Podwójny portret Szalonka

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Choć ogólnie nie poważam Fryderyków, to nie dziwię się, że oba te albumy, wydane przez Anaklasis, zostały nagrodzone.

Przypominają one kompozytora, który ma swoje miejsce w historii muzyki polskiej XX w. (zmarł w 2001 r.), ale nader rzadko się jego muzykę grywa. A nawet jeśli ktoś, jak ja, znał ją z Warszawskiej Jesieni, to może teraz się przekonać, że znał tylko jedną z wielu stron Witolda Szalonka.

Bo starym bywalcom Warszawskich Jesieni kojarzy się on głównie z odkrytymi przezeń wielodźwiękami wydobywanymi z instrumentów dętych drewnianych, trochę też z serializmem, a trochę z sonoryzmem. Ogólnie – raczej z awangardą. A przy tym, po kilku latach borykania się z systemem jako pedagog ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, dał za wygraną i zamieszkał w Berlinie Zachodnim, najpierw na stypendium DAAD, a potem, od 1973 r. – jako profesor na tamtejszej ówczesnej Hochschule der Künste. A, jak wiadomo, w naszym pięknym kraju nieobecni nie mają racji. W latach 80. miał zaledwie cztery wykonania na Warszawskiej Jesieni. Dziwić się więc, że niewiele się o nim tu wie?

Zaskoczeniem może być album poświęcony jego muzyce chóralnej – w wykonaniu najlepszym z możliwych, bo Cameraty Silesii. Ziomkowie kompozytora wcześniej zarejestrowali przepiękną interpretację dzieł chóralnych innego wielkiego Ślązaka – Henryka Mikołaja Góreckiego, Dwupłytowy album Szalonka jest również piękny, ale całkiem inny. Tytuł Pieśni o Śląsku jest trochę na wyrost, bo w całym albumie jest ich zaledwie pięć, z czego cztery do słów Aleksandra Baumgardtena: Śląska ballada ludowa, O Jasiowej Kasi, OpolskieKatowicka ballada, a jedna z tekstem tradycyjnym: W Bytomiu miasteczku (to miasto, w którym Szalonek się wychował). Tematyka ludowa była w miarę bezpieczna w czasach stalinowskich, w których powstała część tych pieśni, jest tu nawet jeden socrealistyczny tekst Broniewskiego, ale dwudziestokilkuletni kompozytor (wówczas jeszcze student) nie zrobił z tego produkcyjniaków. W harmoniach słychać fascynację Szymanowskim, a i jakieś cienie Bartóka się pojawiają. A późniejsze pieśni, z lat 60., nie są nawet bardzo stylistycznie odmienne od tych poprzednich, choć rozwój jest słyszalny. Druga płyta albumu poświęcona jest muzyce religijnej, powstałej w kilku ostatnich latach jego życia (1996-2000), i to jest kolejna niespodzianka, kolejny zwrot. Jest w tej muzyce szczerość i światło. Tego w ogóle wcześniej nie znaliśmy. We wszystkich tych utworach uderza coś jeszcze: wyczucie możliwości chóru. Mało wie się o tym, że Szalonek był zapalonym chórmistrzem, i to chętnie prowadzącym zespoły amatorskie.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Ostatnie proste

Wygląda na to, że zwrot nastąpił wieczorem 26 marca, gdy w Kanale Zero wywiadu Krzysztofowi Stanowskiemu – który sam kandyduje w wyborach – udzielił rosnący w sondażach lider Konfederacji Sławomir Mentzen.

Wojciech Szacki

Drugi, również dwupłytowy album nosi tytuł Connections od jednego z utworów z 1972 r., który najlepiej ilustruje styl, z jakim kojarzymy Szalonka. Ogólnie portret kompozytora jest tu wszechstronny, poczynając od studenckiej, neoklasycznej Toccata polyphonica po istny katalog obojowych wielodźwięków (wedle terminologii przezeń stosowanej – kombinowanych) w L’Hautbois mon amour (1999) na obój i zespół – tu pole do popisu ma Maksymilian Lipień, pierwszy obój NOSPR. Jest też Concertino na flet i zespół kameralny (świetni Ania Karpowicz i AUKSO) oraz utwory z użyciem głosów solowych, z których szczególnie uderzające są punktualistyczne Wyznania (1959) – pamiętny debiut na Warszawskiej Jesieni, wówczas wykonane zresztą były tylko części I i III, z recytacją. Tu solistką jest Joanna Freszel, która stosuje świetny, ekspresyjnie aktorski Sprechgesang.

Po wysłuchaniu tych dwóch albumów mam wrażenie, że dopiero teraz mam pełniejszy obraz Szalonka. Od dawna to mu się należało.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj