Z krainy Lutolandii
Noc Świętojańska, a ja, zamiast się bawić, piszę do Was. Chcę zostawić żer blogowisku, zanim wyjadę na kilka dni (do Krakowa, na Festiwal Kultury Żydowskiej – oczywiście nie omieszkam potem coś napisać, może i wcześniej, jak się jaki Internet trafi 😉 ). Mogą Szanowni Państwo oczywiście dalej rozmawiać o folkach góralskich i skandynawskich, ale ja tu wpuszczę jeszcze folk nizinny. A ściślej rzecz biorąc – jego twórcze opracowania dokonane przez Witolda Lutosławskiego.
Trwa jeszcze kilkudniowy festiwal Łańcuch IV. Dzielni działacze Towarzystwa im. Lutosławskiego z prezeską Jadwigą Rappe na czele stają na głowie, by dziedzictwo naszego Największego Po Szymanowskim wciąż było żywe. Lutosławski kojarzy się powszechnie z czymś straszliwie elitarnym, matematycznym, trudnym nawet dla wykształciuchów. Na Łańcuchach więc pojawiają się różne pomysły na przybliżenie tej muzyki trochę szerszemu gronu. Kompozytor może nie byłby zachwycony różnymi projektami „uwspółcześniającymi”, jakimi była Lutosphere sprzed dwóch lat i We told Looptosławski rok temu, zrealizowane przez wiolonczelistę Andrzeja Bauera, pianistę Leszka Możdżera i didżeja m.bunio.s., jednak młoda publiczność była zachwycona. Próbuje się też przypominać nieznane obszary twórczości Lutosławskiego, do których on sam nie bardzo chciał się przyznawać, jak np. popularne piosenki z lat sześćdziesiątych, które pisał pod pseudonimem Derwid (takie „Nie oczekuję dziś nikogo” czy „Plamy na słońcu” – sam swing!).
Jednak niewyczerpanym źródłem jest bardzo obfita twórczość dla dzieci i młodzieży, którą Lutosławski uprawiał od końca wojny po odwilż i która pomogła mu przetrwać stalinizm, a wciąż jest nie tylko cennym materiałem pedagogicznym, ale jest po prostu ładna i sympatyczna. Opiera się (bezpośrednio lub tylko w ogólnym kolorycie) na ludowych melodiach Mazowsza, Kurpiów, Podlasia. Lutosławski był człowiekiem nizin (urodził się w Drozdowie w łomżyńskim, ale jego miastem była przez całę prawie życie Warszawa), muzyka góralska raczej go nie pociągała.
Co roku na Łańcuchu jest koncert z tymi utworami. Tym razem było naprawdę coś przepięknego: koncert-spektakl „Lutolandia czyli domowy teatrzyk Pana Tralalińskiego”, wyreżyserowany przez Hannę Chojnacką, w którym wystąpiły dzieci z warszawskich szkół muzycznych (orkiestra ze szkoły na Bednarskiej, chór ze szkoły na Krasińskiego) i baletowej, a także paru solistów – studentów lub świeżych absolwentów wydziału wokalnego Akademii Muzycznej. Urocza choreografia, prosta i wdzięczna scenografia, znakomite skomponowanie programu i świetne wykonanie i przez dzieci, i przez dorosłych – i co? Zobaczyli to tylko krewni i znajomi Królika (czyli występujących). Bój o sponsorów był straszny, a telewizja w ogóle się nie zainteresowała…
No, mniejsza. W każdym razie mimo że te utwory były pisane dla zarobku, to choć niektóre z nich (Małą suitę, Preludia taneczne) Lutosławski sam nazywał z niechęcią „chałturami stalinowskimi”, na pewno chałturami nie są, bo on po prostu chałturzyć nie potrafił. Wszystko jest na jak najwyższym poziomie. I okazało się też, że może służyć za jazzową inspirację. Dziś Włodek Pawlik dał recital oparty przede wszystkim na Melodiach ludowych i Bukolikach, które twórczo, improwizacyjnie rozwijał, oplatał własną muzyką. Ten jeden z naszych najciekawszych jazzowych pianistów idzie sobie własną drogą, słychać w jego muzykowaniu odniesienia nie tylko do Jarretta, Corei czy innych (Gąsior z Melodii ludowych rozwinął mu się w jakieś granie a la Erroll Garner), ale w większym jeszcze stopniu do Debussy’ego, Ravela, Bartóka, Strawińskiego, Prokofiewa – wszystkich tych, którzy mają smaczne harmonie (i dlatego tak są lubiani przez jazzmanów). Lutosławski z lat pięćdziesiątych też takie harmonie ma i dlatego świetnie tu pasował. A Włodek wpadł po prostu w trans, popłynął razem z nim – po swojemu, w żywiole improwizacji.
Pięknie było w krainie Lutolandii.
Komentarze
Naprawde???!!!! To Lutoslawski napisal „Nie oczekuje dzis nikodo”???????????
No niech mnie kule bija…
Dzień dobrym już nie powiesz mi,
jednak powstrzymać się nie mogę,
by nie spoglądać w stronę drzwi.
Widzisz, Helenko, człek się całe życie uczy.
Jutro sobie przyswoję lepiej tekst Pani Doroty, bo dzisiaj późno jest.
Wybieram się na ten Festiwal Kultury Żydowskiej i wybrać nie mogę. 1 lipca obchodzą imieniny moja teściowa i mama, nie dawało rady, a teraz, to już nie ma o czym mówić.
Może kiedyś dojadę. 🙂
Tradycyjnie wpisuję jeszcze parę słów przed wyjazdem: właśnie słucham folku szwedzkiego (Nyckelharpa, Lena Villemark itp.), który Włodek Kleszcz puszcza w radiowej Dwójce z okazji Midsommar, o którym wspomniał Andrzej Szyszkiewicz u sąsiada. No to wesołego Midsommar/św. Jana! 😀
Wywołany do tablicy i zainspirowany poprzednimi wpisami chciałbym dorzucić swoje trzy grosze:
Muzyka ludowa w Skandynawii – jak pisze foma – rzeczywiście jest traktowana „niemuzealnie”. Muzyce przylepia się wprawdzie etykietki ale ani muzycy ani publiczność nie traktują jej z poblażaniem. Jest to po prostu część dziedzictwaq kulturowego a to jest hołubione i szanowane.
Wspomniana tu Lena Willemark zasiada w Królewskiej Akademii Muzycznej, jej kolega z Frifot Ale Möller cieszy się olbrzymim szacunkiem, Timo Väänänen z fińskiego Loituma doktoryzuje się na Akademi (im) Sibeliusa.
Nie dotyczy to jedynie muzyki ale i innych atrybutów „ludowości”. Odświętny strój ludowy uznawany jest na równi z frakiem jako ubiór galowy. Członkowie rodzin królewskich chętnie stroją się na ludowo przy okazji świąt państwowych.
Muzycy również chętnie przekraczają granice – nikt nie zastanawia się czy uprawianie muzyki ludowej czy jazzu nie zaszkodzi w karierze pianistycznej.
Peter Jablonski – znany również z występów w Polsce – w dzieciństwie grał (i to jak!) na bębnach a jego idolem był Buddy Rich.
Benny Andersson – jeden z członków legendarnego zespołu „ABBA” jednocześnie członek Królewskiej Akademii Muzycznej – pisze muzykale i grywa na akordeonie w zespole z muzykami którzy z niejednego piecz chleb jedli.
Odmienny być może stosunek do tradycji i dziedzictwa kuturowego a także brak uprzedzeń wpływa zapewne na taką a nie inną pozycję muzyki ludowej na pólwyspie Skandynawskim.
Ale co ja się tu będę wymądrzał jak jakiś głupi….
Posiadam niezłą kolekcję muzyki klezmerskiej i żydowskiej ale na festiwalu w Krakowie nie byłem . W ubiegłym roku nawet nagrałem festiwalowy koncert transmitowany przez TV Polonia. Ale nie byłem zachwycony. Dobór kapel i zespołów jest dość przypadkowy a wiele z nich nie ma pojęcia o tradycji żydowskiej. Pisała kiedyś Helena o wizycie w jednej z restauracji żydowskich na Kazimierzu gdzie podano jej pierogi ze skwarkami !!! Odnoszę wrażenie ,że Festiwal Kultury Żydowskiej staje się jak te pierogi.
Rok temu poleciałem z synem do Krakowa turyścić.
Poszliśmy wieczorem na Kazimierz, zjedliśmy, muzyki chcieliśmy w sąsiedniej knajpie posłuchać. Bramkarz nie wpuścił, bo było pełno. Przez okno słyszeliśmy na żywo (znakomicie) wykonywany utwór znany mi z płyty:
http://www.cduniverse.com/search/xx/music/pid/6062493/a/East+Meets+East+%2F+Nigel+Kennedy,+Kroke+Band.htm
Utwór nazywa się zresztą „Kazimierz”.
Pytania za dziesięć punktów:
– czy to była utentyczna muzyka klezmerska?
– czy takowa jeszcze istnieje?
– czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
P.S.
Bardzo lubię pierogi – ale to chyba nie ten blog.
W lepszych dla folku czasach w Dwójce znakomite cykliczne audycje o tradycjach i muzyce żydowskiej prowadził Janusz Makuch („Klezmeczy i inni”). Troche z nich udało mi się zarejestrować. Niestety potem i cięcia w ramówce i coraz gorsze nadajniki. Ale żeby znaleźć swiatełko, po ostatnich cięciach poprawił mi się odbiór.
Na festiwal na Kazimierzu nigdy nie dotarłem, tak samo jak na inny zasłużony festiwal w Kazimierzu.
24 czerwca, niedziela, godz. 15.00
Ziemowit Kosmofski
ELIEZER MIZRACHI
Dj Nomo Heroes (Izrael)
Dj Chaim (Izrael)
25 czerwca, poniedziałek, godz. 18.00
RZESZÓW KLEZMER BAND
Klezzmates
Di Grine Kuzine
26 czerwca, wtorek, godz. 18.00
Leava (Izrael)
ARTZ HATZWI (Izrael)
KROKE
Zapraszam do Łodzi na Dni Kultury Żydowskiej, w ramach których te koncerty się odbędą (odbywają)
Pozdrawiam
Poszło w stronę klezmerską?
Właśnie siedzę i słucham jednej z 3 płyt z kompletu „Klassic Klezmer”. All compositions traditional. Różności, rozrzut światowy. Niektóre wielce starożytne. Prezent od syna.
Pani Dorota napisała:
Zobaczyli to tylko krewni i znajomi Królika (czyli występujących). Bój o sponsorów był straszny, a telewizja w ogóle się nie zainteresowała. .
Myślę, że to jest poważny problem, powstał kanał kulturalny, który powinien promować i wspierać tego typu inicjatywy.
Można sobie pogadać. Czytałam gdzieś, że mają niewielki budżet, jak to kultura.
Zbieram się w sobie, żeby napisać coś o pamięci muzycznej i moim zadziwieniu dotyczącym mojej Mamy z daleko posuniętą demencją, która mało co kojarzy, a okazało się pamięta melodie różnych pieśni religijnych. Z prawdziwym wzruszeniem śpiewałam z nią razem, zdumiona brakiem fałszywej nuty.
Teraz śpiewamy od czasu do czasu i ciągle nie dowierzam uszom.
Tak głęboko zapada w człeka melodia? Zadziwiające!
Pozdrawiam wszystkick. Hej. 🙂
Aaaa. Zamówiłam sobie trzy książki Donny Leon, bo ja też lubię pewien rodzaj kryminałów. Poczułam się zaciekawiona i zachęcona. 🙂
Coś się zacieło? Hej! Dzieńdoberek! 😀
..ęło?
Witajcie! Dorwałam się do kompa w biurze festiwalowym i tylko dwa słowa. O festiwalu, o róznych odcieniach muzyki żydowskiej i o cepelii z nią związanej na pewno będę tu pisać. Jak również do wydania papierowego:)
Na razie tylko dziękuję Andrzejowi Szyszkiewiczowi za te parę słów o roli folku w Szwecji, do czego dodam tylko tyle, że z tego, co wiem, podobnie jest w całej Skandynawii i, co więcej, uczy się tego w szkole! A pozytywny stosunek do własnej kultury ludowej jest tam, gdzie go nie zepsuto. Zobaczcie, jak Austriacy dumnie noszą swoje trachty i dirndl (Pan Lulek coś pewnie może o tym powiedzieć).
Pliku muzycznego nie odsłuchałam, bo nie mam w tej chwili jak. A festiwali żydowskich się namnożyło. W sierpniu z kolei w Poznaniu spodziewana jest nowość spod znaku Zorna (Tzadik Festival), ale o tym jeszcze dam znać. Pozdrawiam wszystkich! 😀
O, Zorna to bym nawet posłuchał 🙂
A czym różni się folk od muzyki ludowej? Bo tak sobie pomyślałem, że muzykę ludową to Giertych by do szkół chętnie wprowadził, zaś folkowej to już chyba nie bardzo…
Ha, cepelia. Cepelia na Kazimierzu mnie zdrowo wkurza – bylam tam raz, z duma oprowadzana. Jest tak nie autentyczny (Kazimierz) jak kurpiowskie wesela w TV Polonia.
A w dodatku, w dodatku – wpadamy z kuma do „zydowskiej” restauracji na pierigi z kapusta. Przychodza suto okraszone wieprzowymi skwarkami.
Ja skwarki jadam, ale jak przychdze do „zydowskiej”restauracji, to lubie byc zapytana czy wolno.
Kazimierz to pic na wode. Jedyne autentyczne co tam widzialam to ropzlepione odezwy Wszechpolakow aby Cz. Milosza nie chowac na Skalce bo byl zdrajca narodowych interesow ( to bylo w przeddzien pogrzebu).
I to byla ja najbardziej OK. Sama prawda zycia i autentycznosc sentymentow. Jak przed wojna, jesli dobrze zrozumialam..
W ubiegłym roku na Festiwalu występował zespół z Serbi lub innego państewka byłej Jugosławi. Co ma zespół Bregoviczopodobny do kultury żydowskiej , ciężko zgadnąć . Ale publika szalała.
Masz Heleno racje z tym weselem Kurpiowskim w TV Polonia. Cepelia i do tego tak nieautentyczna ,że oczy bolą . W Muzeum Kultury Kurpiowskiej w podostrołęckim Kadzidle umurowali płot z kamienia i drucianej siatki bo ogrodzenie musi być … Ostatnio na jednym z festiwali europejskich dostał nagrodę zespół śpiewający teksty Kaczmarskiego w rytmie Reggae
Był czas, kiedy miałem ambicję polubić Lutosławskiego. Chciałem bardzo zrozumieć jego muzykę i szerzej – muzykę współczesną a także tzw. awangardę. Relacje z Warszawskiej Jesieni były i w radio i TV, śledziłem. Mam duży szacunek do tej twórczości, ale nie zdołałem polubić. Tu ukłon w stronę Witolda: zgadzam się, że muzyka niesie także ładunek intelektualny, że są formy twórczości i formy odbioru muzyki wymagające dużej wiedzy, co najczęściej idzie w parze z wykształceniem. Porzuciłem te ambicje kiedy zdałem sobie sprawę, że chyba nie potrafię odbierać muzyki w taki sposób, kiedy przekonałem się, że nie mam ani wystarczającej wiedzy ani wykształcenia by podziwiać piękno dowodu matematycznego, kompozycje wyrafinowane formalnie, w swym wyrafinowaniu stawiające słuchacza przed wspinaczką, dopiero na końcu której są emocje. Pięknie jest się wspinać, podziwiać rzadkie widoki, ale na końcu takiej wspinaczki zawsze będzie cisza…. Cisza jako forma najdoskonalsza muzyki. W wyższych partiach brakuje mi tlenu, dlatego rzadko się wspinam, natomiast w muzyce najpiękniejsza jest chwila tuż po zakończeniu piękna, tuż po wybrzmieniu ostatniego akordu, kiedy właśnie odbywa się kończące całość nasze głębokie westchnienie…. Wtedy ogarnięci jeszcze emocjami jesteśmy w gościnie Pana Boga.
Wspinałem się, niestety, dupa ze mnie, nie taternik.
Pięknie ‚to’ ująłeś, Zeen!… Ale w konkluzji widzę nieco kokieterii – bo, skoro tyle zrozumiałeś ‚przy pomocy’ taternictwa, to chyba nie masz powodu się uskarżać! 🙂
Hoko, Twoje pytanie chodzi mi po głowie cały dzień. Jakaś odpowiedź się wykluwa, czy może jedna z propozycji odpowiedzi, cech różniących, choć co chwila pojawiają się pułapki, wpadki i sprzeczności.
Powiedzmy, że z perspektywy polskiego mieszczucha-wykształciucha, muzyka ludowa to muzyka, którą wypełniala swoje muzyczne potrzeby ludność zajmująca się ciężką pracą, zwykle zasiedziała w miejscu której się jej przyszło urodzići żyć, i która raczej nie spotykała z innymi formami muzykowania z wyjątkiem muzyki kościelnej. Innymi słowy mamy tutaj ludność wiejską, samodzielnie dostarczającą sobie akompaniamentu, i czerpiącego z okolicznej tradycji muzycznej.
Folk nastomiast to w przeważającej większości muzyka, która dla wykonawców i odbiorców stanowi jeden z wielu znanych muzycznych gatównków, brak tutaj bezpośredniej ciągłości repertuarowej, pełnego zrozumienia funkcji tej czy innej formy. Mimo zaczerpniętych melodii i pewnych środków wykonawczych, mocno wyczuwalne jest tu przetworzenie materiału. Konsekwencje są takie, że zwykli słuczacze folka nie trawią surowej muzyki ludowej, a próby gry z zachowanie pełnej zgodności środków wykonawczych z daną tradycją wykonawczą określane są jako rekonstrukcje.
Ergo, Min. G. na folk nie zezwoli, na niestrawną dla uczniów muzykę ludową – czemu nie.
Przepraszam, Heleno, można to nazwać cepelią. Przecież wiadomo, ze tamtego świata nie ma, nie ma tamtych ludzi i nie odtworzy się tego, co było. To co, lepiej nic nie robić?
Świat przedstawiany w Teatrze Żydowskim w Warszawie, czy organizowane w stopilicy dni Shalom, podczas których uczy się tańca, kuchni, języka i mnogo, mnogo drugich, to też cepelia. A jaki masz pomysł, żeby opowiedzieć wspólczesnym o tamtym świecie. Ja się cieszę z każdej inicjatywy, która próbuje oswajać niełatwą wspólną historię.
I tyle.
Misiu, a ty myślisz, że Żydzi tylko w Polsce i Ameryce mieszkali. Czy klezmerzy z Serbii, nie mają prawa do utożsamiania się z miejscową muzyką?
O co wam chodzi? Nie pasuje, nie nada! Przymusu nie ma.
mt7, masz racje, odpuszczam 😉
Mt7
Masz rację , odpuszczam 🙂
Tylko nie lubię fałszywie brzmiącego folkloru , granego tylko dlatego ,że się dobrze sprzedaje albo z braku własnych pomysłów….
HOKO:
http://pl.youtube.com/watch?v=Ajl28OdWqtc
mt7 też sobie posłuchałam … 🙂 🙂 🙂
mt7:
Dzięki!! 😀 Już dawno dawno Zorna nie słuchałem – aż noga sama przytupuje.
foma:
Myślę, że w muzyce ludowej mimo wszystko jest też sporo rzeczy całkiem wyrafinowanych (a i również niezłych muzyków), chociaz biorąc statystycznie, rzeczywiście większość gra „na żywioł”. Zresztą to przejście do folku jest raczej płynne i pamiętam, że słuchając swego czasu wykonawców na festiwalu „nowa tradycja” miałem poważne problemy z klasyfikacją.
Wrócę jeszcze do wypowiedzi Misia:
Tylko nie lubię fałszywie brzmiącego folkloru , granego tylko dlatego ,że się dobrze sprzedaje albo z braku własnych pomysłów….
A kto by kiedykolwiek – poza specjalistami – usłyszał ludową śpiewkę „Piejo kury, piejo”, gdyby nie Grzegorz Ciechowski? Można, oczywiście powiedzieć, że zabrakło mu własnych pomysłów, a można, że są to ambitne poszukiwania w niebanalnym źródle.
Nie mogę odżałować, że Go już nie ma.
MT7, Misiu:
myślałem przed chwilą o pewnym irytującym mnie myleniu gatunków, poza muzyką. I wymyśliłem 🙂 że problemem jest jedynie to, gdy się bierze dane dzieło za należące do innego gatunku. Np. problem byłby wtedy, gdyby ktoś Obywatela GC brał za historyczny dokument obrazujący polską muzykę ludową… Albo jakby ktoś starał się wywołać nostaliczne wspomnienia u przeciętnego emigranta aranżacjami kolęd, których dokonał Witold Lutosławski 🙂 (Który to przykład podaję, by jakoś do Lutolandii nawiązać.)
Mt 7
Moje krytycznie komentarze o Festiwalu w Krakowie wynikają z tego ,że nie mogę znieść -cytując za Tygodnikiem Powszechnym -muzycznej hucpy. Piotr Rubik ma setki tysięcy wielbicieli i słuchaczy i co z tego?
Hoko, oczywiście że muzyka ludowa tworzyła wirtuozów swojego gatunku stosowne dla gatunku dzieła. Jakiś dopływ nowości był niewiątpliwy, ale był to raczej strumyczek a nie rzeka. Jak zastrzegałem, były to raczej rozważania niż próba szukania sztywnej definicji.
Ale co do NT (tegorocznej nie słyszałem niestety), to nawet przy najbardziej surowych wykonaniach, reperuar i styl wykonawczy jest bawrdziej wybrany niż naturalnie przejęty. Zaryzykowałbym tezę, że przy kolejności folk-muzyka ludowa, ta ostatnia stanowi wyższy stopień wtajemniczenia. Sprawa nie jest prosta, choćby na przykładzie, czy Kwartet Jorgi grał kiedykolwiek muzykę ludową?
Czy zgodzicie sie ze mna jesli powiem,ze muzyka ludowa nie zna nut,a folkowa wrecz przeciwnie bardzo dobrze i chyba dlatego(przynajmniej ja)nie mam zbyt duzego zaufania do muzyki folkowej,chociaz potrafie docenic robote,ktora wykonuja ci muzycy.
Zeen!Podoba mi sie to porownanie do wspinaczki podczas sluchania ambitnego repertuaru.Wiesz oczywiscie,ze zaden taternik ani himalaista nie dal zadowalajacej odpowiedzi dlaczego lubi wspinac sie na szczyty(oprocz tego,ze sa).Wiem tylko,ze wielcy artysci jesli chca isc do przodu musza wybierac nowe drogi na szczyty i nie bac sie samotnosci w tej spinaczce.
To wracając do tematu:
Niech żyją chałtury!
Może jakby człek chałturą został zauroczony, łatwiej by ogarnął inne ambitne dzieła. Nastawienie do twórcy ma ogromne znaczenie. Jeżeli darzę go (twórcę) sympatią lub ciepłym uczuciem jestem otwarta na przyjęcie jego głosu, jego propozycji. I odwrotnie, oczywiście.
Na dobranoc:
http://pl.youtube.com/watch?v=wxedpfKMbrY
EmTeSiodemeczko, dzieki za Raya.
Z niepokojem obserwuję lenistwo na blogowisku 😉 Brak czasu czy pomysłów? Oj, Pani Dorota jak wróci, da nam burę…
Może zatem podzielę się radością ze wspólnego „muzykowania” z moim ośmiomiesięcznych Mikołajem. Najlepiej wychodzi nam gra na dojere (dayere), niewielkim perskim bębenku jednomembranowym z dzwięczącymi kółeczkami, coś w rodzaju tamburyna. Dojere stanowi zachętę i nagrodę przy karmieniu czy dawaniu lekarstw, ale staramy się to ukrywać 🙂 Zabawa wygląda w ten sposób, że siedzimy po obu stronach bębenka, na zachęte ja wybijam palcami jakiś prosty rytm, a potem mały wali swoje jedną czy dwoma rękami, potem ja znowu swoje, i znowu on. I tak przez parę minut. Potrafi się tak zapamiętać, że aż zamyka oczy z zachwytu 😉 Kto wie, czy za rok nie dojdziemy do wspólnego wybijania rytmu bolera…?
foma ale masz radości co niemiara 🙂 🙂 🙂 dzieci potrafią rozbawić i rozczulić …
wakacje się zaczęły to i czas leniwie płynie … 🙂
Jolinek, myslalem, ze juz wyrosliśmy tutaj z wieku szkolnego 🙂
Foma,
Twoje zabawy z Mikołajem przypominają mi rekrutację perkusistów do orkiestry dętej w naszym ogólniaku.
Druga połowa lat sześćdziesiątych. Dyrektor LO postanowił stworzyć orkiestrę detą marszową. Nabór do niej odbywał się w ten sposób, że uczniowie którzy chodzili równocześnie do miejscowej szkoły muzycznej zostali wcieleni automatycznie. Brakujących muzykantów dobierało się metodami nierzadko drastycznymi.
Mi przypadła w udziale rekrutacja trzech perkusistów (bęben, czynele i werbel). Ja wybijałem prosty rytm a oni mieli go powtarzać. Śmiechu było co niemiara…
Muszę lecieć iść jechać, bo mi autobus i pociąg uciekną!
C.D.N.
C.D.
Z trzech wybrańców najwyższy dostał bęben, bo ciężki. Ten który miał kłopoty z rytmami dostał czynele, bo to najłatwiejsze. Werbel został się najmniejszemu, lecz najzdolniejszemu.
Potem były długie wieczory w szkolnej auli gdzie towarzystwo trzeba było nauczyć grać razem a do tego w marszu:
Tramtadadatata, tramtadatata, tramtadatata, tramtamtam
Tramtadadatata, tramtadatata, tramtadatata, tramtamtam
Tramtadadatata, tramtadatata, tramtadatata, tramtamtam
niosło się przez otwarte okna na cały park, słychać było nawet po drugiej stronie jeziora.
Najtrudniej było nauczyć werblistę grać i maszerować jednocześnie. lewa noga – prawa ręka wcale to nie takie proste.
N apierwszego maja orkiestra robiła furorę maszerując w pochodzie i grając na zmianę „marsz nr 124” i „marsz nr 125”. Nawet ja stojąc z boku odczuwałem coś w rodzaju dumy….
Także ty – foma – ucz Mikołaja od maleńkości, nigdy nie wiadomo kiedy mu się to przyda.
Mój nauczyciel-skrzypek przywędrował do kraju z orkiestrą wojskową Pierwszej Armii niosąc właśnie taki duży bęben i zawsze ten fakt przytaczał gdy nie miał innych argumentów aby przekonać krnąbrnych i leniwych smarkaczy o urokach i pożytku (z) muzykowania.
W mojej szkole sredniej byl zespol rockowy (wtedy mowilo sie bigbitowy), ktory grywal na szkolnych imprezach a czasem nawet chalturzyl po okolicy. Raz wystapil na zabawie w miasteczku odleglym o 30 km. Osoba transportujaca sprzet nie byla zbyt uwazna i na miejscu okazalo sie, ze perkusja jest niekompletna! Coz pozostalo koledze grajacemu na niej? Gral walac w bebny i werble, a w odpowiednim momencie wolal do mikrofonu „I w czynel!”
Coz pozostalo koledze Pokrywki.
w odpowiednim momencie wolal do mikrofonu “I w czynel! 😆
Czy to cytat z literatury? Przyznam, ze historie z czynelem znam z opowiesci kolegi i to juz wiele lat temu. Czyzby czytal wiecej niz ja?
Chyba zaczynam jarzyc. Pokrywka to ja? 🙂
Ratunku.
Nie zamknęłam taga (u?) u Owczarka i cały czas leci kursywa . Widać w Mozilli.
Kto wie, co trzeba wpisać, żeby zamknąć tag?
Przepraszam, Passpartout, to niewyszukany żart. Oczami wyobraźni zobaczyłam pokrywkę od gara kuchennego zawieszoną na kiju. Pewnie ja bym tak zrobiła.
Wołanie kolegi było bardziej twórcze i śmieszne. 🙂
Pozdrawiam.
Czego chcecie posłuchać na dobranoc?
Już czas na sen (Jerzy Wasowski i Jeremi Przybora)
Dobranoc, dobranoc mężczyzno, zbiegany za groszem jak mrówka
dobranoc, niech sny Ci się przyśnią porosłe drzewami w złotówkach
Złotowki jak liście na wietrze czeredą unoszą się całą
Garściami pakujesz je w kieszeń a resztę taczkami w PKO
Aż prosisz by rząd ulżył Tobie i w portfel zapuścił Ci dren
Dobranoc, dobranoc mój chłopie już czas na sen
Dobranoc, dobranoc niewiasto skłoń główkę na miękką poduszkę
dobranoc, nad wieś i nad miasto jak rączym rumakiem wzleć łóżkiem
niech rycerz Cię na nim porywa co piękny i dobry jest wielce
co zrobił zakupy, pozmywal i dzieciom dopomógł zmóc lekcje
a teraz tak objął Cię ciasno jak amant ekranów i scen
Dobranoc, dobranoc niewiasto, już czas na sen
Dobranoc, dobranoc ojczyzno, już księżyc na czarnej lśni tacy
dobranoc, i niech Ci sie przyśnią pogodni, zamożni Polacy
że luźnym zdążają tramwajem, wytworną konfekcją okryci
i darzą uśmiechem się wzajem, i wszyscy do czysta wymyci
i wszyscy uczciwi od rana, od morza po góry, aż hen
Dobranoc, ojczyzno kochana już czas na sen
http://pl.youtube.com/watch?v=BGRyxndLWbk
Nie było oryginalnego wykonania. 🙁
Dobranoc. 😉
Bardzo piekna Dobranocka, dzieki mt7 🙂 Twoj zart byl dobry, tylko zabraklo kropki! I wyszedl kolega Pokrywki 🙂 A kto zacz Pokrywka? Dobranoc, mt7, dobrze spij, usmiechnij sie przez sen…
Nie ma to, jak Starsi Panowie Dwaj. Takich już nie sieją 🙁
A kiedy tu zawita rock@roll, albo tak zwany (@passpartout) bigbit?! Cały czas tylko powaga i powaga! Jest lato!
„Hey hey, may may, rock and roll will never die! There’s more to the picture
Than meets the eye. Hey hey, my my.” (Neil Young)
Miłego dnia życzy wszystkim bigbitowa dzisiaj
Alicja
To może zacznijmy od trash metalu, a potem się zobaczy 😀
Hoko:
Na początku trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie?
Chyba Alicji nie o taki rock@roll chodzło.
Zobaczmy:
http://pl.youtube.com/watch?v=c7M1Se-p7uk
Niech będzie na dobry dzień.
Hoko!
Ja nie ta generacja!!! Ja post-Presley 🙂 Ale przed metalem. Metal to dobry w kuchni , jako garnek albo cuś!
Nie no, bez przesady, Slayer jest bardzo dobry na melancholię…
Przed metalem byli jeszcze Purple, Zeppelini; może Alicjo choć na to się piszesz… Ale mniej poważnie, a z szacunkiem, to gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, to Suzanne Vega wydała po długiej przerwie nową płyte. To jest wydarzenie.
Proszę bardzo (wklejam, bo Miś też tu zagląda, a to jego terytoria) :
http://alicja.dyns.cx/news/Galeria_Budy/Mis2/Misiolandia/
foma – to jest właśnie to.
Smoke on the water, fire in the skies! (Deep Purple)
To są te moje klimaty. Na koncercie Roberta Planta i Jimmy Page’a (resztki Zepplin) bylam parę lat temu w Toronto. Starsi panowie, ale w sercu ciagle maj, a dawali po strunach (Plant – głosowych, Page – gitarowych), że ho ho!
http://profile.myspace.com/index.cfm?fuseaction=user.viewprofile&friendID=79701269
Pierwszy i drugi – polecam współczesny progressive metall: Pain of Salvation – znów ci szwedczycy (szwecjanie?), foma, co Ty na to?
http://vids.myspace.com/index.cfm?fuseaction=vids.individual&videoID=2017760717
Muzyka sprawia, że po wodzie można chodzić…
Oj, widzę, że cuś przyciężkie puściłem, bo mnie nie chce zaakceptować…. 🙁
Pewnie wystąpiłeś jako wredny (albo bardzo wredny wręcz) zeen, a z takimi admin się nie cacka 🙂
Za burtę i już!
Zalinkowałem ino….
A to uwaga drobna, zeenie:
jak podajesz linkę, to tylko jedna we wpisie, bo jak podasz więcej, to wpis czeka. WordPress tak ma, sprawdzone! Jedna linka na wpis, bo się poplątasz w tych linkach!
zeen, w podstawówce miałem kolegów metali, a w liceum i troche po z przyjemnoscia sluchalem gotyku, wiec dam sobie rade.
Ale linki jutro w biurze, przy porzadnym necie, bo w domu przez GPRS odczuwam pewne ograniczenia (eh to stare budownictwo w geriatrycznej okolicy…). Jednak cos z tymi skandynawami jest – najwyższy odsetek samobójstw plus czyste spiewanie…
To moze jedna mroczna linka ze Szwecji – Fejd, kolejne dark-folkowe klimaty: http://www.fejd.se/
Nie miej mi za złe, Zeenie, pytasz, więc mówię o swoich wrażeniach. Trochę mi to przypomina Piotra Rubika w wydaniu: Metal, progresivo.
Chyba koturny za wysokie.
Ale to moje zdanie, ja jestem starsza pani i się nie znam. 🙂
Bardzo wygodna wymówka. 😀 Pozdro!
mt7,
:)) rzeczywiście takie wrażenie można odnieść.
A za złe mieć? – w życiu! Niby z jakiej racji?
:))
foma,
Niepokojący trend daje się ostatnio zaobserwować w Finlandii:
http://www.yle.fi/news/id62836.html
niektórzy jednak twierdzą, że Finlandia to wstrętny wrzód na zdrowym ciele skandynawskim – może więc jeszcze nie czas na uogólnienia.
Co do czystego śpiewania to muszę z przykrością stwierdzić, że czynią to z morderczą wręcz perfekcją. Do tego nierzadko a capella. Polecam na przykład grupę „Rajaton”, płytę „Nova”.
Użyłbym określenia „miód w uszach” gdyby nie było ono zbyt ryzykowne – o nieporozumienie łatwo.
Muzyka śpiewna po fińsku, zrozumienie tekstów to bonus. Utworu „Yöllä Euroopassa ” mogę słuchać godzinami. Można sobie wyguglować….
Andrzeju, bonusem jest juz poruszanie się po finskich stronach, bez English version to takie klikanie na chybił trafił 😉
Ale wreszcie znalazłem Rajaton – no tak, takiego śpiewania możnaby uczyć w naszych szkołach na muzyce 🙂 To chyba jednak kwestia odwagi i zachęty, bo predyspozycje na pewno mamy- kiedys tradycje śpiewu i chorów na Śląsku były ponoć bardzo mocne i mam okazję stykać się z tego pozostałościami. Jak już wylecze sobie struny głosowe, będziemy z synem ćwiczyć…
Zapewne znalazłeś:
http://www.rajaton.org/main.site?set_language=eng
Mnie zawsze fascynowała muzyka śpiewana, zwłaszcza a capella. Kiedys wydawało mi się, że niedościgłym wzorem byli „The Singers Unlimited” – okazuje się jednak, że czas nie stoi w miejscu. a granice są ciągle przekraczane. Sztuka harmonizacji z najwyższej półki.
P.S.
„Rajaton” można przetłumaczyć na „Unlimited”. Coś w tym jest.
Jeszcze dodam:
Dla zrozumienia fenomenu muzykowania w Skandynawii warto przeczytać biografie poszczególnych członków „Rajaton”. Wszyscy młodzi a ile doświadczeń z różnymi rodzajami muzyki, z różnymi instrumentami.
W Szwecji istnieje podobna grupa:
http://www.realgroup.se/page/3
Nie muszę zapewne dodawać, że lubię…
Ryzykując, że mnie stąd wykopią dodam jeszcze jedno:
Rok ubiegły był rokiem mozartowskim. Szwedzkie Radio publiczne :
http://sr.se
dodało do swojego cyfrowego repertuaru „Radio Mozart” czyli kanał nadający przez rok, całą dobę muzykę Mozarta.
W zwyczaju mam słuchanie radia muzycznego podczas pracy – ten kanał miałem nastawiony na komputerze przez cały czas. Nie znudziło mi się.
Obecnie słucham SR Klassiskt.
Ja często słucham twoich sąsiadów http://www.sol.no/underholdning/mp3/
Kiedyś mogłem odbierać cały pakiet skandynawskich tv i radio z Thora 1W ale się skończyło 🙁
Andrzeju, The Real Group wprost obezwładnia swoim wykonaniem
foma,
O ile jeszcze nie dotarłeś poczytaj sobie o ich inspiracjach pod rubryką „vocal groups” w lewej szpalcie . Znajdziesz tam wieeeeelu moich ulubieńców z wielkim Bobby McFerrin na czele. Czy ktoś z państwa widział/słyszał 24-godzinny koncert z okazji roku Bachowskiego
http://youtube.com/watch?v=xmdDmnHKQvk
(w tym akurat fragmencie koncertu znakomita jest publiczność)
– a także o ich ubocznej działalności pod rubryką „seminars” tamże. To też metoda na upowszechnianie dobrych wzorów.
P.S.
Nijak się nie mogę opędzić od wtrącania dygresji nierzadko nie na temat.
A cy ftoś wie, cy na tyk Festiwalak Kultury Zydowskiej som opowiadane zydowskie śpasy? Być moze jako wielbiciel „Przy szabasowych świecach” pona Safrina przeceniom role śpasów w zydowskiej kulturze, ale chyba zaprzecyć sie nie do, ze śpasy som tej kultury cynściom. Na pewno nie najwazniejsom cynściom, ale za to jakom piknom! 🙂
http://youtube.com/watch?v=MVVUMNv1t9w
Andrzeju, dzieki za Bobby McF. Jest wspanialy! Jak sie okazuje, publicznosc w Montreux tez jest niezla 🙂
Andrzeju, za passpartout, wielkie dzięki. A dygresje – czemu nie, a nawet jakże to bez dygresji…
Spasy w naszej tradycji sa oczywiscie niezwykle wazne, choc wiekszosc zydowskich spasow to wcale nie to co za zydopwski humor uchodzi w Polsce, Owczareczku, I am sorry to say. Zydowski humor uwielbia paradoks, gdyz paradoks pozwlala Zydom zachowac dobre samopoczucie w obliczu okrutrnego swiata. Mysl o Groucho Marksie i wszystkich dowcipach jakie slyszales o Radiu Erywan. A czy czytales kiedykolwiek naszego najwiekszego pisarza – Szoloma Alejchema? Jego powiesci i opowiadanka opisujace okrutny swiat iskrza sie niezwyklym humorem i paradoksem. Np. najlpesza , moim zdaniem, powiesc Chlopiec Motl zaczyna sie od slow : Mnie to dobrze! Jestem sierota.
Heleno
Przed paroma miesiącami na jedym z internetowych portali miejskich toczyłem zażarte boje właścicielem o usunięcie trści antysemickich zamieszczanych na forum przez młodych internautów- pryszczatych dziećmi neostrady jak nazywa ich mój kolega. Batalię wygrałem i odtąd nikt w moim mieście nie odważy się publikować
” Dowcipów o Żydach” . Warto było młodym ludziom uświadomić co jest humorem żydowskim a co antysemickim dowcipem.
http://www.forum.moja-ostroleka.pl/viewtopic.php?t=1151
Stary Zyd z ciezkim bagazem stoi w hali dworcowej malego miasta. Po dluzszym wahaniu zaczepia przechodzacego obok podroznego: ” Co sadzi pan o Zydach? „- „Bardzo podziwiam narod zydowski” – odpowiada tamten. Zyd dziekuje i po chwili zaczepia innego. – „Co sadzi pan o Zydach? „- „Jestem zafascynowany osiagnieciami zydowskich wspolobywateli w dziedzinie kultury i nauki”. Zyd dziekuje i temu, nastepnie zagaduje trzeciego. Ten odpowiada: „Nie przepadam za Zydami i ciesze sie, ze nie mam z nimi nic do czynienia”. Na to stary Zyd: „Pan jest uczciwym czlowiekiem. Czy moglby mi pan popilnowac bagazu? Musze do toalety.”
Najstarszy syn Apfelbauma ochrzcil sie aby moc ozenic sie z katoliczka. Nic gorszego nie moze sie przytrafic poboznemu zydowskiemu ojcu, wiec Apfelbaum popada w ciezka depresje i zamyka sie w swoim pokoju. Mimo to drzwi sie otwieraja i do izby wchodzi starzec z biala broda. Bog: „Dlaczego placzesz, Apfelbaum?” – „Jakze mam nie plakac, kiedy moj syn sie ochrzcil!” – „Alez Apfelbaum, moj tez!” -„Tak. i co mam teraz robic?” – „Zrob jak ja: zrob nowy testament!”
… 😀 . 😀
„Szmul, co robiles w budynku Radia?”
„Sta-sta-staralem sie o po-po-sa-sade spi-pi-pikera”.
„I co? Dostales ja?”
„A-a-a ccos ty! Sssami a-a-antysemici!”
„Mosze, dokad jedziesz?”
„Do Wiednia. Chce pare dni odpoczac.”
„Mosze, i po co to gadanie? Zawsze kiedy mowisz, ze jedziesz do Wiednia, to w rzeczywistosci jedziesz do Pragi i robisz tam interesy. Przypadkowo wiem jednak, ze dzisiaj rzeczywiscie jedziesz do Wiednia. Wiec po co klamiesz?!”
To bylo dla Owczarka, jakby tu znowu zajrzal. Na jego Imieniny 🙂
passpartout: pierwszego ze śpasów nie rozumiem.
I może już wystarczy?
Wpis z rana. Musze mieć czas na odsłuchanie wszystkich Waszych linek 🙂
Pani Doroto, ja juz wiecej nie bede. Obiecuje 🙂 A w tym pierwszym chodzi, jak juz Helena wspomniala, o paradoks. Zyd jest tak przekonany, ze go nikt nie lubi, ze tylko nieprzyjazne opinie uznaje za szczere.
Groucho Marx tez nie chcial wstepowac do klubow, ktore przyjmuja takich jak on 🙂
Dobrej nocy zycze
Jakby co, to ja tu zajrzałam.
Witam wszystkich, dobrego dnia życzę.
Poczekam na wpis Pani Doroty, może do wieczora się pokaże.
Teraz jadę do Halin (teściowa i mama).
Pozdrowienia. 🙂
Jak było w Krakówku?
Krakowie ! Krakowie !
Tyś pustkę mi zrobił w alkowie.
Krakowie, okrutny Krakówku ! –
Miłości-ś mej miejscem pochówku.
Ooo… to smutne. Ja to zawsze mawiałam, że Kraków jest miastem, z którym mogę mieć romans, ale nie mogłabym mieć ślubu 😉
Będzie wpis już niedługo, tylko jeszcze chwilę pomyślę.
Droga EmTeSiódemecko, dostałam wreszcie płytkę! Jaka imponująca dokumentacja 😀 Dzięki serdeczne, pozdrawiam.
Piknie dziękuje Pasparteckowi za śpasy i sam fciołek jeden opowiedzieć, taki z „janosikowym” akcentem, ale … skoro Poni Dorotecka, ftóro nom tutok piknie gazduje, pytała, coby juz śpasów nie mnozyć, to moze opowiem u siebie? Bo skoro go juz mom, to kasi opowiedzieć muse, bo zatrzymywanie śpasu w organizmie jest barzo niebezpiecne, co piknie wykazoł pon Mark Twain w ksiązce „Pod gołym niebem”. Mark Twain cyli – hamerykański Szolem Alejchem, Helenecko 🙂 (bo podobno kiesik ci dwaj pisorze sie spotkali i pon Szalom Alejchem przedstawił sie tak: „Jestem zydowskim Markiem Twainem”, na co pon Twain zawołoł: „O, nie! To jo jestem hamerykańskim Szolem Alejchemem!”)
Natomiast zakładom, Helenecko, ze śpasy napisane przez pona Horacego Safrina som autentycnie zydowskie – z raji zyciorysu tego pona tak zakładom. A bracia Marx? Dlo mnie piiiiiiikni! No i MUZYKALNI (o! przynajmniej na koniec tego komentorza zblizyłek sie do tematyki bloga :)) – przecie chyba nie było filmu, coby pon Harpo na harfie, a pon Chico na pianinie se nie pogroł? A fto im w tym pomagoł? Między inksymi nas rodak – pon Bronisław Kaper! Fajnie by było, kieby Poni Dorotecka zaprosiła kiesik pona Bronisława Kapra (Kapera?) do swojego bloga. Ale to ocywiście ino propozycja, ze ftórom Poni Dorotecka moze sie zgodzić lub nie 🙂
Dzień dobry!
A ja mam Horacego Safrina „śpasy” – bardzo sfatygowaną książeczkę, ale to znak, ze nie stoi na półce ku ozdobie.
Trzeba mi wielkiej wody,
tej dobrej i tej złej,
na wszystkie moje pogody,
niepogody duszy mej –
trzeba mi wielkiej psoty,
trzeba mi psoty, hej!
na wszystkie moje tęsknoty,
ochoty duszy mej.
Wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmow rodaków,
wysokonogich lasów
i bardzo dużo czasu!
Nie tumańcie mnie tu z rana Krakowem, bo mi zaraz robi się nostalgicznie!
Kasi mi wyskocyło. Bo fciołek w poprzednim komentorzu jesce pedzieć, ze pon Bronisław Kaper skomponowoł piosnki do co najmniej trzek filmów z braćmi Marx: „Noc w operze”, „Dzień na wyścigach” i „Bracia Marx na Dzikim Zachodzie”. Być moze do jesce jakikś, ale o tyk trzek wiem 🙂
foma,
Fejd – dzięki, dodaję do kolekcji. Wpływy muzyki celtyckiej u skandynawów widać, ale mają jednak swoją specyfikę. Nie chcę się wymądrzać, bo moja znajomość ich dokonań to głównie Szwecja, trochę Norwegii, odrobinka Finlandii i bodaj krztynka Danii.
Nawiązując do opinii mt7: znacznie wyżej cenię sobie lidera Pain of Salvation, których płyty znam wszystkie i podobają mi się. Nie wiem jak pogodzić to z uwielbieniem dla Jana Garbarka na ten przykład albo Keth’a Jarrett’a lub słuchaniem klasyki. Ale tak jest: słuchamy szerokiego spektrum i jakoś to się nie gryzie J)
Jak chodzi o celtyckość polecam:
http://youtube.com/watch?v=cIErJpCssFc
Harfistka z sopranem, jak o niej mawiam, gra też na syntezatorze dmuchanym J) popularnie zwanym cyją i kilku innych instrumentach, ale pewnie ją znacie, bo to gwiazda. Mój ulubiony to album z Paryża, dramaturgicznie skomponowany pierwsza klasa, no i nagrany jak trzeba.
Real Group od Andrzeja też pierwsze słyszę, ale dają radę J)
O Bobby’m można tylko w zachwytach, nie spotkałem innych opinii.
Wczoraj cały dzień spędziłem w podróży. Siedzieliśmy z córcią w aucie i większość drogi każde z nas słuchało swojego: ona Requiem dla snu z filmu pod tym samym tytułem a ja Subterranea grupy IQ i norweskich Magic Pie i Bruce’a Hornsby.
A na dobranoc Obrazki z wystawy…
Dziś w TV Kultura dłuższe łączenie z FKŻ, jak dam radę, to się podłączę…
Pozdrawiam wszystkich
A wicie co. Owczareczku? Jak na prostego psa spod Turbacza, to wyksztalciuch z Was pelna kufa.
Ten Twoj baca, to musi miec niezla polke z ksiazkami w chalupie, ze zdazyles wszystko przeczytac. Zapomnialam o tej anegdocie z Markiem Twainem, ale oczywiscie slyszalam ja tez w dziecinstwie, a ze kochalam Marka Twaina (mialam wszystkie dziela zebrane, wiec czytalam nawet takie zupelnie malo znane rzeczy), wiec mnie ta anegdota bardzo sie podobala.
Przyjemnie jest znac psa, ktory wszystko co trzeba przeczytal. I jeszcze wiecej. Nawet Konika Garbuska zna, ze o Ulissesie nie wspomne. Takie psy, powiem Ci, to tylko przed pierwsza wojna swiatowa bywaly 😉