Japonia w Gdańsku
Czy można się wzruszyć spektaklem oglądanym w sieci? Można – ja się dziś wzruszyłam.
Premiera Madamy Butterfly Pucciniego w Operze Bałtyckiej pod batutą Jose Florencia miała miejsce już w piątek, ale ten sam premierowy skład wystąpił dziś w spektaklu hybrydowym. Miło więc było słyszeć na sali oklaski, choć trochę cienkie, bo przecież wciąż 50 proc. widowni, ale zawsze.
Nie było tu żadnych fajerwerków ani udziwnień, reżyseria Romualna Wiczy-Pokojskiego jest zupełnie tradycyjna, jak również ładna scenografia i kostiumy Hanny Szymczak – została zbudowana konstrukcja z przesuwanymi płaszczyznami a la dom japoński, ale z jasnego drewna. Meble (kilka mebli) typu zachodniego, co podkreśla przywiązanie bohaterki do swojej przybranej amerykańskości. Podobnie z jej suknią w II i III akcie, również o kroju nawiązującym do kultury zachodniej – reszta Japończyków ma stroje tradycyjne, trochę tylko dziwi melonik u Goro.
Jest więc estetycznie i w miarę normalnie, ale jeśli mówię o wzruszeniu, jest to zasługa śpiewaków, a przede wszystkim Izabeli Matuły, która po prostu JEST Butterfly – pięknie zniuansowane śpiewanie, wdzięk rzeczywiście dziewczęcy, co rzadko się Madamom scenicznym udaje. Niedawno oglądałam bardzo dobrze śpiewającą tę rolę Aleksandrę Kurzak, ale ona była po prostu dojrzałą kobietę, a tej śpiewaczce udało się rzeczywiście zagrać młodzieńczość, subtelność na początku i siłę rozpaczy pod koniec. Paweł Skałuba jest typem scenicznym, który na Pinkertona bardzo pasuje – zagrał czarusia w mundurze, roznamiętnionego w I akcie i tchórzliwego w finale. Suzuki – Karolina Sikora, niegdyś szalona Ubica w operze Pendereckiego, dziś o zupełnie innym emploi, zarazem intensywna i dyskretna. I jeszcze Leszek Skrla jako Sharpless, bardzo nobliwy, ale wokalnie mniej efektowny. Pierwsza trójka jednak tworzy właściwe napięcie.
Komentarze
Off topic. Zła jestem na siebie. Odłożyłam kupowanie biletów na „Chopin i jego Europa” na wieczór (dziś rozpoczęła się sprzedaż). Patrzę, a tu już nie ma biletów na koncert, na którym mi najbardziej zależało, czyli na Alexandra Tharaud.
I tu duży zarzut do organizatorów. Czy naprawdę koncert tak ciekawego muzyka musi odbywać się na Zamku Królewskim w takiej skarlałej widowni, pomniejszonej pewnie jeszcze przez wymogi pandemiczne. Pomijam fakt, że recepcja muzyki w tej scenerii rokokowo-majtkowej (dla mnie wnętrza Zamku są w kolorach majtkowych) jest utrudniona. Dlaczego nie duża sala w FN… ? Tharaud zasługuje na prawdziwą widownię.
Czy aby nie sam Artysta wybrał tę salę? Lubi wszak grywać w zabytkowych wnętrzach (Wersal itp.). Poza niefortunnym plafonem Sali Wielkiej, trudno zgodzić się z Pani krzywdzącą opinią nt. stylistyki Zamku. Jeśli coś mi w tym wnętrzu przeszkadza, to zdecydowanie bardziej jego trudna akustyka. Głowy można nie zadzierać;)
Tak, rozważam tę ewentualność, że to pomysł samego Tharaud. Inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Z kolei Angela Hewitt parę lat temu też grała na Zamku, tym razem będzie jednak w Filharmonii, co cieszy.
Może faktycznie byłam zbyt dosadna w ocenie wnętrz. To po prostu jest zdecydowanie nie mój styl. Czuję się tam sztucznie. O akustyce oczywiście nie wspominając.
Ale plafon ohydny bez dwóch zdań 😀
Puccini Puccinim i Gdańsk Gdańskiem, ale nawet ta autentyczna kultura japońska jest coraz bardziej dostępna przez Internet.
Są całe kursy bezpłatnie udostępniane w Internecie przez uczelnie wyższe, w których można poznać teatr Butoh, Kabuki, Noh czy nawet malarstwo Ukiyo-e.
Takie materiały przygotowują uczelnie z Japonii, Chin i Stanów Zjednoczonych.
Całe zestawienie jest tutaj: https://nobiru.pl/bezplatne-kursy-online-o-japonii/