Z akordeonem w roli głównej
Miałam dylemat, na który koncert pójść, bo jednocześnie w Studiu im. Lutosławskiego Sinfonia Varsovia inaugurowała kolejny festiwal Trzy-Czte-Ry. Poszłam jednak do filharmonii i nie żałuję.
Tym bardziej mi zresztą wypadało tam pójść, że bohaterem wieczoru był laureat Paszportu „Polityki”, akordeonista Maciej Frąckiewicz – co prawda otrzymał to wyróżnienie wspólnie z koleżanką z TWOgether Duo wiolonczelistką Magdaleną Bojanowicz, ale od jakiegoś czasu każde z nich poszło w swoją stronę i rzadko już się im zdarza razem występować. Pojawiła się z nim zresztą tego wieczoru inna paszportantka – Agata Szymczewska, a także nominowany swego czasu dwa lata pod rząd Łukasz Kuropaczewski. A także pianista Marek Bracha. Akordeonista ułożył program w ten sposób, że przed przerwą wykonał trzy solowe utwory, a po przerwie zaprosił na scenę kolejno troje kolegów. Dominowała twórczość XX i XXI wieku, z jednym wyjątkiem, o czym za chwilę.
Pierwsza część pozwoliła soliście pokazać w pełni swoje wirtuozowskie i wyrazowe możliwości – zarówno w neoklasycznej I Sonacie nieznanego w Polsce duńskiego kompozytora Vagna Holmboe (1909-1996), jak w Sonacie da chiesa Dariusza Przybylskiego i Sonacie Et exspecto Sofii Gubajduliny. Z tym, że utwór Przybylskiego mimo tytułu i nazw części nawiązujących do requiem brzmiał raczej jak popisowy numer, w przeciwieństwie do rzeczywiście uduchowionego dzieła Gubajduliny.
Druga część rozpoczęła się zaskoczeniem. Z Markiem Brachą Frąckiewicz wykonał utwór niemieckiego skrzypka i kompozytora Bernharda Malique (1802-1869) – Sonatę na fortepian i concertinę, czyli mały akordeon (który po wyimportowaniu do Argentyny wyewoluował w bandoneon). Jednak zagrał ją na tym samym dużym akordeonie, co pozostałe utwory, a pianista – na współczesnym fortepianie i tak sobie myślałam, że ciekawe, jak by to zabrzmiało na instrumentach z epoki. To miła w słuchaniu, pogodna muzyka, w stylu postbeethovenowsko-mendelssohnowskim.
Po tym wypadzie w XIX wiek wróciliśmy do współczesności, i to najnowszej – akordeonista z Łukaszem Kuropaczewskim dokonali prawykonania powstałego w zeszłym roku utworu Krzysztofa Meyera Quasi una sonata. Ciekawe, że do tego stopnia przyzwyczaiłam się do smyczkowego brzmienia w Meyerowej kameralistyce, że ten utwór wydał mi się jakby z innego świata muzycznego. Oparty jest na jednej, charakterystycznej skali, co nadaje mu pewnej jednostajności. Wreszcie na koniec efektowna dla każdego z wykonawców Sonata na skrzypce i akordeon Mikołaja Majkusiaka, którą swego czasu Agata Szymczewska zaprezentowała na swojej płycie Modern Soul.
Zdecydowanie warto było przyjść na ten koncert. Ale zapewne i w Studiu im. Lutosławskiego było ciekawie (jeśli ktoś był, może opowiedzieć). Na Trzy-Czte-Ry mam w tym roku niestety mniej czasu, choć zapowiada się interesująco.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=BhQruvMuUbI
A ja wczoraj myknąłem do S1…
I Symfonia Szymanowskiego, to monstrum kontrapunktyczne, utwór baaaardzo gęsty fakturalnie, ale maestro Rivolta z SV poradzili sobie świetnie, zważywszy że (jak się okazało w trakcie dyskusji po koncercie), że Sinfonia nigdy tej symfonii nie grała, a Rivolta jej nigdy nie prowadził. No i oczywiście wszyscy doszli do wniosku, że niesłusznie zapomniana, Maciek Grzybowski nawet posunął się do stwierdzenia, że I Symfonia jest lepsza od II.
Potem już tylko Lutosławski.
Koncert na obój i harfę po Szymanowskim to jak otwarcie okien po upale i deszczu. Właściwie, gdyby nie wiedzieć, że to Lutosławski, nie jest zbyt łatwo się tego domyślić. Utwór bardzo przejrzysty, fragmenty ad libitum nie tak oczywiste jak w innych dziełach. Rivolta rozważał, czy gdyby zamiast ad libitum Lutosławski rozpisałby te fragmenty w partyturze, to czy brzmiałyby inaczej. Podczas dyskusji różne drobne złośliwostki na temat procesu komponowania koncertu, rozmów Lutosławskiego z Holligerem, jak to kompozytor poprosił artystę, żeby mu zasugerował jakie by tu trudności techniczne napiętrzyć, a ten wziął i mu powiedział :), czy koncert jest napisany „pod instrument” czy „przeciwko instrumentowi” itd.
Po przerwie Wariacje Symfoniczne, których nie przypomniam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał (!). Ich nawet nie ma na klasycznym 5-płytowym zestawie Lutosławskiego Polskich Nagrań (z szarymi paskami) i na koniec Livre – w obu utworach orkiestra pokazała co potrafi. Miło też, że brzmienie orkiestry się nie zmienia (albo może zmienia się niezauważalnie), bo wymiana pokoleniowa następuje nieubłaganie…
Bardzo udany wieczór, tłumów (jak zwykle 🙁 ) nie było
W FN też nie było tłumu, były wolne miejsca, ale jak na kameralny koncert muzyki współczesnej i tak było całkiem nieźle. A nie było przecież takich fajerwerków jak ten z Pobutki.
Wariacje symfoniczne, jedyny utwór symfoniczny Lutosa sprzed wojny, który się zachował (ściślej: który kompozytor zachował), były kiedyś popularniejsze, potem, podobnie jak I Symfonia (ale nie Koncert na orkiestrę!), zostały przyćmione przez późniejszą twórczość. Ale w Roku Lutosławskiego zostały wykonane nawet na Promsach:
https://www.youtube.com/watch?v=-jgQ_6oSJ2I
Lubię dosyć ten utwór, widać po nim, że kompozycje z lat stalinowskich nie są bardzo odległe stylistycznie, że „trynd” na ludowość mu podchodził. Jak wielu innym polskim kompozytorom.
Była też dyskusja o obecności muzyki współczesnej w repertuarach abonamentowych sal i orkiestr w kontekście współczesnego rynku muzycznego, konieczności maksymalizacji przychodów itp.
Rivolta skwitował to dość dosadnie – w czasach, gdy orkiestry grają 2 i więcej koncertów tygodniowo i przed każdym koncertem są 2-3 godziny prób, to czasu starcza, żeby zgrubsza ogarnąć oklepane chabety z XVIII i XIX wieku. Na ogarnięcie utworu nieznanego czasu nie ma i koło się zamyka.
Gremium doszło do wniosku, że z Lutosławskiego często grywane są Koncert na Orkiestrę, Koncert Wiolonczelowy i ewentualnie IV Symfonia. Pozostałe od przypadku do przypadku.
Nie wiem, czy jest to do końca prawda, bo Lutosławski jednak zdołał przebić się do świadomości ogólnej, ale nie zmienia to faktu że od IV Symfonii Lutosławskiego zawsze więcej biletów sprzeda IV Symfonia Czajkowskiego.
Ten Rivolta to przytomny człowiek niestety…
A co do muzyki bardziej współczesnej, to jeszcze problemem są prawa i konieczność płacenia dużej kasy za wypożyczenie partytur. Za tydzień (też w Studiu) jest inauguracja festiwalu Basso, na której wystąpi AUKSO i Tomasz Konieczny. Trzeba było zrezygnować z obejścia na tym koncercie dwóch zacnych jubileuszy – Grażyny Bacewicz i Mieczysława Wajnberga.
„problemem są prawa i konieczność płacenia dużej kasy za wypożyczenie partytur” – jest to w bezpośredniej relacji sprzeczne z ideą maksymalizacji przychodów 🙁
Nie chcę być bardziej złośliwy niż zwykle, ale z partytur od „Zamówień kompozytorskich” można przez trzy lata korzystać za darmo. Nie, żebym namawiał, tylko tak wspominam, dla porządku. 😎
Ale i tak więcej biletów sprzedadzą na Czajkowskiego niż na […]
I cóż w tym dziwnego? Tak jest i tak będzie. Ja też wolę słuchać muzyki, jak już się wybiorę do przybytku. 🙂
Niby nic, tylko na co te biadolenia o niskiej słuchalności muzyki współczesnej? Wracając do naszej wymiany sprzed kilku dni, dyrygent ma większe szanse coś sobie znaleźć, a kompozytor? Ten dopiero zdechnie z brudu i głodu.
No nie, jest program zasiłkowy, o którym się zająknąłem wyżej. Nie ma zamówień pisarskich, rzeźbiarskich, dyrygenckich, a kompozytorskie są. Wystarczy żyć dobrze z którąś instytucją kultury.
WW @ 13:39, ale przecież nie mówimy w tej chwili o zamówieniach kompozytorskich. Drogie jest wykonywanie np. Bacewiczówny.
A, to nie zrozumiałem. 🙂 Myślałem o muzyce współczesnej, nie o czcigodnych zmarłych.