Eufonie i inne atrakcje
Po świątecznym oddechu już jutro rozpoczyna się intensywna część listopada. A pomyśleć, że kiedyś niewiele się w tym terminie działo…
Mówiło się swego czasu, że Eufonie to był pomysł Jarosława Sellina. Ściślej rzecz biorąc był to jeden z pisowskich pomysłów „podkopujących” instytucje kulturalne, którymi nie rządzili „swoi”, tak jak Muzeum Westerplatte (fikcyjne), które zostało powołane po to, by przez połączenie z Muzeum II Wojny Światowej podkopać to drugie, Instytut Literatury miał podkopać Instytut Książki, a Muzeum Getta Warszawskiego – Muzeum Polin i Żydowski Instytut Historyczny. Eufonie miały początkowo służyć podkopaniu Warszawskiej Jesieni. Ale na szczęście zastosowano inną koncepcję: by pokazać muzykę z obszaru szeroko rozumianej Europy Wschodniej nie tylko współczesną, ale z różnych epok – co Jesieni oczywiście nie zagroziło.
Kiedy zmieniło się kierownictwo Narodowego Centrum Kultury, poprzednia rada programowa festiwalu miała już zmontowany program, którego ideą przewodnią była muzyka dawna Europy Środkowo-Wschodniej. Był i wyjątek – na inaugurację Kronos Quartet miał zagrać wszystkie trzy kwartety Henryka Mikołaja Góreckiego. Tego szkoda, choć osobiście na takim koncercie byłam już kiedyś. Ale to było dawno i zawsze warto wrócić.
Część poprzedniego programu się ostała: koncert Coriny Marti i Michała Gondko wokół tabulatury Jana z Lublina (17.11.), Venceslao, Re di Polonia Antonia Caldary w wykonaniu Maxa Emanuela Cencicia i {oh!} Orkiestry (17.11.), muzyka polskiego renesansu w wykonaniu brytyjskiego zespołu wokalnego The Sixteen (18.11.), koncert słowackiego zespołu Solamente Naturali z programem wokół ludowych inspiracji Telemanna (19.11.), a z alternatywnego nurtu – występ duetu Skalpel, Bastardy oraz Kwartludium z Jacaszkiem (wokół Gruzji). Wypadła muzyka Johanna Valentina Medera (starszego o 35 lat od Bacha, przez pewien czas związanego z Gdańskiem, Tallinem i Rygą) oraz barok estoński i litewski – tego mi trochę szkoda, bo to rzeczy kompletnie tu nieznane. Na koniec NOSPR miał grać polskie współczesne stylizacje muzyki dawnej (Penderecki, Górecki, Panufnik) i Epos o Gilgameszu Bohuslava Martinu (tego ostatniego też mi żal).
W nowej jednak wersji koncepcja została rozszerzona i wymienione koncerty składają się na jeden z trzech głównych nurtów festiwalowych pod nazwą Muzyka przeszłości (Marti/Gondko, {oh!} Orkiestra, The Sixteen, Solamente Naturali) oraz część nurtu Alterfonie (do niego dołączono Dobrawę Czocher z gośćmi, litewską Operomaniję i francuski zespół La Tempête z programem wokół Całonocnego czuwania Rachmaninowa).
Festiwal wszedł we współpracę z Operą Narodową i dzięki temu recital Elīny Garančy będzie zarazem uroczystą inauguracją Eufonii, a premiera Czarnej maski Pendereckiego w reżyserii Davida Pountneya – jednym z ważnych punktów. Na Pendereckiego postawiony został w tym roku focus niewiele mniejszy niż w zeszłoroczne 90. urodziny, bo jeszcze są cztery koncerty Siedmiu bram Jerozolimy: odbył się już w Krakowie, a następnie będą w Warszawie, Lusławicach i Dębicy, rodzinnym mieście kompozytora.
Muzyka XX i XXI wieku została zaliczona do nurtu Wielkie Dzieła. Poza wspomnianymi czeka nas jeszcze koncert Sinfonietty Cracovii „Heroiny muzyki polskiej” (czyli Joanny Wnuk-Nazarowej, Hanny Kulenty, Krystyny Moszumańskiej-Nazar i Grażyny Bacewicz), przypomnienie Pasji Pawła Mykietyna, koncert z muzyką Karola Szymanowskiego i Richarda Straussa (z udziałem Iwony Sobotki), i w końcu wielki finał: monograficzny koncert jubileuszowy utworów Pawła Szymańskiego, z powtórzonym it’s fine, isn’t it? (ten sam dyrygent, inna orkiestra), kilkoma wcześniejszymi dziełami i jednym prawykonaniem. Epizod z cenzurą będzie w ten sposób już całkowicie naprawiony.
Muzyka Pawła Szymańskiego (i Pawła Mykietyna) również będzie, jak co roku zresztą, obecna na lubianym wśród blogowiczów Festiwalu Trzy-Czte-Ry. Ale to nie koniec jubileuszowych uroczystości – nieoczekiwanie odbędą się też na zbliżającej się grudniowej edycji Actus Humanus: wskoczyło tam wydarzenie towarzyszące 8.12. o 12. i ponoć jeszcze jakaś niespodzianka się szykuje.
Nie dość na tym – jak to w końcówce roku, kiedy koniecznie trzeba wydać kasę, opery znów się zmówiły i dają premiery praktycznie jednocześnie: Warszawa (Czarna maska), Poznań (Ślub Zygmunta Krauzego), Gdańsk (La Bohème), Bytom (Luisa Miller Verdiego). I co tu człowiek ma robić…
Komentarze
Iść na prapremierę „History” Michała Dobrzyńskiego wg „Historii” Gombrowicza do Polskiej Opery Królewskiej / Teatru Królewskiego w Łazienkach (23-24.11)…?
Iść albo nie iść – oto jest pytanie! Zwłaszcza w obliczu braku biletów .
@ pauliene – nie dam rady. 23 jestem w Poznaniu, 24 w Krakowie.
Pani Doroto, co to za koncert będzie 24-go? Znalazłam Koncert Księżniczek
i Zeppelinians. Nie podejrzewam… 😉
Nie, po prostu już od lata byłam po słowie ze Spółdzielnią Muzyczną 🙂
https://spoldzielniamuzyczna.com/interakcje/
Dziękuję za wiadomość.
Wspomnianego Martinů zagrali w środę okólnicką 13.11 Morawianie z Ołomuńca w postaci super dobrze przyjętej 1 symfonii, zaś przedtem mieszane odczucia fortepianu z Markiem Kozakiem, ale było bardzo mazurkowo
Za to tu biletów dużo, aż dziw…https://www.ebilet.pl/muzyka/pozostale/dorota-anderszewska. Zarówno 3 jak i 7 grudnia. Radzę dokładnie przestudiować zestaw wykonawców.Żałuję ,żem tak daleko od Warszawy….i zazdroszczę tym,którzy się załapią….
@łabądek – dziękuję, miałam wrzucić ten link, bo też mnie te pustki zdziwiły. Biletów na Trzy Czte-Ry rzeczywiście co roku jest sporo, choć to oryginalny i nagradzany festiwal (Maciej Grzybowski otrzymał niedawno nagrodę Norwida za zeszłoroczną edycję; w tym roku też zapowiada się – jak zwykle – ciekawie). O niedostatkach promocji festiwalu trochę tu pisaliśmy w zeszłym roku – chociaż faktycznie, w przypadku konstelacji, która ma się zebrać 3 grudnia, trudno uwierzyć, że w biletach wciąż można przebierać. Nie pierwszy raz, kiedy najwięcej trąbi się o wydarzeniach, które nie zawsze spełniają oczekiwania, a coś ciekawego wpada w wodę. Pamiętam świetny koncert rodzeństwa Anderszewskich
w Gdańsku wiosną 2017 roku – organizatorzy początkowo planowali go w sali kameralnej filharmonii, potem został przeniesiony do głównej, która była wypełniona w trochę ponad połowie.
Mimo wszystko mam nadzieję, że publiczność dopisze – na dzisiejszą inaugurację wolnych miejsc już mało. Jak 7 lat temu Dorota Anderszewska grała na tym samym festiwalu, sala też była pełna.
Dzięki,bo strasznie żal, kiedy tyle dobra się marnuje…..
Chyba politycy zużyli cały zapas marketingu i dla kultury nic nie zostało.
Cena tych biletów to przeginka, ktoś tu odleciał jak nic. Będą puchy.
No niestety prawda 🙁
Fakt – nie pamiętam, kiedy ostatnio bilety na koncert w tej sali były tak drogie. Choć akurat Trzy Czte-Ry na ogół ma rozsądne ceny.
Na sobotniej inauguracji sala była prawie pełna, ale – choć program jak zwykle ciekawy i przemyślnie skomponowany – ten koncert różnił się atmosferą od innych wydarzeń festiwalu. Lubię Trzy Czte-Ry też i za to, że zwykle chodzi się tam zupełnie na luzie – a jednocześnie, przy odrobinie szczęścia, wszystkim na sali udziela się atmosfera skupienia i zasłuchania. W sobotę było jakoś… bardziej uroczyście i oficjalnie. Galowe stroje, kwiaty dla wykonawców – i liczne grono słuchaczy, którzy ewidentnie byli w tej sali po raz pierwszy, bo z wypiekami na twarzy opowiadali znajomym, jak ich GPS źle poprowadził. Co do wykonań – było różnie; mnie najbardziej przypadła do gustu część dwudziestowieczna (po przerwie). Wzruszająco zabrzmiał bis – jedną z etiud Szymanowskiego w transkrypcji na orkiestrę dyrygent zadedykował pamięci Janusza Olejniczaka.
Ja na Trzy-Czte-Ry dotrę dopiero w przyszłym tygodniu, we czwartek. I oczywiście 4.12. Więcej nie dam rady – konkurencja.