Masecki we fraku

Polska Orkiestra Radiowa pod batutą Michała Klauzy i z solistą Marcinem Maseckim w zapełnionym Studiu im. Lutosławskiego pożegnała sezon koncertem lekkim, łatwym i przyjemnym.

W zapowiedzi programu intrygowało wykonanie V Koncertu fortepianowego Beethovena przez Marcina Maseckiego. Jak on to zrobi? Agata Kwiecińska, która była na tym koncercie konferansjerką, powiedziała, że pytała go wcześniej, czy będzie grał normalnie, czy po swojemu, a on odparł, że to się dopiero okaże. Kiedy wyszedł ubrany we frak, pomyślałam, że mógłby wywinąć taki numer, żeby zagrać wszystko grzecznie po bożemu, i to dopiero byłby dowcip. Wszak jest to pianista z klasycznymi korzeniami, choć doszlifowanymi jazzowo w Berklee College of Music.

Z Beethovenem miewał już swoje sprawy, jak próby zrozumienia, jakie dźwięki mógł słyszeć głuchy kompozytor, albo przełożenia Zwycięstwa Wellingtona na orkiestrę dętą, z którą grał również V Koncert, ale konwencja była zupełnie inna. Co zrobił tym razem? Rzeczywiście dość długo grał grzecznie, czasem tylko coś podgrywając z tutti (czego właściwie nie było słychać), wstawiając jakieś pojedyncze akordy czy trochę modyfikując biegniki. Dopiero w repryzie I części zaczął troszkę szaleć, głównie w kadencjach, potem preludiował do części II – orkiestra nie wiedziała do końca, co zagra, była to improwizacja – i tak już było do końca, na przemian zwyczajnie i trochę jazzowo. Zwyczajność, choć bez problemów technicznych, była zresztą dość powierzchowna, bez wczuwania się, które łączy się z grą na serio. Niektórzy, jak pianofil, byli tym zdegustowani, ale w końcu przecież wiadomo było, na co przychodzimy.

Trochę więc to było wpół drogi, ale za to ładny był bis: mała liryczna, już całkiem swingowa ballada na motywach z II części koncertu, może trochę knajpiana, ale przyjemna. W sam raz na tę okazję, czyli letni koncert na koniec sezonu.

Po przerwie – Czech w Ameryce, czyli Suita amerykańska Dvořáka, i Amerykanin w Paryżu Gershwina. Dwie strony amerykańskości: owe domniemane melodie rdzennych mieszkańców u pierwszego oraz swing u drugiego. Suita amerykańska jest rzadziej grywana niż IX Symfonia „Z Nowego Świata” czy Kwartet smyczkowy „Amerykański”, trochę szkoda, bo jest wdzięczna, ale tematy nie są tak „hitowe” jak w tamtych utworach (z wyjątkiem może ostatniej części). Za to Amerykanin w Paryżu to samograj. Był bis – powtórzony fragment z Gershwina, w którym dyrygent włączył rozochoconą publiczność z rytmicznymi oklaskami.