Ucichła Błękitna Nuta
Taka smutna wiadomość na początek tygodnia – zmarł Janusz Olejniczak. Niech mu same błękitne nuty grają.
Znaliśmy się całe życie. Już w czasach podstawówkowych był gwiazdorem rocznika (nie chodziliśmy wtedy do jednej szkoły, ale znaliśmy się wszyscy z międzyszkolnych występów). W liceum mieliśmy chodzić nawet do jednej klasy, pamiętam, jak przez pewien czas jeszcze nauczyciele czytali listę obecności i przy nazwisku „Olejniczak” ktoś zwykle mruczał „nieobecny”. Wtedy już przeszedł na nauczanie indywidualne – mówiło się, że z powodu kłopotów zdrowotnych. To była jeszcze jedna cecha, z powodu której mówiono o nim „Chopinek”.
Inna sprawa, że był do niego jakoś tam podobny, stąd liczne chopinowskie przygody z filmem. Od Błękitnej nuty Andrzeja Żuławskiego, w której zagrał samego kompozytora (film szalony, ale Janusz sobie poradził, co więcej, po raz pierwszy zetknął się wówczas z fortepianem historycznym i tym samym stał się pierwszym Polakiem mającym współcześnie takie doświadczenia, co później bardzo mu się przydało), poprzez podgrywanie Chopina do roli granej przez Piotra Adamczyka w Pragnieniu miłości Jerzego Antczaka czy do roli Władysława Szpilmana, granego przez Adriena Brody’ego w Pianiście Romana Polańskiego, aż po – ostatnio – konsultowanie Eryka Kulma jr, grającego Chopina w powstającym właśnie filmie Michała Kwiecińskiego.
Można tak się dać uwięzić w wizerunku, ale akurat szczęśliwie się złożyło, że Chopin to był również jego najukochańszy kompozytor. Grał go jak nikt. Trochę może szkoda, że tak wcześnie, jako 18-latek, wziął udział w Konkursie Chopinowskim, na którym akurat była wyjątkowo mocna ekipa amerykańska z Ohlssonem na czele. Ale też trzeba docenić, że nawet wówczas udało mu się wziąć nagrodę (choć szóstą, ale jednak). W każdym razie grał go – można powiedzieć – kanonicznie, zwłaszcza mazurki. Z czasem ograniczył ten repertuar do kilku-kilkunastu ulubionych dzieł. Wspaniały był też w muzyce impresjonistów, a jednym z jego (i naszych) najulubieńszych bisów był Zakochany słowik Couperina – przepiękny bibelocik rozedrgany trylami. A z drugiej strony nie bał się grać np. koncertów Kilara (nie podziwiam samej muzyki, ale pianistę, że mu się chciało, chociaż, jak sam opowiadał, było to ekstremalnie trudne).
Nie żyło mu się łatwo. Spotykały go w życiu nieszczęścia, on sam był przy tym delikatnego usposobienia. Był powszechnie lubiany, także jako pedagog. Trudno sobie wyobrazić nasz świat pianistyczny bez niego. Jeden z jego ulubionych mazurków – na pożegnanie.
Komentarze
Artysta. Jeden z moich ulubionych pianistów. Miewał lepsze i gorsze okresy, lepsze i gorsze występy. Ale jak był w dobrej formie to jego interpretacje Chopina były zjawiskowe.
Zasługiwał na dużą międzynarodową karierę, płyty pod wielkimi szyldami, ale tu chyba weszły problemy pozaartystyczne.
Kompletnie OT, ale uprzejma prośba do PK o ortograficzną interwencję na jedynce. W Polityce??? 🙁
NATO wzmacnia oddziały w krajach bałtyckich i Rumuni. A co z Polską?
Już jest ok 🙂
Jak ktoś ma ochotę sobie przypomnieć: https://www.cda.pl/video/1977719218
Kompletnie OT, ale moze czytelnikow niewtajemniczonych w takie skroty nie wysylac na Occupational Therapy, albo Operational Technology ;-). Ad rem -Olejniczaka chyba nigdy nie slyszelismy na zywo. Kissina owszem, z odczuciami podobnymi do opisanych w nastepnym wpisie – mieszanymi.
Trochę przykro, ze tak mały odzew. Podpisuje się pod Robertem2. Ulubiony może nie, ale zjawiskowy niekiedy – tak.
Też bardzo lubię nagrania pana Olejniczaka. W tym roku dużo strat, bardzo to smutne. O niektórych ludziach (bliskich oraz osobiście mi nieznanych) czasem myślę, że będą zawsze z nami. I ich odejście jest bardzo smutne, bo mieli z nami zawsze być…na szczęście w przypadku muzyków często zostają po nich nagrania, zapisy. Po innych fotografie.
xxx
Wczoraj Gershwinowski wieczór z San Francisco Symphonic Orchestra. W Błękitnej Rapsodii pianistka Michelle Cann (nie wiem czy jest znana w Europie czy tylko w Amerykach Płn. i Płd.). W Porgy i Bess wystąpiło banjo – co prawda ja sama tylko je słyszałam, a nie widziałam (byłam przekonana, że to smyczki udawały banjo, ale było naprawdę banjo – moje towarzystwo widziało oklaskiwane banjo!). I jeszcze suita z Candide Bernsteina, bardzo fajne i takie amerykańsko-europejskie oraz amerykański kompozytor William Grant Still (nieznany mi) i jego Wood Notes – lekkie i dosyć nastrojowe. A wszystko pod batutą Thomasa Wilkinsa. Bardzo miły wieczór, wszyscy wracaliśmy podśpiewując sobie Summertime i smutniejsze Oh Lawd, I’m on my way.
Pozdrowienia dla wszystkich Państwa.