Jeszcze z Themersona
Postanowiłam napisać coś do papierowego wydania o Themersonach, więc wczytuję się w dzieło Pana Stefana O potrzebie tworzenia widzeń, wydane przy okazji wystawy w CSW pod tym samym tytułem, o której pisałam parę wpisów temu. Mały kawałek okołomuzyczny tekstu:
„W operze słowa nie zabijają muzyki. To muzyka zabija słowa, deformując je tak, że nie daje się ich rozpoznać. Jeśli znamy libretto, to już nam nie przeszkadza, że nie wychwytujemy słów – wystarczy słuchać samogłosek.
Coś zupełnie odwrotnego miało miejsce na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, kiedy do kina wtargnęło Słowo Mówione. Słowa odniosły natychmiastowe zwycięstwo, a Ekran padł ich ofiarą. (…)
Ludzie w rodzaju René Claira, Chaplina, Eisensteina, Pudowkina byli przeciwni filmowi dźwiękowemu, ponieważ wiedzieli, że spowoduje lawinę słowa mówionego. Muzyka – nie przeszkadzała im. (…) Muzyka zawsze była dobrym partnerem, nawet w filmie niemym. Studio zwykle wyposażone było w pianino i skrzypce, aby aktorów filmu niemego wprowadzić w nastrój. A w najmniejszym nawet kinie było co najmniej pianino.
W jednym z nich grywał pan Chmurkowski, pianista-wirtuoz, były kapitan kawalerii (białogwardzista? Kozak?) w stanie spoczynku, którego los rzucił po wojnie 1920 roku (niewielu ludzi pamięta, że w 1920 roku była wojna!) do niewielkiego miasta nad brzegiem Wisły [Płocka, skąd pochodził Themerson – DS]. W kieszeni przechowywał butelkę wódki, a kiedy na ekranie pojawiał się obraz koguta, potrafił zagrać na pianinie kukuryku. (…) W każdym razie to w jego interpretacji usłyszałem obszerny wybór najrozmaitszych urywków i fragmentów utworów muzycznych, od Beethovena do Czajkowskiego, od Mendelssohna do Griega, ilustrujących wszystkie nastroje i zdarzenia pojawiające się na ekranie, tajemniczo nieme, wszystkie wschody i zachowy słońca, wesela i pogrzeby, sceny miłosne i sceny walki, ataki kawalerii i pościgi na motocyklach, huragany i tajfuny (wyjątkowo skutecznie korzystał z prawego pedału), i liryczne słowiki (nie zaniedbywał też lewego pedału).
Nie, Dźwięk nie był wrogiem Niemego Ekranu. Tyle pojęć zapożyczonych ze świata wizualnego używa się do opisywania zjawisk muzycznych, ponieważ mają one ze sobą dużo wspólnego, zarówno emocjonalnie, jak i formalnie. A jednak Ekran posiadał w sobie coś istotnego, coś własnego. Coś, co ujawnił metr podrapanej, szmelcowej taśmy, o której wspominałem. Brakowało doń odpowiednika w grze pana Chmurkowskiego, czy to imitującego, czy to muzycznego. Chociaż nowy dźwięk już nadchodził. Wisiał w powietrzu. Lub dokładniej: w hipotetycznym eterze: Szum Sfer Niebieskich”.
(1936-7/1980)
Komentarze
KOMUNIKAT KOMUNIKAT KOMUNIKAT
http://www.youtube.com/watch?v=NkD0MxNY_Bw&feature=related
BOBIK WRACA! ZAPEWNE OD JUTRA, jesli nie bedzie mial kaca szczeniaczek.
W muzyce filmowej jest magia. Ale ja zapamietalem film w ktorym Belmondo – kompozytor filmowy, jadac samochodem tlumaczyl Annie Girardot jak sie robi muzyke westernowa. Zaczynalo sie to chyba od puzonow, potem dodawalo sie nastepne elementy co bylo natychmiast slychac i rzeczywiscie brzmialo jak najprawdziwszy western. To mi uswiadomilo, ze jest to rowniez rzemioslo.
Okazuje sie, ze z zapamietaniem szczegolow to sie chyba na zapas pochwalilem, na swoje usprawiedliwienie dodam tylko, ze moglem sie nieco w tej scenie rozproszyc, zwlaszcza jak sie jest wzdychulcem Girardot.
Pytanie tylko czy muzyka filmowa, czy zawód tapera jest tu ważniejszy 😉 Owszem, obraz dobrze znosi muzyczne towarzystwo. Ale muzyka filmowa jest często nieznośnie powtarzalna i schematyczna. Tymczasem taper musiał wykazywać się co wieczór inwencją.
(Co piszę pamiętając o młodych latach Szostakowicza.)
Alicjo!
Jeżeli chodzi o Procol Harum, to ja najbardziej lubię to:
http://pl.youtube.com/watch?v=tUDgiuyLRA0,
A można się spytać – a „A whiter shade of pale”?
Bobiczek już zataczając się na czterech łapkach wpadł pod poprzedni wpis, ale było to akurat w momencie, kiedy najwytrwalszy blogowicz mówił dobranoc, a ja już spałam snem sprawiedliwego 😀 A tak od obudzenia myślałam, co tam u pieska, i proszę – jest! Z tego, co pamiętam, niedługo wpada do Polski?
NTAPNo1: pewnie, że to rzemiosło i to przede wszystkim rzemiosło. Owszem, bywa to duża sztuka, ale to już naprawdę w wykonaniu prawdziwego mistrza.
PAK: Szostakowicz pisał świetną muzykę filmową – i pewnie był znakomitym taperem, wspomnienia o nim z lat młodości, przytaczane przez Krzysztofa Meyera, mówią o chłopaku nie tylko utalentowanym, ale i błyskotliwym i pełnym inwencji.
A cytując ten fragment z Themersona chciałam zarówno pokazać uroczy obrazek, jak pan Chmurkowski z butelką wódki w kieszeni 😉 gotowymi dziełami barwnie i celnie ilustrował rzeczy, z którymi te dzieła nie miały nic wspólnego (to trochę a propos naszych ostatnich rozmówek), jak i przytoczyć jego (Themersona) tezę: muzyka zabija słowo w operze, słowo zabija ekran w kinie.
Czy jedno i drugie jest prawdą? Dziś już patrzymy na to chyba nieco inaczej…
Coś nie wszedł był mi link
Przepraszam, coś się dzieje – wycofuję się, mnie chodziło o „Conquistadora”.
Jest muzyka filmowa i muzyka filmowa. Muzyki Nino Roty do filmów Felliniego (ale też do Ojca chrzestnego) nie da się porównać z nawet najlepszym taperem i jest nie do zastąpienia. Wczoraj oglądałem amerykański film High and Mighty (kiedyś był wyświetlany w Polsce pod tytułem bodaj Lot nad Pacyfikiem) – z 1954 r., z muzyką Dimitri Tiomkina, za którą został nagrodzony Oscarem. Film jest dziadkiem wszystkich katastroficznych filmów lotniczych (Port Lotniczy 2,3 itd); muzyka pełni tu ważną rolę i jest wzruszająco kiczowata. Już na początku – jeden z bohaterów filmu, pilot (John Wayne) zostaje rozpoznany przez towarzysza z wojny, po 10 latach, po gwizdanej melodii. – Tylko ty gwizdałeś zawsze tę melodię! krzyczy. Ta melodia będzie przewodnim tematem filmu. W chwilach zagrożenia (awaria silnika, pożar, pasażerowie robią rachunki sumienia i żegnają się z życiem) muzyka jest patetyczna, odzywają się chóry anielskie (zwłaszcza kiedy ktoś się modli), instrumentacja jest gęsta. Kiedy lot kończy się szczęśliwie, dzięki bohaterskiej załodze, wszystkie konflikty zostają rozwiązane -pilot Jophn Wayne oddala się gwiżdżąc po raz ostatni merlodię, którą, jak się dowiedzieliśmy, gwiżdże bez przerwy od co najmniej 10 lat. Muzyka jest kiczem ale swoje robi. Tutaj taper nawet z największą inwencją nie mógłby jej zastąpić.
No, też mógłby coś zagwizdać 😆
Na mój dusiu! Co pon Tiomkin to pon Tiomkin! Najpikniejse muzycki łesternowe ryktowoł przecie! „W samo południe”, „Rio Bravo”… Chyba ino muzycka z „Siedmiu wspaniałyk” moze sie z nimi równać. No i moze pona Morikona, ba pon Morikone, to kapecke inkso para kowbojskik butów.
A jutro o 11.15 na TVP2 pona Tiomkina bedzie mozno posłuchać w łesternie „Alamo” z ponem Dżonem Łejnem i ponem Riczardem Łidmarkiem. Sam film moze sie spodobać abo nie – pewnie im lepiej sie wie, cym dla Hamerykanów była obrona Alamo w 1836 rocku, tym więkso sansa, ze sie spodobo (ale sansa, nie pewność, bo nawet wśród Hamerykanów jedni gwarzom, ze film jest pikny, a drudzy, ze gniot). Ale tak cy siak – muzycka pona Tiomkina jest tamok pikno!!!
A teroz hipne pedzieć nasemu kogutowi, ze był w Płocku taki pon, co to kukuryku na pianinie umioł zgrać 🙂
Akurat zagwizdać by mógł – ale już patetycznych chórów anielskich i ryku silników by nie zrobił. Poza tym, co najważniejsze, muzyka w kinie niemym pełniła inną funkcję. Nie było efektów akustycznych – zatem muzyka brala to na siebie, kiedy bohaterowie rozmawiali – to muzyka informowała o charakterze ich rozmowy. I tak dalej. Myślę jednak, że są to rzeczy nieporównywalne – to znaczy muzyka wykonywana przez muzyków czy też tapera do filmu niemego i muzyka do filmy dźwiękowego.
A jak by gwizdał?
Równolegle czy kontrująco?
w połączeniu z obrazem czy komentując obraz?
Trochę mnie to dziwi ze można było być / Ludzie w rodzaju René Claira, Chaplina, Eisensteina, Pudowkina byli przeciwni filmowi dźwiękowemu, ponieważ….. / przeciwnym skoro w końcu dźwięk był i jest cały czas obecny i łączy się zarówno z ludziami jak i martwymi przedmiotami.
W końcu w filmach ruszali szczekami nie tylko przy posiłkach, reagowali na zamykane drzwi, upadające przedmioty bla bla bla
Ale była jakaś szczególna poezja w tym ruchu bez odpowiadającego mu dźwięku, jestem w stanie to zrozumieć. Jak ktoś do tej poetyki przywykł, to pewnie dosłowność filmu dźwiękowego wydawała mu się banalna, wulgarna wręcz…
Mam tu taki przypadek równoległej muzyki gdzie o poezji mowy być nie może. Bez dźwięku jest to tez koszmar:
http://www.youtube.com/watch?v=lLxnwJeONwg&feature=related
spadam nad morze
Pozdrowienia dla Pyry/Jaruty 😀
Film dźwiękowy i film niemy to dwa zupełnie różne gatunki, miały niemal zupełnie inne środki wyrazu, różnica między nimi była taka jak, powiedzmy, między pantomimą a sztuką dramatyczną. W tej pierwszej wielką rolę odgrywa poezja (ale nie w słowie), skrót poetycki całej sytuacji. Obawy Chaplina, Rene Claira i innych były jak najbardziej uzasadnione; zdawali sobie bowiem sprawę, że film niemy, który dopiero co zaczynał być prawdziwą sztuką – zginie, straci rację bytu. I tak się prawie stało. Prawie: ponieważ niemy film dla szerokiej publiczności nie istnieje, jest obecnie sztuką nie tyle zapomnianą co elitarną. Odnawia si wspaniale dawne dzieła a ich pokazy mają swoją publiczność. Widziałem arcydzieło filmu szwedzkiego – Skarb rodu Arne (z 1922 r.) – ponury, niesamowity dramat z olśniewającymi zdjęciami i atmosferą. Atmosferę zaś robiła muzyka. Ale nie grana przez tapera lecz podłożona na ścieżkę dźwiękową; były to dobrze dobrane utwory programowe szwedzkich dziewiętnastowiecznych kompozytorów, wzmagające niesamowity klimat filmu.
A moje kino wczoraj nie wypaliło, filmu nie dowieźli i z DKF-U nici 🙁
I poszerzaj tu człowieku horyzonty!
Kochana Haneczko, nie martw się, po co znowu tak poszerzać, obecnie bardzo modne jest zawężanie horyzontów. Wystarczy otworzyć telewizję i mozna się o tym przekonać. Wprawdzie nie nalezy się za bardzo przejmować tym co modne – ale ale co moda to moda.
Piotrze M., tutaj kino to jedna z niewielu rzeczy, które dzieją się na żywo. DKF trzyma się cudem. Tu nie ma szwedzkiego stołu. A zawężenie, o którym piszesz wcale nie odbywa się na życzenie odbiorców.
Filmem dźwiękowym, który mógłby być niemy jest dla mnie Źródło Bergmana.
Całkowicie zgadzam się z Piotrem M, ale dodam jeszcze, że od jakiegoś czasu jest moda na nowe wersje taperowania – przez bardzo różnych muzyków z różnych gatunków. W tym roku na festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu będą takie rzeczy:
http://8ff.eranowehoryzonty.pl/artykul.do?id=146
Obejrzałam Człowieka z kamerą z dołożoną ilustracją muzyczną Nymana (a iluż jeszcze to niesamowite dzieło próbowało zilustrować) i ten szwedzki film Häxan z podłożonym graniem Geoffa Smitha (pisałam teksty do informatora festiwalowego).
Kiedyś było też o tym na łamach:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3346351
Torlinie,
Dla mnie cały Conquistador to najlepsza rzecz, a z listy piosenek – jednak Homburg, chociaż „Whiter shade…” był najbardziej popularny.
Dzień dobry wszystkim, wykrakaliście mi wczorajszym gadaniem deszcz. A niech pada, może wreszcie grzyby obrodzą – kurki i prawdziwki juz się pojawiły. Teraz trzeba wysłać chłopa do lasu na pożarcie komarom 😉
W mojej miejscowosci spolecznosc uratowala stare kino ktorych ponoc budowano w latach 30 sporo. Wedlug mnie dosc koszmarne w wygladzie, ale taki byl styl (egipski). Sa tam autentyczne organy podnoszone z kanalu na czas gry, na ktorych gra pan ktory doglada tego instrumentu glownie przed filmami, ale rowniez raz na jakis czas robia seanse kina niemego z taperem ktory wtedy przygrywa.
Cudne!
A można wiedzieć, gdzie to? Historia jak z Cinema Paradiso prawie 😀
Coś tam L. Możdżer z Chaplinem kombinował….
Krzesimir Dębski z Chaplinem ostro kombinował:
http://poznan.naszemiasto.pl/inne/specjalna_artykul/38335.html
Już to wszystko chyba skończył…
Ann Arbor Michigan
http://michtheater.org/about.php
Te zlote kratki na scianach sa dosc obrzydliwe, ale idea jest pierwszorzedna. Oczywiscie potrzebnych jest paru maniakow, ale o to tutaj nie trudno.
Fajne! 😀
Naogladalem sie kiedys filmow niemych D. Griffitha, w tym „The Birth of a Nation” i „Intolerance” ze stylizowana muzyka dawnego kinematografu i nie sadze, aby wzmacnialo to artyzm filmu jako takiego. Po prostu, nalezy to do konwencji i, tak, jak nie nalezy kolorowac filmu oryginalnie czarno-bialego, tak nie nalezy zmieniac oryginalnej muzyki. To jak zgodnosc bazy z nadbudowa.
Po muzyce rozpoznaje sie niektore filmy, chocby „The Magnificent seven” lub „Go-between” J. Loseya (znakomita sciezka, autorstwa F. Lai), albo „Love story”, nie wspominajac „2001 Odyssei kosmicznej ” Kubricka, „The Godfather” Coppoli lub chocby „Cinema Paradiso” Tornatore (E. Morricone). Czasami muzyka zyje dluzej niz film, ktory sie przezyl. A to bez dzwieku w filmie, byloby niemozliwe.
Takich kin bylo w Ameryce sporo kiedy tam mieszxkalam, nie wiem czy cos z tego jeszcze sie ostalo. Byly budowane z zamowien publicznych w czasie Depresji, kiedy rzad chcial dac jak najwiecej zatrudnienia bezrobotnym. Kina te zazwyczaj chodzily pod marka RKO, mialy rozkoszne aksamitne fotele, wiele zdobien na sufitach i scianach, ciezkie kotary przy drzwiach, wbudowane popielniczki w krzeslach – ach jaka rozkosz! A kible dla kobiet, nazywane dyskretnie powder room, mialy szezlongi, kozetki, duze lustra i czysciutkie reczniki i popelniczki. Nawet czekanie w takim kinie na seans odbywalo sie w atmosferze nader genteel.
Ta atmosfera zostala jeszcze w Radio City Music Hall w Nowym Jorku.
A jesli chodzi o film niemy, wszystko i wszyscy sie zestarzali, procz jednego Mistrza nad Wszystkich Mistrzow, ktory jest tak nowoczesny jakby wyszedl na plan wczoraj. Buster Keaton.
Helena (ostatni akapit): Ja się nie zgadzam. Dla mnie w ogóle nie zestarzała się awangarda. Pokazała kierunki, które nie zostały jeszcze wykorzystane do końca. Ile trzeba było czekać, aby ktoś podchwycił poetykę szybkiego montażu z lat dwudziestych… A sztafaż art deco wiążący się z tymi czasami ma w sobie coś zarazem staroświeckiego, ale i cechy ujmujące dziś, jak ekonomię środków czy poetykę skrótu… widzę, że wsiadłam na mojego konika 😆
PA2155: Co do filmów niemych z muzyką, przecież rzadko się zdarzało, żeby do filmu niemego grano zawsze tę samą, specjalnie skomponowaną muzykę, chyba że do takich kombinatów jak Metropolis Langa. Ja z ciekawością oglądam filmy nieme z muzyką dodawaną współcześnie, także dlatego, że interesuje mnie, w jaki sposób współcześni muzycy przepuszczają je przez swoją wrażliwość, np. Stańko grający do Nosferatu Murnaua…
Muzyka Nymana do Człowieka z kamerą budziła we mnie mieszane odczucia, ale w końcu dało się to przyjąć, zwłaszcza że powtarzalność tej muzyki łączyła się z powtarzalnością czynności w filmie (ruch uliczny, ruch maszyn w fabryce itp.).
Nam sie czasami wydaje, zesmy poetyke skrotu wymyslili w czasie marszu Awangardy. Sama tak kiedys myslalam.
Lata temu stalam w Angers ogladajac zdumiewajace gobeliny z z XIV wieku – ilustrujacych, a raczej interpretujacy jeden z najtrudniejszych tekstow jakie czytalam – Objawienie sw. Jana. I stojac przed jedna z tych tapicerii przedsatwiajaca Nierzadnice nad wodami Bablilonu zauwazylam cos co mnie kompletnie zdumialo. Apokalipsa mowi, ze ma ona dwie glowy. I na plotnie faktycznie miala – tyle ze ta druga odbita byla w trzymanym w reku lusterku. Tak moglby to rozwiazac dzis rezyser teatralny, gdyby chcial „wystawic” ten gesty,wieloznaczyny i slabo dzis czytelny tekst.
Takie momenty uzmyslowiaja, ze ONI juz wszystko wiedzieli.
Może nie wszystko, ale na pewno nad podziw dużo 😀
Moze wspomniec film, z ktorego pozostala tylko muzyka Prokofiewa, czyli „Поручик Киже” Aleksanda Fajntsimmera.
Etam, muzyka w filmie niemym była potrzebna, żeby szmery publiczności zagłuszać – wyobraźcie sobie taki seans, kilkadziesiąt czy kilkaset osób na sali i żadnego dźwięku… a reszta się już z tego wzięła: skoro trzeba zagłuszać, to lepiej zagłuszać artystycznie niż byle jak… 🙂
Mysle,ze muzyka w filmie niemym,byla jak to czawrte kolo u karety,bardzo wazny element,nieprawdaz? 🙂
W dawnych czasach mozliwosci kamery byly ograniczone,wiec muzyka podkreslala i nadawala ton calej akcji.
Tak czy siak lubie muzyke filmowa.U nas w kazdy piatek „wloskie lato”w TV,wiec i dzisiaj porcja dobrego filmu.Tydzien temu byl „Il postino”z doskonala rola PH.Noiret i piekna muzyka,podobnie jak we filmie „La vita e bella”!!!!!!!!
No przybylam,posluchalam,poczytalam i ………..przechodze dalej!!
Pozdrowienia dla Pani Dorotecki 😀
Pozdrowienia dla Any Wędrowniczki 😀
Hoko – w filmie niemym tym szmerem publiczności było (wlaściwie nie był to szmer ale wręcz hałas) czytanie napisów. Kino było rozrywką powszechną – a znajomość czytania – nie. Kiedy czytam przedwojenne pisma filmowe, a także w dziennikach Słonimskiego jest wiele na ten temat – widać, że to była prawdziwa plaga. – Co, co on jej powidział? – Żeby się stąd zabierała w cholerę. A co ona na to? – Cicho tera, zara ci powiem, czytam. A poza tym taperzy to przeważnie byli chałturnicy, mieli opanowane parę kawałków: pogoń i ucieczka, coś rzewnego itp.
Mogło być w tych kinach głośniej niż dziś… 😉
I zapewne było. Znalazłem felieton Tuwima KINOCHAMY z 1930 r. – jeszcze epoka kina niemego. (Jarmark rymów). Oto fragment:
Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia, ktorej podła dzialalność nie da się, niestety, podciągnąć pod paragrafy kodeksu karnego, chociaż jej członkowie zasługują na ciężkie więzienie z ciemnicą, na chłostę publiczną lub doraźne mordobicie. Ta zorganizowana banda dziala wyłącznie na terenie kin. Kradną? Nie. To byłoby raczej przyjemne. Cóż więc te wyrzutki robią?
Czytają głośno napisy filmowe. (…) Jeżeli parka składa się z samca i samicy, spikerką jest zazwyczaj ona. Jeśli to para chamów rodzaju męskiego, czytają na przemian. Jeśli dwie idiotki – jednocześnie. Zdarzało mi się mieć za sobą całe rodziny.Wtedy recytacje odbywały się według zasad „rozkładania głosów”, z wpadkami cienkich głosików dziecięcych. Najgorszą odmianą tych potworów są typy opowiadające głośno, co się na ekranie dzieje.
Zjawia się napis:
„I cóż z naszą sprawą, kochany hrabio? Czy zobaczę kiedyś swoje pieniądze?”
Bydlę zaczyna sylabizować. – I…i…coż z na…na…szą spra..sprawą kochany…kochany hrabio…
Napis tymczasem znikł, pyta się bydlęcia obok co tam „stało napisane”.
– Pytał się czy jemu forsę odda.
Bydlę znów zaczyna: O! Teraz właśnie zapytuje czy mu odda. Głupi by był , żeby oddał.
Hrabia w pogoni za cyrkówką jest już w Bagdadzie.Wybucha tam rewolucja. Arabowie pędzą na koniach. Napisu nie ma. Ale bydlę jest, więc gada.
– Do Palestyny pojechał po pieniądze. Tam Żydy na koniach jeżdzą. A jej nie może znaleźć. O – leci z rewolwerem. O cóś się tego starego pyta.
Zjawia się napis ” Ale Hussein ibn Mustafa nie poznał swego dobroczyńcy”.
– Ale Hu…Hu..san iiii Musztarda nie po.. poznał swego dobro…dobro…dzieja. O – nie poznał go – dodaje komentarz. – On nie wie, że to on, bo go nie poznał. Zeby go poznał toby wiedział, a tak to nie wie.
I tak dalej.
Śliczne 😀
Cham jest wieczny…
Kino dźwiękowe ma jednak swoje zalety 😆
Piotrze, cytat z Tuwima pierwsza klasa 🙂
Piotr M ma talent do znajdywania cytatów 😆
Piotrze cudowne 😆
To ja się odwzajemnię kinowym cytatem z Tuwima, ale tym razem z W oparach absurdu:
„W Kino Apollin wyświetlają obecnie sensacyjny obraz z życia Napoleona Wielkiego. Rolę cesarza odtwarza twarzą syn masarza z Włoch, Julio Perucci. Wywiązuje się on ze swej roli z połowicznym sukcesem, to znaczy ze swą połowicą Mary Paquebot. Jako Napoleon jest słaby i nieinteresujący, natomiast jako Wielki jest bez zarzutu, ma bowiem trzy metry sześćdziesiąt, co podzielone przez pięć tysięcy metrów filmu daje złudzenie ośmiu metrów nad poziomem morza. (…) Muzyka w kinie Apollin jest zbyt głośna, zagłusza zupełnie słowa aktorów, tak iż słyszeliśmy zaledwie połowę słynnej tyrady pod piramidą. (…)
Kino Seplenid wystąpiło z premierą pomysłowej farsy pt. Upojona kura. Jest to historia bułgarskiego żołnierza, doktora Samuela Horizont, który upajał ptaki swoim głosem. Samuel wychodził w pole, siadał na wynalezionym przez siebie krzesełku polnym (Polkrzesło) i śpiewał, a raczej melodeklamował. Ptactwo omdlałe z rozkoszy znosiło największe upokorzenia i szyderstwa, aby tylko przycupnąć koło mistrza. Obraz jest żywy, to znaczy ruchomy z wyjątkiem trzeciej, piątej i siódmej części, które przedstawiają nieruchome ptaki”.
Ciekawe, czy to drugie to było kino dźwiękowe 😉
„z połowicznym sukcesem, to znaczy ze swą połowicą” 😆
A mnie rozczula do łez scena z Samuelem… 😥 😉
W OPARACH ABSURDU – to arcydzieło dowcipu, które powinno być w każdym domu pod ręką. Jest tam parę równie świetnych dowcipów poświęconych filmowi. To drugie – z pewnością było filmem niemym, taper grał a na ekranie ukazywały się napisy: „Pi pi pi- tiu tiu tiu – du du du”. Wtedy dopiero kinochamy miały co czytać i komentować.
No więc ja, jak widać, mam w domu pod ręką. A niektóre passusy, zwłaszcza z kategorii drobnych ogłoszeń, weszły do języka rodzinnego. Długo by wyliczać, poprzestanę na paru przykładach:
„Łagodnie przeczyszcza nie przerywając snu”.
„Fryzjer damski Emilio czesze wszędzie”.
„Tyję w oczach i w pasie. We wtorki dla pań”.
Itd, itp…
Jeszcze, Pani Doroto, jeszcze! 😀
Nie ma to jak dobry masaż przepony w piątkowy wieczór 🙂
W tej książeczce wszystko jest wspaniałe, kapitalne sa doniesienia prasowe, jak np.to:
DZIECI AMERYKAŃSKIE W DARZE DLA pOLSKI
WASZYNGTON (fIAT) Podobno każdy Polak ma dostać jedno dziecko amerykańskie.
No dobrze. To na dobranoc popławmy się jeszcze w oparach absurdu.
Z „Figli salonowych”
„Wiele masz lat?
Oto łatwy sposób dowiedzenia się, wiele kto ma lat, bez jego woli. Prosi sie wszystkich uczestników zabawy o paszporty i daje się solenne słowo honoru, że się do nich nie zajrzy. Następnie zręcznie odwraca się uwagę towarzystwa, krzycząc np.: ‚o, sufit się wali’ albo ‚o, ptak’ i korzystając z zamieszania, zagląda się do paszportów. Należy uważać, aby się nie pomylić przy oddawaniu paszportów.
Kto prędzej zejdzie z trzeciego piętra i wróci?
Wyścig należy urządzić w ten sposób, aby postarać się być na końcu, po cichu wrócić do pokoju, zjeść przygotowane butersznyty i udawać, że się już wróciło z powrotem”.
Jeszcze z ogłoszeń:
„JESTEM PEWIEN, że do wczorajszego rachunku z restauracji doliczono mi dwa zera, z których wcale nie korzystałem, a jeśli nawet, to bezwiednie”.
„JEŚLI CI ZGAŚNIE ELEKTRYCZNOŚĆ, ZATELEFONUJ DO MNIE, a wszystko, co należy, zrobię w jak najkrótszym czasie. Mogę przy świetle, ale nikt nie chce”.
„WCZORAJ WIECZOREM, około 12, przechodząc Marszałkowską w stronę Złotej, Złotą w stronę Siennej i Sienną w stronę Żelaznej straciłem chęć do życia. Uczciwy znalazca na pewno też długo uczciwym nie będzie. Wszystko dzisiaj swołocz”.
Specjalnie dla Quake’a z Kroniki sądowej:
„Czy zawodowy narciarz ma prawo dodawać sobie ‚ski’ do nazwiska?
Zasadniczą tę i dla rozwoju naszego życia sportowego tak ważną kwestię rozpatrywać będzie na wokandzie tegorocznej sąd w Nowym Sączu. Narty, jak wiadomo, pochodzą z Norwegii, gdzie ludność tubylcza woła na te łyżwy śniegowe ‚ski’. Z tej zasady wychodząc znany sportsmen Róbcuś podpisywał weksle swoje nazwiskiem Róbcuski, za co go też pociągnięto do odpowiedzialności. Świat sportowy ogromnie się interesuje tą sprawę”.
Cytat z Tuwima przypomniał mi nieco „Kulisy srebrnego ekranu” i opowieści Jędrusia , jaki to fajny film wczoraj widział (z momentami, oczywiście!) 😉
Kronika sądowa = rewelacja 😀
Powalił mnie też sposób zręcznego odwracania uwagi towarzystwa tekstem: ‚o, sufit się wali’. Muszę to wypróbować 😆
Tak swoją drogą to podobno najskuteczniejszym zawołaniem jest „pali się”, bo wtedy wszyscy w okolicy czują się zagrożeni 😀
To dobranoc. Nie wrzucam nowego wpisu, bo jeszcze nie pora. Ale już mam pomysł dość prowokacyjny… zwłaszcza dla jednej osoby… nie powiem, której, bo się wyda 😆
Dobranoc 🙂
p.s. nowy wpis? Już? 😯 To się nazywa tempo 😉
No toć mówię, że teraz jeszcze nie wrzucę… i tak wrzucałam codziennie przez parę dni, tyle było komentarzy, że nikt nie zauważył 😆
Dobranoc, dzieki za opary. Dobrze bedzie sie w nich spalo 😀
Jo tyz dobrej nocki zyce syćkim. A ze przez najblizsy tydzień bede ino na holi siedzioł, to od rozu syćkim zyce piknego całego przysłego tyźnia 🙂
Ja tu będę gasić światlo, a Wy powoli (za wyjatkiem zamorskich) przyzwyczajajcie się, że
… za chwilę wzejdzie Słońce,
za chwilę nowy dzień
gołębie ponad miastem
za chwilę zbudzą się 🙂 *
*Wiadomo kto, ale na youtube nie znalazłam ;(
Dzień dobry,
ja opary absurdu przeczytalam sobie na dzień dobry. 😆 Nie ma to jak przeczytać coś wesolego z rana /chcialam napisać „…przeczytać ze świtem”, ale kochani Blogowicze od razu by mnie „zlapali” za slówko/ 😀 😆
Kinochamy pyszne! Opary nic a nic się nie starzeją 😀
Odbieram dzisiaj z poczty Themersona sztuk cztery. Wreszcie poznam profesora Mma.
Ciekawam wrażeń 😆
Dzień dobry!
Owcarek nas pożegnał na cały przyszły tydzień… ja też będę Wam życzyć miłego przyszłego tyźnia, ale jeszcze nie teraz (aż tak to ja się z Owcarkiem nie umawiam 😉 ), bo znikam dopiero w poniedziałek wieczorem. Jeszcze jakieś wpisiki zdąży się wrzucić 😀
Już widzę, że będzie dobrze 😀
Ja sie tez witam i zegnam, na dwa tygodnie tym razem. Bawcie sie dobrze! 🙂
Czas urlopów…
Dobrej zabawy wzajemnie! 😀
A ja bym się wreszcie mógł zacząć na całego bawić na blogach, bo czas urlopu… 😆
Hej, Bobiczku!
Ja się bawię (z przerwami na real 😉 ) do poniedziałku po południu, kiedy to przerwę działalność na tydzień. Ale na razie, zwłaszcza późniejszym wieczorkiem – hulaj dusza 😀
Widzę, że baaardzo ulżyło…
Nooo… jak mi ten kamień spadał, to chyba nawet w Warszawie słychać było wielkie BUM! 😀
Oj, było 😀
Dobrze, że byłem odsunięty, bo mogłoby mnie grzmotnąć….
Jak BUMało, to chyba coś słyszałem, ale u mnie kamienice całe.
A jak w Warszawie, Pani Kierowniczko? Będzie do czego przyjeżdżać?
🙂
…że też niektóre piesy nie mają co robić, tylko kamienie dzwigać…
Bry wszystkim. Melduję, że upał i sauna. Na grzyby by?
W ramach pokuty za tydzień zobowiązuję się sprawdzić, czy Wawelowi krzywdy nie zrobiłem i ewentualnie rzucić datek na jaki PKZ. 😀
Alicja, Ty mnie z grzybami nie denerwuj, Prędzej tu królika dorwę, niż jakiegoś uczciwego grzyba. 🙁
Tu też upał i sauna, grzybów raczej nie ma (chyba że na targu?) – ale przyjeżdżać zawsze jest do czego 🙂
Jak wzmiankowałam wyżej, udaję się w przyszłym tygodniu i ja na zasłużony urlop, choć połowiczny, bo tylko tygodniowy 🙁 Moja rodzina jest już w Portugalii od tygodnia (właśnie mi esemesują z Lizbony), a ja mogę do nich dołączyć dopiero teraz, bo szefunio mnie wcześniej nie puścił 🙁 Ale dobre i to. Potem sobie jakoś ten urlop uzupełnię…
Jakby chciał tu sobie w tym czasie podziałać jakiś TZB, to ja nie mam nic przeciwko, tylko proszę o pamięć, że:
Tu się lubi kociska,
Tu się lubi psiska,
Tu się lubi nawet ludziska!
😀
O, Bobiku! Za tydzień? A na ile? To może by jakieś hyc… 😉
Za tydzień na tydzień. Więcej się nie udało z ważnych przyczyn rodzinnych. 🙁
A Kierownictwo dokąd dokładnie ma się zamiar dać wykorzystywać Osculatim?
Dokładnie na Wybrzeże Lizbońskie, pod miejscowość Peniche. Wielka zaleta – blisko do Lizbony 😀 Plaża też podobno ładna, ale ja akurat mało plażowa… Byłam już parę lat temu w Algarve (Albufeira), byłam też kilka lat temu w Lizbonie służbowo – robić wywiad z Teresą Salgueiro i Pedrem Magalhaesem z Madredeusa, którzy wydawali wtedy nową płytę i mieli przyjechać do Polski.
Te późniejsze odwiedziny Lizbony to był dla mnie istny szok poznawczy, bo w tak zwanym międzyczasie weszło euro. Poprowadziłam rodzinę do miejsca, które było tanie, zaprowadził nas tam swego czasu miejscowy kamerzysta (bo i TV maczała w tym palce) i jedliśmy pyszne bacalhau w okropnie kiczowatym anturażu, w otoczeniu miejscowych. Teraz jest to droga knajpa turystyczna 🙁 W ogóle to jest regułą, że wszędzie po wprowadzeniu euro ceny szybują na księżyc…
Ale Lizbona nadal jest cudowna i nadal mi się śni. Tylko podobno nie ma już Instytutu Porto, gdzie poprzednim razem pławiliśmy się w wytwornych smakach wiekowych trunków… Niektórzy krzywią się na porto, a ja bardzo lubię, podobnie jak sherry 🙂
A teraz wybywam. Do wieczora!
Nieprecyzyjnie się chyba wyraziłem, bo chodziło mi o czas. Ale dzięki temu zapachniało mi Wybrzeżem Lizbońskim i znowu będę miał okazję oddać się rozkoszom zazdrości. 🙂
Zasiadłam z książką, zamiast grzyby, ryby i maliny – bo obiad będzie wieczorem o Waszej nocnej 2-giej, przyjeżdża surfiarz, idziemy do knajpy. No więc zasiadłam i przeczytałam.
Hanna Kowalewska , „Tego lata, w Zawrociu”. Jednym z ważnych bohaterów jest … fortepian, i zwariowana Babka, która uparła się, że w każdym pokoleniu jej rodziny jest talent muzyczny, i jak wyrychtowała* losy pokoleń dzięki temu. Nic więcej nie powiem, książka jest świetnie napisana, polecam.
*c@Owczarek Podhalański
No jestem już. Bobiczku, dokąd to dokąd, a kiedy to kiedy 😀 No więc wracam 22-go. I właśnie dostałam smsa, że jednak Instytut Porto jak najbardziej istnieje – mniam mniam…
Byłam na koncercie nowej młodzieżowej orkiestry Sinfonia Iuventus, utworzonej przez ministerstwo pod patronatem Maestro Jerzego Semkowa. Choć w programie Ogrodów Muzycznych, w ramach których ten koncert się odbył, była mowa o tym, że to debiut publiczny zespołu, kierownictwo ogromnie mnie prosiło, żeby nie uważać tego za debiut 😉 Z jednej strony mają koncerty w różnych miastach, z drugiej – oficjalna inauguracja ma się odbyć 12 października w Filharmonii Narodowej. No to dobrze, nie będę na razie nic pisać, powiem tylko, że nagłośnienie w namiocie festiwalowym było kompletną amatorszczyzną, pianistka przysłana i zasponsorowana z Tajwanu grała jak uczennica, a dyrygentka Monika Wolińska robiła świetne wrażenie. Program dla ludzi: Koncert na dwie trąbki Vivaldiego, faworyt fomy czyli Beethoven (V Koncert fortepianowy) i V Symfonia Czajkowskiego.
Aha, jeszcze a propos BUM, w środku koncertu rozpętała się burza. Tak naprawdę to współczułam tym dzieciakom, bo w namiocie i tak już było jak w saunie, a grać przy perkusyjnym akompaniamencie na dachu raczej było trudno. Tajwanka na bis zagrała nokturn Chopina, którego kompletnie nie było słychać… A koncertu Beethovena z kotłami na zakończenie (czyli grzmotem) to ja jeszcze nie słyszałam 😆
Ja chyba nie mogę tam przychodzić, drugi raz już, jak ja się tam pojawiam, to leje… 😉
W końcu Kierownictwo niedawno ogłosiło publicznie, że „Ogrody w deszczu”. Ogrody widocznie nadal się poczuwają 😉
No tak, chyba muszę je teraz omijać szerokim łukiem 😆
To Vivaldi robił jakieś trąbki?
Robić nie robił, coś tam napisał…
To powiadacie, że Vivaldi to niezła trąba była z niego?
Możliwe, możliwe….
Jaki Vivaldi? 😯 Trąbki to przecież robił Eustachiusz!
Rudy ksiądz trąba? 😯