Beethoven na Łańcuchu
Włączenie VII Symfonii do programu koncertu finałowego festiwalu Łańcuch XVI odbyło się ze względu na dyrygenta, któremu bliska jest raczej klasyka i romantyzm.
Marek Janowski – to wielka klasa sama w sobie. Przyjemnie patrzeć na tę elegancję i precyzję ruchów. Trochę podobny typ elegancji miał w sobie nieodżałowany Jerzy Semkow. Beethovena dyrygował z pamięci. Niestety w orkiestrze (Sinfonia Varsovia) nie wszystko było tak, jak by się chciało – zwłaszcza we wstępie i scherzu nie wyrabiała się waltornia, chwilami też obój nie miał za czystej intonacji. Ale ogólnie można było docenić budowanie formy – bardzo spodobał mi się pomysł, żeby zagrać drugą część bezpośrednio po pierwszej, prawie jak dalszy ciąg, i to w tempie prawdziwego allegretto – a nierzadko bywa grane wolniej. Że połączone zostało scherzo z finałem, to było już mniej zaskakujące, zwykle się to robi. Można też było połączyć część II z III, byłaby w tym konsekwencja, powstałoby wtedy coś w rodzaju poematu symfonicznego w czterech odcinkach, ale dyrygent pozwolił muzykom na oddech.
Koncert na orkiestrę Lutosławskiego jest karkołomnie trudny (dyrygent tym razem prowadził utwór z nut) i choć tym razem było może mniej usterek czysto technicznych, jednak utrzymanie wspólnego rytmu okazało się zbyt trudne w I części. Szczęśliwie od drugiej muzycy się spięli i dalej już było wszystko efektownie.
Na koniec (po obowiązkowym stojaku) odbyła się miła uroczystość. Na scenę wyszedł Andrzej Bauer, który pełni obecnie funkcję prezesa Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego i wręczył dyrygentowi Medal im. Lutosławskiego, a że Marek Janowski za kilka dni – 18 lutego – ukończy 80 lat, orkiestra zagrała, a my zaśpiewaliśmy mu Sto lat. Potem jeszcze przedstawiciele miasta wręczyli mu odznakę „Za zasługi dla Warszawy”. To było dla niego szczególnie wzruszające i tłumaczył się później, że niestety choć urodził się tutaj (i ma polskie imię i nazwisko), nie zna ani jednego słowa po polsku, czego żałuje. Cieszy się jednak, że miał zaszczyt wziąć udział w festiwalu poświęconym twórcy, który nie tylko jest wybitnym kompozytorem polskim, ale w ogóle jednym z najwybitniejszych kompozytorów XX w.
Marek Janowski współpracował nieraz z polskimi muzykami – w ostatnich dekadach z Tomaszem Koniecznym, który wziął udział w nagraniach z nim wielu dzieł Wagnera, ale jeszcze wcześniej przez kilkanaście lat z Jadwigą Rappé, która w przerwie opowiadała mi świetne anegdoty z czasu tej współpracy. Wynika z nich, że jest to dyrygent bardzo wymagający, perfekcjonista, surowy, ale też życzliwy, kiedy już się do współpracownika przekona. Z Sinfonią Varsovią też musiało być na próbach nienajgorzej, bo dziękowała mu z entuzjazmem i wymachiwaniem smyczkami.
Komentarze
Dzień dobry, niestety zgadzam się z opinią Pani Kierowniczki że z Sinfonią nie dzieje się najlepiej… waltornie tragiczne. A z ciekawostek to Wiesław Ochman, jakieś pół wieku temu, nagrał swój pierwszy recital operowy dla DG właśnie pod Janowskim.
Tak. Waltornie były fatalne, zwłaszcza jedna. To w ostatnim czasie trzeci raz, jak się w Warszawie gra symfonie Beethovena: w końcu ubiegłego roku w tym samym miejscu POR z Klauzą dawali Piątą, dwa tygodnie temu w FN grano Drugą pod Goodwinem, chyba najlepiej to poszło. Ale w zasadzie gra się symfonie Beethovena zbyt rzadko, jak sądzę. Np. orkiestra FN Drugą grała poprzednio w 2010 r., to już 9 lat.
Może są trochę zmęczeni, świeżo po Szalonych Dniach w Nantes, gdzie zwykle ciężko pracują. Za kilka dni grają na festiwalu Polin pod batutą Marzeny Diakun. Zobaczymy, jak będzie.
Kłopot jest taki, że oni nie mają nikogo, kto by z nimi stale pracował. Od jakiegoś czasu słyszę, że ktoś taki będzie. Ale na razie jest jak jest.
Poza waltorniami, które nawet ja usłyszałam, SV jednak mi się podobała. Zauważyłam duże odmłodzenie składu, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Może muszą się jeszcze dograć:-)
Cieszę się, że dyrygent dostał odznaczenia, tylko dlaczego, skoro zarówno on jak i chyba większość publiczności posługuje się współczesnym lingua franca – angielskim, nie przemawiano/tłumaczono doń w tym języku? Pewnie się czepiam, ale to sprawiło, że najważniejsza osoba była w trochę niekomfortowej sytuacji, nic nie rozumiejąc.
Koncert będzie dziś wieczorem retransmitowany w Dwójce.
Ależ tłumaczono mu, tylko bezpośrednio do niego, zarówno Andrzej Bauer, jak i radna Małgorzata Zakrzewska. Siedziałam daleko, ale zauważyłam 🙂
Przepraszam zatem, nie zauważyłam.
Dobry wieczór, nieco off topic, ale czy ktoś może był na Don Giovannim we Wrocławiu?
Niestety, jak muzycy z Sinfonii Varsovii dzielą czas między Beethovena a Stinga czy inne jemu podobne twory to nie ma się co dziwić że oni potem nawet zintonować się nie potrafią do porządku. Razi mnie ze klasyczni muzycy oddają się tej rozrywce gdzie zamiast pilnowania rytmu dostają słuchawkę z metronomem na głowę a jedynym wyznacznikiem rytmu jest nawalająca perkusja bo o jakim dyrygowaniu można wtedy mówić. Rozumiem jeszcze granie muzyki filmowej, ale jakieś „projekty” para symfoniczny z muzyką pop, czy inne? To jest smutne jak widzę tego samego muzyka który niedawno grał do jakichś piosenek a teraz się bierze za np. Beethovena. Przepraszam za emocjonalny ton ale to wstyd żeby wykształcony muzyk w porządnej orkiestrze nie potrafił się dopasować. Oczywiście nie można wszystkiego gendralizowac i przypisywać chałturzeniu jednak ten dualizm w polskich orkiestrach jest rażący. Już same tytuły np. „Hip hop symfonicznie” czy inne to jest po prostu przegrana tak muzyków jak i tych którzy wypuszczają takie coś do sali koncertowej.
@ Takablada – ja nawet chciałam pojechać, ale zaproszenie dotarło na dzień przed premierą 🙁 Więc i ja jestem ciekawa, może ktoś z wrocławian się wypowie?
@ Artman – tu rzeczywiście jest pewne niebezpieczeństwo, zgadzam się. Ale to częste wśród naszych orkiestr.
Byłam dziś w FN na bardzo miłym koncercie zespołu instrumentów historycznych L’Armée des Romantiques. Zespół jest międzynarodowy, ale rezyduje we Francji; znamy z niego klarnecistę Lorenzo Coppolę, który koncertował na Chopiejach solo i w orkiestrach. Chociaż mają romantyków w nazwie, dziś grali Mozarta: w pierwszej części Trio Es-dur na klarnet, altówkę i fortepian KV 498, w drugiej Serenada B-dur KV 361a, tzw. Gran Partita (to nie tytuł Mozarta) w transkrypcji na klarnet, skrzypce, altówkę, wiolonczelę i fortepian Johanna Gottlieba Schwencke (w oryginale na 12 instrumentów dętych plus kontrabas). Nie było to jakieś genialne wykonanie, ale sympatyczne granie jak w salonie, po prostu dobra, bezpretensjonalna zabawa. Mozart to zawsze Mozart, a zwłaszcza Serenada jest jak wspaniała uczta z wielu dań – różnica jest taka, że na uczcie kulinarnej można się przejeść, więc nie zawsze jest zdrowa, a Mozart leczy.
Trójka muzyków z tego zespołu wystąpi też we środę i żałuję, że nie pójdę – bardzo lubię „arcyksiążęce” Trio B-dur Beethovena i ciekawa jestem, jak zabrzmi jego II Symfonia w wersji na trio fortepianowe 🙂 Ale jadę do Krakowa na recital Orlińskiego w ramach Opera Rara. Miałam też być jutro na Danielle de Nieese, ale jej koncert został niestety odwołany z powodu choroby.
Kolejny pean o J. J. Orlinskim, w ogolnie ciekawym eseju: https://www.newyorker.com/magazine/2019/02/18/the-dizzying-democratization-of-baroque-music
Warty tez przeczytania nastepny esej, „Psychotic opera at the prototype festival”. Tu jest probka https://www.youtube.com/watch?v=Vr2D63oj8Uo 😮
A tu inna ciekawostka: https://www.youtube.com/watch?v=0dNLAhL46xM 🙂 😉
@Schwarzerpeter, z przyjemnością przeczytałam ten tekst, relację, z koncertu, Alexa Rossa, dzięki! Podoba mi się szczególnie, bo rzecz się działa w MET, więc dotyka też relacji między muzyką a malarstwem. A tak obszerne pisanie o Orlińskim w „New Yorkerze” i stawianie go w jednym szeregu z Żarusiem, to, ho ho, jest coś. Znak, że niechybnie „mamy” kolejnego światowej sławy śpiewaka, tym razem „dawniaka”, bo do operowych już się przyzwyczailiśmy. Należy się cieszyć i zazdrościć PK dzisiejszego koncertu:-)
„Niemal klarnetowe brzmienie” 🙂
„Orliński, who performed at Weill with members of New York Baroque Incorporated, is part of a formidable wave of gifted younger countertenors which also includes Philippe Jaroussky, Anthony Roth Costanzo, Iestyn Davies, Franco Fagioli, John Holiday, and Aryeh Nussbaum Cohen” – trochę nie tak, bo większość z nich to czterdziestolatki (Żaruś kończy właśnie dziś 41), młodsi są z wymienionych tylko Holiday i Nussbaun Cohen. A Orliński ma 28 🙂
Wzruszyłam się Cathy, to moja młodość – pamiętam Stripsody z Warszawskiej Jesieni…
A „opera grzybkowa” też niezła, ale to zupełnie innego rodzaju dowcip – co by mógł napisać Puccini na haju… Facet ma przy tym naprawdę fajny głos.