Pierwszy weekend WarszeMuzik
Dla mnie niestety prawdopodobnie również ostatni, bo w przyszłym tygodniu wyjeżdżam, a potem z ChiJE nie bardzo będzie można się wyrwać. Ale nieustająco polecam.
Pierwszą wizytę złożyliśmy na Złotej 62, w miejscu już dobrze festiwalowi znanym, tam, gdzie jest fragment murów getta, a na ulicy przed wejściem są pierwsze w Warszawie stolpersteiny (i jakoś wciąż nie ma ich więcej…). Na tym podwórku nawet koty słuchają koncertów siedząc w oknie na parterze. Przychodzą nie tylko słuchacze, ale i turyści, którzy chcą obejrzeć mur, a przy okazji na trochę zostają.
Grał duet Małgorzata Wasiucionek-Potera i Andrzej Karałow. Skrzypaczka jest prymariuszką świetnego kwartetu Messages, ale też występuje solo. I bardzo dobrze, bo można wówczas w pełni docenić jej emocjonalną grę. Andrzej Karałow, którego w ostatnich latach słuchamy również regularnie na festiwalu Trzy-Czte-Ry, także tutaj wystąpił w podwójnej roli: pianisty (na pianinie tym razem) i kompozytora.
Można było naprawdę się wzruszyć słuchając Kol Nidrei Maksa Brucha. Nie był on Żydem, ale z wyczuciem opracował ową legendarną melodię modlitwy na Jom Kipur. Później przyszła kolej na Sonatę na skrzypce i fortepian Karałowa, sprzed 11 lat, czyli jeszcze z czasów studenckich. Było coś ekspresjonistycznego i dekadenckiego w tej muzyce, co bardzo dobrze się połączyło z młodzieńczym Nokturnem Mieczysława Wajnberga. To dziełko 16-latka jest dekadenckie naprawdę, melancholijne, ale o posmaku tanga (czy może rumby) – Mietek pisywał już wówczas muzykę użytkową. Nokturn rozpłynął się w ciszy – i na koniec powrót do muzyki uduchowionej, ale w zupełnie inny sposób, kontemplacyjnie: ostatnia część Kwartetu na koniec czasu Oliviera Messiaena, Pochwała nieśmiertelności Chrystusa. Tu główną rolę gra śpiew skrzypiec, wznoszący się stopniowo do samego nieba; pianista tylko towarzyszy tu wspierającymi akordami.
Dziś z kolei pierwszy koncert na Umschlagplatz. Tym razem solowy – i nie fortepianowy, lecz wiolonczelowy: grała Magdalena Bojanowicz. Recital składał się z trzech dzieł; centrum stanowiła I Sonata na wiolonczelę solo op. 72 Wajnberga. Jakże to inna muzyka od tej wczorajszej: niełatwa, ale uwodząca. Poświęcona Mścisławowi Rostropowiczowi (napisana na jego prośbę), powstała w 1960 roku, czyli w późniejszym okresie twórczości kompozytora. Poprzedzona została II Suitą d-moll Bacha oraz Sonatą op. 25 nr 3 Paula Hindemitha; układ był przemyślany, bo utwór Wajnberga zaczyna się od tej samej tonacji d-moll, ale kończy się w C-dur, od której rozpoczyna się (no, może nie całkiem, ale na pewno od c) sonata Hindemitha. Rozmawiałyśmy po koncercie o tym, że Wajnberg jest trudny do rozczytania, mówiąc kolokwialnie – do rozkminienia. Podobnie mówi o nim wielu muzyków, jednocześnie zafascynowanych, bo gdy wreszcie rozwiąże się ten rebus, to rozumie się, że tak właśnie miało być. Cieszę się, że do zarażonych „wajnbergozą” dołączyła kolejna znakomita artystka.
Komentarze
Bardzo smutna wiadomość: zmarł Antonio Meneses, wybitny wiolonczelista rodem z Brazylii, członek ostatniego składu Beaux Arts Trio, częsty gość w Warszawie także jako solista i kameralista, na ChiJE i na Festiwalach Beethovenowskich. Był też jurorem na Konkursie im. Lutosławskiego w 2018 r. i zagrał wówczas na koncercie inauguracyjnym. Wspaniały muzyk. Miał tylko 66 lat.
https://www.youtube.com/watch?v=xZtu43s1xNE
Wspaniały muzyk, wielka strata. Grywał też (co szczęśliwie zarejestrowano) z Marią Joao Pires, a rok przed ich występem w Wigmore Hall nagrał (premierowo!) koncert Hansa Gala.
Wracając zaś do niedzielnego recitalu naszej świetnej młodej wiolonczelistki – i mnie bardzo się spodobała ta triada. A godzina to chyba akurat tyle, ile da się wysiedzieć na wiadomym murku bez dyskomfortu 😉 Wajnberg faktycznie uwodził, a jak na tzw. współczechę wydaje się w wielu miejscach nader przystępny (nawet jeśli niektórych bardziej przyciągnął Bach; choć z kolei jedna pani przyjechała rowerem najwyraźniej tylko na M.W.) 🙂
Drobna uwaga: wczesna sonata Hindemitha o dwadzieścia lat z okładem wyprzedza wyjazd kompozytora do USA – i późniejsze uzyskanie obywatelstwa – tym bardziej więc w zapowiedziach trzymałbym się tu jednak niemieckiej wymowy imienia.
Na marginesie: tramwajowa linia 35 od dziś do 18 sierpnia jest w remoncie, zatem źródło bodaj najprzykrzejszego – wyjąwszy ambulanse z zawałowcami – ulicznego hałasu przy pomniku chwilowo (trwaj, chwilo…) zniknie 😀
Ano właśnie, dopiero po napisaniu komcia kliknąłem w link. Cóż za zgodność skojarzeń 😉
Pamiętam też, jak w 2010 r. na Chopiejach grał z Menachemem Presslerem – dla tego ostatniego to był ostatni występ tutaj. Wzruszający to był koncert: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2010/08/29/intensywny-dzien/
Z Pires u nas też grał: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/08/24/jak-rozni-sa-pianisci/
Co do remontu tramwaju 35, coś za coś – trzeba będzie dłużej tuptać od Andersa albo od Dżejpitu…
Uczęszczało się, uczęszczało…
Coś za coś, ale już dla tuptających da capo al fine (albo rowerzystek) remont trasy ma same jasne strony 🙂
https://youtu.be/WN2Ib_SmteI
R.I.P. Misia
Za młodo, za wcześnie.
Oj, tak, tak…
Pewnie mało kto wie, że pseudonim przybrała na cześć Polki – Misi Godebskiej (Natanson-Sert-Edwards), ważnej postaci Paryża przełomu wieków XIX i XX, przyjaciółki najwybitniejszych artystów epoki.
No i mało kto wie, ze Ravel napisał Ma mère l’oye dla dzieci przyrodniego brata Misi, Cipy Godebskiego. Jedno miało wtedy 6, drugie 10 lat.
A Misi od fado przeboleć nie mogę.
A Sonatina ma dedykację dla Idy i Cipy Godebskich.
Zmarł Stefan Rieger
Bardzo smutno. Jego książka o Gouldzie jest kanoniczna. Audycje w RFI też znakomite.
Przeczytałem kiedyś jednym tchem (w wieku, gdy taki lekturowy entuzjazm zdarza się już rzadziej). Pasjonująco napisane. Nic dziwnego, że na jednym wydaniu się nie skończyło.
A wracając do Misi: najbardziej chyba doceniano ją we Francji i właśnie u nas (czyżby znów nieśmiertelne: „co Francuz wymyśli, to Polak polubi”?). Była po prawdzie pierwszą ‚fadistą’, której słuchałem na żywo; tak mnie po tym występie (w Sali Kongresowej) wzięło, że z czasem zebrałem większość jej płyt. No i w ogóle rozkochałem się w fado – jakżeby inaczej!
Misia nagrywała zresztą także po katalońsku (zaważyło tu zapewne pochodzenie matki). Na szczęście ten pamiętny warszawski recital sprzed bodaj dwudziestu lat (bo bywała tu i później) pozostaje w archiwach PR.
Piękna postać, subtelna artystka, wielka strata.
Ciekawy reportaż o fotografie na Chopin i Jego Europa.
https://youtu.be/5omVYsHph8Q?si=RyC2ICvk3M1hP59P
Pozdrawiam Państwa jeszcze letnio.
Dzięki za link, szczególnie aktualny w dniu rozpoczęcia festiwalu. Pan Wojtek jest niezwykłą postacią. To jest trochę niedopowiedziane w tym filmie, ale on jest przede wszystkim fotografem wojennym – przez ostatnie dwa lata wciąż jeździ na Ukrainę (przez jakiś czas nawet tam zamieszkał) i robi zdjęcia, za które otrzymuje liczne nagrody:
https://www.fotopolis.pl/newsy-sprzetowe/branza/37757-grand-press-photo-2024-wojciech-grzedzinski-fotografem-roku-i-xx-lecia
https://www.tvp.info/79607094/wojtek-grzedzinski-laureat-world-press-photo-reporter-na-wojnie-nie-moze-byc-turysta-wywiad
Można je zobaczyć – jak i wiele innych – na jego stronie: https://www.wojciechgrzedzinski.pl/ukraine-war
Jest i ta dziewczyna, która gra w zburzonym mieszkaniu. Dlatego on tak mówi o tym, że muzyka jest kotwicą.
Wystawę zdjęć p. Wojciecha Grzędzińskiego z wojny w Ukrainie można chyba jeszcze oglądać w Leica Gallery na Mysiej.
Zawsze po festiwalowych koncertach oglądam fotografie tego artysty i zachwyca mnie jego wrażliwość – a ujęcia sali są nieraz nie mniej ciekawe niż zdjęcia muzyków.
Pozdrawiam wszystkich w drodze na spacer w ramach WarszeMuzik – a potem oczywiście koncert na Złotej. Zdążającym dziś do innych sal 🙂 życzę wspaniałej inauguracji festiwalu. Dla mnie – początek jutro wieczorem.
Mam nadzieję, że PK i Państwo będą tutaj zdawać relacje z Festiwalu. Eric Guo dzisiaj. Bilet w II strefie – 15 zł. Nie do wiary po prostu. Uczniowie, studenci i emeryci to rozumiem 7.50 zł. Żyć nie umierać. U nas bilety nie są subsydiowane i zniżek nie ma. Jest jednak seria dla emerytów w SFSO – nie ma wyboru koncertów, tylko jedna tańsza subskrypcja. Kiedyś sprawdzę i podam Państwu kto występuje w tej tańszej serii, może to będzie dla kogoś ciekawe. Kiedyś patrzyłam i pamiętam, że przepaść między rangą artystów normalnej subskrypcji i tej tańszej – ogromna. Pozdrawiam i życzę wspaniałych wrażeń.
Pan Wojciech Grzędziński jest nieodłaczną częścią Chopiejów.
Z pewnym wzruszeniem witam jego obecność za kazdym razem, kiedy uczestniczę konercie.
Taka stałość róznych elementów tworzy świat, do którego ludzie przywiązują się.