Coraz więcej ostrzeżeń
Wydarzenie, które miało dziś miejsce w Centrum Rozwoju Przemysłów Kreatywnych na Mińskiej, nie musiało, ale mogło być tak odebrane. Nawet kompozycja całości na to by wskazywała.
We Wrocławiu od lat wiele się dzieje w dziedzinie muzyki współczesnej, zwłaszcza elektroniki, a inicjatorzy i kuratorzy tego projektu, Cezary Duchnowski i Marcin Rupociński, mają w tym wielkie zasługi. Wspólnie z przedstawicielami wrocławskiej ASP działają w sztuce mediów w ramach programu Random Check, a efekty pokazywane bywały już na różnych festiwalach w Polsce (Musica Polonica Nova, Sacrum Profanum, Audio Art, WRO Biennale). Najwyższy był więc czas, by pokazały się też na Warszawskiej Jesieni.
Kiedy się ogląda tego typu próby audiowizualne przez wiele lat, jak ja, rzuca się w oczy ogromny postęp techniczny i coraz większe możliwości, jakie daje technika komputerowa. To, co zostało dziś pokazane, było atrakcyjne od każdej strony; każdy z tych pokazów miał paru autorów, od obrazu i od dźwięku, ale ściśle współdziałających; wkomponowywały się w nie działania performerek-tancerek. Początkowe Zanurzenie i końcowe Wynurzenie polegały wręcz na jednoczesnym kreowaniu zmienności dźwięku i obrazu za pomocą ruchów rąk. To jednak były abstrakcyjne zabawy.
Apomorphic Agaty Zemli (dźwięk) i Aleksandry Trojanowskiej (obraz) uderzał zwłaszcza organicznością obrazu – formy wywodziły się z kształtów owocowo-warzywnych. W kilkuosobowym projekcie Matching Components, w którym Cezary Duchnowski grał na nietypowym instrumencie stworzonym z rozwalonego pianinka i zaopatrzonym w elektronikę, Marcin Rupociński podobnie, a Cezary Konrad na perkusji, w obrazie stworzonym przez Laurę Adel i Maję Wolińską również dominowały wciąż przekształcane formy roślinne. Nawiasem mówiąc, stwierdziłam po raz kolejny, że jestem odbiorczynią nietypową, ponieważ większość publiczności odwracała się raczej za występującymi ludźmi – performerkami czy perkusistą i zdarzały się momenty, kiedy ja jedna byłam odwrócona w drugą stronę, bo fascynowało mnie raczej to, co dzieje się na ekranie. Pewnie to oglądanie się za ludźmi jest bardziej naturalne, jak znam życie.
Natomiast nikt już nigdzie się nie odwracał przy ostatniej z trzech głównych produkcji autorstwa kompozytora Macieja Michalaka i odpowiedzialnego za wideo artysty o pseudonimie radzikows (Bartosza Radzikowskiego). Być może dlatego, że nie było tam żadnego ludzkiego wykonawcy (poza tymi, którzy siedzieli z tyłu za laptopami), ale też dlatego, że było to piekielnie wciągające. Piekielnie, bo odbierało się to jak uchylenie wrót piekła. Zwłaszcza pod koniec, przy wielkim crescendo i przyspieszeniu dźwięku oraz coraz bardziej migającej czerwieni i czerni, owo piekielne wrażenie miało wręcz brutalny charakter. I rzeczywiście trzeba było się z tego wynurzyć. Ale do czego?