Slalomem po festiwalach

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Tak się dobrze składa, że większość tego, co słuchałam w weekend, wciąż wisi w sieci i można było sobie czasem posłuchać czegoś z opóźnieniem. W „normalnych” czasach nie byłoby takiego komfortu.

Jak już wspominałam, w piątek rozpoczął się zarówno POLIN Music Festival, jak część muzyczna Nowych Epifanii. Ten drugi festiwal jest na wejściówki, a poszczególne koncerty wiszą po 48 godzin od pory ukazania się. Koncerty tego pierwszego – wszystkie – można za free odsłuchać na kanale YouTube Muzeum POLIN. Koncert pieśni żydowskich Wajnberga, o którym pisałam wcześniej (bardzo polecam; wykonawcy niezwykle się wczuli), poprzedzony był jeszcze przez występ Michaela Guttmanna i przyjaciół, natomiast nie była to – jak zapowiadano wcześniej – transmisja ze Szwajcarii, lecz retransmisja zeszłorocznego występu (na tym koncercie nie byłam; odwiedziłam zresztą tylko pierwszy dzień zeszłorocznego festiwalu i nie wspominałam o nim na blogu). Szkoda, że nie było opisane, co muzycy w danym momencie grają – poza zapowiedzianą suitą Baal Shem Ernesta Blocha. Wczoraj był dzień fortepianu: najpierw recital Alexeya Botvinova z Odessy, który zagrał suitę Seven Landscapes swojego krajana Jana Freidlina, mieszkającego obecnie w Izraelu, autora m.in. muzyki teatralnej i filmowej, co w tym bardzo obrazowym utworze słychać, a potem (niestety) suitę Glassa z filmu Godziny, którą to muzykę można znieść w filmie, ale osobno nudna jest jak flaki z olejem. Po nim z Nowego Jorku zagrał nam Gershwina Eric Himy – bardzo sprawny, ale trochę powierzchowny, i jego instrument miał nieładny, ostry dźwięk. Wreszcie dziś tradycyjnie na finał – tango, ale tym razem nuevo, ponieważ w tym roku przypada 100. rocznica urodzin Astora Piazzolli. Zespół SONICO prowadzony przez znanego już nam kontrabasistę Ariela Ebersteina grał repertuar swojej najnowszej płyty, łączącej twórczość Piazzolli z utworami innego twórcy tango nuevo – Eduardo Roviry. Ten napisał nawet tango dodekafoniczne – nie słyszałam o tym nigdy. Ciekawe.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Nowe Epifanie w tym roku mają narzucające się hasło: Pieśni czasu moru. Jak na razie w nurcie muzycznym odniesiono się do „śmierci” instrumentów, czyli ich wyjściu z użyciu. Maria Erdman z flecistką Karoliną Zych i Justyną Młynarczyk grającą na violi da gamba pokazała „koniec świata klawikordu” poprzez program zawierający w większości dzieła Carla Philippa Emanuela Bacha, ale też Telemanna oraz Jakoba Friedricha Kleinknechta. Klawikord wyszedł z użycia z powodu nikłego wolumenu brzmienia, który nie nadawał się na publiczne koncerty. Wczorajsza „śmierć violi da gamba – muzyka wczesnego kapitalizmu” obrazowała odejście instrumentu bardziej jeszcze popularnego i wyjątkowego, ale również o brzmieniu słabszym niż kolejne formy instrumentów smyczkowych – pech chciał, że przyczynili się do tego Carl Friedrich Abel i Johann Christian Bach, którzy byli zwolennikami i organizatorami koncertów publicznych, ale też miłośnikami gamby, na którą napisali wiele utworów. Anna i Krzysztof Firlusowie oraz Tomasz Pokrzywiński zagrali repertuar wybrany z sonat Abla odkrytych kilka lat temu przez Sonię Wronkowską, który znalazł się na płycie DUX sprzed dwóch lat – do mnie akurat ta płyta nie trafiła, ale widzę, że chyba w całości (niestety po kawałku) została umieszczona na YouTube, więc można posłuchać. To muzyka wirtuozowska i efektowna. Dziś w ramach Nowych Epifanii śpiewał pieśni „morowe” Adam Strug z Monodią Polską, ale na razie sobie darowałam – może jutro. Reszta koncertów w przyszły weekend.

Między tymi wszystkimi koncertami udało mi się jeszcze zajrzeć na kolejne Oddźwięki z cyklu Sinfonii Varsovii, poświęcone muzyce polskiej XX i XXI w. Też wiszą na tubie, na kanale orkiestry. Tym razem odbyły się w sali UMFC bez publiczności, pod batutą Szymona Bywalca, a w programie znalazły się 10 tańców polskich na orkiestrę kameralną Lutosławskiego (jedno z licznych podobnych dzieł z lat 50.; to akurat rzadziej grywane), II Symfonia Andrzeja Krzanowskiego z 1984 r. – na skład podobny do Preludiów i fugi Lutosławskiego, mająca zresztą podobny typ intensywności i śpiewności. Wreszcie prawykonanie: Koncert na klarnet, multiperkusję i orkiestrę młodej kompozytorki Martyny Koseckiej z 2019 r., nawiązujący w nazwach części do II Symfonii Lutosławskiego (Hésitant Direct), ale pod względem stylistyki raczej plasujące się, co potwierdza sama autorka, w postspektralizmie. Ciekawe brzmienia, w ogóle pomysł połączenia takich właśnie solistów interesujący (grali Radosław Soroka i Karol Krasiński). Kolejne Oddźwięki już 13 marca. To bardzo wartościowy cykl.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj