RSQ i przyjaciele
…w S1, z bardzo ciekawym i ładnie skomponowanym programem: ramy impresjonistyczne, pośrodku dwóch klasyków XX wieku. To był drugi i ostatni wieczór 20. Kwartesencji.
Kwartet smyczkowy Debussy’ego na początek był przedstawieniem się gospodarzy festiwalu, a w finałowych Introdukcji i Allegrze na flet, klarnet, harfę i kwartet smyczkowy z gospodarzami wystąpili wszyscy goście (flecistka Ania Karpowicz, klarnecista Adam Eljasiński i harfistka Zuzanna Elster). Twórca tego pierwszego miał pisząc go 31 lat, więc nie tak dużo, a Ravel tworząc swoje dzieło był bardzo młody – miał 22 lata. Muzyka w obu utworach jest zmysłowa i rozmarzona, bardzo francuska. Jakiż kontrast z tym, co zabrzmiało pośrodku.
Utwory Pendereckiego i Wajnberga łączy z kolei to, że obaj, gdy je tworzyli, mieli po 60 lat, więc był to dla nich okres refleksji. I nic dziwnego, że u każdego z nich ta refleksja wyglądała inaczej, bo tak poza tym dzieliło ich wszystko. Choć szanowali się – poznali się w Moskwie, dokąd Penderecki chętnie przyjeżdżał i chwalił Wajnberga, zanim to jeszcze było modne. „Znałem go też osobiście i uważam, że jest to dobra muzyka” – powiedział Mieczysławowi Tomaszewskiemu w Rozmowach lusławickich (wyd. Bosz 2006).
Kwartet klarnetowy Pendereckiego – muzycy RSQ plus Adam Eljasiński – zabrzmiał bardzo kontemplacyjnie, był w tym wykonaniu wielki spokój i zamyślenie. Jest tam też pośrodku utworu fragment szybszy, scherzowy. Dużo pokrewieństw ma ta część z operą Ubu Rex napisaną parę lat wcześniej.
Wajnberg jest zupełnie inny – nie sposób go opisać. Skład instrumentalny jest identyczny, jak u Debussy’ego, który też napisał Trio na flet, altówkę i harfę, ale brzmienie nie przypomina owego impresjonistycznego zamglenia, które łączy te trzy instrumenty, przeciwnie, jest wyraziste i jakoś chłodne. jak to w wielu jego późniejszych dziełach. Bardzo introwertyczna muzyka, a jednak nie można ucha oderwać – tutaj w wykonaniu tego samego altowiolisty, ale innych towarzyszących (Antonina Styczeń wykonywała i nagrywała swego czasu wiele dzieł Wajnberga). Finał ma dla mnie sobie coś mahlerowskiego, z jego walców.
Wajnberga miałam możność posłuchać też wczoraj w Muzeum Polin w ramach koncertu, który był zapowiedzią festiwalu zapowiadanego na przyszły rok w paru krajach (to kolejny projekt zainicjowany przez Anię Karpowicz). By połączyć Japonię pana Sugihary, Litwę, gdzie wydawał ratunkowe wizy tranzytowe, i uciekających na tych wizach Żydów, zamówiona została kompozycja elektroniczno-instrumentalna, z harmoniki spektralna, u polsko-japońskiej kompozytorki Niny Fukuoki, wykonana z towarzyszeniem wideo Aleksandry Ołdak, obrazującego wielką podróż, tyle że jest to podróż współczesna, przez lasy, pola, miasta, autostrady, a uciekinierzy jechali przez dwa tygodnie koleją transsyberyjską do Władywostoku, by tam wsiąść na statek do japońskiej Tsurugi. A potem, jeśli się dało – dalej. Przed tym dziełem zabrzmiało jeszcze parę utworów solowych, w tym bardzo debussy’owska Air na flet Toru Takemitsu, litewski Romans Jurgisa Karnavičiusa na flet i fagot – i właśnie Wajnberg: jedna z części Sonaty na fagot solo, o dwa lata późniejszej od dziś wykonanego Tria. Ma w sobie podobną dziwność i chłód, jakby spekulatywność. Słucham teraz całości – dość niesamowita.