myśleć? 😉
Zupełnie nie wiem, czemu pozbawiłem Szydercę należnej Mu wielkiej litery. Czym prędzej naprawiam przeoczenie. No i oczywiście ‚sił na zamiary’ 😉
Pani Kierowniczko, to było tylko tfurcze nawiązanie do klasyka, czyli Wielkiego Wodza 😀
Chciałem tylko zauważyć, że żyję i nigdzie się nie wybieram, więc klasyk ze mnie, jak z koziej pupy instrument. 😎
A co do misiów, to żebyśmy nie wykrakali. Kiedyś stojak był wielkim wydarzeniem, teraz psim obowiązkiem. Czas na następny krok. 😛
Nie bardzo wiem, czy dopiero defunctus ma pełne prawo sklasycznieć, ale wiem na pewno, że po niedawnym poście WW z rzucaniem misiami umarłem ze śmiechu (pewnie nie ja jeden). I tak mi jakoś zostało. A skoro taki „Miś” może być klasykiem, to rzucanie nim chyba już też 😉
Rzucanie misiami na miarę naszych możliwości 😆
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w takiego Jonasa Kaufmanna rzucano misiami i moda ta przeniosła się do nas. Znajoma opowiadała mi, że widziała, bodaj w Wiedniu, jak jedna z fanek tego śpiewaka, w czasie bisów, „podchodziła” do sceny z kwiatami na kolanach. Chodziło o to, żeby artysta jej nie zauważył, zanim nie znajdzie się pod sceną i wyłoni niespodzianie. Cała publiczność zanosiła się śmiechem, on, na scenie, nie wiedział o co chodzi, ale efekt był. Do tego są zdolni fanatycy:-)
Tak a propos tego, do czego są zdolni fanatycy, to motyw siedzenia za red. Szwarcman na newralgicznym koncercie mogłoby być dobrym materiałem na jakiś (pianistyczny w szczególności) thriller 😉
A rzucanie misiami to coś w klimacie teledysków Marylina Mansona. Redakcja niech lepiej nie sprawdza, kto zacz.
Podobno kiedyś na koncertach Esy-Pekki Salonena z Los Angeles Philharmonic w pierwszym rzędzie regularnie siedziała pani w sukni ślubnej 👿
Z dyżurnym księdzem????
@Wodzowa
Cóż za świetny pomysł. Tzn. nie, żebym chciała naśladować, ale podoba mi się odwaga i też dystans do siebie, albo przeciwnie:-). My, poza panią Kierowniczką, jesteśmy raczej tak monotonni. PK natomiast potrafi się ubrać czasem tak, by podkreślić nastrój koncertu.
Choć ostatnio udało nam się jednak odrobinę wyróżnić. Aga wraz z Łabądkiem, Buką i Michaliną uszyły zielone wstążki, symbolizujące solidarność z Puszczą. I wtajemniczone Frędzelki wystąpiły w nich na koncercie PA. Bardzo to było miłe czuć się częścią grupy, w słusznej sprawie.
Można by próbować coś wymyśleć np. na koncert Hélène Grimaud przychodzimy z kitami przypiętymi do torby, wspierając jej troskę o wilki. Na koncert Igora Levita z jakimiś akcentami solidarności z uchodźcami, bo to go zajmuje, poza życiem muzycznym. Może się jeszcze kiedyś zmobilizujemy:-)
Frajdo, ciekaw jestem w takim razie, z czym (albo w czym) przyjdziesz na recital młodego rekina (?) klawiatury o wdzięcznym imieniu Vikingur 😉
Rekin klawiatury 😆
To trzeba przyjść w czymś stalowoszarym i obcisłym 😉
To jest wyzwanie Ścichapęku, bo jak już ustaliliśmy, niewiele o nim wiemy:-)
Myślę, że mogłabym przyjść w tym:
https://szafa.pl/c20456166-hit-spodnie-paszcza-rekina-zeby-rekina.html?i=3
Wyjątkowe szkaradztwo. Widziałam ostatnio na plaży w Sopocie faceta w takich, stąd widziałam, jak szukać.
Naprawdę nie wiem, ale mam coś dla Ciebie, do Twojego, zawsze nienagannego, stroju:
https://feinfein.com/pl/spinki-do-mankietow/7-spinki-do-mankietow-rekin-2.html
Mam też dla Pianofila. Mam nadzieję, że ma poczucie humoru, wszak to on temat rekina zaczął.
https://www.amazon.co.uk/Crocs-CrocsLights-Shark-Unisex-Child-Clogs/dp/B00DURGSBU
Oj podpuściłeś mnie Ścichapęku i głupawka wieczorna mnie ogarnęła. Ale to wszystko dosłowne, banalne. Chyba trzeba będzie się wzbić na wyższy poziom kreatywności:-)
No, pierwsza propozycja istotnie powalająca 😛 W każdym razie niewątpliwie przyciąga uwagę. Brrr. A co do mojego stroju, to stosowniejsze byłoby chyba określenie „nie zawsze nagannego” 😉
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=x4QMFYC7OKY
Bałkańska Jesień 😉
Dzień dobry 🙂
Ja tylko wyjaśnię w dwóch słowach, że zieloną wstążkę noszę na okrągło – nie tyle więc założyłam ją na koncert, co jej na koncert nie zdjęłam. 😉 Farnace mi przepadło. 🙁 A poza tym dowiedziałam się od Was, że taki ze mnie fanatyk, jak z koziej pupy instrument. 😆
Przepadł.
No właśnie, Ago, co z tymi misiami? 😆
Wiem, wstyd straszny i niedopatrzenie. 😳
Dawno nie byłam na żadnym festiwalu 🙂 Dlatego jutro rano wsiadam w pociąg i jadę na Wratislavię. Nie całą – na tydzień.
Zasłuchania zatem:-) Mi cały czas trochę tęskno za Chopiejami. Dlatego cieszę się, że jutro i pojutrze bardzo atrakcyjne transmisje z Wratislavii.
To wszystkim nam na zaostrzenie apetytu przed jutrzejszym wieczorem – Penelopa w duecie z Eurymachem 😉 : https://www.youtube.com/watch?v=fMFyHckU-XE
Dzień dobry; bardzo lubię te powracające do mnie czasem zupełnie znienacka chwile namysłu… „A o czym to nie śnili Monteverdi i Inni mistrzowie świata”?
No i nie idzie wcale o ilość złotych medali zawieszonych na tych mistrzów świata szyjach… Dziś więc pewno wieczór z Radiem 2 pa pa 🙂 Udanego, kolejnego zacnego Festiwalu! 🙂
A i… W czasach dość bojowniczych, a przy tym wielce prymitywnych „zareagowań na świat” (nie tylko z tej jednej „arcypolskiej” strony, i nie tylko na twitterach i innych tam) przyszedł do mnie ost. nowy film Pani Joasi Kos-Krauze (i Pana Krzysztofa) i podarował mi cichutką i mądrą refleksję nad naszym człowieczeństwem, a jeśli też coś usłyszałem na sam finał finałów – refleksję nie pozbawioną (promyczka) metafizycznej nadziei… Widziałem, słyszałem… w ost. wt. m
@Ścichapęk
Za sympatyczny ten Eurymach, jak na okropnego zalotnika. A i Penelopa coś tak podejrzanie słodko z nim śpiewa, zamiast skromnie tkać tkaninę dla Laertesa:-) Dziś wieczór musi mi wystarczyć głos, ale i tak się cieszę.
O 22:30 rozpocznie się na BBC 3 transmisja koncertu Andrasa Schiffa z Royal Albert Hall.
http://www.bbc.co.uk/programmes/b093m78b
Słuchać można przez stronę internetową.
W programie pierwszy zeszyt Das Wohltemperierte Klavier.