NIFC – powrót do normalności
Byłam dziś na spotkaniu promocyjnym książki Fryderyk Chopin jako człowiek i muzyk Fredericka (Friedricha) Niecksa. Prowadził je Artur Szklener, który dostał na początek rzęsiste brawa, jako że już za 10 dni obejmuje stanowisko dyrektora NIFC, a jego gośćmi był Grzegorz Michalski, który był inicjatorem wydania tej książki, Antoni Buchner, który ją przetłumaczył, oraz Jerzy Michniewicz, który ją redagował.
Książka Niecksa jest pierwszą naprawdę poważną monografią Chopina (bo trudno taką nazwać emocjonalne dzieło Liszta, napisane zaraz po śmierci przyjaciela). Drugie wydanie, które było podstawą tłumaczenia (ale brano pod uwagę i wersję angielską, i niemiecką), miało miejsce w 1892 r. Podczas powstawania książki żyło jeszcze wiele osób związanych z Chopinem, którzy służyli pomocą – imponujące są nazwiska wymienione w autorskich podziękowaniach, m.in. Liszt, Ferdinand Hiller, Franchomme, Alkan, Jenny Lind (która – można podejrzewać – była też fundatorką dzieła) i cały szereg uczniów Chopina.
Niecks urodził się na cztery lata przed śmiercią bohatera swojej monografii. Jako dość młody człowiek przeniósł się do Szkocji, która stała się jego drugą ojczyzną. Ciekawą koncepcję wysnuł Antoni Buchner – że dość entuzjastyczny stosunek do Polski i Polaków (choć ich wizerunek, zawarty w obszernym wprowadzeniu, może nas nieco szokować) Niecks przejął od Szkotów, którzy mieli do Polaków słabość. Może i coś w tym jest.
Postać autora, która wyłania się ze stylu pisania tej monografii, ma w sobie coś ujmującego: ścisły umysł i brak skłonności do poddawania się narosłym wokół Chopina mitom czy legendom. Niecks ma temperament naukowca i z pasją zestawia różne zdania, rozważając, które może być słuszniejsze. Pisze świetnym, bynajmniej nie sztywnym językiem, który – jak mówią (ja przeczytałam na razie zaledwie parę rozdziałów – to kolejna gruba cegła – ale na ich podstawie mogę potwierdzić), został znakomicie oddany przez tłumacza. Zaskakuje, że tak fundamentalne dzieło – choć wiele z jego zawartości jest w świetle dzisiejszych badań nieaktualne – dopiero dziś zostało wydane po polsku. Okazuje się, że przymiarki robił już 40 lat temu prof. Mieczysław Tomaszewski, gdy był dyrektorem PWM, ale przekład, który wówczas zamówiono, jakościowo nie spełniał wymogów.
Krótka dyskusja, jaka wywiązała się po wstępnej rozmowie, dotyczyła kwestii przypisów, które są, ale dyskretne (co zresztą bardzo ułatwia czytanie). Piotr Mysłakowski, autor książek o genealogii Chopina, miał pretensje, że nigdzie nie zaznaczono, że na ten temat Niecks miał praktycznie same nieprawdziwe wiadomości. Fakt, można było np. dać kilka słów wstępu zaznaczając z grubsza, czemu mamy nie dowierzać. Ale redaktorzy potraktowali rzecz po prostu jako materiał źródłowy. (A propos Piotra Mysłakowskiego, to wykrył on właśnie – to wiadomość ciekawa zwłaszcza dla Tereski – że lokalizacja przedostatniego mieszkania Chopina na nieistniejącej już rue de Chaillot, plasująca je na terenie hotelu Prince de Galles, jest nieprawdziwa: sprawdził w katastrze, ma odbitkę mapy i okazuje się, że to było gdzieś koło Champs-Elysées).
Potem była lampka wina, na której z przyjemnością spotkali się pracownicy NIFC, także byli (może niektórzy wrócą?), oraz jego przyjaciele. Cieszyliśmy się razem, że zbliża się nowe otwarcie i wreszcie będzie można normalnie pracować i zajmować się Chopinem. Mimo tego, że wiadomy pan jeszcze się ciska: nie dość, że całkowicie opróżnił gabinet SL, to jeszcze odciął mu mail i komórkę, a poza tym śle donosy, gdzie się da i na kogo się da. Ale to już końcówka, trzeba to przetrzymać – i do przodu.
Potem byłam na Nowej Muzyce Żydowskiej, ale całość festiwalu podsumuję po niedzielnym finale.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry
Napisała Pani:
„Książka Niecksa jest pierwszą naprawdę poważną monografią Chopina (bo trudno taką nazwać emocjonalne dzieło Liszta, napisane zaraz po śmierci przyjaciela).”
A ja pamiętam z lat młodych stojące w domowej biblioteczce 3 – tomowe dzieło Hoesicka wydane po wojnie przez PWM.
Nigdy go nie przeczytałem (bo mi jakoś Chopin słabo w duszy gra), ale w domu Chopina poważano bardzo i dzieło Hoesicka traktowane było jako swoistego rodzaju chopinowska biblia.
No i niestety jest to dalekie od prawdy 🙂
Właśnie wczoraj na spotkaniu była mowa, że jednym z następnych szeroko zakrojonych projektów wydawniczych NIFC, przy współpracy z PWM, będzie ponowne wydanie Hoesicka – ale tym razem poważne wydanie krytyczne. Tam będzie to, czego być może trochę w polskim wydaniu Niecksa zabrakło: wykazanie, gdzie Hoesick się mylił. Wydanie dość plotkarskiego Hoesicka, a niewydanie solidnego Niecka było chyba jednak błędem. Tym bardziej, że Niecks kontaktował się jeszcze, jak wspomniałam, z ludźmi, którzy znali Chopina (których obficie cytuje, i to jest najcenniejsza część jego książki), a Hoesick właściwie nie miał już tych możliwości.
Prawdę mówiąc uważam, że istnieje potrzeba napisania solidnej biografii Chopina w oparciu o najnowsze ustalenia.
W gruncie rzeczy czymś takim staje się krytyczne wydanie listów. Ilość faktów biograficznych, które przy tej okazji się ujawniły, jest imponująca i wszystko jest tam odnotowywane. Dlatego zresztą to tak długo idzie 😉
Dobry wieczór,
nareszcie wiadomość dotycząca NIFC bardziej optymistyczna!
Oby ten niedobry etap szybko został zamknięty. I z niecierpliwością i radością oczekuję na kolejny festiwal CHiJE.
Trzymam kciuki za Pana Szklenera i jego współpracowników!
Dziękuję za bieżące informacje Pani Redaktor.
Kłaniam się!
ps. czy słuchała już Pani nowej płyty Lisieckiego? Moje wrażenia może nie entuzjastyczne, ale pozytywne jak najbardziej 🙂
http://tvp.info/opinie/wywiady/dzwieki-sluza-przekazywaniu-uczuc/7109077
Dziś wieczorem telewizja pokazała piękny, mądry wywiad z Rafałem Blechaczem.
Powyżej zapis tej rozmowy.
Och, Krzysztof Ziemiec… Jakze mu kibicowalam po tym ciezkim poparzeniu. Ciesze sie ogromnie!
Marcin D. – dzięki za link do wywiadu, zaraz poczytam.
Co do Jana Lisieckiego – ja też bez specjalnego entuzjazmu. Tak jak było na festiwalu: porządne, szkolne wykonanie.
Byłam dziś na występie Avdeevej. Grała II Koncert Beethovena. Pasowała mi do niego, zwłaszcza w skokliwej III części, gdzie Kocica z niej wyszła. Ale wolałabym ją usłyszać w czymś poważniejszym. Na bis zagrała Mazurek D-dur, nawet z przytupem, ale bardziej salonowym niż „karczemnym”, ale też, powiem szczerze, wolałabym coś innego. We Wrocławiu gra recital, m.in. z II Sonatą Prokofiewa – szkoda, że i tu nie zagrała.
Dorotko, a cos wiecej o Juliannie? Ja uznalam ten II Koncert za preludium do calosci, wiec fajnie. Zaluje, ze nie bylam duchem.
No tak, Mazurek D-dur juz znamy bardzo.
Przeczytałam. O tym, że w muzyce nie ma słów i właśnie to jest piękne, mówił jeszcze w wywiadzie popaszportowym, odrobinę inaczej, ale też ładnie:
„Ktoś, nie pamiętam kto, wypowiedział kiedyś piękne zdanie, pod którym mógłbym się podpisać: muzyka jest dziedziną sztuki, w której można powiedzieć wszystko, nie nazywając niczego. Cieszę się, że mogę wyrażać siebie w ten sposób, poprzez dźwięki, może właśnie dlatego, że właściwie nikt do końca nie wie, co tak naprawdę za tymi dźwiękami się kryje”.
Pan Ziemiec zadaje trochę naiwne pytania, ale jednego ważnego nie zadał: kiedy Rafał w końcu znów zagra w Polsce? Bo zaczyna już iść pod tym względem w ślady Zimermana 🙁
No, cóż tu jeszcze o Juliannie. To było całkiem inne wykonanie niż Henriego Sigfridssona na Festiwalu Beethovenowskim. Używając stereotypów, on grał trochę po damsku, a ona bardzie po męsku 😆 tzn. to był taki zdecydowany Beethoven, choć nie efekciarski. To I część. Nie wszystko mi się zresztą tam podobało, zwłaszcza rozwiązanie na ostatnie takty kadencji – chyba nie miała do końca pomysłu. II część ładna, refleksyjna, a trzecia, jak napisałam, skoczna 🙂
O, taki program gra we Wrocławiu. Poza Chopkiem same niespodzianki 🙂
http://www.filharmonia.wroclaw.pl/calendar/listCyklesNow/8
Przyjemnie jest posłuchać trochę tej muzyki na żywo, no cóż szkoda.
Dobranoc Kierownictwu i Frędzelkom. 🙂
Dobranoc 🙂
Pobutka.
Budzik 🙂
😆
Kisiel kiedyś określił muzykę jako szczególną organizację dźwięków. Słuchałem wczoraj w Krakowie światowego prawykonania utworu Agaty Zubel na orkiestrę i 70 instrumentów perkusyjnych. Było bardzo dużo dźwięków wydobywanych m.in. z felg samochodowych, pęków kluczy, starych toreb plastikowych, plakatów, nut, blach, szelestu kamyków na tacy, przerzucanych kulek szklanych, gniecionych i dartych gazet /darto GW i ND, z obu wydobywały się przerażające syczenia/, dziesiątek bębnów, kotłów, cymbałów, wibrafonów, kastanietów, tam tamów od Maroka, Japonii lub Centralnej Afryki, z całego świata. Męczyła się z nimi cała wielka orkiestra. Najwięcej ubawu miał mały chłopiec. który podskakiwał z radości, gdy pojawił się każdy nowy instrument.
Agata Zubel jest (była, bo chyba dziś już nie czynnie) perkusistką 🙂
Tego też żałuję, że nie słyszałam.
Koci budzik 😆 😆
Czy mogę się wprosić całkowicie nie na temat ? z góry przepraszam…, ale uznałam, że warto wspomnieć 🙂
Niedawno, przy okazji Pasji Bacha, pojawił się wątek wykonań zupełnie „niestylowych”, a jednocześnie pięknych i niezapomnianych. A wczoraj w Dwójkowej „Dużej czarnej” prof. Ewa Łętowska przypomniała, że dokładnie sto lat temu ( 22. kwietnia ) urodziła się Kathleen Ferrier
http://www.youtube.com/watch?v=SiqwIsArSf0&feature=results_video&playnext=1&list=PL7E7D09BC947DBEB7
Stylowo czy niestylowo, Kathleen Ferrier to była wielka artystka i cudowny głos.
właśnie dlatego tę wspaniałą śpiewaczkę przypomniałam, i dlatego słówko „niestylowe” wzięłam w cudzysłów – bo jakie znaczenie ma taka klasyfikacja, gdy słyszy się jej głos i interpretacje ?
a jej wykonania pieśni Mahlera całkowicie oparły się upływowi czasu i – bez „poprawki” na czas, w którym powstały, należą do najlepszych w całej fonografii
Tak, jej Mahler jest niezrównany.
A propos śpiewaków i a propos wywiadów – właśnie podesłano mi to 🙂
http://operalively.com/forums/content.php/409-Exclusive-Interview-with-Piotr-Beczala
Bardzo mi się podoba pan Beczała w tym, co mówi, mądrze prawi 🙂
Dziś w Trybunale Sibelius. Średnio mnie interesuje, z wyjątkiem jednego: Dorota Kozińska mi wspomniała, że kiedy z PMK zobaczyli, co wybrali, szczęki opadły im nisko 😉
W sprawie Sibeliusa trzeba by Kota Mordechaja zawiadomic 🙂
Kot Mordechaj w Rzymie futro grzeje 🙂
Ciekawość zwyciężyła i wysłuchałam 🙂 no i faktycznie, Dudamel na II miejscu to duże zaskoczenie. Jakoś już zrósł się z wizerunkiem porywczego Latynosa, a tu – proszę – Północ rozumie. No, ale robi w tym Goeteborgu już od jakiegoś czasu. A zdolniacha jest niesamowity, tu wątpliwości nie ma. Rozwija się chłopak!
Na Arte mozna wlasnie obejrzec Dudamela z Filharmonikami Radia Francuskiego w symfoniach Brahmsa I i III.
Czy należy dawać koncertowe wykonania Carmen? Nie należy. Chyba że zrobią to uniesieni geniuszem – jak wczoraj – Berlińscy Filharmonicy pod Simonem Rattlem. Absolutne gwiazdy wieczoru. Muzykę Bizeta, zbyt ograną i zbyt łatwo graną, właściwie odkryli na nowo.
I dla Genii Kühmeier. Tak, tak, w mało wdzięcznej – wydawałoby się – roli Micaëli prawie skradła show Jonasowi Kaufmannowi. Aplauz rozłożył się po równo. Z wyjątkiem jednak jego „La fleur que tu …”, które z niezwykłym (wysublimowanym) akompaniamentem orkiestry było wyjątkowe, jedyne, niepowtarzalne. Nawet wziąwszy pod uwagę jego zwykły w tym standard.
O roli Carmen Magdalena Kožená chyba powinna zapomnieć. Nie zakładałam z góry efektu, po nauczce z Carmen Kassarovej, ale choć niby głos, styl i muzykalność jak trzeba, to z Carmen całkiem się rozminęła. Chociaż jej głos – całkiem abstrahując od tej roli – bardzo mi się spodobał – pierwszy raz słyszałam ją na żywo.
Gostkowi, co przewietrzył swoje zasoby, gorące podziękowania, zwłaszcza za oba rekwiemy, tyle miesięcy nie mogłam sobie wybaczyć nienangrania Herreweghe.
Pierwsze ciągle jest bolesne.
Fajny kot 🙂
http://pozytywna.pl/obrazek/2/
Kawał futra 😀
Że Kozena się na Carmen nie nadaje, to można było właściwie przewidzieć 😈
Agata Zubel? Pani Doroto, niewiele Pani stracila. Bylem, slyszalem. Nuzace i malo odkrywcze. A mowi to ktos, kto wspolczesnej muzyki slucha sporo.
Szanowna Pani, śledzę z uwagą i kibicuję Pani walce o NIFC. Sukces słusznie Panią cieszy, minister poszeł po rozum do głowy, wsłuchał się w oburzony chór autorytetów i odwołał wiadomego pana.
Juhu!
hmm.. Czy aby?
Wiadomy pan z zawodu jest najwyraźniej dyrektorem – od niedawna piastuję wpływowy urząd wicedyrektora Narodowego Centrum Kultury!!!
No ale przecież znawca i wielbiciel Chopina może swym profesjonalizmem obdzielić całą narodową kulturę, czyż nie?
Życzę dalszej czujności w tropieniu smutnych realiów naszej codzienności!
Pozdrawiam
http://www.nck.pl/contact_list,pl.html
Kocham Bogdana – witam. Też go kochamy 😆
Żeby to było takie proste, że minister „poszedł po rozum do głowy i odwołał wiadomego pana”… Poszedł, i owszem, ale dzięki temu po prostu zorganizował wreszcie konkurs po tym, jak go przez rok całe środowisko do tego przekonywało. Wiadomy pan jak najbardziej do tego konkursu stanął. A że ktoś inny okazał się lepszy – cóż…
Natomiast jako że pan znalazł się w „zasobie kadrowym”, inaczej mówiąc nomenklaturze, to ciepłą posadkę musiał dostać 😛
Mówiliśmy tu o tym już z miesiąc temu, bo wtedy pewna wiewióreczka doniosła, co się święci. Nawet jednak w najśmielszych snach nie przyszłoby mi do głowy, że ten pan będzie się zajmować… rozwojem kultury. Chyba własnej, jak powiedział ktoś złośliwy.
Niestety, silny zasób. 🙁
Zwiedzając po latach Dworek Chopina w Żelazowej Woli ogarnęło mnie zdziwienie. Nie ukrywam: trochę przykro mi się zrobiło. Zniknęły stare meble i wyposażenie a są za to szklane tafle! I to za duże pieniądze. Proszę, by przywrócono dawne wyposażenie, stylowe meble i ślady po wielkim kompozytorze! Powinna być też przywrócona sala koncertowa na drugim piętrze w pałacu w Muzeum Chopina w Warszawie i koncerty kameralne, które odbywały się tam przez wiele lat. Przewinęło się wtedy wielu świetnych polskich i zagranicznych artystów. Dosyć wydziwiania w kulturze. Zastanawiające, żeby jedna osoba czy dwie decydowały jak ma prezentować się np. dworek w Żelazowej Woli, Muzeum Chopina w Warszawie czy chociażby koncerty z okazji ostatniego konkursu chopinowskiego (np. transmisje tv z koncertów w Tw-On, kiedy przestrzeń między pierwszym rzędem publiczności a wykonawcami była chyba ze 30 metrów)? Polecam też artykuł „Chopin Do bitki i do wypitki” w najnowszym Przekroju.
lucca – witam. Artykuł jest nie w „Przekroju”, tylko w „Przeglądzie”, i został zalinkowany pod najnowszym wpisem. Niestety nic z niego nie wynika, szczerze powiem, że jest po prostu niemądry. Jedyną wypowiadającą się tam kompetentną osobą jest Grzegorz Michalski.
Zwykle decyzji nie podejmują tłumy, tylko osoby odpowiedzialne za daną dziedzinę czy instytucję. Wiem, że wielu odbiorcom nie podoba się obecny kształt Żelazowej Woli. Prawda jest taka, że poprzedni był cepelią nie mającą nic wspólnego z tym, co w rzeczywistości miało tam miejsce (nie mówiąc o „śladach po wielkim kompozytorze”, których tam w ogóle nie było). A w rzeczywistości była tam kuchnia i obok parę skromnych pokoików, a alkowa, w której urodził się Chopin, była z zupełnie innej strony, niż kiedyś to pokazywano. Żaden z mebli, które wcześniej tam stały, nie pochodził z autentycznego wyposażenia, które się nie zachowało. Ja jestem za obecnym kształtem, ponieważ np. przywracanie kuchni też nie miałoby większego sensu, zwłaszcza że nie wiemy dokładnie, jak wyglądała.
W Wiedniu jest tzw. Dom Mozarta – jedno z ostatnich jego miejsc zamieszkania – i tam z wyposażenia też nie zachowało się nic. Pokoje stoją więc puste, jest tylko informacja, muzyka z głośników i świadomość, że w tym miejscu przebywał wielki kompozytor. I starczy, nikt nie ma o to pretensji. Więc dlaczego tu pretensje? Lubimy atrapy, i to nieprawdziwe? Ale fortepian wciąż stoi i koncerty mogą się odbywać.
Sali na piętrze Zamku Ostrogskich mnie też żal, zwłaszcza że pięknie w niej odnowiono malowidła. Ale rzeczywiście nie jest to najlepsze miejsce na salę koncertową – hałas Tamki aż nadto daje się tam we znaki. Wiem, o czym mówię, bo niemało czasu tam spędziłam (a nawet w dzieciństwie zdarzyło mi się tam wystąpić 😉 ).
Koncertów – nie konkursu, lecz festiwalu Chopin i Jego Europa – w Operze Narodowej już nie będzie.