Kwartety, kwintety

Od razu muszę powiedzieć, że nie dało się pójść na recital Andreasa Staiera na Zamku Królewskim, jeśli chciało się też posłuchać tych dwóch koncertów. Jeśli ktoś był, może niech coś opowie…

Oba dzisiejsze koncerty w FN miały taką samą budowę: najpierw kwartet, potem kwintet. Na obu do wspaniałych zespołów dołączył(a) pianist(k)a, a zarazem znakomity(a) kameralist(k)a.

Apollon Musagète Quartett zaczął od Kwartetu d-moll op. 34 Antonína Dvořáka, dziewiątego z czternastu. Dobrze, że wybrał taki z rzadziej wykonywanych, bo powszechnie znany jest głównie Amerykański, a przecież jest ich dużo więcej. Ten jest dość mroczny w charakterze, pisany w smutnych okolicznościach – po śmierci w niemowlęctwie trójki jego pierwszych dzieci (nie dwójki, jak jest napisane w programie; kolejna piątka dożyła dorosłości). Ale ma też pogodniejsze momenty, jak scherzo Alla polka czy finał. Wykonanie było perfekcyjne.

Garrick Ohlsson dołączył do kwartetu, by wykonać Kwintet f-moll Brahmsa i muszę powiedzieć, że zagrali go wspólnie tak, że momentami ciarki chodziły. Zwłaszcza w demonicznym scherzu i tajemniczym, zamglonym wstępie do finału. Niesamowite piana zupełnie zmieniały perspektywę. Naprawdę fantastyczna interpretacja – myślę, że także ci, którzy słuchali transmisji w Dwójce, mogli to docenić. Choćby z tego powodu nie żałuję, że nie zrezygnowałam z drugiej części koncertu, co musiałabym zrobić, by pojechać na Staiera.

O Belcea Quartet nie muszę kolejny już raz powtarzać, jaki to zespół i jak gra Beethovena – wykonywał go u nas wielokrotnie, znany jest też album z kompletem jego kwartetów. Kwartet cis-moll op. 131 jest specyficzny – składa się z parunastu miniatur o bardzo zróżnicowanym charakterze, wydawałoby się oderwanych od siebie, a jednak tworzących wspólną całość. Wszystko to było słyszalne: i odmienności charakterów części, i ich bezapelacyjna przynależność do siebie nawzajem. A przy tym ów specyficzny, nokturnowy klimat.

Niezwykły Kwintet Zarębskiego (jakże temat I części jest podobny do tego z Kwintetu Brahmsa) był już parę razy odkrywany na nowo; pewien czas temu Martha Argerich została namówiona do jego wykonania i doprosiła czworo zaprzyjaźnionych muzyków. Było to atrakcyjne wykonanie, ale jednak składanka; tym razem był do dyspozycji zgrany zespół, a jaką Yulianna Avdeeva jest kameralistką, wiemy od czasu jej interpretacji Weinberga z Gidonem Kremerem. Do Zarębskiego też pasuje, bo mogła pokazać zarówno swój temperament w scherzu (bardziej jeszcze diabolicznym niż to u Brahmsa), jak liryczność w wolnej części, a przy tym wspaniale współgrała z kwartetem. Ta interpretacja powinna być zarejestrowana. Na razie można całego tego koncertu posłuchać na YouTube.

Po obu koncertach bisów nie było – bo jakże po tym bisować?

PS. Dla wielbicieli Bruce’a Liu: 1 listopada Deutsche Grammophon wyda kolejną jego płytę: z Porami roku Czajkowskiego. Ciekawe, czy będzie można ją odtwarzać w Polskim Radiu – zakaz nadawania muzyki rosyjskiej chyba wciąż obowiązuje…