Od Beethovena do Szymańskiego
Na środowych koncertach było trochę naprawdę dużych przeżyć.
Zgodnie z twierdzeniem ścichapęka, że artystyczne kulminacje dnia dostajemy po południu, było tak i tym razem – o 17. wystąpiła Kate Liu z repertuarem częściowo znanym, a częściowo nowym. Po raz pierwszy usłyszałam ją w dwóch sonatach Beethovena: Patetycznej (w maju grała ją już na recitalu w Cieszynie) i op. 109. I był to Beethoven wielki, pełen ogromnej wewnętrznej siły. W Patetycznej, poza środkową liryczną częścią, było naprawdę patetycznie, Sonata E-dur mieniła się najróżniejszymi barwami i nastrojami.
Mazurki op. 30 zagrała w swoim stylu – trochę lunatycznie, ale z zachowaniem mazurkowego rytmu. Ostatni z nich, w cis-moll, stał się bezpośrednim przejściem do Etiud symfonicznych Schumanna, które są w tej samej tonacji. Artystka grała je już w zeszłym roku na festiwalu w Dusznikach; z czasem uzupełniła je o kilka wariacji, których kompozytor nie włączył do wydania, ale przywrócił je Brahms jako kolejny edytor. Wszystko razem wypadło rewelacyjnie, a finał to była taka potęga, że natychmiast wszyscy zerwali się do stojaka. Na bis wróciła do Beethovena, znów onirycznie interpretując Bagatelę G-dur op. 126 nr 5. To było prawdziwe wydarzenie, z którego nie chciało się wyjść.
Jeśli chodzi o koncert wieczorny Sinfonii Varsovii pod batutą Jacka Kaspszyka, było różnie. Dla mnie osobiście najbardziej atrakcyjny był punkt pierwszy: Cztery tańce heweliańskie Pawła Szymańskiego. Utwór ten powstał w 2011 r. na zamówienie Romana Peruckiego z Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i przeznaczony był na organy i dwa pozytywy. Teraz kompozytor przerobił go na orkiestrę i jest to właściwie zupełnie inne dzieło – pierwotna wersja, jak sam mówi (ja jej nie słyszałam), była trochę sztywna, obecna ma mnóstwo barw. Nietypowa to zresztą orkiestra: bez altówek i wiolonczel, z ograniczoną liczbą dętych blaszanych (ale pełną drewnianych), skrzypcami, harfami, akordeonem – ciekawie. Nie są to oczywiście ani tańce, ani heweliańskie, raczej cztery konstelacje, konstrukcje, bardzo „szymańskie”. Na chwilę poczułam się znów w świecie szczególnie mi bliskim.
To mi dało siłę do przetrwania następnego punktu programu, jakim był Koncert e-moll z udziałem Piotra Palecznego. Nie, już nie jestem w stanie słuchać takiego Chopina – zresztą ten dyrygent na konkursie podobnie interpretował te młodzieńcze dzieła: ciężko, jakby to był jaki Wagner co najmniej. Profesor solista otrzymał stojaka jako osoba zasłużona; kanciasty to był Fryc, ale cóż. Można było powspominać dawne czasy z 1970 r. i walkę pianisty o zasłużoną III nagrodę.
Po przerwie znów bardzo interesujący punkt programu: Serenada op. 47 nr 4 Mieczysława Wajnberga. Z 1952 r., a więc starająca się wpasować w ciasne zasady socrealizmu, ale i tak nie pozbawiona bynajmniej osobistych cech, a przy tym pogodna mimo strasznych sowieckich czasów. I na zakończenie Koncert fortepianowy Lutosławskiego z udziałem Louisa Lortie – trzeba powiedzieć, że raczej odegrany niż zinterpretowany, nie było w tym cienia dramatu, jaki wydobywa w tym utworze choćby Krystian Zimerman – ale niekoniecznie trzeba tam dramat widzieć. Było więc porządnie, ale bez emocji.
Jutro – a właściwie dziś – tylko jeden koncert, więc wreszcie będzie można pójść spać o ludzkiej porze…
Komentarze
Nic dodać, nic ująć do wpisu Pani Redaktor (części I). Mnie najbardziej zachwyciła ogromna przestrzeń, jaką Kate tworzy swoimi wykonaniami. Mimo patosu Beethovena i potężnego finału Schumanna – a może właśnie z ich powodu – w każdej frazie było miejsce na oddech. No i ta jej siła, wrażenie absolutnego panowania nad salą, szczególnie w pierwszej części recitalu. Jak to ujęła moja poznana w niedzielę sąsiadka z sali koncertowej, „Kate tworzy swoimi wykonaniami coś w rodzaju kapsuły. Jesteśmy w środku i można odnieść wrażenie, że poza kapsułą nic nie ma.”
Piękny bis Beethovenowski zamknął recital klamrą – choć ze swojego miejsca „podpowiadałam” po cichu artystce, żeby zagrała „Allegretto c-moll” Schuberta, które nigdy mi się nie nudzi. Następnym razem! Za to teraz można się cieszyć tym cudownym stanem ducha, w którym człowiek jest zarazem nasycony muzyką – i od razu chciałby jeszcze. Mnie się marzy, żeby Kate zagrała w Warszawie Fantazję Schumanna. W Polsce wykonywała ją pięć lat temu w Dusznikach (nie wiem, czy potem też) – i fascynująca jest myśl o tym, jak przez pięć lat mogło się rozwinąć jej rozumienie tego utworu.
„ To było prawdziwe wydarzenie, z którego nie chciało się wyjść.” Ja zdecydowanie chętnie bym została na powtórkę, ale siedziałam z tyłu sali i widziałam jak sporo osób rzuciło się do wyjścia ledwo Kate wstała od fortepianu po Etiudach. Czy naprawdę nie można poczekać te 2-3 minuty, aż artystka ukłoni się i zejdzie ze sceny? Trzeba być pierwszym w szatni? Odjedzie ostatni autobus? Zupełnie nie rozumiem..Podczas Patetycznej też zapanował lekki chaos, bo panie z obsługi wpuszczały spóźnialskich, którzy potem szukali wolnych miejsc. Chyba nawet Kate na moment straciła koncentrację. Niemniej występ był cudowny, czekałam szczególnie na Etiudy i nie rozczarowałam się, bo były zagrane z pasją (rewelacyjna 7!). Na pewno chciałabym ją usłyszeć też w innych utworach Schumanna!
@Amma Tak, też czekam na Fantazję w wykonaniu Kate! 🙂
@Amma
Fantazję Schumanna z Arabeską wykonała w ramach koncertów „Przed wielkim konkursem” w 2020, na Zamku Królewskim w Warszawie. Nagranie jest tu:
https://www.youtube.com/live/64C4nL2VNKA?si=Y-wfLNUcGVCvP1sh
Było to niezwykłe. Teraz NIFC ma zarejestrowane także Etiudy symfoniczne, aż się prosi o schumanowski album Kate wydany przez Instytut [skoro menadżerowie wytwórni płytowych są głusi i ślepi (chociażby na reakcje publiczności) i nie potrafią sami podpisać kontraktu z artystą, który nie ma papierów w postaci pierwszej nagrody na konkursie].
Co do samego koncertu wczoraj, to w pewnym sensie szokujące było to, jak jeszcze lepiej była w stanie zagrać te etiudy w porównaniu do wykonania sprzed roku z Krakowa czy Dusznik. Już wtedy były to interpretacje wybitne, ale to co usłyszałem wczoraj mnie obezwładniło zupełnie. Z drugiej strony nie powinienem być aż tak zdziwiony, bo podobnie dojrzewała jej interpretacja III Sonaty Brahmsa, która w Warszawie 2019 lub 2020 jak się okazało później była ledwie blada w porównaniu do pełnej pasji, brawury i pomimo balansowania na granicy także perfekcji wykonania z Lusławic jesienią w 2022.
Co do fortepianu Kate grała na Yamasze CFX, a nie na swoim ulubionym filharmonicznym Steinwayu 479, bo ten był zarezerwowany na wieczorny koncert i specjalnie dostrajany pod artystę. Lortie natomiast grał na najnowszym, prototypowym modelu Bosendorfera, na którym w poniedziałek koncertował Piotr Sałajczyk, ambasador marki.
I jeszcze taka uwaga ogólna do publiczności – jeśli podczas koncertu mieliście pecha zakrztusić się i czujecie, że na jednym czy dwóch odkaszlnięciach się nie skończy, oszczędźcie bólu sobie, publiczności obok, artyście i realizatorom dźwięku i zwyczajnie wyjdźcie z sali. Zawsze można wrócić na II część lub na bisy. Jest to znacznie lepsze rozwiązanie niż rozwijanie z szeleszczącej foli cukierka, który ma niby udrażniać drogi oddechowe. Nie wierzcie w reklamy, żaden cukierek nie ma cudownych mocy uzdrowicielskich. Jak już, to po czasie nabawicie się próchnicy lub cukrzycy.
@Jakób dziękuję za link! Nie byłam na tym koncercie w 2020 i nie wiedziałam, że tam była Fantazja. Tak, płyt Kate jest zdecydowanie za mało.
Eh, już o kaszlu nie chciałam wspominać, tak bardzo zirytowało mnie wchodzenie i kręcenie się po sali w trakcie występu, a potem rzucanie się do wyjścia przed opuszczeniem sceny przez artystkę.
@ Jakób
Dziękuję za wszystkie informacje i panoramiczny wpis, w którym zgadzam się właściwie z każdym słowem. Tak, też byłam wczoraj w szoku, że Kate potrafi zachwycić jeszcze bardziej niż trzy lata temu podczas tego samego festiwalu czy w zeszłym roku w Krakowie.
A co do Schumannowskiego albumu Kate: PT Dyrekcjo NIFC! Jeśli to Państwo czytają, wiecie, co robić 🙂 Po wczorajszym koncercie jest dla mnie jeszcze bardziej niepojęte, że artystka tego formatu ma w dorobku tylko album konkursowy.
A co do tego co pisze Pan i @EM o zlocie gruźlików: tak, kaszel naprawdę przeszkadzał. Łomot krzeseł to samo .Głupio o tym pisać po takim doświadczeniu – ale też dziwi mnie, że nie wszyscy chcą od A do Z w nim uczestniczyć.
A cukierki w trakcie koncertu to moja pet hate nie od dziś 🙂
Dziękuję za tę dyskusję: to naprawdę duża rzecz przekonać się, że Kate robi takie wrażenie na tak wielu osobach. Na blogu jest ich niemało. Pozdrawiam wszystkich!
@Amma
Przyłączam się do Pani apelu do Dyrekcji NIFC, prosimy o nowy album Kate Liu! Tu znalazłam informację, że niedawno zdobyła nagrodę związaną z festiwalem w Gstaad..może to otworzy jej nowe drzwi i zostanie bardziej doceniona w Europie i na świecie?
https://www.gstaadmenuhinfestival.ch/en/program-and-tickets/concerts-2024/15-08-2024-chamber-music
No to prezent dla wielbicieli Kate, odkryty dzięki tajemniczemu korespondentowi 😉 Była wtedy dziewczyneczką 16-letnią, a jaka dojrzała interpretacja Gaspard:
Ondine: https://www.youtube.com/watch?v=Tk6s7KXFTAQ
Le Gibet: https://www.youtube.com/watch?v=rWCsG58-wmQ
Scarbo: https://www.youtube.com/watch?v=X-GE77K4PBs
Ale typem konkursowym ona niestety nie jest. Dwa lata przed Chopinowskim brała udział w konkursie im. Królowej Elżbiety Belgijskiej i została odwalona po pierwszym etapie. Ale jej występ (audio) wisi na ich stronie. Jest tam m.in. I część op. 109 Beethovena, więc to już jest dla niej repertuar nienowy.
https://queenelisabethcompetition.be/en/candidates/kate-liu/3771/
Przez większą część tego występu zastanawiałam się, dlaczego ją odwalili, zrozumiałam dopiero pod koniec Barkaroli – coś tam ją poniosło, coś skopała i to wystarczyło.
Ona się po prostu w ramkach konkursowych nie mieści. U nas też dostała III nagrodę, a powinna I, a co najmniej II.
A propos cukierków, są i takie, których nie trzeba rozwijać z papierka. Ja korzystam z tych małych pudełeczek Ricoli, otwierają się bezszelestnie (jeśli oczywiście wcześniej zdjąć z nich folię), a cukierki są luzem, niezawinięte. 😉
Product placement, ale co tam.
@p.Dorota
Dziękujemy 🙂 w tym roku też nie dotarła do finału konkursu Gezy Andy (nagrania są na Youtubie), a razem z nią w półfinale byli o wiele mniej ciekawi pianiści. No i Martha Argerich w jury, która chyba nie przepada za stylem Kate..Beatrice Rana, tylko o rok starsza od Kate, która mnie osobiście nie zachwyca, robi od dawna międzynarodową karierę…
PS. Niestety wygląda na to, że Hélène Grimaud nie przyjedzie do Warszawy
https://slippedisc.com/2024/08/star-pianist-quits-european-tour-with-covid-infection/
Beatrice lubię, ale oczywiście ona jest zupełnie inna niż Kate. Beatrice to świetna pianistka, Kate to zjawisko.
Na tym konkursie Gezy Andy to już omówiliśmy: Pletnev też tam nie był bez winy. Wspierał swoich…
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2024/06/05/koncert-z-prawykonaniem/#comment-278113
Na stronie festiwalu jeszcze nic nie ma o chorobie Grimaud.
Nie widziałam wcześniej tej dyskusji, ale zgadzam się ze wszystkim -koncert Mozarta orkiestra zagrała bardzo blado i bez wigoru. Beatrice słyszałam głównie w Chopinie z najnowszej płyty i pisząc, że mnie nie zachwyca miałam na myśli, że mnie nie porusza tak jak robi to Kate swoimi zjawiskowymi interpretacjami.
No bo Chopin to nie bardzo jej specjalność. Świetna jest np. w Prokofiewie.
O dziękuję, to chętnie posłucham w takim razie. Prokofiew bardziej mi pasuje do tej pianistki, choć 8 sonata w wykonaniu Kate też mi się bardzo podobała.
Gra Beatrice jest jednak znacznie bardziej w typie Martity. A gdy słucham Kate, jakoś zapominam o innych pianistach. Zjawiska tak mają 🙂
Ona rzeczywiście ma pecha do konkursów, trochę więc nie ma wyjścia: musi grać wyraźnie lepiej od tych, co konkursy wygrali. I wczoraj to właśnie zrobiła. O ile parę dni temu w parze ze zwycięzcą Leeds było (jak pisałem) jednak średniawo, o tyle solowy recital (a zwłaszcza jego druga część, wraz z bisem) był wstrząsający – na miarę zeszłorocznego występu PA.
Wielkim artyst(k)om konkursy nie są – albo przynajmniej nie powinny być – w ogóle potrzebne.
Siadam wieczorem do bloga – a tu takie linki!
Dziękuję!
A co do cukierków – racja. Bezszelestne pudełko albo tutka to jest to 🙂
Drodzy, no więc jest inaczej niż myśleliśmy. Otóż to Kate nie chce płyt. Jest taką perfekcjonistką, że wciąż jest z siebie niezadowolona. Pytałam Dyrekcję. Mówi, że namawia ją i namawia i wciąż nic. Ale może ją kiedyś przekona…
O dzisiejszym koncercie specjalnie rozpisywać się nie będę – orkiestra jak orkiestra, trochę ciężka artyleria. Filmowa miniatura koreańskiego kompozytora Choi Sung-hwana na temat pieśni Arirang i VIII Symfonia Dvořáka jeszcze jakoś tam wypadły, natomiast z Szymanowskiego zrozumieli niewiele. Bomsori Kim była w porządku, ale bez większych zachwytów (na bis Kaprys polski Bacewicz). Ciekawostka: koncertmistrzem jest tam obecnie dawny koncertmistrz Israel Philharmonic Orchestra, a potem krótko Cleveland Orchestra – David Radzynski, syn mojego szkolnego przyjaciela, kompozytora Jana Radzynskiego.
Jutro robię sobie wolne od festiwalu, żeby obejrzeć w internecie transmisję ze spektaklu Idiota Weinberga w Salzburgu.
Gdzie ta transmisja, ach, gdzie?
Nie wiem czy transmisja działa wszędzie, ale 23 sierpnia Mirga Gražinytė-Tyla dyryguje Wiener Philharmoniker w Idiocie Weinberga (produkcja Krzysztofa Warlikowskiego) – proszę próbować w Stage+ (czyli https://www.stage-plus.com) i potem wybór transmisji. Premiera za ok. 17 godzin.
To jest w ramach Salzburg Festival (myślałam, żeby się wybrać, ale trudno). Bogdan Volkov – tenor.
Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję. Czekam na info, gdzie PK będzie oglądać Właśnie Warlikowski mnie interesuje.
Miał być uśmiech 🙂
No właśnie na Stage +. Załapałam się jeszcze na letnią promocję (już się skończyła niestety). Mnie z kolei interesuje bardziej Wajnberg niż Warlikowski.
Czy będą angielskie napisy? Cena za tydzień do przełknięcia, zwłaszcza, że przez chwilę pomyślałam o wycieczce do Paryża 🙂
Ups. To nie Salzburg. Warlikowski kojarzy mi się z Paryżem.
A jutro na 3 sat „Gracz”, też z Salzburga , Z Asmik Grigorian. O 20.15
Nie należy pisać z samego rana. Oczywiście doczytałam, że będą angielskie napisy a o 8:20 chciałam napisać „Ups. To Salzburg”. Ech.
Idiota także dzisiaj o 20 na medici.tv, Gracz jutro też o 20.
A na tym Stage +, jeśli już ktoś ma, wisi też wiosenna Pasażerka z Madrytu też pod batutą Mirgi. Realizację znamy – to ta Davida Pountneya.
Co zaś do pisania rano, mnie to chyba jednak idzie lepiej niż pisanie późno w nocy, kiedy już jestem zmęczona i bywa, że robię jakieś błędy…
Zdecydowanie nie jestem sową. Ale skowronkiem też niekoniecznie. Po prostu rano siadam do kompa już po gimnastyce, więc rozbudzona 😉
Czy da się porównać ofertę Stage+ z medici.tv?? Na medici.tv jest promocja, w Stage+ miałam zamiar skorzystać z darmowego miesiąca. Nie lubię subskrypcji, muzyki wolę słuchać na żywo. Jakieś doświadczenia?
Już potwierdzone, Hélène niestety nie przyjedzie 🙁
https://nifc.pl/pl/home/aktualnosci/festiwal/299
No cóż, niech zdrowieje szybko. Piemontesi… lubiany w Dusznikach, w Warszawie w zeszłym roku grał Ravela, nawet ok. Teraz Czwarty Beethovena, drugi raz na festiwalu – zobaczymy. Chyba nawet bardziej mnie interesują te kobitki w pozostałej części programu 😉 Zwłaszcza ta Emilie Mayer, która uczyła się w Szczecinie u Carla Loewego, wielbiciela m.in. poezji Mickiewicza…
Szkoda, bo ona chyba nigdy wcześniej nie wystąpiła w Warszawie, może się mylę? Przynajmniej w ostatnich latach nie kojarzę… niestety w tamtym Ravelu Piemontesiego zabrakło mi magii i niuansów, które lubię w innych wykonaniach.
Wystąpiła, ale dawno.
Państwo pewnie w filharmonii, a ja cały czas myślę o tym, że Kate nie chce płyt, bo nie jest z siebie zadowolona. Przemknęło mi przez myśl, że tak może być, ale miałam nadzieję, że się mylę. Poszukiwania, dążenie artysty to materia tak delikatna, że trudno tu rysować grubą krechą – powiem więc tylko tyle, że jako osoba, której perfekcjonizm nie jest obcy, cieszę się, że kwestia dążenia do ideału w pracy twórczej zaczyna być poddawana krytycznemu namysłowi i niekoniecznie otaczana nabożeństwem przez odbiorców.
Zresztą to zdjęcie
https://storage.nifc.pl/web_files/_foto/galeria/2071/037_3f2d3c.jpg
wskazuje, że Kate jednak bywa z siebie zadowolona (eufemizm zamierzony).
Piękne zdjęcie, świetnie uchwycone.
Ja po trzech godzinach Wajnberga (bez przerwy!) – wspaniała muzyka, świetne wykonanie i nawet fajna reżyseria, naprawdę jestem miło zaskoczona. Zwłaszcza pierwsza scena w pociągu jest interesująco zrobiona.
Choć wszyscy śpiewali po rosyjsku, to tylko dwie solistki były Rosjankami: Margarita Nekrasova (Generałowa) i Daria Strulia (Waria, siostra Gani). Wbrew temu, co napisała koleżanka z GW, wykonawca roli tytułowej, rewelacyjny także aktorsko Bogdan Wołkow, to nie Rosjanin, ale Ukrainiec, podobnie jak wampiryczny Jurij Samojłow (Lebiediew). Rogożyn – Vladislav Sulimsky, to Białorusin. Agłaja to Australijka, Gania – Słowak.
Idę spać, bo padam.
Świetne zdjęcie Kate L., naprawdę fantastyczne. Ja myślę, że jej kariera rozwija się i rozwinie się bardzo dobrze.
A Wajnberg szalenie ciekawy, co za super program. Fajnie byłoby to widzieć i słyszeć na żywo. Nie da się jednak (jeszcze!) być w kilku miejscach na raz…
Czy ktoś z Państwa był dzisiaj na koncertach Festiwalu w Warszawie? Proszę o wrażenia.
Pozdrawiam.
Z trudem doczekałam do teraz, żeby nie pisać zaraz po przebudzeniu 🙂
@Berkeley special Wielkie dzięki za info o Stage+!
„Idiota” fantastyczny! Bogdan Wołkow i Xenia Puskarz Thomas rewelacyjni aktorsko. Scenografia Małgorzaty Szczęśniak piękna, typowa dla jej przedstawień teatralnych, łącznie z umywalką. Scena w pociągu zapierała dech. Że Warlikowski jest reżyserem było oczywiste (piszę na podstawie jego przedstawień teatralnych) 🙂
Cieszę się, że znów będę mogła zobaczyć „Pasażerkę”.
W niedzielę Trzy pieśni do słów Adama Mickiewicza op.22 Wajnberga na http://warszemuzik.org/kalendarz/ Mam już poduszkę do siedzenia na murku.
Nehring był transmitowany przez NIFC: https://www.youtube.com/watch?v=D_rrfTym0YI
Miło się przyłączyć do zachwytów nad „Idiotą” 🙂 Wołkow jakby się do roli Myszkina urodził, genialne to było od każdej strony. Ogólnie muzycznie i aktorsko spektakl bodaj bez słabych punktów. Nasz rodzimy duet scenograficzno-reżyserski tym razem również wzniósł się na wyżyny (no i wreszcie doczekał zasłużonych owacji zamiast – jak to drzewiej zwykle bywało – donośnego buczenia sporej części widowni). Warlikowski widać jak chce, to umie (choćby nie przekombinować). Tak trzymać.
Opera o rozmiarach haendlowskich (cóż, powieść też niczego sobie; nawiasem mówić, wszyscy chyba z niecierpliwością czekamy na przekład Adama Pomorskiego), skomponowana i wyreżyserowana przez Polaków, zrobiona tu prawie bez Rosjan, a z tak rewelacyjnym, wstrząsającym efektem. Serce rośnie. A do tego jeszcze Medici.tv łaskawie puściła ją wczoraj bez paywalla 😀 Chętnie obejrzę jeszcze raz, jak tylko się zdarzy okazja.
Koncert KBS z Ericiem Lu też był transmitowany przez NIFC:
https://www.youtube.com/live/-5c9d_DqALU?si=76wfY-ptIpoFy5a7
O! Bardzo dziękuję za przypomnienie, że Szymon szedł na żywo. Beethoven, Chopin, Liszt. Posłucham.
Pozdrawiam.
Nawiasem mówiąc, nie mówić. Wrrrr.
O wczorajszych koncertach bardzo krótko – widać, że Szymon Nehring ma licznych wielbicieli, Eric Lu gra przepięknym dźwiękiem, orkiestra KBS przewyższa każdą polską orkiestrę technicznym poziomem, dyscypliną i jakością brzmienia, a Inkinen (co sam powiedział) pracuje nad tym, by ich interpretacje były także pełne życia i swobody w czym też ma sukcesy (porównując choćby tegoroczne występy do tego jak zagrali I Mahlera 5-6 lat temu na festiwalu wielkanocnym).
Wielce szanowna Pani Doroto…!
Określenie SOWIECKI , jest rusycyzmem , jego polskim zamiennikiem jest RADZIECKI , który wymyślono w latach 30.
Bardzo dziękuję. Fajnie tak usłyszeć wrażenia z sali. No i świetnie, że tak cudownie wypadła orkiestra koreańska (ich najlepsza). A pan Lu i Nehring zawsze w Warszawie mile widziani. Pozdrawiam serdecznie.
Do Wajnberga jeszcze wracając, najbardziej wstrząsający był finał, kiedy Rogożyn, ustawiony tu jako jowialny, budzący sympatię gość, śpiewa pieśń zupełnie jak z Musorgskiego – nie znam bardziej rosyjskiego momentu u Wajnberga – a potem idzie zabić Nastazję. Później czule rozmawia z Myszkinem i zmusza go, aby obaj położyli się przy jej ciele. Zaiste, ukazana tu jest cała potworność „ruskiej duszy”, dziś jeszcze wyraźniej to widzimy.
Na YouTube można posłuchać tej muzyki – na płytach wyszło prawykonanie sceniczne z Mannheim sprzed dekady, pod batutą dyrygenta, któremu Wajnberg jest również bliski: Thomasa Sanderlinga.
A autor libretta jest ten sam, co w Pasażerce.
@ jacekm22
Określenia radziecki raczej nie używano przed wojną. Zawsze była mowa o Sowietach. Specjalnie, bo niby co to były za rady? Nieprawdziwe przecież. I w powojennej Polsce w środowiskach opozycyjnych, za paryską „Kulturą”, mówiło się raczej sowiecki, określenie radziecki uważało się za ukłon w stronę systemu. Tak więc rusycyzm był zamierzony, bo opisywał czysto tamtejsze zjawisko.
Byli też dawniej tzw. sowietolodzy – i tego „rusycyzmu” już nikt się nie poważył przekładać na nasze 😉
Pan Jacek strzelił kulą w płot (i zaraz poległ na trudnej polskiej interpunkcji 😀 ).
Oczywiście w szkole w czasach komuny uczono nas słowa radziecki. Ale zawsze uważaliśmy to (ja na pewno) za gest wiernopoddańczy i odkąd mogłam, używałam w piśmie słowa sowiecki z całą przyjemnością 😉