Folk, lud czy cepelia?
Drogie Blogowisko! Zastanawialiście się ostatnio, jaka jest różnica między muzyką ludową a folkiem. Skłoniłabym się do wyjaśnienia takiego, jakie podał foma, ale z pewnymi zastrzeżeniami. To nie jest raczej tak, że minister G. wprowadziłby chętnie do szkół muzykę ludową: i w niej bywa istny hard core. Kiedy robiliśmy w wydawnictwie płytę do podręcznika do wiedzy o kulturze, wybrałam na nią jako przykład autentycznego oberka – redaktorka była w szoku, że to tak brzmi naprawdę. To właśnie były te bida-skrzypeczki nizinne z bębenkiem, brzmiące chrypliwie i transowo. To byłoby za trudne nawet dla pana ministra. Muzyka ludowa kojarzy się chyba jednak powszechnie z cepelią, czyli z ułatwioną, uproszczoną i ucukrowaną jej wersją.
Folk to muzyka, dla której twórczość ludowa jest inspiracją. Tak się to w największym skrócie określa, ale z tej definicji wynikają bardzo różne konsekwencje, zależnie od wrażliwości danego artysty. Czy folk – jak twierdzi Witold – zna nuty w przeciwieństwie do muzyki ludowej? Też pewnie bywa różnie, bo istnieją różne amatorskie folkowe zespoły, w których nie wszyscy muszą nuty znać – tak spekuluję, choć nie wiem tego na pewno. W każdym razie na funkcje spełniane przez folk trzeba patrzeć inaczej. Folk może służyć popularyzacji ludowych motywów, ale to inny gatunek. Choć na pewno inaczej wygląda to w krajach takich jak skandynawskie, gdzie – jak już mówiliśmy – muzyka ludowa wciąż jest żywa i nigdy nie była ludziom obrzydzana. Wtedy przejście z muzyki ludowej do folku jest bardziej płynne. Inaczej jest w takich miejscach jak Polska, gdzie w pewnym momencie zaczęło się odkrywać muzykę tradycyjną na nowo. Są u nas zespoły, które zajmują się swoistą rekonstrukcją – i jest to, jak pisałam kiedyś, środowisko raczej miejskiej, wykształciuchowskiej młodzieży, jeżdżącej do wiejskich dziadków i babuleniek i uczących się od nich. Skądinąd szlachetne zajęcie.
Jak to jest na krakowskim Kazimierzu? Cepelia na ulicach – na każdym kroku. Kto chce się dowiedzieć, jak żydowski Kraków wyglądał kiedyś naprawdę, polecam świetną wystawę „Świat przed katastrofą” w Międzynarodowym Centrum Kultury na Rynku (będzie czynna aż do 28 października). A teraz? Do cepeliowskiego kiczu mam stosunek raczej bezlitosny, czemu dałam swego czasu wyraz tutaj (zwłaszcza we fragmencie „Nadmiar latających kóz”). Czy jednak nic nie robić, czy lepiej robić cokolwiek, jak pyta mt7? No cóż… Moim zdaniem trzeba robić, co się da, ale najpierw pewne rzeczy zrozumieć.
Na przykład kwestia tzw. żydowskich – mówiąc po Owcarkowemu – śpasów. Tu trzeba wyróżnić kilka pięter. Są autentyczne żydowskie przypowieści, o których pisze Helena. Są szmoncesy, czyli dowcipy z przedwojennych kabaretów, nie zawsze wysokiego lotu, które Żydzi opowiadali samym sobie, naśmiewając się z siebie. Różne miały one odcienie, nierzadko był to wyraz pogardy środowisk Żydów zasymilowanych dla tych zacofanych, którzy wciąż trzymali się tradycji. (Przy okazji anegdota pro domo sua, choć oczywiście wtedy mi się nie śniło, że będę pracować w „Polityce”: w 1968 roku Mieczysław Rakowski nie zgodził się na opublikowanie podesłanemu mu przez mocodawców wrednego szmoncesu, choć owi mocodawcy argumentowali: przecież to sami Żydzi tak o sobie mówili. Owszem, ale w całkiem innym kontekście!) No i są dowcipy antysemickie. Jak widać, granica między szmoncesami a dowcipami antysemickimi bywa płynna. I teraz trzeba te subtelności znać i wiedzieć, kiedy rzecz może urazić, kiedy nie. Pierwszy ze śpasów podanych przez passpartout jest na pewno autentycznym żydowskim dowcipem. Ale dziś brzmi inaczej niż kiedyś. To niestety bywa pole minowe. I często zdarzają się w ogóle sytuacje, kiedy ktoś uważa, że nie miał nic złego na myśli, a jednak… W poprzednich „Wysokich Obcasach” pisarka Alona Frankel w ciekawym wywiadzie mówi: „Jestem tak uwrażliwiona na antysemityzm, że nawet wątpliwy komplement, który od czasu do czasu słyszę, że Żydówki zawsze były takie piękne, uważam za paskudny. Po prostu skręca mnie, jak to słyszę”. Nawiasem mówiąc, podziwiam Misia 2 za jego akcję na ostrołęckim portalu, ale czy ktoś tam się rzeczywiście czegoś nauczył? Te wypowiedzi są przerażające, choć mnie bynajmniej nie dziwią.
Ale odeszliśmy za daleko od muzyki. O tym, co usłyszałam w Krakowie, jeszcze będę pisać (muszę napisać tekst do wydania papierowego i nie chcę się za bardzo powtarzać 😉 ). W skrócie tylko: była i rekonstrukcja, i folk w bardzo, bardzo różnych odcieniach. Kiczu było mało i to pocieszające 🙂 .
foma – piękne to muzykowanie z Mikołajem! A historia Andrzeja Szyszkiewicza równie ładna. Skandynawskie śpiewanie a cappella – świetne. Przypomnę tu jeszcze zeszłoroczną karierę „Ievan Polkka”, którą śpiewał a cappella nieistniejący już zespół Loituma (jedna z jego członkiń przewinęła się potem przez Hedningarna) – pisałam o tym tu. Ciekawostka, że ta polka była tylko przypadkowym żartem (Loituma zajmowała się głównie rzewnymi balladami z akompaniamentem ludowego instrumentu kantele) i myślę, że nie zrobiłaby aż takiej furory, gdyby nie była właśnie tak perfekcyjnie na głosy zaśpiewana.
Też kocham Bobby’ego McFerrina i zapewniam, że warszawska publiczność w Sali Kongresowej była równie dobra jak w Montreux (byłam na tym koncercie, też śpiewałam 😀 ). A to inny fragment tego koncertu 😆 Byłam też na koncercie Zorna w ramach Warsaw Summer Jazz Days, którego kawałek podesłała mt7. Hm… szkoda, że nie ma tam początku tego koncertu, kiedy Zorn rzucił w stronę fotografów ciężką wiązanką (nie będę cytować…) 😆
A jeszcze na koniec przewrotne pytanie do PAK-a: dlaczego emigrant nie miałby się wzruszyć kolędami w opracowaniu Lutosławskiego? 😆
Komentarze
> A jeszcze na koniec przewrotne pytanie do PAK-a: dlaczego emigrant nie miałby się wzruszyć kolędami w opracowaniu Lutosławskiego?
Jeśli ten emigrant to będę ja… 😉
Pozdrawiam przy okazji wszystkich z autorką bloga (znaną z widzenia z koncertów) i PAK’iem na czele 🙂
Boze, jakiz to piekny mezczyzna – Bobby McF.
(Wiem, ze to nie na temat. Trudno.)
I jeszcze nie na temat: wlasnie przeczytalam, ze premier uwaza, ze „celem rzadow PiS jest walka ze zlem”. Kurcze. Taliban.
Cepelia jesli chodzi o muzyke ludowa wg mnie jest wtedy gdy „ktos z miasta” probuje nasladowac to, co nie bylo trescia jego dziecinstwa ani wychowania.
Ilekroc slysze i widze(szczegolnie w obszarze niemieckojezycznym) zawodowe zespoly grajace skadinad bardzo dobrze pod wzgledem muzycznym i wizualnym muzyke ludowa,nigdy nie moge oprzec sie wrazeniu,ze jest to jedynie sztucizna do kwadratu.
Co innego jezeli muzyka ludowa jest jakims zaczynem dla artysty tak jak dla Grzegorza Ciechowskiego.W tym wypadku wg mnie nie mozna nawet powiedziec,ze on naruszyl czyjes prawa autorskie,tak kreatywne bylo to jego spotkanie z muzyka ludowa.
Muzyka wielkich kompozytorow moze byc przesiaknieta muzyka ludowa danych krajow ale nigdy nie beda to proste zapozyczenia.
W tym kontekscie ciekawa rzecz powiedzial Leszek Mozdzer.Okazuje sie,ze on bardzo duzo slucha polskiej muzyki ludowej.Nie robi jednak tego po to,zeby ja grac czy tez improwizowac.
Podchodzi do calej sprawy metafizycznie.Uwaza,ze w ten sposob bedzie wyczuwalny od razu w jego grze i kompozyjach specyficzny polski styl,wyrozniajacy go pozytywnie w swiecie jazzu.
Pani Doroto
Jestem strasznie wredny Miś i mam dłuuugie łapska zakończone pazurami 🙂
Walka z małomiasteczkowym kołtuństwem kosztowała mnie sporo nerwów ale cel został osiągnięty. Zero antysemickich wpisów na portalach internetowych w moim mieście . Najgorsze z możliwych „dowcipów” wisiały na portalu ponad rok i nikomu to nie przeszkadzało . Ani właścicielowi portalu ani tysiącom osób odwiedzających stronę . Czytelnikami tego typu treści są głównie dzieci i młodzież , które siedzą i szukają informacji i rozrywki.. Po moim ostrym sprzeciwie i żądaniu usunięcia z portalu dowcipów posypały się na moją głowę obelgi i wyzwiska i co najbardziej mnie bolało nie znalazł się ani jeden Sprawiedliwy w moim mieście który podzieliłby moję poglądy. A Prawych i Sprawiedliwych u nas dostatek. Dopiero pomoc Pani Malki Kafki z Twardej spowodowała ,że treści znikły i zakończyła się hańbiąca dyskusja.
Nawt zostałem przeproszony za wyzwiska pod moim adresem…
Było warto.
Jegomość Tischner w drugim odcinku „Historii filozofii po góralsku”:
Hej ta! Wystygniętemu to nawet muzyka nie pomoże! 🙂
Jeszcze nie poczytałam. Zaraz sobie zjem i poczytam.
Pani Dorota napisała w „Polityce”:
„Nieubłaganie nadchodzi czas, kiedy kultura żydowska będzie dla polskiego odbiorcy po prostu jedną z wielu”
Tak pewnie byłoby dobrze i zdrowo.
Jednak w tych wzajemnych relacjach jest tyle emocji – nie potrafię spokojnie o tym mówić – że potrzeba długiego czasu, po każdej ze stron, żeby zaleczyć rany.
Zgadzając się z Panią w temacie poziomu np. Dni Singera , muszę powiedzieć, że wywołują one zaciekawienie, które owocują chęcią wejścia głębiej w temat, chęcią poznania. Sprawdziłam na znajomych.
Też nie chcę dalej rozwijać tego wątku.
Wracając do Krakowa. Imprezy masowe mają to siebie, że jest to rodzaj ludowej zabawy, której uczestnicy się dobrze czują.
Przyjeżdżają do Polski kapele, czy muzycy, widzą radość i może to też trochę leczy, zmienia obraz Polski.
Ja się cieszę, jak już tłumaczyłam Helenie, z każdego małego kroku na tej drodze.
Tu się uśmiechnę, mimo wszystko. 🙂
Bobby Mc Ferrin & Grupo Mocarta 😆
Dzięki, potrzeba mi trchę radości.
Prawdziwa muzyka ludowa jeszcze żyje. Bywam od czasu do czasu (naogól od czsu gdym woził moje sąsiadki przed laty do porodów jako jedyny posiadacz samochodu w okolicy) na weselach wiejskich. Tu, na pograniczu Kurpii i Mazowsza, przyśpiewki weselne to specjalny rodzaj twórczości. Śpiewają je i starzy i młodzi, i ksiądz proboszcz, który zawsze jest honorowym gościem, też. To autentyczna twórczość ludowa. Muzyka wydaje się dość monotonna ale słowa nie. Przyśpiewki są dowcipne, wesołe, sprośne ( w mieście powiedziano by że wulgarne ale to nie prawda) i stale aktualizowane. Nikt nie wie kto je przerabia tak, by nie straciły na ostrości i aktualności. Nie byłem na takim weselu na którym by ich nie było. Prawdę mówiąc to dla mnie największa frajda: posłuchać wyśpiewywanych plotek o całej okolicy. I najważniejszych tutejszych sprawach. To jest taka kurpiowsko-mazowiecka felietonistyka polityczno-obyczajowo-kulturalna.
Już na wstępie swojej obecności na Pani blogu przyznałem się, że nie mam żadnego tzw. przygotowania muzycznego, że mój stosunek do muzyki jest czysto intuicyjny. Stąd moja fascynacja tzw. starym jazzem.
W kontekście Festiwalu Kultury Żydowskiej zastanowiło mnie czy są związki między właśnie starym jazzem a tzw. klezmeryzmem.
Wielu wielkich muzyków jazzu było Żydami. Mezz Mezzrow, Muggsy Spanier, Frankie Trumbauer, Benny Goodman, Artie Shaw… znawcy przykłady mogliby pomnożyć. W swoich nagraniach mam goodmanowskie „Mazel”.
Toż to czyste „klezmer music.”
Dla mnie wzajemne korelacje wydają się być oczywiste. Mylę się, czy jest coś a propos ?
Panie Piotrze ale ładnego nicka pan sobie wymyślił 🙂
Ma Pan rację , nie wszystko stracone, istnieje jeszcze prawdziwy folklor. Ciągle powtarzam ,że najłatwiejszą szansą zaistnienia w świecie ludziom z małych wsi , o których nikt nie słyszał kilkadziesiąt kilometrów dalej, jest prawdziwa autentyczna sztuka ludowa. Teraz jest z tym spory problem bo wiele osób wywęszyło sposób na zaistnienie , zrobienie pieniędzy ( agroturystyka ) na czymś co nazywamy folklorem i sztuką ludową. Niestety brakuje przygotowanych merytorycznie opiekunów twórców ze strony placówek muzealnych czy kulturalnych. Brak opieki powoduje ,że powstaje kogiel mogiel gdzie trudno odróżnić to co zapożyczone a co autentyczne.
dixie: o tak, jest w tym coś. Dlatego i dziś jazz z klezmerką dobrze się żenią: łączy je żywioł improwizacji, radość życia i muzykowania.
Panie Piotrze-sąsiedzie, miło mi tu Pana znów gościć 🙂 To ciekawe, co Pan pisze, ale rozumiem, że opisywana działalność nie jest działalnością artystyczną 😉
mt7: dziś widzę, że pisząc ostatnie zdania artykułu sprzed paru lat byłam nadmierną optymistką. Już wtedy byłam pewna, że to trochę na wyrost, ale tego, co się stanie, w najśmielszych snach nie przewidziałam 🙁
Witold: nie tylko Możdżer, ale i inni polscy pianiści mają w sobie to coś – nie darmo prawie wszyscy grali programy chopinowskie… To jedna z mocnych stron naszego jazzu.
miasto-masa-maszyna (Dobiasz? 🙂 ) – to już tak na stałe w tym Berlinie? By the way, fajny blog. Też pozdrawiam!
Hyhyhy, zostałem zdemaskowany? 😉
W Berlinie – to się okaże, jak dobrze pójdzie to jeszcze 6 lat. Dużo dobrej muzyki tu grają, żal będzie wyjeżdżać 🙂
Zapomniałam napisać, że cieszę, że dostała Pani wreszcie te płytki. Zwątpiłam, czy ta polska poczta działa.
Wysłałam do mojego banku umowę i też kamień w wodę.
Nie mam do tego wszystkiego cierpliwości. Gdybym była młodsza, może bym się rozejrzała za jakimś bardziej przyjaznym krajem.
Kiedys, parenascie lat temu wlaczylam telewizor i zamarlam przed ekranem. Zobaczylam ogromna grupe tancerzy wykonujacych znany mi przeciez (i nudny, z dotychczasowych doswiadczen) celtycki jig, ale jak! W jakich kostiumach, w jakiej aranzacji, w jakiej stylizacji, w jakich dekoracjach. Nigdy niczego takiego nie widzialam. Pozostalam przed telewizorem, komopletnie spellbound, na dwie godziny. Zespol, jak przeczytalam w gazecie nazywal sie Riverdance i zostal zalozony przez pare tancerzy. I ze wykonuja glownie tance celtyckie.
Wkrotce potem przeczytalam, ze partnerzy-zalozyciele Riverdace’u sie poklocili i rozstali, zas jeden z nich Michael Flatley zalozyl wlasny zespol tanca pod nazwa Lord of the Dance.
Kupilam bilety na osiem miesiecy przed londynskimi wystepami Lorda of the Dance. Nigdy potem nie moglam juz patrzec na Mazowsze.
To jest olsniewajace. Oni (Lord…) tancza oczywoiscie wszystko do melodii tradycyjnych, znanych irlandzkich stnabdardow. Jig jest tancem, w ktorym wazne sa nogi, zas reszta ciala, rece, glowa – wszystko jest prawie nieruchome przez wiekszosc tanca. Rece przylegaja do tulowia. glowa czasami jest odwrocona w bok, czesciej jest ustawiona prosto. Pracuja tylko nogi, zas kroki, uklady tanmeczne sa bardzo ograniczone, jak to w jigu. Z pewnoscia sa znacznie „ubozsze” niz np w polskich tancach ludowych. A jednak to co sie dzieje na scenie jest tak porywajace, ze ludzie wstryzmuja oddech. To wszystko polega na niezwyklym ustawieniu grupy, na fenomenalnym soliscie (Michael Flatley) lub solistach, na bardzo nowoczesnych aranzacjach muzycznych tradycyjnych melodii, nowoczesnych kostiumach nie majacych wiele wspolnego ze strojami regionalnymi, na swiatlach i scenografii.No i jeszcze czyms co jest czystym artyzmem.
Taka „ludowosc” jestem gotowa ogladac dzien i noc.
Heleno, nie da sie porownac ludowej „skladanki” Mazowsza do Irish-Dance-Show opowiadajacej (tanecznie) stara legende o walce Dobra ze Zlem. Mnie tez porwal ten rytm i tempo i ci wspaniali mlodzi ludzie. Ta „ludowosc” ma w sobie elementy irlandzko-amerykanskiego stepowania ze sklonnoscia do flamenco i imponuje perfekcja wykonania. Czy wiesz, ze Lord of the Dance jest tak swietnym biznesem, ze po swiecie jezdza 3 takie grupy, a jedna wystepuje stale w Las Vegas? To prawdziwa kultura masowa. Lord of the Dance i Riverdance obejrzalo juz 70 milionow widzow!
Pozwole sobie wrocic na moment do poprzedniego tematu – kultury zydowskiej i zydowskiego dowcipu. Niektore wypowiedzi uswiadomily mi, ze to w Polsce nieslychanie drazliwy temat. Od 27 lat mieszkam w kraju, gdzie nie organizuje sie takich festiwali, za to widuje sie ortodoksyjnych Zydow idacych do synagogi i nikt sie za nimi nie oglada na ulicy. Religia (jakakolwiek) jest sprawa prywatna obywateli, w szkolach i urzedach nie ma symboli religijnych, w szpitalu mozna sobie zazyczyc wizyty duchownego, ale mozna ja tez odrzucic. Dowcipy przeze mnie przytoczone nie wzbudzaja emocji, a opowiadaja je Zydzi i sie smieja! Zreszta nie wiadomo, kto Zyd, jesli nie demonstruje tego ubiorem lub sie nie pochwali. Nikt nie docieka korzeni politykow i innych eksponowanych osob. Nikt nie spekuluje na temat „prawdziwych” nazwisk znanych osobistosci. Dlatego brak mi pewnie tego sensorium do wyczuwania nastrojow i drazliwosci i potem okazuje sie, ze odzywaja sie zupelnie inne struny, niz mi sie zdawalo, ze poruszam 🙂
passpartout – zazdroszczę, też chciałabym żyć w takim kraju… 🙁
Przypomina się dowcip (skoro już przy dowcipach jesteśmy), jak to spotyka się rosyjski dyrygent z amerykańskim i chwali się – widzisz, jacy jesteśmy tolerancyjni, ilu Żydów gra w naszej orkiestrze? A Amerykanin na to: a my ich nie liczymy 😉
Chociaż festiwali, a przynajmniej niektórych ich pozycji, może byłoby trochę szkoda.
Witam muzyczną gromadkę.
Wczoraj na tv Kultura słuchałam i oglądałam przez 6 godzin koncert FKŻ.
Bawiłam się znakomicie, podobnie jak tłumy zgromadzone na Szerokiej w Krakowie. I tak sobie przy okazji myślałam – to nie moja muzyka, ale jakże znajoma, oswojona, bliska. Motywy i wątki znane z muzyki filmowej, popularnej, rozrywkowej, znakomicie wszystko wykonywane przez Muzyków ( ta maiuskuła im się należy) z górnej półki i to takich, którzy potrafią świetnie bawić się tym, co robią. Natomiast zdecydowanie nie podobało mi się studio festiwalowe. Czy to p. Szczuka je prowadziła? Jakoś poznać nie mogłam. Goście wybrani bezblędnie – i muzycy i znawcy kultury i obyczaju, ale niewiele dano im okazji do prezentacji, bo Prowadząca mówiła, tokowała, stawiała tezy, sama sobie na nie odpowiadała. No i fatalna praca ludzi od nagłośnienia, właśnie w studio. Dźwiękowiec albo spał, albo raz nastaweił i poszedł sobie potańczyć na ulicę. Za dużo tam było wysokich tonów, w rezultacie nie tylko Prowadząca, ale i np p.B.Schwarcman mówiły z nieprzyjemnie ostrą barwą głosu, a przecież nieraz słyszałam p. Belę i nigdy takich efektów dotąd nie było.
Ale koncert świetny – tylko czy to był folk, czy Cepelia? Motywy od rosyjskiego marsza wojskowego, poprzez czardasza, walczyk tyrolski po muzykę arabską, no i pulsująe rytmy znane z całego pobrzeża wschodniego Morza Śródziemnego, od Bałkanów po Hajfę. Piękne. Jestem tylko ciekawa, jak ta sama muzyka zabrzmiałaby, gdyby zmienić instrumentarium i np zastąpić świetne trąbki fletami? Harfa, cytra, pisczałki i coś, co zastąpiłoby mandolinę z jej blaszano – płaskim dźwiękiem?
Prowadzącą była pani Iwona Meus z TVP Kultura 😉 A nazwisko mojej osobistej siostry pisze się tak jak moje 😀
Hej, Pani Dorotecko, ja to znam w innej wersji, sprzedawane jako autentyk. Orkiestra symfonoczna z Filadelfii na goscinnych wystepach w Moskiwe. W rozmowie z legendarna pania minister Katierina Furcewa (od kultury, historyczny pierwowzor minister Fotygi sprzed pol wieku) dyrektor orkiestry przekazuje wyrazy zaniepokokjenia amerykanskich srodowisk artystycznych wzrostem antysemityzmu w Kraju Rad. Na co Pani Minister:
u nas, antysemityzm?! A wiem pan ilu jest Zydow zatrudnionych w moskwierskiej orkiestrze symfonicznej? Na 450 az 372! A u was ilu?
I wtedy wlasnie ponoc padla historyczna odpowiedz: Prawde powiedziawszy nie liczylismy Zydow w orkiestrze.
A Katierina Furcewa zabronila kiedys Paulowi Robesonowi (uwielbianemu w calym ZSRR) wykonania w czasie koncertu w Moskwie paru piosenek w jidisz. I Paul Robeson natychmiast zakonczyl tournee i wyjechal z ZSRR. Od tego czasu byl jeszcze bardziej uwielbiany – przynajmniej w moim domu.
Serdecznie przepraszam za „zniemczenie” nazwiska. Ja – niby – wiem, że Szwarcman, ale napisałam „z automatu” i błąd.
Do Passpartout:
Życzliwe, tolerancyjne społeczeństwo, to idylliczny obraz. Chciałabym w to wierzyć, ale zbyt długo żyję.
Owszem, człek może przyswoić pewne zasady i żyć w przekonaniu, że świetnie jest. Przeniosę to na grunt rodziny. Bon ton i pełna kultura obowiązują, dopóki nie wydarzy się jakieś traumatyczne doświadczenie. Wtedy (często niestety) okazuje się, że nie ma na kim się oprzeć, mało tego, strony wzajemnie obarczają się winą i podejmują drastyczne, krzywdzące decyzje.
To doświadczenie dotyczy także społeczności, zdać egzamin można tylko w czasie próby. Ja tu wielkich złudzeń i oczekiwań nie mam.
Gorzej, kiedy społeczność na siebie warczy niezależnie od okoliczności.
Pozdrawiam.
Droga Emtesiodemeczko, ja, podobnie jak passpartout, zyje od lat w takim zczliwym tolerancyjnym, spoleczenstwie brytyjskim, a przedtem w takim zyczliwym tolerancyjnym spoleczenstwie amerykanskim.Od 39 lat. I tu i tam przezywalismy jako spoleczenstwo rozne traumatyczne doswiadczenia, jedno z takich doswiadczen przezywamy w tychg dniach, w zwiazku z nowa seria prob terrorystycznych zamachow. I zapewniam Cie, ze spoleczenstwo brytyjskie przechodzi te kolejna probe nadzwyczajnie godnie – zycie toczy sie dalej, ludzie nie okazuja wrogosci sobie nawzajem, nie slyszalam tez aby jakies mieczety plonely. Przeciwnie. Wczoraj nasz bardzo bardzo lewicowy burmistrz Ken Livingston, przemawiajac na Paradzoie Gejow ( na ktora pomimo ulewy i zagrozenia terroprystycznego przyszly tysiace i tysiace miiszkancow stolicy) , apelowal abysmy czynow zderanzowanych jednostek nie przenosili na cala spolecznosc. I niezaleznie od naszych partyjnych czy ideologicznych sympatii, spoleczenstwo tego nie robi.
Szkoda, ze nie masz oczekiwan, ze spoleczenstrwo w ktorym Ty przebywasz nie stanie na wysokosci zadania w chwili proby. Ale sie Tobie nie dziwie. Trzeba pobyc troche w spoelczenstwoe zdrowym, zyczliwym i tolerancyjnym, aby takie oczekiwania miec. I aby w dobra wole i tolerancje ludzi nie watpic.
A, i jeszcze cos. Dzis z rana ogladalam w telewizji rozmowy z licznymi przedstawicielami opozycji, ktorych pytano jak oceniaja zachowanie nowego premiera w obliczu najnowszych wydarzen. Okazuje sie, ze wszyscy chwala i okazuja pelna solidarnosc z rzadem, spotykaja sie na wspolne narady, oferuja pomoc i nie zbijaja kapitalu politycznego z tego co sie w kraju dzieje. I tak oczywiscie byc powinno. Niczego innego nie oczekiwalam.
Heleno, chyba nie do końca wyraziłam się jasno.
Nie wątpię w dobrą wolę ludzi większości ludzi.
Tylko wiem, że człowieka stać zarówno na najwyższe poświęcenie i największą zbrodnię.
Pomimo jednoznacznego stosunku do nikczemnych czynów, wzdragam się przed potępieniem ludzi, którzy ich dokonali. Nikt mnie nie uczynił sędzią moich braci. Nie wiem, w jakich warunkach i otoczeniu przyszło im żyć, nie wiem, co bym zrobiła na ich miejscu, poddana tym samym doświadczeniom.
Stąd bierze się moje „nieoczekiwanie” .
Skoro jednak podejmuję jakieś mizerne wysiłki, żeby cosik zmienić, to znaczy, że wiara jest we mnie.
Spotykam wiele życzliwych osób i to uważam za oczywiste i należne, ale uwagę zwracam najczęściej na nieżyczliwych ludzi.
Czy tylko ja tak mam?
Sama mam sumienie nie wolne od krzywd wyrządzonym innym, w związku z tym w ocenie nie popadam ani w euforię, ani w zbytnie przygnębienie.
Życie jest bogate i jeszcze nas zaskoczy, Helenko.
Dobrze, że lubisz otoczenie, w którym przebywasz.
Mt7!Przylaczam sie do tego co piszesz.Czesto sam mysle jak bym sie zachowal w czasie II wojny w sprawie Zydow jesli tego egzaminu nie zdal owczesny papiez i duza czesc moich rodakow.Jak to mozliwe,ze po holokauscie mozna bylo w mojej ojczyznie jeszcze raz w 68 roku zaladowac ludzi do wagonow z biletem w jedna strone.Jezeli ktos uwaza,ze to mozna wszystko zwalic na komunistow to chce jedynie wybielic swoje sumienie badz swoich rodzicow.Bez cichego przyzwolenia spolecznego nie byloby to mozliwe.
I to jest powod dlaczego(przynajmniej ja) nigdy nie bede sluchal muzyki zydowskiej jak jednej z wielu.
Są ludzie, ludziska i ludziory wręcz. Nie ma sensu rozważać, co by było gdyby, bo człowiek reaguje instynktownie w poczuciu zagrożenia. Dla mnie ważne jest świadectwo ludzi. To nieważne, czy ktoś jest Polakiem, Niemcem, Francuzem, czuje się Zydem czy nie. Czytaliście „Pianistę” Władysława Szpilmana?
Tam są ludzie, ludziska i ludziory, bez względu na nację i religię. Tam są i wredni Zydzi (getto) i wredni Polacy, i wredni Niemcy. A nie brak też ludzi.
Wystrzegajmy się uogólnień.
Jakim znowu Francuzem? Dlaczego niewazne? Jakbym byla Francuzem to w czasie wojny w Warszawie groziloby mi co najwyzej, ze mnie tramwaj potraci.
Alicjo!Zgadzam sie oczywiscie z tym co napisalas.Mnie meczy przede wszyskim to,ze mili, kochani ludzie moga tak latwo zamienic sie w te ludziska i ludziory.Polacy czesto nie zdaja sobie sprawy jak latwo mozna nimi manipulowac,jak latwo mozna sie pogodzic z tym np.,ze przestepca jest szanowanym mezem stanu,ze mozna legalnie szerzyc nienawisc,ze z jednej strony mozna popierac edukacje,a z drugiej gardzic tymi,ktorzy te edukacje posiadli w stopniu wyzszym od przecietnego itd…
Sluchajcie, jest tak cudowny koncert transmitowany w tej chwili ze stadionu Wembley – poswiecony 10 rocznicy smierci Ksieznej Walii i w 46 rocznice jej urodzin. Same gwiazdy rock i tysiace, tysiace ludzi na stadionie. Sa tez jej chlopaki, ktorzy cudownie sie bawia, tancza i spiewaja, sa tez ich kuzynki, corki Fergie. Genialny koncert.
William i Harry sami ustalali liste wykonawcow, no i wybrali swietnie. Podobno od A do Z uczestniczyli w przygotowaniach koncertu.
mt7 – Napisałam coś, z czym zgadzam się do głębi. Dopokąd nie przeszłam próby – nie wiem na co mnie stać i jak zareagowałabym w obliczu zagrożenia mojego, czy moich bliskich. Nie do mnie należy sąd nad tymi, którzy próbie poddani byli.
To prawdziwy skandal, że księżnej Dianie, jej pamięci, jej wielkiej spuściźnie, poświęca się tylko jakiś marny koncert na stadionie.
Jestem przekonany, że dożyję czasów, że księżna będzie miała co najmniej 7 kanałów TV w różnych językach, rokrocznie w godzinę śmierci Diany ustanie ruch uliczny na całym świecie, a w dniu urodzin zbierze się ONZ, w każdym miasteczku będzie ulica im. Księżnej Diany i w każdym podręczniku historii historia Walii będzie tłustym drukiem….
Zeen, chyle czola przed Twoim poczuciem humoru. Powinienes to robic za pieniadze, jesli jeszcze tego nie robisz.
Ja , w przeciwieństwie do Jaruty, głęboko się nie zgadzam z tym, co piszę.
Moja solidarność z tą niezgodą nakazuje mi rezygnację z nie przyznawanych mi honorariów…
Zeen – daruj błąd gramatyczny. Zanim przeczytałam co skrobnęłam, już zdążyłam nacisnąc „wyślij” oczywiście powinna być 2 os. lp, a nie pierwsza. Rozumiem, że trudno Ci było wydedukować?
A ja już nawet tu mówiłam, że kiedyś wydamy zbiór satyrycznych komentarzy wrednego zeena…
Słuchajcie! Tak żeby trochę zmienić temat. Właśnie usłyszałam w TVN24, że nasze miłe protestujące Panie Pielęgniarki na czas koncertu chopinowskiego w Łazienkach przerwały protest i poszły posłuchać… Jakie muzykalne! A na pewno mają poczucie rytmu, o czym świadczy ich działalność akustyczna z udziałem plastikowych butelek 😆
Nie przejmuj się mną, niecnie wykorzystałem Twoje urocze przejęzyczenie dla efektu, ot i wszystko. A teraz pójdę się nakłuć, bom już wystarczająco nadęty…
Byłam teraz wieczorem na Placu Zamkowym.
Moniuszko z Ogrodów Muzycznych w Zamku Królewskim, walczył o lepsze z grajkami na placu. 🙂
Do prawdziwego pojedynku doszło między dwoma akordeonistami (uff) a głośnikiem wystawionym z zamku.
Efekt: nieznośna kakofonia.
Najdziwniejsze, że przy harmonistach stał tłumek, chyba kibiców, bo melodii trudno się było dosłuchać.
Zastanawiałam się, na co czekają, bo trudno raczej się było spodziewać, że głośnik się zmęczy lub da zagłuszyć.
Na tych Ogrodach czasami rzeczywiście można zobaczyć ciekawie sfilmowane dzieła muzyczne, w świetnej obsadzie.
Pisała o tym Pani Dorota w Polityce. Warunki oglądania są jednak spartańskie, przy dłuższym dziele wymagają nie tylko samozaparcia, ale i zdrowia. Widziałam w ubiegłych latach wiele starszych osób wychodzących przed czasem.
Ale entuzjazm tych ludzi był duży, pewnie z powodu darmowego pokazów.
Atrakcją są zapraszane osoby ze świata kultury i sztuki (ło mamo), z którymi gawędzi się przed spektaklami.
Piszę to bez podtekstów. Naprawdę sympatyczne spotkania.
Ciekawe, czy w namiocie było słychać tych z placu broni.
Do Pani Doroty:
Obiecuję solennie, że nie dam się już więcej sprowokować i nie będę rozwijać wątków, które z muzyką nie mają nic wspólnego.
Sprawy zachodzą za daleko i są zbyt poważne, żeby je streszczać w kilku zdaniach.
A zresztą to chyba nie jest dobre miejsce.
Tak więc postaram się wywiązać z zawiązanego zobowiązania.
Pozdrowienia i przepraszam. 😀
Muzka budzi emocje, wspomnienia, radość, żal, smutek – dlatego prowadzi nasze myśli rożnymi ścieżkami – a te myśli czasami tu zabrzmią – jak
muzyka 🙂
Ogladałam film „Królowa” to tak apropos Księżny Diany …
Chyba Wam jeszcze nie życzłam pięknego lata tego roku …. 🙂 🙂 🙂
Mt7
Gdyby wszyscy zaglądający na blogi Piotra z sąsiedztwa, Owczarka, Pani Doroty mieli takie same poglądy i zgadzali się we wszystkim mie byłoby tak ciekawych blogów . Tym się różnimy od innych ,że potrafimy się przyznać do błędów i przeprosić gdy ktoś czuje się dotknięty naszą wypowiedzią . Na całe szczęście Bobola tu nie zagląda…
No tak. Księżna Diana. Na ołtarze ją. Swięta.
Alicjo – każdy naród ma takich świętych, na jakich zasługuje. I tak lepiej pomnikowo organizować koncerty charytatywne, niż w każdej pipidówce stawiać brązowe pomniki żyjącym rodakom. Ilekroć widzę nowy pomnik, zawsze zastanawiam się ile czasu minie zanim go obalą.
Prawda Jaruto,
ale zastanawiam się, czym ta kobita wpisała się dla ludzkości. Bez przesady. To śmieszne, żeby zachwycać się niezrównoważnoną psychicznie , aczkolwiek bogatą i uherbowaną, a w dodatku wżenioną w królewską rodzinę babą.
Szkoda, że ten wypadek, bo mogła dożyć do siwych włosów. Ale ten cyrk co się wyprawia wokół jej śmierci i tak dalej to juz gruba przesada. No ale niech im , Anglosasi nie przestaną się modlić do swoich królowych 🙂
Jeśli emigrantem będzie Dobiasz, to oczywiście się wzruszy 😀 I więcej — powinien 😀
Ale emigrantom bym jednak nie polecał, chyba że ktoś z nich złapał bakcyla muzyki Lutosławskiego. A to dlatego, że dużo tam Lutosławskiego. Czy więcej niż kolęd nie wiem, wagi aptekarskiej nie posiadam 😀 W każdym razie znam reakcje osób, nawet muzykalnych, na te wersje… i wolałbym nie ryzykować.
Lutosławski – Kolędy:
http://www.amazon.com/gp/recsradio/radio/B000B6N66S/ref=pd_krex_listen_dp_img/002-6449998-6536831?ie=UTF8&refTagSuffix=dp_img#
A ja bym jednak upierał się przy muzyce:
Akordeoniści – nowy folklor miejski?
Zwłaszcza latem, w centrum miasta, na deptaku słychać zewsząd akordeon. Obsługują go przeważnie chłopcy w różnym wieku, choc zdażyło mi się widzieć i dziewczynki. Ciągaja miechem to w jedną – to w drugą stronę, naciskają klawisze i wydają dźwięki. Do tego jeszcze używają basów lewą ręką bez ładu i składu tak, ze hadko słuchać!
Normalnie staram się jak najszybciej przejść obok ale nie zawsze to możliwe, bo o kilkadziesiąt metrów dalej siedzi kolejny obsługujący.
Aż tu razu pewnego słyszę, ktoś gra (!) na akordeonie. Walca, którego skomponował wspólczesny niemal wieszcz narodowy Szwecji Evert Taube. Walca tego zna zapewne każdy szanujacy się Szwed, mało tego – śpiewa go przy stole przynajmniej raz w roku w Midsommar.
Szanujący się Szwed zna jednak jedynie zwrotkę i refren. A ten akordeonista gra wszystkie (!!) cztery albo i pięć części tegoż walca. Z prawidłową, dość skomplikowaną harmonią do tego. Ki diabeł ? – myślę sobie.
Podchodzę bliżej a tu siedzi pan po czterdziestce, usmiechnięty, z instrumentem jak się patrzy. Nauczyciel muzyki z Archangielska ( według po szwedzku napisanego małego afisza ), dorabiający w wakacje na utrzymanie rodziny.
Kawał muzykanta, choć wyjątek wśród całej chmary obsługujących akordeon, zwłaszcza latem w centrum miasta.
P.S.
Zeen był tu przytoczył nazwę „cyja”. Ja pamiętam jeszcze takie epitety na ten popularny instrument jak „kataryna” i „ciąża”. Kto da więcej?
Witryna amazonu, to przyzwoite okno.
Można odsłuchać fragmenty proponowanych płyt.
Bardzo profesjonalna.
Pozdrawiam z rana. 🙂
Była taka piosenka Grześkowiaka:
Bo wieczorem w remizyj
Będą hucznie grać na cyji
Będzie bęben czyli dżaz. Intymności przyjdzie czas.
ej, ale w kontekście muzyki ,udowej i folk, to chyba nie o tym festiwalu się napomknęło. Chyba miało być o festiwalu kapel i śpiewaków ludowych w Kazimierzu Dolnym. Jak co roku, Kazimierz zaprasza 🙂 ale za rok. W tym roku festiwal już był.
Co do folku zaś, pamiętam jakim odkryciem była dla mnie ścieżka dźwiękowa do filmu „O brother where art thou” pełna autentycznej amerykańskiej muzyki ludowej 🙂 ech, Alisson Kraus..
I jeszcze – poznałem ostatnio przypadkiem muzyka z tej kapeli http://www.drewutnia.folk.pl/ – grają ludową muzykę ukraińską, którą uwielbiam.
Też witam 😀
Ha! Akordeon ma chyba najwięcej epitetów wśród wszystkich instrumentów. Ja w tej chwili przypominam sobie jeszcze „wstyd” i „kaloryfer”…
W Polsce też dużo akordeonistów ze Wschodu (Rosja i Ukraina), także w zespołach. Nie wiem, na kogo trafiła wczoraj mt7, ale pamiętam z zeszłego roku, jak na Placu Zamkowym produkował się kwartet – grali po wirtuozowsku Toccatę d-moll Bacha i Lato Vivaldiego. Trudno było się oderwać.
A ostatnio po Warszawie wędrowała bałkańsko-cygańska dechovka żywcem jak z Kusturicy. Bardzo żywiołowe granie, niestety niewielki repertuar. Co do Cyganów, niezapomniany był kaleka z krakowskiej Floriańskiej, na wózku, niewidomy i bez nóg, na skrzypcach grał jak na wiolonczeli – trzymając je pionowo w dół. Wirtuoz! Nawet Menuhin kiedyś przyszedł go oglądać…
Zapomnialam jak sie nazywal ten wirtuoz z Floroianskiej, ale widzialam jego niezwykly portret olejny w domu romskiego dzialacza praw czlowieka Adama Andrasza w Tarnowie. Adam sam jest swietnym muzykiem i wiele mi o nim opowiadal. Tez wspominal o Menuhinie,. oplakiwanym zreszta po smierci przez cala romska spolecznosc w Polsce. Bardzo Romowie Menuhina kochali.
borsuku,
Oprócz ścieżki dźwiękowej z filmu koniecznie należałoby obejrzeć koncert z 2000 roku pod nazwą: „Down from the Mountain”
http://www.amazon.com/Down-Mountain-Concert-Performances-Musicians/dp/B00005MJYJ
Tam jest ta muzyka wykonana na żywo plus mnóstwo ciekawego materiału z zaplecza sceny.
mt7,
nazwy „dżez” na perkusję używał bardzo zasłużony dla małomiasteczkowej edukacji muzycznej, nauczyciel gry na akordeonie w naszej szkole muzycznej pan J.D. Gdy stworzony został tam pierwszy „bigbend” zakupiono piękny, niebieską masą perłową lśniący zestaw:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/bigbend/
Niestety, koloru „dżezu” można się tylko domyślać, za to pan J.D. w prochowcu stoi w całej swej okazałości.
„I am a Man of Constant Sorrow”, Borsuku, dzieki za przypomnienie tej amerykanskiej odysei! Piekny film, swietna muzyka z epoki, pieknie wkomponowana w opowiadana historie…
Uliczni muzykanci to szerokie spektrum. Bywaja balsamem dla duszy i horrorem dla uszu. Na niektorych mam juz uczulenie, bo w okolicy pojawilo sie sporo grajkow-akordeonistow i wszyscy graja „Una paloma blanca” beznadziejnie falszujac. Doszlo do tego, ze datek otrzymal ode mnie hucpiarz siedzacy pod sklepem i trzymajacy na kolanach dziecinne organy elektronowe zaprogramowane na nieznana mi melodie!
…i jeszcze „Big rock candy mountain”, „Down to the river to pray” i „O death”
same autentyki. Takie jak Jimmy Hodges i jego jazz 🙂
aj, wrzucę tekst mojej ulubionej piosneczki Herry’ego McClintocka
http://lyricstrue.net/bandsongtext/Harry_McClintock/Big_Rock_Candy_Mountain.html
In the Big Rock Candy Mountains
There’s a land that’s fair and bright
Where the handouts grow on bushes
And you sleep out ev’ry night
Where the boxcars are all empty
And the sun shines ev’ry day
Oh, I’m bound to go where there ain’t no snow
Where the rain don’t fall and the wind don’t blow
In the Big Rock Candy Mountains.
Oh, the buzzin’ of the bees in the peppermint trees
‚Round the soda water fountains
Where the lemonade springs and the bluebird sings
In the Big Rock Candy Mountains
In the Big Rock Candy Mountains
You never change your socks
And little streams of lemonade
Come a-tricklin’ down the rocks
The hobos there are friendly
And their fires all burn bright
There’s a lake of stew …and soda, too
You can paddle all around ’em in a big canoe
In the Big Rock Candy Mountains.
Oh, the buzzin’ of the bees in the peppermint trees
‚Round the soda water fountains
Where the lemonade springs and the bluebird sings
In the Big Rock Candy Mountains
Borsuku, ty jestes jakis Lemoniadowy Joe 🙂
Wlasnie slucham sobie oryginalnego wykonania (soundtrack) i ten tekst brzmi tak:
Soundtrack Lyrics
Harry McClintock – In the Big Rock Candy Mountains Lyrics
One evening as the sun went down
And the jungle fires were burning,
Down the track came a hobo hiking,
And he said, „Boys, I’m not turning
I’m headed for a land that’s far away
Besides the crystal fountains
So come with me, we’ll go and see
The Big Rock Candy Mountains
In the Big Rock Candy Mountains,
There’s a land that’s fair and bright,
Where the handouts grow on bushes
And you sleep out every night.
Where the boxcars all are empty
And the sun shines every day
And the birds and the bees
And the cigarette trees
The lemonade springs
Where the bluebird sings
In the Big Rock Candy Mountains.
In the Big Rock Candy Mountains
All the cops have wooden legs
And the bulldogs all have rubber teeth
And the hens lay soft-boiled eggs
The farmers’ trees are full of fruit
And the barns are full of hay
Oh I’m bound to go
Where there ain’t no snow
Where the rain don’t fall
The winds don’t blow
In the Big Rock Candy Mountains.
In the Big Rock Candy Mountains
You never change your socks
And the little streams of alcohol
Come trickling down the rocks
The brakemen have to tip their hats
And the railway bulls are blind
There’s a lake of stew
And of whiskey too
You can paddle all around it
In a big canoe
In the Big Rock Candy Mountains
In the Big Rock Candy Mountains,
The jails are made of tin.
And you can walk right out again,
As soon as you are in.
There ain’t no short-handled shovels,
No axes, saws nor picks,
I’m bound to stay
Where you sleep all day,
Where they hung the jerk
That invented work
In the Big Rock Candy Mountains.
….
I’ll see you all this coming fall
In the Big Rock Candy Mountains
PS. Moje dziecko spiewa w szkolnym chorze, ktory ma w repertuarze „Down to the river to pray”. Swietnie im to wychodzi, jak i inne gospelowe kawalki.
sam się zdziwiłem, bo też słucham sobie płytki ze ścieżką dźwiękową, ale widać tamta moja wersja jest… ee.. politycznie poprawna 😉
Na dużych połaciach USA słońce często operuje, w takiej Kaliforni to ponoć nawet nie pada wcale, zatem nie dziwi obecność w cieniu osobników ubranych w T-shirt-y, eksponujących swój red neck.
Relaksują się z butelką piwa w ręku słuchając country. Czasem zatańczą, czasem zaśpiewają, jak to lud, bo to muzyka ludowa dla ludu.
W ramach tejże można trafić na takiego Jasia Gotówkę, który już klasykiem za życia był, jak i na pomniejszych, co nie znaczy gorszych.
Czas dla tej muzyki nie istnieje, w swej niezmiennej formie trwa od lat i z tym jej dobrze, bo słuchaczom z tym dobrze.
Ale są obywatele zamieszkujący te same tereny, którzy słońca zażywają umiarkowanie, noszą też czasem koszule, nie eksponują bicepsów i słuchają bluegrass.
Bluegrass to mieszanka wszystkiego, co tam imigranci w rozumie przywieźli ze sobą do stanów. Przede wszystkim wszystkiego szkockiego, irlandzkiego, walijskiego i nie chodzi tu o zawartość procentową, bo i skandynawskiego trochę też tam znajdzie.
Wszystko to wymieszane i podane przy użyciu instrumentarium, w którym najczęściej słychać gitarę, mandolinę i banjo – inne instrumenty też, ale to szkielet – pędzi czasem w szalonym tempie ku uciesze muzyków i przerażeniu tancerzy. Popisy instrumentalne są wpisane w tą muzykę jak data urodzenia w dowód i do dziś nikt nie wyjaśnił, jak funkcjonuje społeczeństwo bez dowodów.
Bluegrass – po czym oni widzą te błękitne trawy – nie wypada dociekać, ale znawcy kuchni amerykańskiej twierdzą, że ona wpływa nie tylko na wzrok….
Od dłuższego czasu ekperymentuję z różnym pożywieniem i jak dotąd błękitnej trawy nie zobaczyłem. Być może źle mieszam składniki i jak dotąd jedyny błękit zdarza mi się wokół oczu po spotkaniu polskiej wersji redneck-a.
Andrzej Szyszkiewicz,
akordeon = miechy.
Z tego gadania o akordeonach wyszło, że kierownik mnie namawia, żebym o tych uroczych instrumentach napisała tekst 😉 Potrzebne jest coś wakacyjnego i lekkiego, więc sami rozumiecie 😆
passpartout: cóż to za piękny kraj, gdzie akordeoniści grają „Una paloma blanca”? (nie Szwajcaria przypadkiem? 😀 ) U nas grają albo klasykę, albo polskie pieśni patriotyczne. Wiadomo, element napływowy ze Wschodu.
country zeen: a jak tu napisali „slow down, cowboy”, to obraza była… 😆
A ja jeszcze coś dziś pewnie wrzucę.
W mojej rodzinie akordeon nazywal sie harmonia i wiazalo sie z nim(nia) niespelnione marzenie mojego ojca,ze mu kiedys na nim(niej) zagram, tak jak to robia wirtuozi ze wschodu.Niestety, w latach 70-tych nie bylo chyba wiekszego obciachu niz gra na tym instrumencie.
zeen, Alicjo, myślę, że w ramach rozbudowy kultu lady D. wszystkie dziewczynki urodzone w rocznicę jej śmierci, urodzin, małżeństwa z Karolem i urodzin jej dzieci mają z automatu nadawane imię Diana. A rodzice dziewcząt wieloraczków niech same martwią się jak z tego wybrnąć…
znawcy kuchni amerykańskiej? Jest coś takiego, jak kuchnia amerykańska? 🙂
Szybkostrzelny Kowboju Zeen-Kidzie, może tu nie o niezwykły kolor chodzi, ale raczej na trawę trzeba rzucić inkwizytorkim okiem 🙂
Ja znam tylko „kaloryfer”, ale do tego czym się różni akordeon od harmonii to musiałem sam dojść, choć już nie pamiętam do czego doszedłem :), może Pani Doroto w tym lekkim letnim tekście przemycić troche edukacji?
W natłoku akordeonowego importu ze wschodu chciałem przemycić nasz domowy bandzik Motion Trio, który chyba ten wschód starał się czymś oczarować. A ze wszystkich kaloryferów najbardzoj lubię bandonen. Moja byłe dziewczyna grała na akordeona, jednak rzuciła mnie zanim cokolwiek mi na nim zagrała… Wredny Kowboju 😉 masz na to jakieś kantry, albo bardziej a propos, tango?
PS. zmodyfikowaliśmy z Mikołajem wspólne bębnienie, teraz to on podaje szalony temat, a ja staram się go naśladować. To jest dopiero hard-core 🙂
Pani Dorotecko, niech będzie o akordeonie!
Ja zadam tylko pytanie, na które ino fachowiec może udzielić odpowiedzi.
Jak to możliwe, że człowiek, który świetnie gra na akor.., przepraszam, na cyji, nie może zaśpiewać wygrywanej melodii i fałszuje NIESAMOWICIE. Co to jest?
To jo temat zydowskik śpasów juz zostawie, bo widze, ze lektura pona
Safrina to jednak za mało, coby sie na ik temat mądrzyć 🙂
Antysemickik śpasów nie znom i nie fce znać, ale tak se myśle, ze tyk moik rodaków, co antysemickie śpasy opowiadajom, najlepiej byłoby skazać na dozywotni obowiązek wysłuchiwania hyrnyk na Zachodzie „Polish jokes”.
A jeśli o cepelie idzie, to piknie pytom, nie bijcie mnie, ale … nie
moge słuchać Mazowsza i Śląska. No krucafuks nie moge! Śpiewy idącyk przez wieś pijoków, cującyk wielkom potrzebe przybocenia piosnek swyk przodków, brzmiom dlo moik usu pikniej niz profesjonalne występy tyk dwók zespołów. Na pociesienie moge pedzieć, ze mimo syćko … chyle coła przed ponem Sygietyńskim i poniom Zimińskom za serce, jakie włozyli w ryktowanie Mazowsza. Nie podobo mi sie to, co wyryktowali, ale ik poświęcenie doceniom.
Lubie za to słuchać tego, co pon Grześkowiak śpiewoł o chłopie, co zywemu
nie przepuści, o Ciciborze i o róznyk inksyk wiejskik sprawak. Choć – na
mój dusiu! – sam juz nie wiem, kim ten pon Grześkowiak był: folkiem cy
cepeliom?
Owczarku, myślę że Grześkowiak to folklor miejski, zupełnie nierzeczywisty dla większości społeczeństwa, bo wszak jak folklor to ludowo, wioskowo, leśnie…
Kruca, Owczareczku, mam tyle płyt i nie mogę ich posłuchać, ani zgrać, bo nie moge dostać wkładki do gramofonu.
W Niemczech bez problemu, ale za jakącenę, bez przesady.
Kto wie, gdzie sprzedają wkładki (igły) do tych starożytnych urządzeń. Mam sporo ukochanych płyt. 🙁
Napisałam, bo akurat Grześkowiaka też mam na płytkach. 🙁 🙁
foma: właśnie po to ten lekki ton, żeby lepiej przemycić trochę edukacji – wypróbowany sposób 😀 Motion Trio – znam, cenię, odnosi ono dużo więcej sukcesów także na Zachodzie, a z kim już grali, to można tylko pozazdrościć – o tym na ich stronie: http://www.motion-trio.art.pl/a1Home.html
mt7: nieumiejętność czystego śpiewania mimo dobrego słuchu zdarza się, a wynika po prostu z braku praktyki w używaniu głosu w celach muzycznych 😉 U nas niestety jest to nader częste… Nie śpiewa się od małego, a jak nawet się śpiewa, to nie dba się o to, by robić to starannie i starać się zapamiętać, jaka pozycja gardła odpowiada której wysokości dźwięku. Prościej nie umiem tego powiedzieć 😉
Owcarecku, też nie znoszę Mazowsza i Śląska, choć muszę przyznać, że Sygietyński i Hadyna byli porządnymi fachowcami. A jak nazwać piosenki Grześkowiaka – też trudno mi powiedzieć. Pewnie to raczej folk, bo inspiracja ludowa, a pieśń napisana 😀
Yo Yo Ma na tą okazję Astora Piazzollę dla fomy
http://www.youtube.com/watch?v=RUAPf_ccobc
Na splinek najlepszy jest klinek, podobno 🙂
Oooo, Emtesiodemeczko, to zes mi sie podlozyla tymi watpliwosciami w sprawie kuchni amerykanskiej! Alez oczywiscie, ze jest i to jaka! A wlasciwie jest tych kuchni bardzo wiele w zaleznosci od regionu, dostepu do morza, lokalnych produktow oraz etniczno-rasowego skladu ludnosci.
Jest zatem kuchnia amerykanskiego Poludnia, jest kuchnia Zachodniego Wybrzeza, jest kuchnia Wschodniego. Jest kuchnia Teksasu, jest kuchnia Nowej Anglii.. Nie sa to bynajmniej kuchnie przeniesione ze Starego Kraju, czymkolwiek on byl, jakkolwiek wplywy „Starych Krajow” sa silniejsze np na Wschodnim Wybrzezu, dokad kuchnia zydowska czy wschodnioeuropejska czy wloska zawitala stosunkowo niedawno (100 lat temu circa about).
Mase dan charakterystycznych dla danej kuchni moge Ci wymienic z rekawa, ale jest to blog muzyczny, wiec chodzmy do Pana Piotra, gdzie moge Ci opowiedziec. W moim domu robie sporo rzeczy z kuchni amerykanskiej, ktora jest naprawde znakomita, roznorodna, innowacyjna i nieustannie szukajaca nowych pomyslow.
A restauracje w Ameryce i to nie koniecznie drogie sa bodaj jedne z najlepszych w swiecie. Oni caly czas trzymaja ucho przy ziemi i wynajduja nowe smaki. Kiedys, bedac u Matki na Florydzie ( a chodzimy czesto do restauracji) szepnelam niesmialo kelnerce, ze jestem na diecie Atkinsa i ona mi natychmiast ulozyla menu: zamiast ziemniakow – puree z kalafiora okraszone przyrumieniona cebulka, zamiast krewetek we friturze, krewetki w sosie cytrynowo-maslano-czosnkowym, caulslow (amerykanski wynalazek) ze swiezej kapusty, salata zamiast Ceasar’s (inny amerykanski wynalazek) ze szpinaku i surowych burakow z jakimis bezpiecznymi dodatkami, a na deser swieze figi zamarynowane w sosie szampanskim, zamiast tortu.
Potem okazalo sie, ze w kazdej restauracji moge powiedziec, na jakiej jestem diecie i kelner natychmiast umial doradzic co powinnam zamowic.
Brakuje mi takich restauracji, takich kelnerow i takiej kuchni w Anglii, choc i tu znacznie sie poprawilo. Ale tutaj jesli chcesz pojsc do dobrej restauracji musisz isc do drogiej. W Ameryce mozesz pojsc do taniej i zaklad bedzie wychodzil z siebie aby ci dogodzic.
Kuchnia amerykanska jest wybitna. Mowie Co to ja, Emtesiodemeczko, ktora po swiecie ganialo w te i nazad. Amerykanska kuchnia jest wielka zyciowa przygoda.
Oszukałam!
Piosenka – to jest klinek na splinek.
Na brzydki bliźniego uczynek- też. 🙂
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Kuchnia_ameryka%C5%84ska
Helenko, nie wątpię! To ogromny i zróżnicowany kraj.
Zażartowałam, bo wszędzie widzę Mac tego tam. 🙂
A dieta Atkinsa, to nie jest pożeranie tłuszczów i mięś?
Tak, żeby ten amerykański deszcz potraw mieć w Anglii, to trzeba stanąć pod rynną….
Dokladnie. Tluszcze, miesa, ale tez i jarzyny i owoce- z pewnymi ograniczeniami. Skrobia sa be – ziemniaki, produkty maczne oraz .. wiele przygotowanych produktow komercyjnych.
I jeszcze cos mialam powiedziec. Znalam w mlodosci dobrze Grzeskowiaka, do ktorego mowilismy Sasza (mieszkalam we wczesnej mlodosci w Lublinie). Spotykalismy sie codziennie w klubie SPTiFu – Nora, na Krakowskim Przedmiesciu, przy wspolnym stoliku i pilismy za duzo wodki. Ale Sasza nigdy w „cywilu” nie mowil grypsera, ani ludowym dialektem, tylko wtedy kiedy opowiadal dowcipy czy liczne anegdoty z zycia wziete.. Mowil absolutnie literacka polszczyzna. Wspominam go czule, bo byl fajnym chlopakiem, wesolym i pogodnym. No i bardzo dowcipnym. Potem ja wyjechalam i przestalam chlac, a on zostal i chlal dalej. Reszte znamy.
Wygląda na to, że sukces trudniej przeżyć, niż klęskę.
Ja tu jeszcze jedną prywatę zapodam, za przeproszeniem.
Fajnie Cię znów czytać, owczarku podhalański! Pamiętam Twoje komentarze tak jakoś koło 1999-00 roku (wow, to już prawie dekada!) jak jeszcze Polityka prawie w całości wychodziła w Onecie. Potem przestała wychodzić w całości więc zacząłem ją kupować na papierze – bez komentarzy czytelników pod artykułami (udany krok marketingowy, hie hie) a teraz po latach spotykam Cię tu 🙂 Fajnie spotykać stare i znajome nicki. Hej!
Do miasto-masa-maszyna:
Owczarek ma w Polityce swój blog.
Zapraszamy do budecki:
http://owczarek.blog.polityka.pl/
Heh, a to ci historia 🙂 Widzę, że ja to mam tyły duże.
Heleno – mieszkałaś w Lublinie? Może byś się kiedyś wybrała, powspominać, zobaczyć jak się to miasto zmieniło?
Borsuczku, lubię Cię. 🙂
Między innymi za to, że kochasz swoje miasto.
Emtesiudemecko – Ty też masz nieustające zaproszenie do Lublina – miasta na ludzką miarę :-). Ja ten Lublin może nie tyle kocham, co lubię to Miasto na siedmiu wzgórzach.
Lubić jest wyższą formą od kochać.
Ja na przykład kocham mojego syna, a jeszcze na dodatek go lubię 🙂
heh. podobne pytania sa stawiane podczas http://www.bravefestival.pl we Wroclawiu, gdzie prezentuje sie wymierajaca kulture calego swiata. ciekawbym byl co by Pani powiedziala na program tegoz.