Dwa recitale
…a jakie różne. Popołudnie w Filharmonii Narodowej, wieczór w Bazylice św. Krzyża.
W FN Ewa Pobłocka grała cały II tom Wohltemperiertes Klavier – tym razem rzeczywiście na Shigeru Kawai. Ładny dźwięk ma ten instrument, bardzo miękki i wyrazisty. Wykonanie było dodatkowym wyczynem – zaledwie dwa tygodnie temu pianistka grała cały I tom. Dziś jednak była wyraźnie zmęczona, bardziej niż przy I tomie, choć wydawałoby się, że drugi ma bardziej na świeżo. Potknięć było więcej. Nawiasem mówiąc tak sobie pomyślałam, że ja słucham tego w sposób nietypowy dla większości publiczności: niektóre z tych preludiów i fug grałam „oficjalnie”, a wszystkie dla siebie, znam w nich każdą nutę, więc po pierwsze odruchowo oceniam, czy koncepcja jest podobna do tej, którą miałam ja, a po drugie wzdrygam się przy potknięciach. Zapewne wielu mogło ich nawet nie zauważyć, tylko po prostu drugi raz się zanurzyli w to morze Bachowskiej muzyki na ciemnej sali (światełko było tylko u pulpitu z nutami).
Marcin Zdunik poświęcił swój recital improwizacjom, przeplatając je utworami. Można nawet powiedzieć, że koncert był w d-moll: pierwsza improwizacja była na znany temat La Folia, który jest w tej tonacji; po niej była Suita d-moll Bacha (w której solista w Preludium także poimprowizował). Niesamowity utwór Pawła Szymańskiego A Kaleidoscope for M.C.E. (czyli dla Mauritsa Cornelisa Eschera) też się w d-moll zaczyna. Ale to tyle.
Z improwizacji według Lutosławskiego pierwsza była na tematy z Koncertu wiolonczelowego, druga – z Koncertu na orkiestrę, a konkretnie z I części; wiolonczela brzmiała tu niemal jak orkiestra. Trochę żartobliwa, ale zarazem bardzo uczuciowa była improwizacja na tematy z Wieniawskiego – Legendy i Kujawiaka. Szymanowski był reprezentowany niezwykle barwnie i subtelnie, Źródłem Aretuzy i pieśnią kurpiowską Uwoz, mamo, a na koniec przy mazurkach Chopina solista sobie trochę poszalał. Między tymi improwizacjami dał jeszcze fantastyczne interpretacje Wariacji Sacherowskiej Lutosławskiego i Per Slava Pendereckiego. Poproszony o bis, delikatnie nawiązał do miejsca, w którym się znajdowaliśmy, i krótko zaimprowizował na temat znanej pieśni kościelnej (a wcześniej, kiedy zegar wybił godzinę dziesiątą, dołączył dowcipnie do tego brzmienia).
To wiolonczelista z ogromną wyobraźnią (jest zresztą również kompozytorem i muzykologiem), ale i technicznie niemal bez ograniczeń. A poza tym już profesoruje na uczelniach gdańskiej i warszawskiej, mając zaledwie 36 lat. Kiedy to wszystko dąży, trudno zgadnąć. Ale widać i słychać, że to muzyka go napędza.