Tosca wśród murów
Toski Pucciniego nie bardzo da się uwspółcześniać, bo pada w niej wręcz nazwisko Bonapartego. Ale na szczęście zabieg przeniesienia przez Barbarę Wysocką akcji w lata 70. XX w. był właściwie symboliczny.
Widzów zaskoczy też być może, że w nowym przedstawieniu w Operze Narodowej bohaterka nie rzuca się z murów Zanku św. Anioła – popełnia oczywiście samobójstwo, ale w inny sposób. Nie ma co się też czepiać, że kolumnada, za którą z tyłu kryje się remontowane wnętrze kościelne, nie przypomina rzymskiego kościoła Sant’Andrea della Valle, lecz jest raczej swobodną syntezą rzymskich klimatów, ani też że w II akcie nie ma Palazzo Farnese, lecz kryjące się za murem przypominającym Zamek św. Anioła zupełnie współczesne więzienie. Jednak w sumie monumentalna – jak to u Barbary Hanickiej – i werystyczna tym razem scenografia sprawia, że mamy wrażenie, iż sztuka jest wystawiona „po bożemu”. XX wiek symbolizowany jest też starym telewizorem (w którym rozbrzmiewa – zza kulis – występ Toski w II akcie) czy aparatem fotograficznym, którym Cavaradossi robi swojej ukochanej zdjęcia.
Pod względem reżyserskim akcja poprowadzona jest zręcznie, szkoda tylko, że obsada premierowa była raczej drugim garniturem. Zupełnie nie podobała mi się Tosca – ormiańskiej śpiewaczce Svetlanie Kasyan brakowało owej specyficznej, władczej energii, którą ta postać powinna posiadać, nie mówiąc o tym, że śpiewała bardzo siłowo, nieładną barwą (domyślam się, że w drugiej obsadzie Ewa Vesin jest lepsza). Śpiewający rolę Cavaradossiego Massimo Giordano na początku był sztywny, ale później było już lepiej. Natomiast Mikołaj Zalasiński, choć się starał, jakoś nie bardzo (przynajmniej mnie) kojarzył się z demonicznym Scarpią – nie wiem, czy to kwestia prezencji, zbyt łagodnych rysów twarzy? W drugiej obsadzie jest Krzysztof Szumański, którego znam jako śpiewaka znakomitego również pod względem aktorskim, więc podejrzewam, że może być ciekawie. Te trzy główne postaci powinny mieć charyzmę, ponieważ to dzieło się opiera na walce trzech sił. Tu mieliśmy siły nierówne. Ciekawiej wypadły role poboczne, od Zakrystiana (Jose Fardilha) i Angelottiego (Jasin Rammal-Rykała) poprzez Spolettę (Mateusz Zajdel) i Sciarrone (Adam Kruszewski) po małego Pastuszka (Antoni Karaś).
Jednak ogólnie pod względem muzycznym było naprawdę świetnie, choć nie obyło się bez dramatycznego zwrotu akcji. Premierę przygotowywał włoski dyrygent Paolo Arrivabeni (o którym słyszałam wiele dobrego), miał już z zespołem z osiem prób, ale spadł ze schodów, połamał parę żeber i tym samym został unieruchomiony. Na szczęście na podorędziu znalazł się Tadeusz Kozłowski, który tę muzykę czuje wspaniale i kocha ją przede wszystkim. Próbował z zespołem tydzień, jak mówi, nie miał nawet osobnej próby z orkiestrą. Ale wszystko było na swoim miejscu i muzyka Pucciniego mogła czarować nas w pełni.
Komentarze
Dla mnie wczorajszy spektakl z powodu niefortunnej obsady protagonistki był nad wyraz męczący i dlatego nie mogę zgodzić się z konkluzją Pani Kierowniczki że muzycznie było świetnie. Pewnie mogło by być…A do tego Tosca nie jest moją ukochaną operą. Resztą opinii w zasadzie podzielam.
Miałam na myśli orkiestrę, tempa, rozkład napięć – to, co się składa na temperaturę spektaklu. Protagonistka rzeczywiście ją obniżała i była męcząca, ale na szczęście była reszta.
Jednak w przypadku tej akurat opery nawet najlepsza reszta nie uratuje spektaklu…
Paolo Arrivabeni, dyrektor muzyczny Opera Royal de Walloni, to naprawdę solidna firma. Dyryguje od czasu do czasu włoskim repertuarem w DOB i zazwyczaj z bardzo dobrymi efektami. Wydaje mi się, że i w MET też pracował. Jednakże nazwisko pani reżyser jakoś nie zachęca mnie do dalekiej podroży…
Okazuje się że można genialnie uwspółcześnić operę – wracam z Karlsruhe z Festiwalu Haendlowskiego, gdzie Xerxes-Liberace był OBŁĘDNY! Ariodate jako menadżer Liberace, Elviro (świetny baryton Yang Xu) w przebraniu prostytutki handlujący nie kwiatami tylko narkotykami w ciemnych zaułkach Las Vegas (HAHA oferujący „hiacynty, tulipany”). Franco Fagioli w formie OBŁĘDNEJ (po crude furie degli orridi abissi w III akcie dostał kilkuminutową owację). Pomysły reżysera cudowne i wszystko w zgodzie z treścią jaką Haendel zawarł w swoim dziele. Rozrywka na najwyższym poziomie!!! Polecam za rok! Pod linkiem zwiastun https://youtu.be/WVS9lsmAGJQ
A na TOSCE się wybiorę
Ostatnio w Salzburgu było tak : w drugim akcie, po wyjściu Toski okazało się, że Scarpia nie został dobity. W związku z czym nieuchronnie musiał pojawić się w finale. I zastrzelił Toscę. Która tyż niedobita jeszcze przed zgonem zastrzeliła jego. W związku z czym podejrzliwie przyglądałam się Cavaradossiemu, ale nie – nie wstał. Za to Toscę śpiewała Anja Harteros a Scarpię Ludovic Tezier.
Wczorajsza premiera nie była na pewno wieczorem zmarnowanym. Wg mnie najsłabszym punktem była scenografia – trącąca plastikiem i wołajaca o zwiększenie budżetu. Dodatkowo jej „obrotowość” sprawiała wrażenie recyclingu dekoracji z Moby Dicka, który scenograficznie akurat był całkiem OK.
Tosca (chyba Gruzinka, nie Ormianka) może i nie ma charyzmy, ale – przynajmniej w pierwszym akcie – wyglądała olśniewająco! Dla ucha też nieźle, chociaż dużo było rzeczywiście śpiewania wysiłkowego, włączając patetyczną końcówkę drugiego aktu. Poza tym orkiestra super, tempo, dramaturgia, „E lucevan le stelle” w porządku… – krótko: nie ma co narzekać
Uzupełnienie:
Doczytawszy: chyba jednak bardziej Ormianka 🙂
Chociaż oficjalnie: urodzona w Gruzji Rosjanka pochodzenia ormiańskiego.
Się wczoraj zdenerwowałem, co poniżej w kilku akapitach opisuję.
Wtorkowy spektakl szedł, o ile zdążyliśmy się zorientować, w obsadzie premierowej. Od samego początku drażnił mnie Cavaradossi (głos na miarę najwyżej Nemorina, a i to używany dość oszczędnie), dopóki na scenę nie weszła ta gruzińska Kim Kardashian udająca Toskę. Bo owszem, wolumen jest, dźwięki są (nie zawsze te, co w partyturze, a i technika ich osiągania wzbudzała co najmniej kontrowersje), ale jakoś nie układały się w muzykę. Dodajmy do tego olbrzymie post-radzieckie kłopoty z włoskim oraz dykcją i mamy Toskę całkowicie fuori stile. Skądinąd, to coś mówi o spektaklu, jeśli jedyną rolą dobrze zapamiętaną z pierwszego aktu był zakrystian (a z trzeciego, uprzedzając fakty, pastuszek). Co do Zalasińskiego, to skomentuję słowami, które Prus włożył w usta Wokulskiemu: „W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapałce…” – owszem, wyrastał i głosowo i scenicznie ponad swoich protagonistów, po części z uwagi na to, że natura vacuum abhorret, ale to wciąż nie jest pełnowartościowy Scarpia (i, niestety, chyba nigdy nie będzie).
W drugim akcie jakoś spektakl się rozkręcił, przynajmniej dopóki Kim Kardashian nie zaśpiewała Vissi d’arte (bo takiej masakry to chyba wcześniej nie słyszałem – gromkie brawa niezrozumiałe, zapewne dlatego, że część publiczności w ogóle rozpoznała arię, a druga część wyraziła zadowolenie, że już się skończyła). Wcześniej jeszcze Cavaradossi wykogucił się na Vittoria! Vittoria! i w zasadzie przestał emitować – co skłoniło nas do pozostania na widowni również i na trzeci akt, bo byliśmy ciekawi, czy go zreanimują skutecznie w przerwie. Reanimacja się powiodła, ale pierwszy raz zdarzyło mi się, że na widowni po E lucevan le stelle zapadła głucha cisza. Biorąc pod uwagę, że tego jednego, co potrafił śpiewać zabili w poprzednim akcie, z wytęsknieniem i niecierpliwością wyczekiwaliśmy dwóch pozostałych zgonów.
Jest to dość smutne, że dyrekcja warszawskiej opery nie może czy też nie chce znaleźć w kraju wykonawców głównych ról, zamiast tego notorycznie posiłkując się wątpliwej jakości importami (że przypomnę chociażby, za co z góry przepraszam, Nadję Michael). W końcu nawet nazwa tego przybytku (Teatr Wielki – Opera Narodowa) prowokuje do pytania: ale którego narodu? Pochwaliłem wcześniej Zakrystiana – czy naprawdę nie ma nikogo do tej roli bliżej niż w Portugalii? Smutne było oglądanie Adama Kruszewskiego w epizodycznej roli Sciarrone – zwłaszcza mając w pamięci jego Scarpię na tej samej scenie prawie dokładnie 14 lat temu.
Nie rozumiem zachwytów krytyków nad reżyserią, która momentami była nieudolna (finał I aktu) i bezsensowna (finał II aktu). Owszem podobała mi się ascetyczna scenografia (i racjonalne wykorzystanie obrotowej sceny) – ale efekt psuły wyświetlane bez sensu napisy. Po podniesieniu kurtyny kilka minut wyświetlano na dekoracjach napis TOSCA – co może tylko źle świadczyć o twórcach spektaklu, bo najwyraźniej uważają publiczność za przypadkowo zebranych idiotów, którym należy przypomnieć na jakie przedstawienie przyszli (podobno na którejś z prób panowie technicy wyświetlili napis TESCO). Największe i zasłużone brawa dla dyrygenta.
Podobno Ewa Vesin w drugiej obsadzie jest rzeczywiście lepsza – koleżanka Dębowska napisała entuzjastyczną recenzję. A Cavaradossi być może zachorował, bo na premierze nie było aż tak źle.
Ze środowego przedstawienia:
potwierdzam – bardzo dobra Ewa Vesin, o ile w pierwszym akcie dopiero się rozgrzewała to potem głos pięknie się rozwinął co publiczność nagrodziła stojakiem (dawno już przeze mnie nie widzianym w TW-ON) – aktorsko niestety Marią Callas nie jest (dość karykaturalna scena mierzenia się wzrokiem z Scarpią); reszta poprawna – włoski tenor nieco krzykliwy ale poprawny, K. Szumański w roli Scarpii – bardzo dobry aktorsko, choć głosowo nieco blady, świetny młody śpiewak (chyba izraelski) jako Angelotii. Jeżeli chodzi o reżyserię, to było to chyba najbardziej zachowawcze ze wszystkich przedstawień B. Wysockiej, oglądało się dobrze, wszystko było na miejscu ale całość jakaś taka blada, nawet to co zawsze wychodziło jej genialnie czyli ustawienie scen zbiorowych i zapełnienie sceny drobnymi epizodami z udziałem statystów czy chórzystów – tym razem było śladowe i mniej pomysłowe. Ogólnie: tradycyjne przedstawienie na dobrym inscenizacyjnie i muzycznie poziomie.
Chodzi zapewne o urodzonego w 1994 roku w Warszawie Jasina Rammal – Rykałę. Jest on studentem ostatniego roku studiów magisterskich Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina na Wydziale Wokalno-Aktorskim w klasie prof. Izabelli Kłosińskiej. Rzeczywiście jest świetny…
Wczoraj z Cavaradossim też nie było tak źle. Po „E lucevan le stelle” braw nie dostał, bo dyrygent nie pozwolił. Ale panią Kasyan trzeba dopisać do coraz dłuższej listy katastrof wokalnych, jakie wytrwale funduje publiczności TWON : Francesca Patane , Jay Hunter Morris, Ketevan Kemoklidze, Jacek Laszczkowski itd.
A przede wszystkim do liderki tej niechlubnej listy czyli Nadji Michael… Nawiasem mówiąc gdzieś czytałem, że na przyszły sezon planowane jest wznowienie Jolanty/Zamku, chętnie wybrałbym się ponownie ale jeżeli wiązałoby się to z odświeżeniem tej kreacji wokalnej to chyba podziękuję…
O tak, trauma była tak duża, że moja pamięć ją wyparła.