Więcej miejsca na hotel
Warszawska Halka od grudniowej wiedeńskiej, poza obsadą, orkiestrą i chórem, różni się tym, że nie dusi się już na malutkiej scenie jak w Theater an der Wien. Miejsca ma aż nadto.
Z jednej strony zdecydowanie lepiej robi to akcji, z drugiej – gorzej dźwiękowi, ponieważ znów, jak kiedyś, obrotówka zaczęła hałasować. W Wiedniu jakoś można było sobie z tym poradzić. Uważam, że w teatrze, którym rządzi reżyser-filmowiec i łatwo przewidzieć, że chce dużo ruchu na scenie, tego typu urządzenia muszą działać bezszmerowo i na tip top, inaczej to nie ma sensu.
Ale wzrokowcy się tym nie przejmują. Im podoba się obrazek – znów powiem, że Boris Kudlička (dekoracje) i Dorota Roqueplo (kostiumy) stworzyli wizję zbyt estetyczną jak na epokę i miejsce, do których się odwołują (Zakopane, dekada Gierka). Jednak byłam pewna, jak pisałam tu jeszcze w grudniu, że w Polsce ten spektakl raczej będzie się podobał, i to się sprawdziło; co więcej, był to chyba pierwszy od dawna spektakl Trelińskiego, po którym nikt nie buczał. Myślę, że podoba się to także dlatego, że nie ma tu dosłowności, ciupag i kierpców – choć ściślej mówiąc one też się pojawiają, ale u kilku tancerzy, zaproszonych jako goście weselni.
Co więcej, jak rozmawiałam z różnymi ludźmi, asocjacje mieli rozmaite: z „Weselem” Wojtka Smarzowskiego, a nawet z oscarowym „Parasite”, który też przecież oddaje antagonizmy klasowe. Dziś jest ich wcale nie mniej niż w czasach Moniuszki, przybierają tylko inne formy.
Co do solistów: z obsady wiedeńskiej wystąpił tylko Piotr Beczała, ma się rozumieć znakomicie. Miłym zaskoczeniem jest Halka Izabeli Matuły, obdarzona jasnym, mocnym głosem i dobrą dykcją – w ogóle to dotyczy większości śpiewaków. Tomasz Rak miał chwilami trochę zbyt rozwibrowany głos, ale być może to kwestia tremy; jako postać niewiele wspólnego poza białą marynarką miał z tą wykreowaną przez Tomasza Koniecznego – choćby ze względu na zupełnie inną fizyczność; poza tym lepiej grał zimnego drania, poddającego się jednak chwilami sumieniu (Konieczny ma na tę rolę trochę zbyt dobroduszną fizjonomię). Łukasz Borowicz ogólnie w Warszawie chyba czuł się swobodniej niż na wiedeńskiej premierze, choć i tu zdarzały się rozejścia, ale może i tu wszystko się rozkręci w kolejnych spektaklach, tak jak ponoć było w Wiedniu.
Komentarze
Jednym słowem jechać prawie 600 km dla samego Beczały raczej bez sensu…
Jeżeli specjalnie, to chyba rzeczywiście bez sensu. Co prawda warto usłyszeć, jak on śpiewa te arie – duża rzecz. Ale one są tylko dwie…
Nawiasem mówiąc to zabawne, że u Trelińskiego głównym bohaterem jest Janusz, który ma zaledwie jedną, i to krótką arię, a nie Halka, która ma trzy…
Ten „Hotel Kasprowy w dodatku za Gierka czasów” jest, na moje oko, sprawą wielce umowną… Nie przywiązywałbym się. Ale umiejscowienie akcji akurat w hotelu (a więc miejscu, które z natury rzeczy jest miejscem nierówności społecznych)… w takim hotelu-balu (tym blisko gór, albo i jedynie góry lodu…) takim od czapy reż. pomysłem to chyba nie jest… Ciekawe to skojarzenie z „Weselem” Smarzola 🙂 Muzyki słuchamy, zachwycamy się nią, bo i tu jest czym, ale reżyser i ów 🙂 zawsze się obraca wśród swoich tematów. Żeby nie wiem co, będzie te swoje tematy przemycał do wielu innych prac… Nie krytykowałbym i tego, ani nie lekceważył…
A czytając sobie wczoraj program, przypomniałem też sobie, że przecież w roku Moniuszki b. ciekawą lekturę – „Stanisław Moniuszko i jego muzyka” dostarczył mi Rüdiger Ritter, „niestety” 🙂 Niemiec. pa pa m
Że Niemiec – to tym ciekawsze, zawszeć to spojrzenie z zewnątrz, a jednocześnie nie tak bardzo z zewnątrz, skoro Moniuszko był kształcony w Berlinie. Prawdę mówiąc nawet nie wiedziałam, że taka książka w Polsce wyszła, a tu widzę, że ukazała się w zeszłym roku nakładem TWON. Inna sprawa, że jeżeli została w całości tak przetłumaczona, jak ten tekst z programu… Po jakiemu to jest: „Sposoby odbioru Moniuszki do dziś” ❓
Aha, prostuję, książki nie wydał TWON, tylko UAM:
https://moniuszko200.pl/pl/aktualno%C5%9Bci/2019-12-5/8129/stanislaw-moniuszko-i-jego-muzyka-spotkaniem-autorskie-z-rudigerem-ritterem
Jest więc nadzieja, że jest lepiej przetłumaczona 😉
dzień dobry; wydali to wespół, książka jest ciekawa i jasne że Niemiec to tym ciekawsze; to był akurat żarcik a la Janusz Głowacki 🙂 to „niestety” wziąłem nawet w cudzysłów 🙂 pa pa mp/ww
Przecież to było jasne, że żart 🙂
Dziś w FN, jakby kto miał czas i ochotę się wybrać, zagra kwartet Aliny Ibragimovej Chiaroscuro. Bardzo warto.
Od DAWNA nie ma biletów☹️.
No to może sala raz będzie pełna…
Dostałam właśnie rzeczoną książkę z TWON 🙂 To sobie poczytam.
PK, to sala FN nie jest zapełniona na koncertach?! Takie wielkie miasto, taka dotacja i tyle osób uważa, że się Warszawie należy nowa i większa sala Filharmonii Narodowej…
Z drugiej strony jak obserwuję FN (na podstawie strony internetowej i oferty koncertowej) to mam wrażenie, że ta instytucja tkwi jakby trochę w innej epoce. Zarządzana musi być już chyba dość anachronicznie 🙁
Dyrekcja jest ta sama od lat, więc co niby mogłoby się zmienić?
Koncerty kameralne zwłaszcza są piętą achillesową FN. Na sali kameralnej wyraźnie widać, ile jest pustych miejsc,
Bo bilety na koncerty w Sali Kameralnej są za drogie, a poza cyklami chyba nie ma zniżek. Zresztą w tym sezonie liczbę koncertów zredukowano bodaj o połowę.
Czyli jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze 🙁
Wizualnie bardzo sprawne to było, z wyjątkiem tego, że kostiumy przypominały bardziej „Powiększenie” Antonioniego niż Gierka. Jak dla mnie, ewidentnie poszedł w klimat „Zimnej wojny” – widać to po zwolnionej, czarno-białej choreografii, która jest jakby żywcem wyjęta ze scen z filmu Pawlikowskiego.
A tymczasem, moim zdaniem, warto było się wzorować na cudownym filmie „Kontrakt” Zanussiego, który oddaje ‚nastrój epoki’ dużo lepiej – a jest już dzisiaj praktycznie zapomniany.