Problem z dosłownością
Dwa utwory religijne – Oliviera Messiaena oraz Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, która była kiedyś u niego na stażu w Konserwatorium Paryskim. Jakże różne.
Najpierw sprostuję błąd rzeczowy z programu Wratislavii. Michał Mendyk napisał: „Warto by się zastanowić, dlaczego wśród trójki polskich uczniów Oliviera Messiaena – bodaj najbardziej wpływowego pedagoga XX stulecia – znalazły się wyłącznie kobiety”, mając na myśli Joannę Bruzdowicz, Martę Ptaszyńską i właśnie Pstrokońską-Nawratil. To oczywiście nie jest prawda – owszem, te trzy kompozytorki były u niego na stażu, ale polskich twórców w tej sytuacji było znacznie więcej. Na dobrą sprawę każdy młody kompozytor, który w latach 70. z Polski jechał na roczne stypendium rządu francuskiego (była taka bardzo reglamentowana współpraca z naszym ministerstwem kultury), trafiał do Messiaena – pierwsi, którzy mi przychodzą do głowy, to Krzysztof Baculewski, Sławomir Czarnecki, Jan Oleszkowicz. Podobnie jak wcześniej wszyscy trafiali do Nadii Boulanger (Bruzdowicz i Ptaszyńska jeszcze o nią zawadziły, ostatni był Piotr Moss). A czy w związku z tym wszystkim można mówić o wpływie Messiaena na polską szkołę kompozytorską? W bardzo ograniczonym stopniu. Były różne wspólności: Marta Ptaszyńska jest synestetką tak jak on, a dla Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil religia, wiara jest niezwykle ważna, łączy ją też z Messiaenem miłość do przyrody (parę lat temu przez festiwale przeszedł piękny, barwny jej utwór na dwa flety i orkiestrę Lasy deszczowe).
Przede wszystkim jednak Messiaen był tak silną osobowością, że odruchem jego uczniów musiało być unikanie naśladownictwa, ponieważ byłoby natychmiast rozpoznawalne. Czegoś takiego jak słyszany tu przedwczoraj Kwartet na koniec czasu lub wykonane dzisiaj Et exspecto resurrectionem mortuorum nie da się napisać drugi raz.
Dwa wymienione utwory powstały też w związku z bardzo szczególnymi okolicznościami. Kwartet – wiadomo, w stalagu. Et exspecto zostało zamówione na początku lat 60. przez ministra kultury w rządzie generała de Gaulle’a – pisarza André Malraux, by uczcić ofiary dwóch wojen światowych. Prawykonanie odbyło się w 1965 r. w paryskiej Sainte-Chapelle; kto zna to miejsce, wie, że wrażenie musiało być niesamowite, ale kto wie, czy właśnie w mniej barwnym otoczeniu nie widzi się tego dzieła dokładniej.
Messiaen znalazł bowiem tu język o niezwykłej sile, a przy tym unikający dosłowności. To utwór wyłącznie instrumentalny, na duży zespół instrumentów dętych i perkusję. Tytuły pięciu części wywodzą się z Biblii i rozwijają tytułowy motyw oczekiwania na powszechne zmartwychwstanie. Nastrój oczekiwania tworzony jest brzmieniem, niezwykłymi barwami, kontrastami pomiędzy nimi, pauzami i w końcu narastaniem, aż pod sam koniec, w ostatniej części pt. I usłyszałem głos wielkiego tłumu, rzeczywiście poprzez szczególne zestawienia instrumentów zaczynamy słyszeć głos. Którego przecież tam nie ma. Genialne dzieło, i właśnie jego niedosłowność jest wspaniała – i tak wszystko rozumiemy.
Z Uru Anna/Światło Nieba Pstrokońskiej (utwór z 1999 r., poświęcony Janowi Pawłowi II) jest większy kłopot. Uczestniczy w nim wielka orkiestra z dużą ilością perkusji, chór i tenor solo. Kompozytorka znakomicie posługuje się orkiestrą, jest to w sposób widoczny jej żywioł. I wydaje się, że gdyby właśnie orkiestrze całkowicie zostawić pole, a uniknąć dosłowności, zwłaszcza w ostatnich minutach, gdy tenor egzaltuje się słowami „Chrystus – światłość wiekuista”, odbierałoby się całość lepiej. W orkiestrze jest przeprowadzona cała część o powstawaniu światła, radosna, barwna i mocna, z dużą ilością wszelkich dzwonków (sąsiadującemu ze mną Upiorowi skojarzyło się to poniekąd słusznie z prawosławiem). Ale są momenty, w których przypomina się Górecki. Może także dlatego, że i on pisał o „luminaria magna” – w Symfonii Kopernikowskiej.
Niełatwe zadanie miała prowadząc ten koncert Marzena Diakun (zwłaszcza, podejrzewam, przygotowując utwór Messiaena z dęciakami), ale wywiązała się z niego znakomicie. Przyjemnie jest też patrzeć na jej estetyczne i precyzyjne gesty oraz ich skuteczność. Świetnie dozowała napięcie, zatrzymując batutę w powietrzu długo po wybrzmieniu, by nie zakłócono efektu, co było szczególnie ważne w Messiaenie. Dobrze byłoby częściej tę dyrygentkę widywać.
Komentarze
Jednym z uczniów Nadii i Messiæna był mój pedagog, Jerzy Bauer. Opowiadał, że w owym czasie Messiæn jako nauczyciel poświęcał czas wyłącznie tym, którzy komponowali w jego stylu. Innych, w tym jego, zbywał.
On miał taki przerób, że pewnie większość studentów zbywał i wcale się nie dziwię. Nie dziwię się też, że gdy ktoś był inny od niego, nie bardzo umiał znaleźć z nim wspólny język. W końcu był absolutnie zafiksowany na swoim, bardzo indywidualnym świecie. Cóż, nie był tak genialnym pedagogiem jak kompozytorem.