Anty-Mamoń
Najnowszy laureat Paszportu „Polityki” Łukasz Borowicz, z którym ostatnio robiłam wywiad (polecam w najbliższym numerze), świetnie mówi o muzyce, a że jest nie tylko dyrygentem, ale i kolekcjonerem płyt, ma jeszcze szerszą perspektywę. Siłą rzeczy nie wszystko, co mi opowiedział, weszło do wywiadu, ale i wśród tego, co się nie zmieściło, znalazło się wiele ciekawych rzeczy.
Ostatnią jego pasją jest wygrzebywanie z mroków niepamięci utworów zapomnianych, głównie polskich – bo kieruje Polską Orkiestrą Radiową i jest szansa przynajmniej na zarejestrowanie archiwalne. Ale Łukasz zwraca też uwagę, że to jest w tej chwili szerszy trend, że na świecie jest wręcz czas na muzykę zapomnianą. I uzasadnia to tak: „Teraz są dobre czasy dla takich nagrań i poszukiwań, bo zachodnie miesięczniki, które piszą o płytach, w pewnym momencie rozrosły się bardzo, ponieważ było dużo reklamodawców i rynek się rozwijał. I nagle teraz, kiedy rynek zaczyna pikować w dół, okazało się, że trzeba czymś zapełnić szpalty. Dziś więc często są na tych łamach recenzowane płyty, które kiedyś by w ogóle wypadły poza obieg po pierwszej selekcji”.
Nie śledzę tego aż tak dokładnie, z zachodnimi magazynami mam kontakt sporadyczny, może PAK jako stały czytelnik „Gramophone” potwierdzi ten trend. Ale zapewne coś w tym jest. Tyle że dalej jest tak, że duże wytwórnie wciąż obrabiają rzeczy znane, a te nieznane są domeną małych; różnica polega na tym, że jest większa szansa na omówienie tych małych.
A melomani są różni. Jedni są jak inżynier Mamoń, lubią te piosenki, które już znają – ale są o wiele bardziej wyrafinowani, więc muszą mieć różne wykonania ulubionych utworów, by je porównywać. To swoją drogą bywa zajęcie fascynujące; starsze pokolenia pamiętają audycje Jana Webera, w których obficie się tym zajmował.
Są jednak i tacy, którzy szukają cymeliów, i to w każdej epoce – baroku, wczesnym klasycyzmie, romantyzmie, XX wieku. Ja też lubię różne ciekawe znaleziska. Bo i owszem, czasami to i owo bywało słusznie zapomniane, ale czasem wystarczało, że dzieło wyprzedzało epokę, że było inne, nie w guście publiczności z czasów kompozytora, a nawet i tej późniejszej. Jeszcze np. Jan Kleczyński, pianista, krytyk i badacz twórczości Chopina (o 30 prawie lat od niego młodszy), potrafił radzić pianistom na temat Preludium a-moll z cyklu Preludiów op. 28: „Nie grać, bo dziwaczne”. A jeszcze bywało tak, że ktoś był sławą lokalną, a nie wypromował się na świat. Bywało też odwrotnie: ktoś był wielce popularny w swojej epoce (niektórzy twórcy operowi, jak np. Meyerbeer), a potem wyszedł z mody i słuch o nim zaginął. No i wreszcie bywała muzyka, którą od razu skazano na nieistnienie. Ostatnio mówiliśmy tu o entartete Musik – ukazuje się coraz więcej płyt pod tym hasłem, w tym np. muzyka powstała w obozie Theresienstadt – Terezinie, a jest to muzyka wybitna. To zresztą osobny rozdział, do którego może kiedyś wrócę.
Właśnie takie płyty – jeśli już coś – przywożę z zagranicznych wypadów, i zwykle są to zdobycze na przecenach. Bo tak już na pewno zostanie, nie ma co się łudzić, że wszyscy zaczną się podniecać rzeczami zapomnianymi. To zawsze będzie nisza, ale rosnąca. Mój kolega z „Ruchu Muzycznego” Kacper Miklaszewski jeździ na festiwal cymeliów pianistycznych w niemieckim Husum. U nas w Tarnowie powstał kilkanaście lat temu Festiwal Muzyki Odnalezionej, dawno nie byłam, ale wiem, że wciąż istnieje, zdaje się, że nawet się rozrósł na inne miasta.
A ja wczoraj też byłam na koncercie muzyki odnalezionej. Koncert odbył się na Zamku Królewskim w nietypowym, a znakomitym składzie: Urszula Kryger – mezzosopran, Tomasz Strahl – wiolonczela, Tomasz Herbut – fortepian. Wszystkie wykonane pieśni zostały napisane właśnie na taki zestaw. W pierwszej części romantyczni Francuzi: Berlioz, Gounod, Offenbach, Franck, Massenet; w drugiej dwudziestowieczni Amerykanie – Ned Rorem i Andre Previn. To była po prostu klasa, jako że ci muzycy ją gwarantują, nawet jeśli niektóre z pieśni były raczej ramotkowate. A po długiej i zasłużonej owacji publiczność wychodziła zadowolona nie tylko z tego, że wysłuchała muzyki pięknie wykonanej, ale i nieznanej. Przyjemnie bywa nie być inżynierem Mamoniem.
Komentarze
Muzyka odnaleziona – dla mnie oznacza to muzykę, o której wiedzieliśmy, ale która się gdzieś zawieruszyła. Istnieć może w postaci archiwalnych taśm czy zaginionych nut. Zaś zapomniana muzyka – zapomniana została z jakichś powodów, niekoniecznie słusznych, czy niesłusznych, nie była prezentowana przez lata i została wyparta przez inną. Jeśli chodzi o nisze: zawsze istniały ale od niedawna dopiero istnieją narzędzia umożliwiające „wielkie życie niszowe”. Olbrzymią rolę odgrywa tu Internet umożliwiający odnalezienie się wielbicieli poszczególnych wykonawców, utworów czy stylów. Rozwój radiostacji, z których większość profilowana jest w zależności od rodzaju granej muzyki to kolejne narzędzie. Różne „ziny” poświęcone gatunkom lub wykonawcom także się temu przysługują. Dzięki sieci można dziś mieszkać głęboko w dżungli i mieć wiedzę o wszystkim, co interesującego się dzieje w ulubionej dziedzinie.
A przyjemnie jest być i mamoniowatym i niemamoniowatym, natomiast być antymamoniowatym wydaje mi się jednostronnym.
Niech żyje wolność, wolność i swoboda …. 🙂
No, to jestem przywołany do tablicy i to właśnie w momencie, kiedy mam Gramophonowe zaległości… 🙁
Kiedyś czytałem, może nawet w Gramophone, piękny artykulik o ewolucji słuchacza. Że zaczyna się od powszechnie znanych ‚przebojów’, potem się słucha coraz więcej, potem, po zdobyciu n-tego nagrania Symfonii Beethovena, posłuchaniu kilkudziesięciu wykonań Don Giovanniego itd, zaczyna się poszukiwać dzieł mniej znanych, dokonuje się przewartościować i ceni Baxa ponad Beethovena (przykład z artykuliku 🙂 ), by w końcu odkryć, że ten Beethoven, Mozart, czy Bach nie są tacy źli 🙂
Wracając do tematu: nie wiem jaka jest przyczyna, ale jakby łatwiej się przebić na łamy Gramophone, czy Goldberga (mam jeszcze większe zaległości), dokonując premierowego nagrania zapomnianego utworu, niż po raz n-ty nagrywając jakiś klasyczny przebój. Na przykład nasz NOSPR nie trafiał (zwykle) do recenzji Gramophone z Mahlerem, ale trafia regularnie z Weinbergiem.Piszę, że nie wiem jaka jest przyczyna, ale dostrzegam, że wielkie ‚przeboje’ maja bardzo bogatą dyskografię i trudno o coś świeżego — ciekawiej więc recenzuje się utwory nieznane i ciekawiej się o nich pisze. Zresztą, czy taki Jose Martin y Soler jest o tyle gorszy od Mozarta by wcale go nie wykonywać? A takich przykładów kompozytorów gorszych, ale nie złych, przesłoniętych przez najsłynniejszych mistrzów, jest wiele.
Co do Gramophone: po ręką mam numer lutowy. Większe artykuły poświęcono Stockhausenowi (styczniowy numer za wcześnie się ukazał by o nim pisać), Pucciniemu (150-lecie) i Brahmsowi. By nie pisać zbyt wiele wynotuję jedynie nazwiska kompozytorów z recenzowanych płyt w dziale „muzyka orkiestrowa”: Bartok i Ravel; Bloch; Brahms (2x); Busch; Corigliano, Elgar (2x + płyta łączona Elgar/Payne), Honegger, Kraus, Kurtag, Hummel, Respighi, Mozart, Mozart, Schnittke, Szostakowicz (2x), Strawiński, Vivaldi (3x) i trzy składanki.
Słowem: tym razem bardzo tradycyjnie i mało kompozytorów mniej znanych… Przynajmniej w porównaniu do tego, co pamiętam z ostatnich paru numerów.
Kie momy Festiwale Muzyki Odnalezionej, to bedziemy mieli tyz Posukiwacy Muzyki Zagubionej? Nicym Posukiwace Złota w Kaliforni abo na Alasce? I wte bedziemy piknie takim Posukiwacom zycyć, coby natrafili na prowdziwom Muzykodajnom Zyłe! 🙂
U mnie recepta na muzykę zapomnianą jest taka ,że należy kupować, posłuchać najwyżej dwa razy odłożyć na półkę i mieć totalny bałagan . Płyty leżące jak popadnie , wyciągane na chybił trafił, wkładane do odtwarzacza z zamkniętymi oczami. Radość słuchania odnalezionych perełek o których się zapomniało.
Odpada wtedy dylemat co wybrać i co słuchać 🙂
Fascynujące jest przeglądanie skrzyń w supermarketach, sklepików w małych miastach, w miejscach wydawałoby się kompletnie zapomnianych – w poszukiwaniu cymesów. I to właśnie „zapomnienie” pozwala uchować rzecz wspaniałą przed wykupieniem, gdyż najczęściej zwykli kupujący nie zdają sobie sprawy z jakości płyty lub po prostu nie lubią tego rodzaju muzyki. Uwielbiam takie poszukiwania.
a mnie na początku lat 90 zadziwił mój syn, który był zafascynowany komputerem i fantastyką …. zobaczyłam, że ma w komputerze film „Rejs” i że jest to dla niego i jego kolegów film kultowy …. podobnie było z filmem „Mis” … a co mnie zadziwiło? …. to, że nie moje pokolenie było odkrywcami tych filmów na nowo tylko dorastające nastolatki …. my dopiero po czasie mogliśmy spojrzeć na te filmy z takim poczuciem humoru jak ta młodzież, która nie przeżył tego w rzeczywistości …. może trzeba nabrać do wielu spraw i rzeczy dystansu by docenić piękno … 🙂
Jeżeli to możliwe, bardzo proszę o pomoc. Moja holenderska przyjaciółka jest w potrzebie. Z racji polskiego pochodzenia zwracano się już do niej w różnych sprawach, ale tym razem jest bezradna. Poniżej fragment jej maila.
„Zwrocil sie do mnie znajomy z prosba o poszukanie muzyki napisanej z okazji napasci Niemiec na Polske w 1939 roku. Chodzi o krotki utwor napisany na chor bez orkiestry, najlepiej nowoczesny, moze byc atonalny. Moze cos napisanego dla obroncow Westerplatte?”
Przyznaję, że w tej dziedzinie jestem profanką, przyjaciółka o tym świetnie wie, ale wie też, że wyjdę ze skóry, żeby pomóc. Zanim zacznę wychodzić, proszę Państwa o radę. haneczka.
Witam haneczkę. Na pewno jest to i owo, pewnie też ktoś umuzycznił znany wiersz Gałczyńskiego „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte”. Postaram się sprawdzić.
Bardzo Pani dziękuję. haneczka.
Festiwal myzyki odnalezionej…
A kiedy festiwal muzyki nieskomponowanej ?
Już był.