Ach, co to był za koncert

Trochę rozchwiany organizacyjnie i bardzo długi (trzy godziny z przerwą), ale było warto posłuchać Doroty Anderszewskiej, jej brata i przyjaciół.

Okazuje się, że to sama jubilatka, święcąca w tym roku 50-lecie grania na skrzypcach, ułożyła program (konsultując go z Maciejem Grzybowskim, twórcą i szefem festiwalu Trzy-Czte-Ry) i zarządziła też kilka recytacji. Były wiersze (Tuwima, Szymborskiej, ks. Jana Twardowskiego) i fragmenty prozatorskie (Thomasa Bernhardta oraz Z zapisków pianisty autorstwa jej brata).

Refrenem były Wariacje Goldbergowskie w transkrypcji na trio smyczkowe autorstwa Dmitrija Sitkowieckiego. Solenizantka grała z Katarzyną Budnik i Andrzejem Bauerem. Na początek Aria, później po parę wariacji, pod koniec Quodlibet, czyli ostatnia wariacja, i bezpośrednio po nim powtórzenie Arii, ale na fortepianie w wykonaniu PA, tak piękne, że zapadła absolutna cisza – a przecież wiadomo, że on nigdy nie chciał grać ani nagrywać Goldbergowskich, choć wielu czekało (dziś też powtórzył, że nie rozumie tego utworu).

Ukochanym kompozytorem Doroty Anderszewskiej jest jednak Mozart, w związku z tym było parę utworów: I Kwartet fletowy D-dur KV 285 (w całości), Divertimento F-dur KV 247 (dwie części) i na zakończenie w wykonaniu wszystkich muzyków wzruszające Ave verum corpus.

Były na tym koncercie elementy francuskie, czyli związane z krajem, w którym skrzypaczka mieszka i działa od lat (Messiaena ostatnia część z Kwartetu na koniec czasu, Debussy’ego Syrinx na flet solo i Ravela Sonata na skrzypce i wiolonczelę, z Andrzejem Bauerem – szkoda, że tylko trzecia część). Nie mogło zabraknąć akcentu węgierskiego: kilku z 44 Duetów na dwoje skrzypiec Bartóka w opracowaniu na skrzypce i altówkę (z Katarzyną Budnik).

Nie zabrakło też Brahmsa: PA na zakończenie pierwszej części koncertu zagrał dwa z późnych intermezzów: b-moll i es-moll, a w drugiej części rodzeństwo z Katarzyną Budnik i Andrzejem Bauerem wykonali trzecią część III Kwartetu fortepianowego c-moll. Grali ze sobą po raz pierwszy, więc byli dopytywani, czy będzie jakiś dalszy ciąg – twierdzą, że niewykluczone. Nawiasem mówiąc odczytany fragment Zapisków pianisty na temat Brahmsa mógł zbulwersować (PA nazywa go zgryźliwym staruszkiem, a ma przecież tylko 7 lat mniej niż kompozytor, gdy tworzył późne intermezza), ale przede wszystkim zdziwić, bo po tych wyrzekaniach i tak wspaniale go gra.

Jedno było jeszcze zaskoczenie: jak rodzeństwo Anderszewskich wykonało Liebesleid Fritza Kreislera. I to tak, że nie było w tym żadnej chałtury, ckliwości, szmoncesu. Było delikatnie i subtelnie.

Podczas panelu z artystami po koncercie usłyszeliśmy parę anegdot, jedną tu przytoczę. Dorota Anderszewska, gdy szła do szkoły muzycznej, miała do wyboru: grać na skrzypcach czy na fortepianie. Tak zarządzili rodzice. Od razu wybrała skrzypce. Natomiast z Piotrem była zabawna historia, której zresztą on nie pamięta: po egzaminie wstępnym powiedziano mu, że nigdy nie będzie pianistą, i skierowano go na perkusję. Ale na szczęście ojciec poszedł do dyrekcji i zrobił awanturę, więc zmieniono decyzję i dzięki temu mamy naszego PA.