Turandot wśród wachlarzy
Takie były dekoracje spektaklu w Operze Leśnej, zaprojektowane przez reżysera Waldemara Zawodzińskiego, który zwykle tworzy też w swoich realizacjach scenografie.
Było to o tyle uniwersalne, że można było je podświetlać na różne kolory; pośrodku zaś u szczytu sceny wisiało coś w rodzaju świetlnego miecza. I taka była stylistycznie strona wizualna: pełen eklektyzm. Tylko mało było tym razem pola do popisu dla Bogumiła Palewicza, jeśli chodzi o światła w leśnym tle: tylko przy Nessun dorma działy się tam piękne rzeczy.
Ale poza tym różniście. Kostiumy robiła ta sama Dorota Roqueplo, co w Holendrze, ale tam była stylistyczna jednolitość, natomiast tu był groch z kapustą. Chór w czarno-białych strojach dyskretnie nawiązujący do ogólnie pojętej wschodniości, ale w balecie już szaleństwo: postaci „ochroniarzy” w przedziwnych kombinezonach, „księżycowe” panie w srebrnych strojach, pod koniec niosące szkielet jakiegoś wielkiego jaszczura: pierwsza niosła czaszkę, reszta – kręgi. Czaszkę, ale ludzką, podawali sobie Ping, Pang i Pong w strojach jak z marnego kabaretu transwestytów (z całym szacunkiem dla transwestytów). A już kompletnie groteskowe były stroje Turandot, zwłaszcza to, co nosiła na głowie.
To zresztą nie był jedyny jej problem; większy kłopot niestety był w tym, że Liudmyla Monastyrska w forte i w górze brzmiała nieładnie; cichsze dźwięki bardziej satysfakcjonowały. Oczywiście wiadomo, że mało kto tę straszną rolę w ogóle jest w stanie zaśpiewać. Kalaf (Martin Muehle) też trochę krzyczał, ale ogólnie był całkiem niezły; Liu Izabeli Matuły i Timur Rafała Siwka też byli w porządku. A i Ping, Pang i Pong (Tomasz Rak, Aleksander Zuchowicz i Mateusz Zajdel), mimo że wyglądali okropnie, to śpiewali całkiem nieźle, zwłaszcza ten pierwszy.
Nie lubię tego dopisanego happy endu Alfana – jestem z tych, którzy uważają, że Turandot kończy się tam, gdzie przerwał ją Puccini, i że prawdopodobnie pisanie arii Liu wyczerpało ostatecznie chorego już bardzo kompozytora, a z finałem, w którym miał nastąpić zwrot w postawie Turandot, po prostu nie mógł sobie poradzić. Nie kupuję zresztą takiej przemiany, jaką przechodzi bohaterka – ale cóż, happy end musi być, the show must go on, a publiczność jest zachwycona, zwłaszcza że dostaje jeszcze nawiązanie do ulubionej arii Nessun dorma. Spektakl w Operze Leśnej też się podobał i wywołał stojaka, choć słyszałam wcześniej głosy zarówno za, jak i przeciw – jedne i drugie rozumiem. Także owację dla UFO, która bardzo się starała – w jej składzie zresztą znajduje się wielu muzyków grających na co dzień w orkiestrach operowych.
Komentarze
Niestety, mnie się Liudmyla Monastyrska nie podobała. Może miałem zbyt wysokie oczekiwania? Turandot to moja ulubiona opera, Liudmyla Monastyrska cieszy się sławą jednej z lepszych obecnie jej odtwórczyń, itd., itp. A tymczasem miałem wrażenie, że śpiewa jej się ciężko. Zgadzam się też, że brzmiała nieładnie.
Strasznie jest rozwibrowana w forte i na górze. Nie lubię tego, choć wiem, że są na taką stylistykę amatorzy.
A nawiasem mówiąc nagłośnienie źle wpływa na barwę wszystkich głosów. Ale w tym miejscu to jednak konieczność.
No można się pogubić jak się nie było w Sopocie. Czytam sobie taką recenzję dzisiaj. Komu wierzyć????
„Ogromnym atutem festiwalowej premiery okazała się wybitna kreacja obsadzonej w roli tytułowej ukraińskiej śpiewaczki Liudmyly Monastyrskiej. Dysponuje ona gęstym w barwie sopranem dramatycznym o potężnym wolumenie, który z całą pewnością poradziłby sobie bez użytego w spektaklu mocnego nagłośnienia. Monastyrska zachwyciła znakomitą interpretacją wokalną swojej postaci – z wielością niuansów cieniowała frazy, w zależności od emocjonalnego przekazu kolejnych scen zróżnicowała barwę głosu, sprawnie łączyła jego rejestry i kontrolowała wibrację, dostosowaną do wyrażanej w danej chwili ekspresji. Na pełen podziw zasługuje jej świetne wykonanie arcytrudnego, finałowego duetu z Kalafem, dopisanego do nieukończonego Pucciniowskiego dzieła przez Franca Alfana, w którym sopranistka oprócz wspaniałej swobody w sięganiu po najwyższe dźwięki, zaprezentowała szeroki wachlarz dynamicznych możliwości głosu – od pięknego piano do mocnego fortissimo.”
Widząc dwie recenzje, gdzie w jednej jest mowa o „wybitnej kreacji”, uwierzę raczej tej drugiej. Są teatry prowincjonalne, mają swoją specyfikę, i są recenzenci prowincjonalni, i też mają swoją specyfikę. 😎
No aktorką akurat Pani Monastyrska nie jest. Zupełnie…
W zasadzie widziałem ją dobrze „grającą” tylko raz. Lady Macbeth Verdiego. Tam była świetna zarówno wokalnie jak i aktorsko.
Poza tym uważam, że postaciowo jest drewniana. O żadnych niuansach odtwarzania roli (aktorskich) mowy nie ma.
Cytowna przez Takablada „recenzję” napisał 20-letek, który siłą rzeczy niewiele widział. Są jednak ludzie, którym podobają się takie wypisywane nawiedzonym tonem mądrości, szczególnie artystom i organizatorom
Tu można przeczytać tę recenzję, której kawałek wrzuciła Takablada, są też zdjęcia i sami możecie ocenić te kostiumy cudnej urody… https://orfeo.com.pl/premiera-turandot-podczas-ii-edycji-baltic-opera-festival/
A koleżanka z trojmiasto.pl napisała o p. Monastyrskiej tak:
„Rolę tytułowej księżniczki Turandot powierzono Liudmyle Monastyrskiej, która jednak wyraźnie odstawała od reszty obsady. Jej potężny, dość mocno rozwibrowany głos, sprawiał, że postać księżniczki jawiła się jako dość toporna i ciężko było znaleźć uzasadnienie dla faktu, że Kalaf obdarzył ją tak ślepym uczuciem”.
😛
Pamiętam, że kiedyś tutaj przy okazji którejś Butterfly znalazłam tekst o melodiach japońskich, których Puccini tam użył.
To teraz jedna, a zarazem główna melodia Turandot. Aranż taki draczny, że już nie szukałam innego 😉
https://www.youtube.com/watch?v=C_y7zQUZ7pM
Nie wygląda na zdjęciach gustownie ten spektakl, oj nie…
O, to i tak szczyt gustu w porównaniu z tym, co w zeszłym roku pokazano w Wiedniu, za to tam była rewelacyjna Turandot: https://www.youtube.com/watch?v=46KxfblRpZ8
Porównywanie Zawodzińskiego do Gutha jest śmieszne, Guth się może podobać lub nie, ale to nie jest tandeta!
Tandeta może nie, ale bezguście tak. I bezsens przede wszystkim.
Szczęśliwie żadna z pani wyrocznia
I wzajemnie.
Ja się tu bardzo rzadko wypowiadam (za to czytam regularnie), ale jednak jestem przyzwyczajony, że to kulturalny, życzliwy, a nawet powiedział bym – uśmiechnięty blog. Mimo różnic zdań widać, że ludzie tu się lubią. Nawet osobiście się nie znając.
A zdania bywają tu prezentowane różne. Często w kontrze jedno do drugiego. Zawsze z klasą.
Proponuję więc, żeby „Wiosna” darowała sobie te złośliwości. Uszanujmy ten styl. Inaczej po prostu nie wypada.
Wystarczy do swojej opinii dodać „moim zdaniem” a nie pisać kategorycznym tonem o bezsensie przedstawienia, którego się zapewne nawet nie widziało
Szanowna Pani Wiosno,
Chyba jest rzeczą oczywistą, że Autorka tego bloga wyraża własne opinie – w tym celu chyba ów blog został założony i po to na niego zaglądamy czytając chętnie, nawet jeśli nie zawsze się zgadzamy z opinią Pani Kierowniczki.
Ale : nie ma obowiązku wchodzenia tutaj, a zwłaszcza wyrażania się poniżej dopuszczalnych standardów. Pani zachowanie narusza „mir domowy’ i właściwie kwalifikuje się do bana (oczywiście nie ja o tym decyduję ; wstrzemięźliwość PK podziwiam). Zatem, na litość boską : proszę się opamiętać (o ile to możliwe, bo nie jestem tego pewien).