Byłem u ciebie w te dni przedostatnie…
Wieczorny koncert na Zamku Królewskim „Chopina dni ostatnie” był pomysłem Tobiasa Kocha. I choć pewnych wyborów można się czepiać, efekt był piękny i wzruszający, zwłaszcza dzięki Dorothee Mields.
Koch w swojej koncepcji nawiązał do obrazu Felixa-Josepha Barriasa przedstawiającego Chopina na łożu śmierci w otoczeniu przyjaciół, namalowanego już ponad trzy dekady po śmierci kompozytora. Co tam, na paryskim placu Vendôme, działo się naprawdę, mamy co do tego różne przekazy, niektóre sprzeczne ze sobą, więc nigdy już się nie dowiemy, który jest najbliższy faktom.
Duet niemieckich muzyków nie próbował odtwarzać, co grano i śpiewano u Chopina w te Norwidowskie „dni przedostatnie”, ale poprowadził nas w ramach retrospekcji przez koleje jego życia, trochę pobieżnie i nie zawsze adekwatnie. Nie wiem np. dlaczego młodzieńcze mazurki zostały umieszczone w kontekście późnych lat, a parę preludiów – w okresie poprzedzającym ich powstanie. W programie podzielono całość na sześć odcinków, ale miało to znaczenie jedynie symboliczne. Dwie pieśni Moniuszki, powstałe długo po śmierci Chopina, też wyskakiwały z kontekstu.
Jednak poza tym rzeczywiście pojawiły się utwory wykonywane przez Chopina i przyjaciół na spotkaniach towarzyskich, jak opracowanie mazurków przez Paulinę Viardot (ostatecznie usłyszeliśmy tylko jeden, miały być dwa), anonimowe opracowanie Berceuse ze śpiewem, parę pieśni Chopina, arie Alessandra Scarlattiego i Vincenza Belliniego – z tym ostatnim Chopin się przyjaźnił. Program rozpoczął się opracowaniem emblematycznej arii Casta Diva z Normy przez samego Chopina, który ją uwielbiał, a zakończył wykonaniem już z głosem.
Dorothee Mields jest wspaniała. Potrafi pięknie zmieniać barwę, mimo iż jest sopranem, równie naturalnie wykonuje pieśni w skali mezzosopranowej. Naturalność to jej główna cecha, a przy tym artystka śpiewa „z duszą”, ma w sobie mnóstwo ciepła i empatii. Polskie pieśni starała się śpiewać po polsku i nawet nienajgorzej to wychodziło. Koch towarzyszył jej na McNulty’owej kopii pleyela z 1830 r. w sposób swobodny, choć nie bez potknięć – ten luz czasem był za duży, ale kładło się to na karb atmosfery salonowej. Na koniec muzycy zwrócili się do swoich ojczystych dzieł, ukołysując nas do snu Nachtlied Mendelssohna i Kołysanką Brahmsa.
Wcześniej, po południu w FN, grała Aimi Kobayashi. Pierwsza część była identyczna z jej wiosennym występem w Lusławicach: Arabeska Schumanna i Sonata c-moll D 958 Schuberta, w drugiej też Chopin, tylko tym razem wszystkie Preludia op. 28. Niestety, podobnie jak na konkursie, wydały mi się dość chłodne, a niektóre nawet bez pomysłu (np. Es-dur). I to chyba w ogóle jest kłopot z tą pianistką: jest bardzo sprawna, dokładna, miewa, jak to się mówi trochę po seksistowsku, męskie uderzenie, ale w dziedzinie emocji – pałac lodowy. Cóż, taka uroda, może się to podobać, jak świadczył dzisiejszy stojak po koncercie. Były dwa bisy: Nokturn cis-moll op. posth. i Walc As-dur op. 42, i w tym ostatnim utworze już niestety kondycji było brak.
Komentarze
Odnosząc się do drugiej części, bo tylko na popołudniowym recitalu byłem, nie mogę nie powiedzieć:
oj żebyśmy ze wszystkimi pianistami mieli taki „problem”, jak z Aimi.
Podobnie pisała Pani o niej w czasie Konkursu: jakby to, jak jest zawsze świetnie przygotowana, było sprawą raczej poboczną, czy wręcz jakby tego stwierdzenie było tylko wstępem do powiedzenia „ale”. „Jest dokładna, ale…”
Ale jakkolwiek nawet jakoś rozumiem, że niektórym jej interpretacje mogą się wydawać chłodne, niektórym „kolczaste” (bodaj jakoś tak red. Sułek próbował miło powiedzieć, że w gruncie rzeczy jej gra najbardziej to mu się nie podoba), mimo, że akurat mnie osobiście wzrusza ona chyba najbardziej, że może nie jest taką panią i władczynią czasu, jak Kate Liu, (kto jest?), że nie popisuje się w brillante, jak Bruce, (no bo faktycznie, kto inny tak umie?), że nie ma w sobie brawury Gadjieva, czy luzu Garcii Garcii, tak chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz, a mianowicie na to,
jak pięknym gra dźwiękiem.
Ze Steinway’a 479, na którym inni walczyli o życie, wydobywała tak, jak to się chyba mówi, „słodki” dźwięk, tak różnorodne piano, jakiego bodaj nigdy wcześniej nie słyszałem; to było coś zjawiskowego. Te pasaże z początku Poloneza-Fantazji nigdy mi w głowie chyba nie przestaną brzęczeć, w Andante Spianato również było przepięknie.
I wczoraj nie było inaczej. I aż się dziwię, że mało kto tę sprawę podnosi. Naprawdę, odkładając na bok wszystkie inne kwestie, w których mieliśmy w ostatnich miesiącach innych idoli, (Sorita chce być dyrygentem, tak, Kuszlik rozumie mazurki, tak, oczywiście, przykłady można mnożyć), pytanie jest jedno:
czyżby było naprawdę tak dużo pianistów wokół, którzy są w stanie tak panować nad dźwiękiem, żeby tego u niej nie docenić?
Dzień dobry! Wczoraj nie odpowiedziałam, bo jak co dzień wróciłam późno i musiałam zająć się aktualnym wpisem. To prawda, że Aimi Kobayashi panuje nad dźwiękiem, rzeczywiście ma ładny, okrągły. I to jej wielka zaleta. Ale… no właśnie, to „ale”. Każdy ma jakieś „ale” i ona ma akurat takie 🙂
To dobrze powiedziane – „okrągły”. Zawsze mi się kojarzy tak grana góra ze stukaniem w kieliszki. Najbardziej to lubię. Gdy tego nie ma w czyichś wykonaniach Chopina – od razu trudniej mi się wzruszyć. Tak już mam.
A z tym, że nie wszystkim się w całości jej gra podoba, uczę się jakoś żyć. Fajnie przynajmniej, że została w hallu tak ciepło przyjęta.
Swoją drogą miałem dokładnie te same odczucia co do bisu. Właśnie zmęczeniem tłumaczyłem sobie, czemu tak szybko zagrała tego walca. Jakby „po łebkach”? Ale wciąż sympatycznie. Siedząc naprzeciwko niej, widziałem, że się tutaj coraz bardziej komfortowo czuje. Raczej się uśmiechnęła na swój błąd w nokturnie, odniosłem wrażenie.
Żałuję, że nie było transmisji z Kuszlika, który to recital Pani opisała. W czasie Konkursu raczej niespecjalnie śledziłem poczynania reprezentantów Polski, ale skoro lubi Brahmsa, którego osobiście lubię obok Chopina i Schuberta chyba najbardziej, o ile nie w ogóle najbardziej, w końcu trzeba będzie dać mu szansę.
U mnie dzisiaj przerwa. Baeva i ten owszem wirtuozowski, ale powiedziałbym przede wszystkim: zdumiewający, czy może nawet: wstrząsający Lisiecki na Youtube, a jutro sama Królowa – Kate Liu – znów w hallu.