Nocna wędrówka
…po Muzeum Powstania Warszawskiego, ale też w czasie i przestrzeni. Premiera 1 sierpnia o północy, później 3, 4, 5 i 6 sierpnia o bardziej ludzkiej godzinie – 21. A ja wczoraj byłam na próbie generalnej widowiska D’ARC w reżyserii i według pomysłu Krystiana Lady.
Bilety zdaje się już się rozeszły, ale za to od 1 października będzie można to oglądać na Opera Vision. Tyle że nie wiem, na ile da się w filmie przekazać ten nastrój – raczej w niewielkim stopniu. No i będzie oczywiście tylko jedna możliwa kolejność scen, podczas gdy w realu wędruje się od jednej do drugiej w trzech grupach prowadzonych przez przewodników i można zacząć od sceny z Joanną z Warszawy, Paryża czy Rouen. Bo trzy Joanny są tu bohaterkami.
Ta z Warszawy – w opisie jest, że powstanka, ale tak naprawdę wiolonczelistka, która chce się oderwać od strasznej rzeczywistości. Oglądamy ją z tarasu blisko wejścia, patrząc na kamienicę naprzeciwko w okno na drugim piętrze. Na uszach mamy słuchawki, w których słyszymy w tle montaż komunikatów radiowych i huków bomb, skompilowany przez Wojciecha Błażejczyka, a ponad tym dźwięk wiolonczeli, na której gra Dobrawa Czocher: to jej nowy utwór Opowieść Joanny – Sonata w jednej części na wiolonczelę solo. Joanna opowiada muzyką wyraźnie wychodzącą od preludiów z suit Bacha, ale też repetitive music. Opowieść jest więc o pięknie i porządku mimo wszystko. Przypomniała mi się prawdziwa scena, jak Lukas Stasevskij, brat znanej dyrygentki Dalii, grał Bacha w zrujnowanym teatrze w Buczy (ale też Pendereckiego na ruinach w Kijowie). Podobne skojarzenie mamy też w innym momencie tego spektaklu, kiedy przechodzimy w stronę Parku Wolności i zatrzymujemy się na chwilę przy stercie płonących starych mebli, obok grającej Preludium z Sonaty g-moll Bacha skrzypaczki Kamili Wąsik-Janiak.
W Paryżu mieszka wnuczka Joanny, fotografka Joan – można się dziwić, że nie Jeanne, ale francuską wersję zostawiono d’Arc, a córka emigrantów z Polski mogła urodzić się gdzie indziej i potem zamieszkać w Paryżu. Co prawda pada w tekście, że jej rodzice wyemigrowali w 1968 roku, a wtedy, jak wiadomo, wyjeżdżali Żydzi, można by więc się dziwić, jak jej babcia spokojnie grała sobie na wiolonczeli w Warszawie podczas powstania, chyba że tak dobrze ukryła swoje korzenie. No, ale nie ma co się czepiać. Scenę Joan oglądamy w oknie biurowca naprzeciwko wejścia do muzeum; gra ją aktorka Agnieszka Grochowska, która oczywiście zadań muzycznych nie ma, tylko monologuje: najpierw o walce o klimat, potem o zdjęciach z powstania, jakie otrzymała po zmarłej babce. Słyszymy ją również na słuchawkach, a towarzyszą jej dźwięki fletu i elektroniki przygotowane przez Rafała Ryterskiego, dyskretnie tworzące atmosferę niepokoju.
Ten sam kompozytor był odpowiedzialny za scenę z Jeanne d’Arc, która rozgrywa się w Parku Wolności. Towarzyszy jej zespół kameralny muzyków Hashtag Ensemble, prowadzony przez Liliannę Krych, a w roli Jeanne występuje Gabriela Legun w towarzystwie białego konia. Ryterski zrobił tu uroczy nowy kontekst do karkołomnych arii z Giovanny d’Arco Verdiego. W roli „głosów”, które Giovanna-Jeanne słyszy, pojawiają się śpiewacy z Match Match Ensemble, również zmontowanego swego czasu przez Liliannę Krych. Zespół ma też inną rolę, towarzysząc przejściu pod Mur Pamięci, czyli ścianę z nazwiskami poległych i śpiewając najpierw początek, potem zakończenie pięknego Stabat Mater Romana Padlewskiego, kompozytora poległego w powstaniu w wieku 29 lat. Nie miałam okazji się wpatrywać, ale jego nazwisko zapewne też tam widnieje.
Wszystkie trzy Joanny spotykają się w snach wewnątrz muzeum, w sali pod Liberatorem, pomiędzy scenami; wówczas też spotykają się tam wszystkie grupy widzów. Dyskretna, oniryczna warstwa dźwiękowa, która towarzyszy Joannom w rozmowie, została stworzona przez Teoniki Rożynek. Drugie spotkanie odbywa się na sam koniec, a w finale dziesięć wiolonczelistek w różnym wieku (takie było zamówienie reżysera) wykonuje The Holy Presence of Joan d’Arc Juliusa Eastmana. Nie bardzo rozumiem warstwy wizualnej, która temu w spektaklu towarzyszy, ale może to mój problem.
Organizatorzy i twórcy spektaklu używają terminu „opera site-specific” albo „opera chodzona”. Nie wiem, czy słowo opera jest tu adekwatne, choć śpiew operowy jest, ale jest też tyle innych elementów, że raczej to rzecz międzygatunkowa. Mobilne, plenerowe widowisko słowno-muzyczne – tak ja bym to określiła, ale zgadzam się, że „opera chodzona” jest krótsza. W każdym razie ciekawie jest przeżyć te dwie i pół godziny, a potem iść w drogę powrotną przez szklane kaniony biurowców – krajobraz tak odległy od 1945 roku.
Komentarze
Bardzo pięknie to Pani opisała. Szczególnie końcówka bardzo wzruszająca…
Dziękuję.
Może OperaVision to spaprze, ale już sobie obiecuję. Wielce zachęcające sprawozdanie.
Dzięki. Na pewno nie odczuje się tak samo tej atmosfery nocnej przygody, ale może dźwięk będzie dobrej jakości.
Tak w tej chwili pomyślałam, że właściwie w ostatnim zdaniu powinnam była wspomnieć o 1944 roku, bo przecież zniszczenie Warszawy w efekcie powstania przypadło na tamten rok, ale jednak to 1945, rok oficjalnego zakończenia wojny, był punktem wyjścia do wszystkiego, co potem.
W imieniu ekipy AV Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, która realizuje nagranie na europejską platformę OperaVision, zapewniam, że zaangażowaliśmy wszystkie możliwe środki, aby jak najpiękniej przenieść na ekran tę złożoną opowieść.
Oglądanie nagrania nie jest tym samym, co uczestniczenie w spektaklu na żywo, tym bardziej w spektaklu, który zakłada fizyczne przemieszczanie się Widzów, ale zapewniam, że nikt niczego nie spaprze, tylko z największym oddaniem dopracuje każdy szczegół, aby stworzyć porównywalnie poruszającą opowieść muzyczną i wizualną.
Pozdrawiam i zapraszam na spektakle do Muzeum Powstania Warszawskiego (3-6.08) oraz przed ekrany od 1.10 na OperaVision.eu.
Bardzo dziękuję, już jestem ciekawa.
Przypominam zainteresowanym, dziś rozpoczyna się WarszeMuzik: http://warszemuzik.org/kalendarz/
Miejmy nadzieję, że przestanie padać do tej pory…