„Wesele Figara” w trzy tygodnie
Tyle czasu trwało przygotowanie do najnowszej premiery w Warszawskiej Operze Kameralnej (ponieważ reżyser Grzegorz Chrapkiewicz miał premierę w Teatrze Narodowym). To niestety widać, słychać i czuć.
Jest to głównie reżyser teatralny i nie wiedziałam, czy wcześniej reżyserował jakieś opery – teraz sprawdziłam i już wiem, że raczej musicale i operetki, ale też i kilka oper mu się zdarzyło, w tym właśnie Wesele Figara, w Operze Bałtyckiej; było to przed dyrekcją Marka Weissa, w czasach, gdy tam jeszcze nie jeździłam. Oglądając ten spektakl uśmiechałam się w duchu, co też powie ulubiona gazeta Pani Doktor Dyrektor na tę „ruję i porubstwo”, o strasznym dżenderze nie mówiąc… Ale to było jedno z mniejszych zmartwień.
Krótki czas przygotowywania miał siłą rzeczy wpływ na wykonanie i dyrygent, Piotr Sułkowski, nie mógł chyba na to wiele poradzić. Zbyt często rozjeżdżała się zresztą nie tylko orkiestra z solistami, ale same recytatywy – nagle melodia nie zgadzała się z funkcjami czy też z kolejnym wejściem orkiestry. Wewnątrz samego zespołu też nie działo się najlepiej, zwłaszcza z dętymi. Soliści mieli dodatkowa trudność: musieli się nauczyć tłumaczenia Stanisława Barańczaka w recytatywach, które wykonywali po polsku, a gdy śpiewali arie w oryginalnej włoszczyźnie, pojawiały się napisy polskie – także w wersji barańczakowej, oraz angielskie, będące tłumaczeniem polskiej wersji, więc to, co było śpiewane, z tymi napisami kompletnie się nie zgadzało. Bo to „tłumaczenie” nie jest naprawdę tłumaczeniem, nie miało zresztą służyć do operowego wykonania, poeta zrobił to dla własnej rozrywki, dla żartu, podobnie zresztą było z Don Giovannim (i słynnymi wersjami arii Ottavia „…w mordę mi da”). Zgadza się tylko rytm i z grubsza treść.
Spektakl został też skrócony – już nie mówię o ariach często pomijanych, czyli Marceliny i Don Basilia z IV aktu (trochę szkoda, bo zarówno Marcelina, jak Basilio byli dobrzy), ale zostały też wykreślone wszystkie chóry, co brzmiało po prostu dziko, np. pozostawiony instrumentalny początek i koniec sceny z wygryzionym środkiem. Zamiast tego po scenie kłębili się czterej „dresiarze” z nagimi wytatuowanymi torsami, których rolą było też przesuwanie dekoracji, w tym podium, na którym stał klawesyn; zdarzało się, że klawesynistka (ona z kolei ubrana w stylu nawiązującym do czasów Mozarta) z orkiestrą się nie słyszeli, więc jeszcze ona nie skończyła recytatywu, a orkiestra już wchodziła. Dekoracje skrajnie proste, białe; kostiumy w połowie współczesne (mówiąc o „dżenderze” miałam na myśli np. postać Don Curzia – chłopaka w jaskrawozielonej koszulce i czerwonych szpilkach).
Dla kilku głosów warto było spektaklu wysłuchać. Przede wszystkim Hrabiego – Tomasza Kumięgi, którego częściej można usłyszeć za granicą niż w Polsce (mieszka w Paryżu), choć w mniejszych rolach; w WOK bywał Don Giovannim za kadencji Jerzego Lacha. Świetny głos i niezłe aktorstwo. Karinę Skrzeszewską, Hrabinę, znam z Krakowa – dziś może miała nieco gorszy dzień, jeśli idzie o intonację, ale ma urodziwy głos i sylwetkę. Debiutująca w roli Zuzanny Aleksandra Orłowska miała może trochę zbyt ostry i duży głos na tę scenę, z czasem było coraz lepiej. Świetnie wypadli „starzy wyjadacze” z dawnego WOK: Artur Janda (Figaro), Aleksander Kunach (Basilio), Dariusz Machej (Bartolo) i Elżbieta Wróblewska (Marcelina). Bardzo obiecująco brzmi inna debiutantka, Paulina Tuzińska (Barbarina). Ciekawostką był udział w roli Antonia Macieja Miecznikowskiego, który kojarzony jest raczej z zespołem Leszcze, ale przecież ma regularne wykształcenie wokalne.
Komentarze
Przepraszam że nie w temacie ….
Jak widać Japończycy słuchają nie tylko Szopena z polskich kompozytorów … i na dodatek w SACD. https://www.hraudio.net/showmusic.php?title=13712
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=tkPPM-T3oc8
Szanowna Pani Redaktor.
Zastanawiam się, po przeczytaniu Pani recenzji, czy byłam z Panią na tym samym przedstawieniu? Pani opinia jest zbyt subiektywna i mało prawdziwa. Byłam z córką nastolatką, która wyszła z WOK zachwycona! W naszych czasach, kiedy muzyka klasyczna (czy to w operze czy w filharmonii) przeżywa kryzys, Pani pisze same negatywne rzeczy. Trzeba publiczność zachęcać, a nie odstraszać, bo skutkiem będą puste sale koncertowe za 10 lat. Właśnie ta realizacja Wesela Figara jest świetna, dowcipna, z pomysłem!
A co do wykonania, to orkiestrę oceniam bardzo dobrze. Jeśli Pani się nie orientuje, to muzycy grali na barokowych instrumentach, bardzo kapryśnych, reagujących na zmiany wilgotności i temperatury, ze strunami jelitowymi. Mają prawo nieco się rozstrajać w trakcie, ale to nie powód, żeby tak krytykować! To jest live, a nie nagranie takt po takcie w studio. Tym się rózni spektakt w operze od płyty CD.
Pisze Pani, że sopranistka miała gorszy dzień, czy głos innej był ostry?
Tego nie zauważyłam, a jestem muzykiem zawodowym.
Klawesyn też miał swoją niesamowitą rolę: sklejał akcję, dodawał dynamiki poszczególnym scenom i znakomicie łączył się z orkiestrą. Dowcipnie aktorsko zostały pokazane recytatywy w języku polskim, co dodało pewnej swobody w odbiorze zazwyczaj sztywnych pogawędek.
Ciekawe kostiumy i scenografia.
To może jednak Pani nie miała dnia!!!
Wesele Figara w trzy tygodnie, a Pani recenzja pisana „na kolanie” i „ po łebkach”, nie wspominając już o niefachowym podejściu do tematu.
Najlepszą oceną Wesela Figara w WOK jest reakcja publiczności, która zgotowała artystom długie owacje na stojąco. Pani nie poleca, a ja owszem. Byłam, widziałam, słyszałam co się tam działo i co najważniejsze – wyszłam zadowolona!
Pozwolę sobie skonfrontować Pani wrażenia z moimi, może na tej podstawie kolejny czytelnik artykułu, wyrobi sobie zdanie czy warto się wybrać do Wok czy nie.
To z czego Pani w recenzji robi zarzuty, dla mnie jako słuchacza, było dużym plusem tej produkcji, a skoro czas przygotowania był tak krótki, jak Pani Pisze, to chapeux bas! Mistrzostwo świata za dopracowanie spektaklu w każdym aspekcie. W dużym skrócie: scenografia – genialnie prosta i wymowna, kostiumy – piękne i sugestywne w każdym detalu, rekwizyty – pomysłowe!, choreografia nie widziałam tam dresiarzy, za to dostrzegłam pomysł na połączenie dwóch dziedzin sztuk, nie wspomnę już o ostatnim tańcu weselnym, który menueta przekształcił na podobieństwo polskich weselnych imprez; śpiewacy – znakomite głosy, a gra aktorska genialna, swobodna, niewymuszona, widać, że i oni się znakomice bawili na scenie. Nad tym wszystkim unosił się zdecydowanie duch Mozarta, nie mylić z dżender! O Mozarcie zupełnie Pani zapomniała pisząc recenzję. Nie ładnie! Mozart wcale nie był „grzeczny”, ani w życiu, ani tym bardziej w swoich uwtorach muzycznych. Za to miał niesamowite poczucie humoru, którego Pani ewidentnie zabrakło. Polskie tłumaczenie wplecione w recytatywy idealnie wprowadzało widza w akcję sceniczną. Śmiem się pokusić o stwierdzenie, że lepiej niż oryginalny język arii. Czy wolałabym, żeby tłumaczenie było wierne i dosłowne? Nie. Zdecydowanie nie. Za dużo razy nasłuchałam się od przyjaciół i rodziny: „słuchaj, ale o co właściwie chodzi w tej operze”? Proszę nie zapominać, że sztuka jest dla ludzi, a nie odwrotnie.
Odniosę się jeszcze do kwestii merytorycznych. Zastanawiam się kogo obchodzi czy orkiestra grała równo i czysto, a śpiewacy mieli lepszy lub gorszy głos, ale skoro Pani poświeca temu, tak dużo miejsca, to się wypowiem. Zawodowi muzycy i profesjonaliści też chodzą na spektakle i koncerty, niestety wykrzywieni wykształceniem, rzadko bywają zadowoleni i usatysfakcjonowani. Ja również należe do tej uprzywilejowanej grupy z doskonałym słuchem muzycznym, ogromną wiedzą i doświadczenien. Miałam okazję oglądać przedstawienia w różnych zakątkach świata i to co widziałam w Wok było wspaniałe pod każdym względem. Nie żałuję tych prawie 3 godzin spędzonych na schodach (z braku wolnych miejsc na widowni!), bo było warto! Uważam, że mogłaby Pani wziąć większą odpowiedzialność, za to co Pani napisała, wtedy ja nie musiałabym tego komentować.
Więcej pokory wobec sztuki i artystów.
Szanowna Pani,
jeżeli Pani czegoś nie słyszała, to nie znaczy, że tego nie było. I proszę czytać uważnie. Nic nie pisałam o rozstrajaniu się instrumentów, bo problem był nie w tym, lecz w chaosie rytmicznym, a także harmonicznym – w recytatywach, który wynikał z niedostatecznego przygotowania i ze zmian w tekście. Nie musi mi Pani tłumaczyć, czym są instrumenty barokowe i jaka jest „niesamowita” (całkiem zwyczajna, typowa dla epoki) rola klawesynu, który rozjeżdżał się z orkiestrą, bo się wzajemnie nie słyszeli – była w tym jakaś mądrość, że zawsze klawesyn czy pianoforte umieszczano w WOK z przodu sceny (w kanale się nie mieści), bo wtedy się przynajmniej z dyrygentem widzą, jeśli nawet nie słyszą. Trzeba znać realia.
Recytatywy Mozarta to „sztywne pogawędki”? Z idealnie pasującym do muzyki tekstem genialnego Lorenzo Da Ponte, któremu Barańczak – choć niewątpliwie miał słuch muzyczny – bardzo chciał, ale nie był w stanie dorównać? To chyba Pani w życiu nie słyszała dobrze wykonanego Wesela Figara.
Głosy są, jakie są. Nie wszystkie krytykuję, niektóre chwalę. Krytyka jest nie po to, żeby zachęcać, tylko żeby pisać prawdę. Będę zachęcać z czystym sumieniem do czegoś naprawdę dobrego. Co niby jest takiego dobrego w tej inscenizacji – że wszyscy się na wszystkich rzucają? Że Figaro w pierwszej scenie zamiast mierzyć pokój – o czym śpiewa – robi pompki? Itd. itp. To też się oczywiście może komuś spodobać, rzecz gustu, który w dzisiejszych czasach chadza kędy chce.
Znowu pompki? Hanuszkiewicz tak samo znęcał się nad Figarem jeszcze w epoce mezozoicznej …
Basen z wodą. Basen.
Eh, nie powinienem, ale OK:
@boryswa – nie każda recenzja (czegokolwiek – koncertu, płyty) na tym blogu jest negatywna. Choćby recenzja koncertu Piotra Anderszewskiego jest entuzjastyczna 👿
Celem tego blogu nie jest zachęcanie do obcowania z muzyką klasyczną, tylko informowanie o różnych zdarzeniach, w najszerszym tego słowa znaczeniu. Poza tym taka uroda koncertów i płyt – jednym się podoba, innym nie. Nie ma (jeszcze) urzędowego nakazu wielbienia danej produkcji.
@ operanka – kolejny zabawny komentarz z serii 🙂
Czekałam na takie wypowiedzi i nawet się zdziwiłam, że tak późno 😉
A niby dlaczego mam być pokorna? Czy pracuję w PR dla artystów? PR-owców jest wielu. Ja jestem od czegoś innego. Musi być ktoś, kto jest w stanie powiedzieć: król jest nagi (jeśli jest nagi oczywiście 🙂 ).
Nie będę się szerzej odnosić do powyższego, bo naprawdę szkoda czasu. Powiem tylko, że tak, to prawda: publiczność zerwała się na stojaka. Ale byłam już na tylu miernych koncertach ze standing ovation, że nic już mnie nie dziwi. Ostatnio nawet rozmawialiśmy o tym ze znajomymi i wysnułam taką teorię, że ludzie chcą nadać w ten sposób jakąś rangę wydarzeniu, które zaszczycili swą obecnością. Ktoś z kolei stwierdził (chyba ścichapęk), że na naprawdę dobrych koncertach często nie ma standing ovation. Tak było właśnie na wspomnianym recitalu Anderszewskiego, który wtłoczył wszystkich w fotele.
No i jeszcze coś: nigdy nikt mnie nie przekona, że lepiej być niewykształconym i gorzej słyszeć, bo tylko wtedy się właściwie odbiera sztukę.
„Ja również należe do tej uprzywilejowanej grupy z doskonałym słuchem muzycznym, ogromną wiedzą i doświadczeniem.”
To ja tu tylko zostawię link:
https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Efekt_Dunninga-Krugera
@operanka „ale o co właściwie chodzi w tej operze?”
Język wykonania nie ma tu nic do tego. Sprawdzić streszczenie opery w telefonie i przeczytanie „o co właściwie chodzi” można w tramwaju w drodze do opery albo w szatni przed rozpoczęciem. Zwykle wystarczy. Jako ostatnia deska ratunku można kupić program. Historie operowe są często niedorzeczne, ale rzadko na tyle skomplikowane, żeby nie móc za nimi nadążyć. Wystarczy uruchomić parę neuronów w nieszczęsnej szarej kulce.
Myślę, że operanka za swą iście hunwejbińską gorliwość stanowczo powinna zostać nagrodzona przez dyrekcję WOK; najlepiej dobrymi miejscami na kolejnych spektaklach – coby nie musiała więcej wysiadywać na schodkach.
Zgadzam się, że zwyczajnie szkoda czasu na polemikę z tego typu argumentami; oba tekściki robią zresztą wrażenie, jakby pisano je na zamówienie.
„Zastanawiam się[,] kogo obchodzi[,] czy orkiestra grała równo i czysto, a śpiewacy mieli lepszy lub gorszy głos […]”. No cóż: choćby mnie – i nie sądzę, abym był tutaj odosobniony.
Na marginesie: skoro już ktoś chce błysnąć francuszczyzną – niczym złotym zębem 😉 – to wypada jednak zrobić to ortograficznie; o nieporadności autorki „artykułu” (ha, ha!) w posługiwaniu się polszczyzną już nie wspomnę.
Nawet pisanie na kolanie 😉 nie usprawiedliwia aż takiej żenady.
Cóż…. chyba klakierzy ze stajni Pani Doktor Dyrektor postanowili „dać odpór” …. Śpiewać dziś każdy może. Także i chodzić do opery. I każdy bez słuchu będzie zachwycał się fałszywymi tony. Trudno. Tylko niech nie przekonuje tych co słyszą fałsz do owacji na stojąco…
Szanowna Pani krytyczko , nie zamierzam polemizować z żadną opinią ! Pragnę jedynie zaznaczyć ,że przez niedoinformowanie wkradły się do pani recenzji poważne błędy dotyczące mnie i mojego dorobku twórczego! Otóż ” Wesele Figara” zrealizowane w Operze Kameralnej w Warszawie było moją 81 pracą reżyserską . Wśród tych 81 reżyserii jest jedna !!!powtarzam jedna operetka „Księżniczka czardasza” i nie ma ani jednego musicalu ponieważ tego gatunku nigdy nie reżyserowałem!!!. Powstało za to kilka oper w mojej reżyserii w tym „Luiza Muller” Giuseppe Verdiego, „Ernani” Giuseppe Verdiego, „Norma” Vincenzo Belliniego , „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusa Mozarta , „Mozart i Salieri” Nikołaja Rimskiego -Korsakowa, „La serwa padrona” Gieovanni Battista Pergolesi. Warto sprawdzać informacje i pisać prawdę bo na tym polega profesjonalizm. Pozostałe spektakle zrealizowałem w takich między innymi teatrach jak Teatr Narodowy , Teatr Dramatyczny w Warszawie, Teatr Wybrzeże w Gdańsku i wielu innych teatrach w całej Polsce. Nie jestem więc ,jak pani łaskawie sugeruje reżyserem od operetek i musicali. Na koniec pragnę panią poinformować ,że 3 tygodnie owszem trwały próby reżyserskie . Natomiast Soliści dostali teksty w tłumaczeniu Barańczaka na 2 miesiące przed rozpoczęciem prób muzycznych które to poprzedziły próby reżyserskie. Na kilka tygodni przed próbami scenicznymi artyści byli przygotowywani pod względem muzycznym przez dyrygenta! Tak więc jeśli czujnym uchem zauważyła pani tak dużo błędów w warstwie muzycznej to powinna pani swoją profesjonalna krytykę skierować raczej w stronę dyrygenta a nie moją . Dyrygent jak pani wykazałem ,miał o wiele więcej czasu na doskonalenie warstwy muzycznej!!!!Łączę wyrazy szacunku i przepraszam ,że ośmieliłem się wskazać pani kilka nieścisłość. Grzegorz Chrapkiewicz
Szanowny Panie reżyserze,
według noty w Wikipedii (nota na e-teatrze uwzględnia głównie Pana role aktorskie) realizował Pan przedstawienia w Teatrach Muzycznych Gdyni i Poznania, w których głównie wystawia się musicale – stąd może moje uproszczenie.
Nigdzie jednak nie napisałam, że jest Pan „reżyserem od operetek i musicali”, przeciwnie, napisałam, że jest Pan przede wszystkim reżyserem teatralnym i zrealizował Pan także kilka oper, przy czym zaznaczyłam, że tych realizacji nie widziałam.
Przy okazji: pisze się Luisa Miller, nie Muller, oraz La serva padrona Giovanniego Battisty Pergolesiego (nazwiska się w tym kontekście odmienia), nie serwa.
Kto jest winien chaosu na premierze Wesela Figara, to już sprawa między Panem a dyrygentem. Artyści muszą oczywiście przygotować się do prób, ale podczas prób scenicznych napotykają na kolejne niespodzianki. Np. ewidentnym błędem reżyserskim jest wspomniane wyżej przeze mnie odsunięcie klawesynu w głąb sceny, co uniemożliwia kontakt między muzykami.
Łączę wzajemne wyrazy.
Może ktoś się zastanawiał, dlaczego nic nie napisałem. Tak sobie pochlebiam, pewnie to też jest efekt Dunninga-Krugera. Ale może ktoś. No więc nie napisałem nic, bo mi się nie chce komentować tych złogów idiotyzmu, które niemal codziennie widzę, jako że mam bezpośredni kontakt z tzw. środowiskiem. Tak, muszę dość często podwijać nogawki i brodzić w tym szambie. Zaprawdę, trzeba było zostać poza tą uprzywilejowaną grupą itd., rozmawiać codziennie z poczciwymi geodetami, komunikantami czy spłuczkarzami, tam idioci przeżywają tylko tak długo, jak człowiek może wytrzymać bez jedzenia. Nic nie chcę zmieniać, bo się nie da, tylko mówię.
Pani Szwarcman , toż to ręce opadają !!! Pani tak wybitna znawczyni i ekspert nie zauważyła ,że w orkiestronie był drugi klawesyn!!! Ten na scenie służył tylko do recytatywów secco . Wszyscy wykonawcy słyszeli klawesyn znakomicie i nikt nie zgłaszał pretensji. Zresztą niech pani wypisuje co chce. Zapraszam do protestu BANANOWEGO! WSZAK SZTUKA TO WOLNOŚĆ.
P.S Aby było śmiesznie to w Teatrze Muzycznym w Gdyni reżyserowałem operę „Dyrektora Teatru” Mozarta. Ale tego już pani nie doczytała . Kochajmy ARTYSTÓW!!!!
@Teatr
W recenzji pani Dorota napisala:
po scenie kłębili się czterej „dresiarze” z nagimi wytatuowanymi torsami, których rolą było też przesuwanie dekoracji, w tym podium, na którym stał klawesyn; zdarzało się, że klawesynistka (ona z kolei ubrana w stylu nawiązującym do czasów Mozarta) z orkiestrą się nie słyszeli, więc jeszcze ona nie skończyła recytatywu, a orkiestra już wchodziła.
Tz, wg recenzji nie slyszeli sie wzajemnie klawesynistka na scenie z orkiestra, i zastrzezenie dotyczy wlasnie recytatywow, wiec recenzentka jednak dobrze uslyszala… Obecnosc drugiego klawesynu raczej by tego nie zmienila.
Obcowanie z geodetami nacodzień przede wszystkim wymaga wątroby ze stali kwasoodpornej.
Nie zgodzę się natomiast co do przeżywalności osób merytorycznych w zawodach. Wystarczy sobie poobcować z takimi w dowolnym urzędzie państwowym (Agencji, Dyrekcji, Inspektoracie….) Im wyżej, tym „lepiej”.
Teraz idę zjeść banana lewoskrętnego.
Jak byłem mały, to ludzie czasem mówili po wypowiedzi idioty – idź banany prostować.
Z geodetami to prawda, między innymi dlatego zdecydowałem się kiedyś wypaść z obiegu. Paru kolegów zostało i teraz wąchają kwiatki z niewłaściwego końca. Co zaś do przeżywalności, to myślę o zawodach stosowanych, nie o urzędach. 🙂
Protest bananowy? Ależ spóźnił się Pan troszeczkę 😆
https://www.facebook.com/TygodnikPolityka/photos/pb.255100403945.-2207520000.1556614159./10156293305688946/?type=3&theater
Było dokładnie tak, jak pisze lisek (całkiem jakby tam był 🙂 ). Recytatyw (właśnie secco, gwoli ścisłości) jeszcze się nie skończył, a orkiestra już weszła. Klawesyn używany podczas tego recytatywu stał w głębi sceny. Mam i uszy, i oczy.
Świat muzyki artystycznej/poważnej/klasycznej byłby nie do zniesienia gdyby nie krytycy, ale oczywiście krytycy kompetentni i niezależni. Ja uwielbiam czytać recenzje o ile wiem, że piszą je odważni fachowcy a nie pijarowcy. Niestety prawdziwą krytykę coraz bardziej anektuje świat PR dlatego jak kania dżdżu wypatruję kolejnych wpisów PK, Doroty Kozińskiej i paru jeszcze osób, niestety, dających się już policzyć na palcach. Inna sprawa to blogi pasjonatów – te są lepsze i gorsze, ale to jakby oddzielna kategoria i też pewnie potrzebna. Jednakże pojawiły się już blogi udające jakąś niezależność a od pierwszej lektury widać, że podszywa się kolejny pijarowiec. I niestety choć nie jestem krytykiem a zwyczajnym odbiorcą to również zauważam zjawisko stojących owacji na koncertach miernych bądz jeśli nawet solidnych to pozbawionych większych wartości. A już apelowanie do krytyka o „pokorę” wynika, że samo zrozumienie czym jest recenzja najwyrazniej też jest w fazie schyłkowej.