Próba zatrzymania czasu
Na początek festiwalu Muzyka Wiary – Muzyka Pokoju Royal String Quartet w Kościele Ewangelicko-Reformowanym przeniósł nas w przestrzeń medytacji za pomocą dobranych utworów lub ich fragmentów.
Wychodząc z koncertu podsłuchałam rozmowę starszych państwa, którzy narzekali, że brzmiało to, jakby muzycy grali cały czas to samo (a koncert trwał ponad godzinę). „Powinni byli bardziej zróżnicować program” – mówili. Ale przecież właśnie o to chodziło, żeby było cały czas to samo, żeby był trans. Taka modlitwa bez słów.
Zaczęło się i skończyło utworami Jamesa MacMillana – muzyką czystą i świetlistą, w której podtekst duchowy jest oczywisty, ale nie nachalny. A pośrodku były wypady w różne strony, choć zarazem jakby w tą samą. Zupełnie nieoczekiwanie wspólną atmosferę z Memento MacMillana można było dostrzec w trzecim z Pięciu utworów na kwartet smyczkowy Pawła Szymańskiego, podobne tkanie dźwięków, nawet podobne współbrzmienia. Być może jest coś w takiej zbieżności, że zarówno wstępne Memento MacMillana, jak utwór Szymańskiego poświęcone są zmarłym przyjaciołom: ten pierwszy – Davidowi Huntleyowi, przedstawicielowi wydawcy kompozytora, firmy Boosey&Hawkes, ten drugi – malarzowi Jerzemu Stajudzie. Pomiędzy nimi kwartetowa transkrypcja Miserere Allegriego, odróżniająca się oczywiście stylistycznie, ale nie wybijająca z nastroju. Jednak wprowadzająca pewną dosłowność, choć i tu tekstu nie było – ale przecież go znamy.
Jest tu pewne drobne nadużycie: fragment Szymańskiego jest jednym z pięciu, z których pozostałe wnoszą więcej niepokoju, chwilami nawet krzyku. Podobnym nadużyciem jest wykonanie tylko pierwszej części III Kwartetu „Pieśni śpiewają” Henryka Mikołaja Góreckiego, bo choć większość utworu jest jak najbardziej kontemplacyjna, to pośrodku, jak we wszystkich kwartetach Góreckiego, jest też część motoryczna i żywa, choć nie aż tak dramatyczna, jak w poprzednich. Z drugiej strony ten kwartet też jest przecież medytacją ze śmiercią w tle – podtytuł bierze się przecież z cytatu z Wielemira Chlebnikowa: „…kiedy ludzie umierają – pieśni śpiewają”.
Oficjalnie nie są utworem żałobnym Fratres Arvo Pärta, ale też wnoszą nastrój smutku, żalu, wzruszenia. A przecież to jest w gruncie rzeczy banalnie prosta muzyka: jedna nutka w górę, jedna w dół, dwie w górę, dwie w dół, trzy w górę, trzy w dół… Żeby coś takiego zbudować takimi środkami, trzeba po prostu być mistrzem. A potem jeszcze Mozart – i powrót do MacMillana na koniec.
Taka budowa programu była dla niektórych słuchaczy męcząca – wychodzili w trakcie. Ale ci, co przetrwali ten seans, szczerze nagrodzili muzyków oklaskami. Kolejny, wtorkowy koncert festiwalu, a nawet dwa – w Studiu im. Lutosławskiego. Bardzo jestem ciekawa zarówno tego, co Marcin Masecki i Wacław Zimpel zrobią z Katalogiem ptaków Messiaena, jak i tego, co zespół Bastarda (Paweł Szamburski, Michał Górczyński, Tomasz Pokrzywiński) zrobi z chasydzkimi nigunami.