Święto śpiewu

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jak dobrze jest posłuchać śpiewaka, który nie sili się na nic, nie stawia na popis, ale po prostu na jak najlepsze wykonanie muzyki, z adekwatnymi emocjami.

Piotr Beczała dziś wystąpił po raz pierwszy (jak się okazuje) w Filharmonii Narodowej – wcześniejsze jego warszawskie recitale miały miejsce w TWON. Towarzyszyła mu wrażliwie pianistka Sarah Tysman (nie wiem, czy spokrewniona ze znaną nam z Konkursu Chopinowskiego Hélène Tysman). Jest ona też cenioną korepetytorką operową, a grywa także z takimi sławami jak Angelika Kirschlager, Rolando Villazon czy Michael Volle. Bywa też solistką; dziś zagrała – dając wytchnienie śpiewakowi – wdzięczny Valse doloureuse Moniuszki i Humoreskę Dvořáka z op. 101, ale nie tę najpopularniejszą, Ges-dur nr 7, tylko pierwszą, w es-moll.

Program koncertu został zmieniony w stosunku do tego, co wydrukowano – druga część miała być poświęcona Czajkowskiemu i Rachmaninowowi. Solista wytłumaczył, że układał ten repertuar z dużym wyprzedzeniem i włączając kompozytorów rosyjskich miał nadzieję, że do tej pory wojna się skończy. Skoro jednak tak się nie stało, postanowił program zmodyfikować i obiecał, że „jak tylko wojna się skończy, to chętnie będę śpiewał Czajkowskiego i Rachmaninowa, bo ich uwielbiam”.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Tinderowa za michałową

Młodzi księża są bardziej aspołeczni, stałe związki to dla nich wyjście ze strefy komfortu. Szukają relacji na portalach społecznościowych. Przelotnych, bez zobowiązań – mówi Artur Nowak, autor reportaży „Plebania” i „Zakrystia”.

Joanna Podgórska

Stanęło więc na muzyce polskiej i czeskiej. Najpierw dużo Karłowicza – aż 11 pieśni, później – po owym fortepianowym walczyku Moniuszki – aria Stefana. Po przerwie Cigánské melodie Dvořáka, wspomniana Humoreska, cztery pieśni Moniuszki i na koniec aria Jontka. A potem bisy: Still wie die Nacht Carla Bohma (nie mylić z Karlem Böhmem) i Zueignung Richarda Straussa. Były oczywiście ukłony w stronę siedzącej na widowni żony Katarzyny: w Krakowiaczku Moniuszki solista zmienił Halkę {„jedno tylko serce mam, jedną tylko Halkę znam”) na Kasię, a zapowiadając jeden z bisów wspomniał, że to ulubiona pieśń jego żony. Ale po tych dwóch bisach wciął się, że tak powiem, między wódkę i zakąskę pan z TVP Polonia, który zarządził wręczenie śpiewakowi nagrody. Drugi raz to się temu soliście zdarzyło – 7 lat temu w Operze Narodowej też podczas bisów wparował ówczesny minister Gliński, by wręczyć mu Glorię Artis. Pamiętając, że na tym wówczas koncert się skończył, zaraz po tym „wręczu” wyszłam, ale, jak się okazało, przedwcześnie, bo będąc w szatni usłyszałam, że był jeszcze jeden bis – już nie dosłyszałam, co.

Porównując jeszcze oba te recitale muszę stwierdzić, że choć Helmut Deutsch, który towarzyszył śpiewakowi w Operze Narodowej, to wspaniały fachowiec, jednak w stylu współpracy z solistą bardziej mi odpowiada ktoś taki jak Sarah Tysman, która potrafi wyjść na pierwszy plan, kiedy to jest przewidziane. Co do samego śpiewu, to była kolejna lekcja kultury wokalnej. Głos świetnie umiejscowiony, piękna barwa, swoboda, no i wciąż ta wspaniała dykcja. Góra już może niekoniecznie tak nieskazitelna, zwłaszcza w paru pieśniach Karłowicza napisanych tak, że na samą końcówkę trzeba się wspinać, ale ogólnie imponująco, zważywszy, że z obecnej tenorowej czołówki on jest najstarszy, a przecież wciąż się rozwija. Zawsze był bardzo rozsądny w dobieraniu repertuaru i dlatego też wciąż jest w formie.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj